Rzadko zdarzają się w dzisiejszych czasach artyści, którzy tak bardzo wyróżnialiby się na tle reszty, jak Wardruna. Zespół z Norwegii, który w poszukiwaniu inspiracji dla swej twórczości sięga do najdawniejszych skandynawskich tradycji, zyskał uznanie na całym świecie po tym, jak jego utwory stały się częścią ścieżki dźwiękowej do popularnego serialu "Vikings". Także w Polsce grupa ma liczne grono fanów – nic zatem dziwnego, że bilety na jedyny w tym roku (a drugi w ogóle) koncert Wardruny w Polsce wyprzedały się na pniu.
Pomysłodawcą i artystycznym liderem Wardruny jest Einar "Kvitrafn" Selvik. Ten były perkusista blackmetalowej formacji Gorgoroth jest głównym twórcą wszystkich kompozycji Wardruny. Tuż przed koncertem Wardruny w łódzkim klubie Wytwórnia, Einar poświęcił kilkanaście minut na wywiad specjalnie dla naszego portalu.
Rozmowę przeprowadzili Mateusz M. Godoń i Oliwia Cichocka.
MATEUSZ: Spotykamy się przy okazji koncertu Wadruny w Polsce, który jest częścią trasy promującej Wasz najnowszy album, będący ostatnią częścią trylogii „Runaljod”. Czy mógłbyś na wstępie wyjaśnić całą koncepcję tej trylogii i jej tytuł?
EINAR: Nazwa „Runaljod” oznacza tyle, co „dźwięk run”. Główną ideą całej trylogii było stworzenie muzyki, dla których inspiracją byłyby 24 staronordyckie runy. Trylogia stanowi próbę interpretacji tych starożytnych znaków i przypisanych im dźwięków w sposób łączący to, co stare z tym, co nowe. Używamy starożytnych instrumentów i nagrywamy muzykę w miejscach, które mają właściwy dla niej klimat, jednak nie uciekamy również od korzystania z nowoczesnej technologii.
MATEUSZ: A o czym ta trylogia właściwie opowiada?
EINAR: Każda jej część odpowiada innym ośmiu runom i innemu fragmentowi cyklu życia i śmierci. Pierwsza część, „Runaljod – Gap Var Ginnunga”, opowiada o sianiu nasion drzewa życia i jego narodzinach. Druga część, „Runaljod – Yggdrasil”, mówi z kolei o tym, jak to ziarno wzrasta i staje się coraz silniejsze. Natomiast najnowszy album, „Runaljod – Ragnarok”, traktuje o śmierci i odrodzeniu.
OLIWIA: Mówisz o runach i towarzyszącej im magii z olbrzymią pasją! Czy samemu również wierzysz w moc, jaką niosą w sobie runy?
EINAR: Zdecydowanie tak! Wierzę w to, że istnieje związek między graficznymi symbolami run a ich ezoteryczną mocą. Swoją drogą, w obecnych czasach błędnie interpretuje się działanie run w sensie duchowym. Wielu ludzi uważa na przykład, że każda jedna runa niesie za sobą jakąś magiczną moc, podczas gdy w rzeczywistości tradycja mówi, iż nie do końca musi to tak wyglądać. To raczej pewne układy run sprawiają, że nabierają one niezwykłej mocy, pozwalając choćby na kontakty z bogami, komunikację ze zmarłymi przodkami czy przewidywanie przeszłości. Ale o tym mógłbym opowiadać godzinami, a tyle czasu nie mamy (śmiech).
MATEUSZ: Skąd w ogóle się wzięła Twoja fascynacja kulturą i historią dawnej Skandynawii?
