Marcus Siepen (Blind Guardian): "Jako publiczność Polacy są po prostu fantastyczni!"

Marcus Siepen (Blind Guardian): "Jako publiczność Polacy są po prostu fantastyczni!"

Zespół Blind Guardian ma w Polsce wielu fanów. Już wkrótce będą oni mieli okazję do kolejnego spotkania ze swoimi ulubieńcami – grupa wystąpi 25 sierpnia w Straszęcinie w ramach odbywającego się tam po raz piąty Czad Festiwalu.

Tymczasem zachęcamy do lektury naszego wywiadu z Marcusem Siepenem, gitarzystą Blind Guardian, przeprowadzonego przy okazji niedawnej premiery najnowszego albumu koncertowego zespołu, zatytułowanego „Live Beyond The Spheres”. Rozmowę w imieniu wyspa.fm przeprowadził Mateusz M. Godoń.

Miłej lektury!

Mateusz: „Live Beyond The Spheres” jest Waszym pierwszym koncertowym albumem od ponad dekady. Jaka jest największa różnica między tym krążkiem, a Waszymi poprzednimi wydawnictwami koncertowymi?

Marcus: Przede wszystkim, zmienił się skład zespołu – po raz pierwszy na albumie koncertowym jest okazja, by usłyszeć naszego obecnego perkusistę, Frederika. Oczywiście, inny też jest dobór piosenek – co wynika chociażby z tego, że od czasu naszego ostatniego albumu koncertowego wydaliśmy trzy nowe studyjne, więc wybór był spory. A co najważniejsze – uważam, że nasze występy są teraz na znacznie wyższym poziomie, niż ponad 10 lat temu! W mojej opinii nigdy nie dawaliśmy tak dobrych koncertów, jak na ostatniej trasie – śmiem powiedzieć, że były one wręcz spektakularne! Ta trasa przyniosła nam naprawdę wielką satysfakcję. Nie pamiętam, byśmy kiedykolwiek wychodzili na scenę z taką przyjemnością – myślę, że na „Live Beyond The Spheres” udało się to uczucie uchwycić i właśnie to robi tę różnicę w porównaniu do poprzednich płyt koncertowych.

Mateusz: Zamiast umieścić na płycie pełne nagranie z konkretnego koncertu, zdecydowaliście, że tracklista „Live Beyond The Spheres” będzie się składać z najlepszych wykonań zebranych w trakcie całej trasy. Były w związku z tym jakieś trudności z ustaleniem ostatecznej zawartości tego albumu?

Marcus: Pojawił się jeden istotny kłopot: co zrobić, by wcisnąć na album jak najwięcej piosenek, i które właściwie wybrać. Są takie utwory, które po prostu musiały się tu znaleźć, bo fani nie wyobrażają sobie bez nich koncertu. Są też takie, które sami bardzo lubimy grać. I są też niespodzianki dla fanów, które wymiennie pojawiają się to na jednym, to na innym koncercie. W zasadzie z tym samym problemem mierzymy się za każdym razem, kiedy układamy setlistę na konkretny koncert. Ale decydując się na to, żeby na albumie pojawiły się nagrania z różnych koncertów, daliśmy sobie możliwość wyboru naprawdę najlepszych nagrań. Nagrywaliśmy każdy koncert grany na tej trasie, więc ilość materiału, z którego można było wybierać utwory na płytę, w była naprawdę ogromna. Ponadto, tworząc album w ten sposób, mogliśmy umieścić na nim więcej piosenek, niż zagraliśmy na którymkolwiek z koncertów. Nasze koncerty są naprawdę długie – trwają mniej więcej po 2 godziny i 15 minut i składają się mniej więcej z 18 piosenek. Tymczasem na albumie znalazło się ich aż 22 – zmieściliśmy tu po prostu więcej z tych wspomnianych wcześniej niespodzianek, niż dało się to zrobić na którymkolwiek koncercie. Wydając ten krążek, chcieliśmy upamiętnić ostatnią trasę w jak najszerszym stopniu i myślę, że to się nam znakomicie udało – to taki mix klasyków, nowych kawałków i zapomnianych perełek, z jakiego każdy fan Blind Guardian powinien być zadowolony.

Mateusz: Większość zespołów układa jedną setlistę na całą trasę, a gdy już pojawią się jakieś odchylenia od normy – fani robią z tego wielkie wydarzenie. Tymczasem wy, jako jedna z niewielu kapel, zmieniacie setlistę w zasadzie co wieczór. Skąd pomysł, by tak bardzo sobie komplikować życie?

