Kilka dni temu ukazał się czwarty album zespołu LemON, noszący tajemniczy tytuł "Tu". Tuż przed startem trasy promującej ten krążek udało nam się namówić na pogawędkę lidera grupy, Igora Herbuta.
Rozmowę przeprowadził Mateusz M. Godoń.
MATEUSZ: Właśnie wydaliście swój najnowszy album, zatytułowany „Tu". Słuchałem już tej płyty i mam wrażenie, że jest ona bardziej refleksyjna i melancholijna, niż Wasze poprzednie krążki. Skąd u Ciebie i innych członków zespołu wziął się nastrój na tworzenie właśnie takich piosenek?
IGOR: Myślę, że masz w tym co mówisz, dużo racji. Ten album jest znacznie bardziej intymny, niż poprzednie! A skąd się wziął taki nastrój, trudno powiedzieć – tak po prostu jest. Trochę się nam nazbierało różnych sytuacji i związanych z nimi historii przez ostatnie 2 lata, kiedy to nie pisaliśmy za wiele. Od czasu wydania płyty „Scarlett" zagraliśmy mnóstwo koncertów (jakieś 160!) i zwyczajnie nie było czasu na tworzenie nowych piosenek. Trochę gdzieś to wszystko, co się działo wokół nas i w moim życiu, nasz rozwój – to w nas po prostu buzowało przez cały ten czas i teraz znalazło swoje miejsce na albumie. I jak ludzie ze mną rozmawiają, to faktycznie, mówią, że jest on dużo mocniejszy, niż nasze poprzednie dzieła – a to niejako wynika z tej intymności, o której wspomniałem wcześniej. Teksty, które się na nim znalazły, są mocno klaustrofobiczne – i ja chciałem, żeby one takie były! Założenie było takie, żeby muzyka była otwarta, a teksty klaustrofobiczne – i te dwa przeciwieństwa się spotykają... „Tu". „Tu" jest miejscem, gdzie zachodzą różne relacje – np. w utworze tytułowym są to relacje damsko-męskie, zaś w kawałku „Myśl" mówimy o spotkaniach społeczeństw, kultur czy też poglądów jako takich. Pojawiają się różne przemyślenia, które wynikają stąd, że w ostatnich miesiącach dużo czytałem i na pewno bardzo się rozwinąłem jako tekściarz. Mam przynajmniej taką nadzieję, że jakiś progres jest widoczny (śmiech).
M: Tak mi się wydaje! A wracając do warstwy muzycznej, to mam wrażenie, że pod tym względem to też jest dużo bardziej zaawansowany album, niż wcześniejsze – a na pewno da się tu odczuć sporą różnorodność kompozycji. Z jednej strony pojawiają się tu takie spokojne, fortepianowe utwory, jak „Pollock" – z drugiej zaś, zadziorne punkowe kompozycje, jak „Full Moon". W związku z tą różnorodnością, nie obawiałeś się, że ktoś uzna, iż ten album nie jest tak do końca wewnętrznie spójny?
I: Nie, ja myślę, że jest wbrew pozorom bardzo spójny i konsekwentny – powiedziałbym, że wręcz koncepcyjny. Te wszystkie rzeczy, które tu są, po prostu mają sens i nie są mocno skrajne. Kolejność utworów też nie jest przypadkowa. Może się na przykład wydawać, że takiego „Full Moon" z „Po" zbyt wiele nie łączy – raczej, że zachodzą między nimi duże skrajności – aczkolwiek są obok siebie i to jest właśnie ciekawe, tam jest obecna jakaś historia! Tak naprawdę, to my gramy różne rzeczy, jesteśmy dość mocno różnorodni i czasami wręcz chaotyczni. Ale wydaje mi się, że w tym chaosie jest jakiś sens, jakaś koncepcja i spójność – więc jeżeli ktoś zarzuci mi, iż się w jakiś sposób rozdrabniam, to się nie zgodzę. Należy posłuchać tej płyty w całości, od początku do końca – i wszystkie te utwory tak naprawdę z siebie wynikają.
M: A jak to wyglądało, jeśli chodzi o podział obowiązków przy tworzeniu płyty „Tu"?