EINAR: W zasadzie od dziecka interesowałem się tą tematyką. W mojej rodzinie było kilka osób, które wiedziały dużo o sagach skandynawskich i całej historii naszego regionu. Oni zabierali mnie na wyprawy w miejsca istotne dla historii Skandynawii i opowiadali historie zaczerpnięte z sag. Szybko udało im się zaszczepić we mnie pasję do tych tematów. Kiedy spacerujesz pośród natury, słuchając o wydarzeniach, które miały miejsce tysiąc lat temu czy nawet wcześniej, to takie opowieści po prostu muszą wywrzeć olbrzymie wrażenie! Później, gdy byłem nastolatkiem, ta pasja stała się jeszcze intensywniejsza, zacząłem zgłębiać poważniejsze tematy – takie, jak właśnie runy i związana z nimi sfera duchowa. Miałem szczęście spotkać kogoś, kto bardzo dużo wiedział na ten temat i przekazał mi odpowiednie wskazówki. Dzięki temu ominął mnie etap przedzierania się na ślepo przez sterty beznadziejnych współczesnych książek na ten temat i mogłem skupić się na tych naprawdę wartościowych dziełach.
OLIWIA: Czy mieszkańcy Skandynawii znają te sagi – a może raczej jest tak, że poprzez muzykę Wardruny chcesz na nowo obudzić w nich zainteresowanie własną historią?
EINAR: Niestety, większość ludzi w Skandynawii nie wie zbyt dużo o historii swych krajów. Wiedza historyczna przekazywana naszej młodzieży jest bardzo okrojona. Jest dużo powodów takiego stanu rzeczy, ale bodaj najważniejszym z nich jest II wojna światowa – po zakończeniu tego strasznego konfliktu ludzie przestali się interesować dziejami własnych krajów, a w poezji, literaturze czy sztuce tematy historyczne zanikły. Zupełnie, jakby ludzie wstydzili czy bali się własnej przeszłości, co jest dla mnie kompletnie niezrozumiałe – szczególnie, gdy chodzi o historię średniowiecza! Z kolei należy pamiętać, że sposób, w jaki widzimy dziś najdawniejsze dzieje Skandynawii, został nam w dużej mierze narzucony przez chrześcijańskich mnichów, którzy je później spisywali w kronikach. Nie da się dostrzec wielu niuansów tego olbrzymiego dziedzictwa, jeśli patrzymy na nie poprzez te wszystkie stereotypy. Mam nadzieję, że poprzez Wardrunę uda mi się pokazać ludziom wiele pięknych i ważnych rzeczy z przeszłości, o których wciąż warto pamiętać. Oczywiście, jest wiele rzeczy z tamtych czasów, które nie przystają w żaden sposób do obecnej rzeczywistości i których już nie potrzebujemy – to nie jest tak, że wierzę w jakąś szaloną ideę, wedle której w średniowieczu wszystko było wspaniałe (śmiech). Raczej chodzi mi o pokazanie, że warto sięgać do tych dobrych tradycji, które w naszych czasach wciąż mogą być aktualne. Na szczęście, postrzeganie dziedzictwa historyczno-kulturowego w krajach skandynawskich powoli się zmienia na lepsze i mam nadzieję, że Wardruna stanie się istotnym elementem tych przemian.
MATEUSZ: Wielu fanów usłyszało o Wardrunie po raz pierwszy, gdy Wasza muzyka pojawiła się w niezwykle popularnym serialu "Vikings". Dla wielu osób to wręcz nierozerwalne połączenie: mówisz "Wardruna", myślisz "Vikings". Czy z tej perspektywy uważasz nagranie muzyki do tego serialu raczej jako przekleństwo, czy błogosławieństwo dla Wardruny?
EINAR: Wiesz, to jest tak, że jeśli komuś się spodobała nasza muzyka dzięki serialowi – zapewne zaczął jej słuchać także wtedy, gdy nie wiąże się to z oglądaniem kolejnych odcinków. Jeśli nie – po prostu tego nie robi! W każdym razie, uważam fakt pojawienia się muzyki Wardruny w tym serialu za coś fantastycznego! Moje kompozycje docierają do milionów ludzi, więc jak mógłbym się z tego nie cieszyć? Nie jestem w stanie zrozumieć tej undergroundowej mentalności, zgodnie z którą w im mniejszym stopniu muzyka jest rozpowszechniona, tym lepiej. Fakt, że moja muzyka jest częścią tego serialu, nie zmienia w żaden sposób ani jej samej, ani też moich poglądów czy sposobu, w jaki pracuję. Jest to po prostu świetna okazja, bym stworzył jeszcze więcej muzyki, więcej podróżował z nią po świecie i spotykał więcej ludzi, którzy pokochali Wardrunę. Definitywnie więc traktuję to jako błogosławieństwo.