Marcus: Robimy to z dwóch powodów. Po pierwsze, sporo naszych fanów zalicza przynajmniej kilka koncertów na każdej naszej trasie. Zmieniając co wieczór setlistę, sprawiamy, że nie mają poczucia, że dostają ciągle to samo – dzięki temu każdy koncert przynosi im coś unikalnego i mamy nadzieję, że się nie nudzą (śmiech). Po drugie, może ktoś pomyśli, że co powiem jest samolubne, ale dla nas to by było chyba jeszcze bardziej nudne, gdybyśmy przez kilkanaście miesięcy objeżdżali świat grając co wieczór dokładnie te same 18 piosenek. Wpadlibyśmy w okropną rutynę i zamiast cieszyć się koncertami, w pewnym momencie zaczęlibyśmy grać te piosenki w sposób całkowicie mechaniczny. Odarłoby to nasze koncerty z tych wszystkich emocji, które im zazwyczaj towarzyszą. Cieszy mnie to, że zmieniamy set i nie powtarzamy co wieczór tych samych piosenek, bo dzięki temu zawsze mam poczucie, że muszę być w pełni skupiony przez cały koncert. Lubimy zaczynać set od stałego zestawu sześciu czy siedmiu utworów, dzięki któremu łatwo nam wejść w koncert bez większych potknięć, a potem zaczynamy grać rotacyjnie inne utwory. W ten sposób koncerty są dla nas bardziej interesujące. Chyba naprawdę jesteśmy bardzo samolubni (śmiech).

Mateusz: Myślę, że z perspektywy fanów to jest równie ważne, bo nie pozwalacie się nam nudzić na Waszych koncertach! Sam widziałem Was na żywo kilka razy – między innymi rok temu w Warszawie. W tym roku macie w planach pojawić się w Polsce po raz kolejny (w sumie już siódmy) – tym razem na Czad Festiwalu w Straszęcinie. Jak do tej pory wspominasz Wasze wizyty w Polsce? Masz jakieś szczególne wspomnienia z naszego kraju?

Marcus: Mogę powiedzieć tyle, że mam z Polski same dobre wspomnienia! A ten koncert w Warszawie, o którym mówisz, był jednym z najlepszych, jaki kiedykolwiek graliśmy – i mówię to z pełną powagą! Jako publiczność jesteście po prostu fantastyczni! Pamiętam moment, kiedy graliśmy „The Bard's Song”, i wszyscy fani nagle usiedli, żeby wysłuchać tej piosenki na siedząco. Gdy to się stało, z chłopakami nie byliśmy pewni, o co właściwie chodzi, ale to był naprawdę świetny moment – atmosfera była wtedy naprawdę wyjątkowa. Wszyscy śpiewali z nami, siedząc, i kiedy w końcu zeszliśmy ze sceny, by napić się na backstage’u, ciągle byliśmy pod olbrzymim wrażeniem tego, co się stało. A kiedy potem zeszliśmy do busa, okazało się, że pod klubem wciąż czekają na nas setki ludzi. Nie mogliśmy nikomu odmówić choćby podpisu, więc spędziliśmy tam grubo ponad godzinę, zanim w końcu każdy z fanów dostał, to co chciał. Ale nie narzekamy, bo to część naszej pracy – i dobra okazja by posłuchać „na gorąco” opinii, jak wypadł koncert. Cieszymy się, że mamy tylu fanów, nie tylko w Polsce, i bardzo lubimy spotkania z nimi.

Mateusz: W przyszłym roku będziecie świętować trzydziestolecie od wydania Waszego debiutanckiego albumu „Battalions Of Fear”. Macie już jakieś plany związane z uczczeniem tej rocznicy?

Marcus: Jak na razie, to nie, ale nie wykluczam, że coś się jednak wydarzy. Nie jesteśmy po prostu zespołem, który tego typu akcje planowałby z dużym wyprzedzeniem. Zwykle to inni ludzie nam przypominają o takich rocznicach – tak jak Ty teraz. Póki co nie myślimy więc o tym, czy warto by jakoś uczcić akurat tę rocznicę, ale kto wie, co przyniesie przyszły rok?

Mateusz: Czyli zapowiada się na spontaniczną akcję! A skoro już jesteśmy przy trzydziestych rocznicach – to właśnie mija trzydzieści lat, odkąd Ty jesteś w zespole. Masz jakieś jedno, najważniejsze wspomnienie z tych trzech dekad, którym chciałbyś się podzielić z naszymi czytelnikami?