I: Wiesz co, my w ogóle, jako zespół, jesteśmy taką swoistą chimerą – bo LemON to tak naprawdę pięciu chłopa, którzy wywodzą się z różnych etnicznych i muzycznych środowisk. Gdzieś tam wszystko musi się scalać – i to jest właśnie zadanie dla mnie. Moją rolą jest, by to wszystko przepuszczać przez siebie i łączyć w warstwie muzycznej, tekstowej i technicznej – więc muszę być takim spoiwem, katalizatorem działań zespołu. Każdy dorzuca coś od siebie, pracujemy nad tym razem, musimy czuć, że to jest prawdziwe. Weźmy na przykład taką „Kalkę" – to jest utwór naszego bębniarza, który jest zresztą jedynym na płycie utworem bez bębnów. Harry napisał słowa i muzykę, a dopiero potem to zaaranżowaliśmy wspólnie. On to napisał tak trochę pode mnie – znamy się już w końcu trochę czasu – ale to się w sumie nie zdarza zbyt często, żebym ja tak po prostu zaśpiewał czyjś tekst. A w tym przypadku właśnie poczułem od razu, że ma to dla mnie sens – i dzięki temu zyskaliśmy numer, który wnosi trochę inny kolor i taki oddech świeżości na ten album, ale spójny z nim.
M: Wspomniałeś o tych kwestiach etnicznych – więc może opowiedz w tym miejscu, w jaki sposób Twoje pochodzenie, czyli fakt, że wywodzisz się z Łemkowszczyzny, wpływa na Ciebie i Twoją twórczość.
I: Myślę, że w dużej mierze moje pochodzenie na mnie wpływa! Wprawdzie "Tu" jest pierwszym albumem, na którym nie ma ani jednego numeru po łemkowsku, ale łemkowska dusza nadal jest na nim obecna - tak jak wszędzie w naszej twórczości. Zresztą my zaczęliśmy ten album budować i szukać do niego inspiracji właśnie na Łemkowynie. Zamknęliśmy się tam na 10 dni w łemkowskiej starej drewnianej chacie, gdzie zrobiliśmy sobie takie prowizoryczne studio, w którym siedzieliśmy i szukaliśmy brzmienia, kolorów i inspiracji. Więc gdzieś w tamte rejony mnie zawsze ciągnie i chłopaków również, bo poznali już koloryt tamtych okolic i niesamowitych ludzi, którzy tam mieszkają. Tam się da po prostu odnaleźć harmonię – nie tylko muzyczną, ale też wewnętrzną czy międzyludzką – i to jest piękne!
M: Przy okazji nagrywania tej nowej płyty współpracowaliście po raz pierwszy z Piotrem Łukaszewskim – płyta powstała zresztą w jego studiu Custom 34. Jak wyglądała wasza współpraca?
I: Wspaniale! Piotrek to naprawdę świetny gość, który na muzyce "zęby pozjadał" (choć strasznie nie lubię tego określenia!) – ma dużo doświadczenia muzycznego, bo nagrywał mnóstwo ciekawych rzeczy, także tych cięższych. Bardzo mi zależało na opinii właśnie takiego człowieka. I powiem Ci, że byłem zaskoczony jak bardzo mocno w to wszedł! Bardzo się skumaliśmy i polubiliśmy. On był częścią historii nagrywania tego albumu, bardzo kreatywnie do tego podchodził. Często rozmawialiśmy o utworach – na przykład w "Sowie" był początkowo trochę inny tekst, niż obecnie i Piotrek początkowo nie zrozumiał, o co mi chodzi, więc mu to wytłumaczyłem. Ale jednocześnie zdałem sobie sprawę, że nie będę miał możliwości wytłumaczyć tego innym ludziom w taki sposób, jak mówiłem o tym Piotrkowi – więc uznałem, że trzeba coś pozmieniać. Inspirował nas na różne sposoby, bardzo przeżywał cały proces nagrywania i w jego trakcie był cały czas z nami. To było naprawdę niesamowite przeżycie, bo to jest naprawdę inteligentny i po prostu dobry człowiek, i traktował nas wszystkich jak rodzinę. Zresztą, przy wszystkich tam w Customie się czuliśmy jak rodzina. Spędziliśmy tam miesiąc i wspominamy to naprawdę bardzo dobrze. Praca z Piotrkiem, czy ze Sławkiem (właścicielem studia), była naprawdę bardzo przyjemna – podobnie zresztą jak z Marcinem Gajko, który miksował nasz materiał.
M: Dobrze zgaduję, że z Piotrkiem to się poznaliście przy nagrywaniu płyty Kuby Płucisza?
I: Tak jest, dokładnie wtedy! (śmiech). Graliśmy razem na Woodstocku (gdzie grał z nami także na gitarze nasz Rubens), zrobiliśmy kilka wcześniejszych prób, wiesz... rockman, z doświadczeniem, a tu przychodzi do niego taki chłopaczek z Przemkowa – ale jakoś się skumaliśmy i to było bardzo fajne. Przegadaliśmy bardzo wiele czasu, na temat muzyki i życia w ogóle, i od pracy przy koncercie z Kubą Płuciszem, przeszliśmy do pracy nad naszym albumem. Nie ma przypadków w życiu! Ja sobie bardzo cenię tę znajomość z Piotrem, a dzięki niemu na pewno nasza nowa płyta nabrała dużo walorów estetycznych a także brudu, dobrego brudu.