MATEUSZ: Pamiętam, że kiedy ładnych parę lat temu odkryłem Wardrunę, nieco zasmucił mnie fakt, iż nie koncertujecie zbyt często. W tym roku tych Waszych koncertów trochę się wprawdzie uzbierało, ale bywały lata, kiedy występowaliście nie więcej, niż 4-5 razy do roku! Czym spowodowana jest tak mała częstotliwość Waszych występów na żywo?
EINAR: Jest kilka powodów takiego stanu rzeczy – i z całą pewnością częstotliwość naszych koncertów nie wzrośnie znacząco. Po pierwsze dlatego, że nie chcę, żebyśmy zaczęli działać jak zautomatyzowana fabryka. Ostatnie, czego bym pragnął, to zmęczenie czymś, co jest tak drogie memu sercu – czyli moją własną muzyką. Po drugie, ważne jest dla mnie, by koncert miał właściwą oprawę. Dla mnie i dla całego mojego zespołu każdy koncert jest wyjątkowy – choćbyśmy mieli zagrać tę samą setlistę, co poprzednim razem, to przecież nigdy nie gramy dla tej samej publiczności. Zmieniają się miejsca i ludzie, więc chcemy za każdym razem brzmieć perfekcyjnie. Dlatego starannie dobieramy miejsca, w których mamy wystąpić. Często zdarza się, że odmawiamy występu, bo proponowane nam sale nie są w stanie oddać naszej muzyki w odpowiedni sposób – a bez tego nie jesteśmy w stanie dobrze wykonywać naszej pracy.
OLIWIA: Starasz się bardzo, byście we wszystkim, co robicie z Wardruną, byli jak najbardziej autentyczni. Czy w tym celu konsultujesz się – na przykład w kwestii ustalenia faktów historycznych – z jakimiś specjalistami?
EINAR: Oczywiście, robię to bardzo często! Wielu z moich przyjaciół to wiodący eksperci z zakresu historii czy sfery duchowej i często z nimi współpracuję – nie tylko przy moich, ale także przy ich projektach. Kieruję się zasadą, żeby zawsze zaczynać pracę nad nowymi utworami od zbadania wszelkich dostępnych źródeł. I dopiero mając takie solidne podstawy przechodzę do tej bardziej intuicyjnej, emocjonalnej części pracy, czyli właściwego tworzenia muzyki. Muszę jednak podkreślić, że ta „autentyczność” tak naprawdę nie jest dla mnie najważniejsza. Jak wcześniej wspominałem, celem Wardruny nie jest rekonstrukcja przeszłości, lecz raczej łączenie jej z teraźniejszością – czyli tworzenie czegoś nowego z wykorzystaniem bardzo starych elementów. Chociaż robię wszystko, by nasza muzyka była jak najbliższa źródłom historycznym, pamiętać należy, że jest ona skierowana do współczesnego słuchacza – a nie do słuchacza z epoki wikingów czy wręcz epoki brązu (śmiech).