Marcus: Przez trzydzieści lat wydarzyło się tyle wyjątkowych rzeczy, że gdybym chciał opowiedzieć o wszystkich, musielibyśmy z tego wywiadu zrobić książkę! (śmiech). Ale jedną z takich niesamowitych chwil, które zawsze wspominam, jest moment, kiedy podpisaliśmy nasz pierwszy kontrakt płytowy. Byliśmy wtedy jeszcze dzieciakami, których marzeniem było, by grać metal i stać się profesjonalnym zespołem. Oczywiście, kiedy zaczynaliśmy, nie mieliśmy żadnej gwarancji, że kiedykolwiek nam się to uda, ale wkładaliśmy wiele wysiłku w to, by coś z tego wyszło. Mieliśmy próby w zasadzie codziennie i robiliśmy wszystko, by się rozwijać. Czas, w którym podpisaliśmy ten pierwszy kontrakt, a następnie nagraliśmy naszą debiutancką płytę, ma naprawdę specjalne miejsce w moim sercu. I jestem dumny z tego, że po 30 latach wciąż jesteśmy na scenie – i to silniejsi, niż kiedykolwiek! A to wcale nie jest taka oczywista sprawa – gdy podpisujesz kontrakt, nie masz pewności, że po 5 latach ktokolwiek będzie o tobie pamiętał, a przecież tu mówimy o trzech dekadach! Wciąż tu jesteśmy, nagrywamy płyty, gramy koncerty, a co najważniejsze – nadal to uwielbiamy. Jestem dumny i szczęśliwy, że mogę żyć w taki sposób, o jakim zawsze marzyłem – i robię to już od 30 lat! Naprawdę nie mógłbym sobie wymarzyć lepszego życia. Jest perfekcyjne.

Mateusz: W przeszłości Blind Guardian był uważany za zespół speed metalowy, ale ostatnimi laty skręciliście bardziej w stronę power metalu. Doszliście już do etapu, w którym możecie powiedzieć, że znacie swoje optymalne brzmienie – a może jest to rodzaj poszukiwań, które nigdy się nie skończą?

Marcus: Poszukiwanie optymalnego brzmienia to zdecydowanie jest ten rodzaj ewolucji, która nie ma końca. Ale tak naprawdę to wcale nie myślimy o tym w tych kategoriach – dla nas Blind Guardian jest po prostu zespołem metalowym. Metal składa się z tylu różnych odmian, że nawet nie zwracamy uwagi na to, jak jesteśmy szufladkowani – wszystkie one się przecież tak mocno przenikają, że zawsze jedna będzie zawierać element drugiej. Po prostu gramy tak, jak w danym momencie czujemy, że jest to właściwe. Zresztą, trudno mówić, że odeszliśmy zupełnie od speed metalu, skoro nawet na ostatnim studyjnym albumie znajdują się takie kawałki, jak „Twilight Of The Gods” czy „The Holy Grail”, które są niewątpliwie jednymi z najszybszych utworów, jakie kiedykolwiek nagraliśmy! Nie chcemy jednak ograniczać samych siebie, mówiąc, że gramy speed metal, power metal czy metal progresywny – bo to sprawiłoby, że sami byśmy ograniczyli własne horyzonty muzyczne i nie nagralibyśmy wielu utworów, które nagraliśmy. Jak mówiłem – jesteśmy zespołem metalowym i łączymy w naszej twórczości elementy wielu różnych podgatunków metalu. Najważniejsze jest to, by każdy nowy utwór brzmiał jak przystało na Blind Guardian – a czy będzie w nim słychać więcej jednego, czy drugiego gatunku, to już mniej istotne.

Mateusz: Wiem, że wszyscy w zespole jesteście fanami fantasy – co zresztą znajduje odzwierciedlenie w tekstach Waszych piosenek. Czy natrafiłeś ostatnio na jakąś opowieść – czy to w książce, czy też na przykład w serialu telewizyjnym – o której piosenkę chciałbyś napisać na Wasz następny album?

Marcus: Należę do osób, które dosłownie pochłaniają książki. Przyznam, że przeczytałem ich tony w ostatnich latach i większość z tych, które były warte upamiętnienia w piosenkach, już została przez nas w ten sposób uhonorowana. Jedną z moich ulubionych serii książek, które zainspirowały nas do napisania tekstów do naszych utworów, była „Mroczna wieża” Stephena Kinga. Bardzo lubię też cykl „Koło czasu” („The Wheel of Time”) Roberta Jordana. Czytałem go już wiele lat temu – w efekcie czego powstał utwór „Wheel Of Time”, ale teraz wziąłem się za jego ponowną lekturę, tym razem po angielsku, i już znalazłem kilka ciekawych wątków, o których warto byłoby opowiedzieć w piosenkach. Pewnie nie raz sięgniemy też po motywy z książek Michaela Moorcocka czy J.R.R. Tolkiena, którymi się inspirowaliśmy od początku naszej działalności. Ale oczywiście jest jeszcze wiele takich historii, których jeszcze nigdy nie poruszaliśmy, a które mogą się tego doczekać w przyszłości. Ostatnio spodobała mi się na przykład powieść „Imię wiatru” („The Name of the Wind”) Patricka Rothfussa i być może napiszemy coś opartego na jej motywach. Oczywiście, to Hansi jest naszym głównym tekściarzem i do niego należy ostateczna decyzja, o czym będziemy opowiadać, ale myślę, że się na to zgodzi. Książki są dla nas niekończącą się kopalnią ciekawych opowieści i na pewno będziemy w nich zawsze szukać inspiracji.