M: A powiedz mi, właśnie odnośnie współpracy z Kubą Płuciszem czy choćby z Jankiem Borysewiczem – jak Ty się w ogóle zapatrujesz na takie poboczne projekty? Traktujesz to jako takie swoje "życie obok LemONa", czy raczej jego dopełnienie?
I: Nie, na pewno nie jest to żadna odskocznia. To są po prostu bardzo miłe, nowe doświadczenia. Nagrywanie na przykład z Janem Borysewiczem to jest po prostu kosmos! To jest niesamowite, dlatego że to jest po prostu świetny muzyk i jeszcze niedawno nie wyobrażałem sobie, że będę mógł sobie z nim kiedyś choćby pogadać – a co dopiero nagrać utwór razem?! A samo to, że przy nagrywaniu tej jego płyty sobie po prostu porozmawialiśmy o muzyce jak równy z równym, już było niesamowite. Podobnie było z Panasem, z Kayah, z Grzegorzem Markowskim, z Adamem Sztabą czy właśnie Kubą Płuciszem. To ciekawe, bo szybciej znajduję wspólny język z takimi ludźmi, którzy już trochę są na scenie, niż z moimi rówieśnikami. Może dlatego, że widzą, iż robię swoje – tak jak i oni robili swoje, i to w zdecydowanie trudniejszych czasach? Nie patrzymy się na publikę czy na kogokolwiek innego, tylko staramy się pozostać sobą. I może właśnie to, ta prawda, ich przekonuje do tego, by rozmów ze mną – tych muzycznych i tych normalnych, ludzkich. To są ogromnie inspirujące spotkanie dla mnie, jako młodego muzyka, i niesamowicie sobie je cenię.
M: A są jeszcze jacyś muzycy, którzy Cię kiedyś inspirowali, a z którymi chciałbyś jeszcze kiedyś zagrać?
I: No pewnie, że są – ale może lepiej nie będę tych personaliów tutaj zdradzał (śmiech). Ale mam nadzieję, że z niejedną legendą zdarzy mi się jeszcze w przyszłości współpracować – póki co wiem już, że marzenia się spełniają. Pamiętam, jak dawno temu, siedząc w domu, usłyszałem po raz pierwszy gitarę w "Marchewkowym polu" – moja reakcja była mniej więcej w stylu: "wow, what the fuck, co to jest!? To jest dziwne, ale to jest świetne, podoba mi się to!". Nie znałem się jeszcze wtedy zbytnio na muzyce, ale ten kawałek wywarł na mnie niesamowite wrażenie i stał się wielką inspiracją. Albo na przykład słuchając Kayah, którą moja mama bardzo lubi, myślałem sobie, że fajnie by było, gdyby jej się kiedykolwiek coś na mój temat obiło o uszy – a już za młodu miałem silne poczucie graniczące z pewnością, że będę w przyszłości tworzył muzykę. I nagle, po kilku latach, otrzymujesz od takiej osoby zaproszenie do wspólnego grania ze sobą – to jest czad!
M: Istotnie – to się nazywa spełnienie marzeń! Pozwól, że teraz sięgnę do korzeni LemONa, czyli do programu "Must Be The Music". Jak bardzo się zmienił się zespół, i jak bardzo zmieniłeś się Ty sam, od czasu udziału w tym programie?
I: Na pewno dużo się wydarzyło od tamtej pory – dużo walk, dużo trudnych sytuacji, dużo wyborów. W tym momencie jestem bardzo szczęśliwy z tego, co jest – i z tego, że możemy się rozwijać w zespole, i to dokładnie w takim składzie, jaki jest teraz. I to mnie bardzo cieszy, bo naprawdę rozwijamy się jako muzycy mocno i szukamy siebie nawzajem. Szukamy muzy i nie zamykamy się na nic, ale jednocześnie jesteśmy dumni z tego, co zrobiliśmy dotąd i nadal robimy. Jesteśmy bardzo ciekawi, co jeszcze przed nami! Na pewno ta płyta, którą właśnie wydaliśmy, udowodniła nam, że wiele się jeszcze może zmienić w naszej twórczości, bo te ostatnie dwa lata naprawdę dużo w nas zmieniły – myślę, że na lepsze! Z pewnością będziemy jeszcze dużo działać muzycznie i koncertowo – i kto wie, co przyniesie przyszłość?