OLIWIA: A jak wygląda nagrywanie przy użyciu tych wszystkich średniowiecznych instrumentów? Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że po prostu podłączasz je do czegoś i zaczynasz nagrywać…
EINAR: Definitywnie, jest to znacznie większe wyzwanie, niż nagrania ze zwykłymi instrumentami! Niektóre z tych instrumentów, których pierwowzory pochodzą nawet z epoki brązu, potrafią żyć swoim własnym życiem! Trzeba się z nimi obchodzić, jak z żywymi istotami, bo czasami nie chcą się zachować tak, jak byśmy chcieli (śmiech). Między innymi dlatego nagrywałem pierwszą płytę aż przez 7 lat! Musiałem nauczyć się, jak postępować z tymi instrumentami i jak znajdować równowagę między ich możliwościami a moimi wyobrażeniami, by ostatecznie stworzyć takie brzmienie, jakie chcę. Tak naprawdę, to ciągle uczę się tych instrumentów – to nieustanna wędrówka, w której z dnia na dzień staram się dochodzić coraz dalej. Myślę, że radzę sobie z tymi instrumentami coraz lepiej – a przynajmniej, coraz pewniej. Najtrudniejsze w tym wszystkim jest chyba nagrywanie w plenerze – hałas potrafi być naprawdę wielkim problemem! Spróbujcie kiedyś sami nagrać coś na łonie przyrody, a przekonacie się, jak daleko od wszelkiej cywilizacji trzeba się udać, żeby uciec od dźwięków samochodów czy samolotów. To, co słyszą nasze uszy, słyszy także mikrofon – więc nawet najcichszy dźwięk potrafi zepsuć całe nagranie i trzeba wszystko zaczynać od nowa.
MATEUSZ: Po tym, jak w 2013 roku wypuściliście drugą część trylogii „Runaljod”, gdzieniegdzie zaczęły pojawiać się informacje, że koniec trylogii będzie oznaczać także koniec samej Wardruny. Jakie więc są Twoje dalsze plany co do przyszłości zespołu?
EINAR: Przede wszystkim, nigdy czegoś takiego nie powiedziałem! Ale rzeczywiście, widziałem nie raz, że z jakichś niewyjaśnionych powodów ludzie uważają, iż zamknięcie tego wieloletniego projektu, jakim jest trylogia runiczna, będzie równoznaczne z końcem Wardruny. Naprawdę nie jestem w stanie zrozumieć, skąd to się wzięło! Tym bardziej, że chociaż od założenia Wardruny minęło już 13 lat, czuję się nadal, jakbym dopiero zaczynał tę przygodę!
MATEUSZ: Cieszę się bardzo! Czyli możemy się spodziewać, że za jakiś czas otrzymamy kolejny album Wardruny?
EINAR: Zdecydowanie tak! Powiem więcej – ja już nad tym albumem pracuję!
OLIWIA: A czy jest coś, co chciałbyś przekazać polskim fanom Wardruny?
EINAR: Na pewno muszę powiedzieć, że zaskoczyło mnie, iż jest was tutaj tak wielu! Bardzo mnie to cieszy i bardzo chciałbym wrócić tu jak najszybciej – tym bardziej, że wielu osobom, które chciały wybrać się na koncert w Łodzi, nie udało się to ze względu na ograniczoną pojemność klubu. Staraliśmy się znaleźć jakieś rozwiązanie, ale znalezienie większej areny lub dołożenie dodatkowego koncertu w tym terminie okazało się niemożliwe. Obiecuję jednak, że postaramy się wrócić do Polski najszybciej, jak tylko się będzie dało!
MATEUSZ: Na razie wiemy, że w marcu przyjedziesz do Polski na dwa solowe koncerty. Im też poświęcę nasze ostatnie pytanie: jakich różnic w stosunku do koncertów Wardruny mogą się spodziewać fani, którzy przyjadą wiosną na Twoje występy w Poznaniu i w Krakowie?
EINAR: Moje solowe koncerty są znacznie bardziej osobiste, niż koncerty Wardruny – powiedziałbym nawet, że wręcz intymne. W zasadzie, to takie trochę połączenie spotkania gawędziarskiego z koncertem. Dużo opowiadam o piosenkach, nakreślam ich kontekst, a potem je wykonuję w całkowicie akustycznej wersji. Jeśli chodzi o tą historyczną autentyczność, o której rozmawialiśmy wcześniej, to moim solowym występom jest na pewno blisko choćby do tego, co robili dawni skaldowie. A poza tym – to ciągle Wardruna, tylko w nieco innym kształcie. Osobiście bardzo lubię te solowe koncerty i mam nadzieję, że wszystkim, którzy przyjdą je zobaczyć w marcu, także się one spodobają!
OLIWIA: Już nie możemy się doczekać! Dziękujemy za rozmowę i do zobaczenia wiosną!
EINAR: Do zobaczenia!