M: A właściwie masz jakąś refleksję na temat tego, dlaczego to właśnie Wam się udało zakotwiczyć na dłużej na polskiej scenie muzycznej, a innym uczestnikom podobnych programów – niekoniecznie?
I: Wiesz, ludzie często pytają nas, jaki mamy sposób na sukces – ale nie znam takiego uniwersalnego sposobu! Wiem za to na pewno, że sposobem na sukces nie jest to, by starać się dogodzić wszystkim – wtedy na pewno się nic nie osiągnie. Trzeba po prostu robić swoje, grać to, co czujesz i nie myśleć o profitach.
M: Poprzednim albumem LemONa była "Etiuda zimowa". Powiedziałeś kiedyś o tym albumie, że to nie jest album stricte świąteczny (choć w okresie przedświątecznym się pojawił), tylko właśnie zimowy. Wytłumaczysz tę różnicę?
I: Wiadomo, że znalazły się na tym albumie kolędy i pastorałki, ale nie tylko – są tam też utwory cerkiewne, nie tylko polskie, ale też mocno wschodnie. Ja w tych utworach słyszę zimę i widzę ją oczami wyobraźni – to jest w ogóle dla mnie szczególna pora roku. Chciałbym kiedyś nagrać drugą, albo i trzecią taką "Etiudę", bo świetną zabawę mieliśmy przy pracy nad tym albumem. Powstały naprawdę wyjątkowe aranże – przełożenie utworów chóralnych na takie "normalne", przeznaczone dla kilkuosobowego zespołu, to było nie lada wyzwanie. Zresztą muszę przyznać, że praca nad takim koncepcyjnym albumem, z takimi muzykami, jakimi są moi koledzy z LemON, to sama przyjemność.
M: Ostatnio mignął mi gdzieś teledysk do jednego z Waszych sztandarowych utworów, jakim jest "Jutro". Pojawiają się tam przebitki z Twojej podróży do Japonii – rozumiem, że kręcą Cię dalekie podróże?
I: Japonia zawsze mnie inspirowała i ciekawiła. Miałem to szczęście, że mogłem udać się w podróż do Japonii i bardzo chciałbym tam wrócić. Może tym razem uda mi się pojechać w czasie hanami, czyli w okresie, gdy kwitną wiśnie – i stanie się to inspiracją dla kolejnego albumu?
M: A masz jeszcze inne marzenia podróżnicze?
I: Oczywiście! Chciałbym jeszcze kilka rzeczy zobaczyć – oprócz powrotu do Japonii takim moim wielkim marzeniem jest wyprawa na Islandię. Kochając takich artystów, jak Bjork czy Sigur Ros, chciałbym zobaczyć, gdzie powstaje ta muzyka, jak tam jest. To malutkie państewko, ale przepełnione niepowtarzalną energią, i chciałbym poczuć klimat tej niesamowitej wyspy.
M: Na koniec wywiadu muszę powrócić do spraw bieżących: w dniu premiery albumu, czyli w piątek, koncertem w Zabrzu rozpoczęliście trasę koncertową go promującą. Czego się mogą spodziewać fani, którzy postanowią wybrać się na któryś z tych koncertów?
I: Myślę, że radiowych hitów się mogą... nie spodziewać (śmiech). Na pewno zagramy cały album. Ale chociaż jest on dość długi, bo trwa godzinę, to jest mimo wszystko zbyt krótki, by wypełnić nim cały koncert - więc będziemy rozkminiać, czym wypełnić pozostałe kilkadziesiąt minut. Ale postaramy się, by to wszystko brzmiało jak najlepiej – i szykujemy dużo niespodzianek. Jestem bardzo ciekaw, jak to wszystko wyjdzie, i już nie mogę się doczekać tych koncertów. Jestem bardzo podekscytowany, ale też trochę zestresowany, bo utwory z "Tu" są bardzo wymagające dla mnie jako wokalisty. Myślę w każdym razie, że to będzie naprawdę wyjątkowa trasa – bo ta płyta jest wyjątkowa!
M: Mam nadzieję, że uda mi się o tym przekonać na własne oczy i uszy – postaram się dotrzeć na koncert w Warszawie, który jest chyba ostatnim, jaki figuruje na ten moment na Waszej liście. A macie już jakieś wstępne choćby plany na to, co nastąpi potem?
I: Na pewno rozpoczniemy sezon plenerowy – tylko co my tam będziemy grać, to nie mam zielonego pojęcia... (śmiech). A jeśli aktualna trasa się spodoba, to może na zimę zrobimy jej drugą część? Zobaczymy – ale póki co, zapraszamy na najbliższe koncerty!
M: Dzięki za rozmowę i do zobaczenia!
I: Do zobaczenia!