Mateusz: A nie myśleliście kiedyś o tym, by sięgnąć do nieco innych historii, niż typowe fantasy, i nagrać piosenkę inspirowaną na przykład sagą „Star Wars”? Tam aż roi się od historii, które idealnie pasowałyby do Waszej muzyki!

Marcus: Oczywiście, „Star Wars” to bardziej sci-fi, niż fantasy, ale osobiście nie miałbym nic przeciwko temu! Zawsze byłem wielkim fanem tej serii, podobnie zresztą, jak reszta zespołu. To interesujący pomysł – musimy go przedyskutować i jeśli Hansi uzna, że mu on pasuje i będzie miał koncepcję takiej piosenki, to może rzeczywiście się wkrótce doczekamy utworu opowiadającego historię rodem z odległej galaktyki?

Mateusz: Ty i Andre jesteście też znani jako maniacy gier komputerowych. Jakie są Twoje ulubione gry?

Marcus: O rany, jest ich całe mnóstwo! Przede wszystkim „World of Warcraft”, w który gram w zasadzie odkąd został wydany. Bardzo lubię też „Hearthstone” i „Starcraft”, świetnie grało mi się też w serię „Diablo”. Świat gier jest strasznie bogaty – gdzieś czytałem, że wydano ich już ponad 3 miliardy! Ostatnio bardzo intensywnie gram w najnowszą część „Resident Evil” – momentami to naprawdę przerażająca gierka! (śmiech). W ogóle, gry są zawsze mile widziane – w szczególności, gdy jesteśmy w trasie. W dniu koncertu mamy soundcheck, wieczorem jest występ, ale zostaje jeszcze jakieś 20 godzin, z którymi trzeba coś zrobić – a gry to bardzo dobra opcja, by mile spędzić czas.

Mateusz: Kilka lat temu zaangażowałeś się w działalność drugiego, obok Blind Guardian, zespołu – Sinbreed. Co sprawiło, że zrezygnowałeś z udziału w tym projekcie zaledwie po trzech latach?

Marcus: Czas, jaki spędziłem z Sinbreed, był naprawdę wspaniałym okresem mojego życia. Problemem okazało się jednak to, że w pewnym momencie moje plany zaczęły się rozmijać z planami reszty zespołu. Dla mnie od początku było jasne, że Sinbreed będzie aktywny wtedy, gdy Blind Guardian będzie miał przerwę – i na odwrót. Jednak na spotkaniu, które odbyło się pod koniec 2014 roku, okazało się, że chłopaki z Sinbreed mieli bardzo ambitne plany na kolejny rok. Zamierzali nie tylko napisać i nagrać nowe utwory, ale też jak najszybciej je wydać i ruszyć w trasę z nowym materiałem. Dla mnie od początku było to niemożliwe – jakiś miesiąc po tym spotkaniu miał wyjść nowy album Blind Guardian, a niedługo potem mieliśmy rozpoczynać trasę, która miała potrwać przez kolejne dwa lata. Dla mnie oznaczało to, że nie będę w tym czasie w stanie grać z Sinbreed  – ale byłem zarazem w stanie zrozumieć, że pozostali członkowie zespołu nie będą chcieli przez te dwa lata siedzieć w domach i na mnie czekać. Po namyśle oni rzeczywiście zdecydowali się rozpocząć prace nad nowym albumem i to był moment, kiedy zdecydowałem się odejść z Sinbreed. Tak to u mnie działa, że jestem w stanie skupić się w jednym czasie tylko na jednej rzeczy – a kiedy Blind Guardian jest aktywny, jest dla mnie absolutnym priorytetem i poświęcam mu 100% swej uwagi. Sinbreed w końcu nagrał beze mnie świetną płytę i ruszył z nią w trasę. Musieli jednak znaleźć na te koncerty zastępczego perkusisty w miejsce Frederika, bo chociaż Frederik nie odszedł, tak jak ja, z Sinbreed, to jednak nie mógł grać z nimi występować, bo byliśmy wtedy w trasie z Blind Guardian. W każdym razie bardzo miło wspominam czas spędzony z Sinbreed – nagrywanie z tymi chłopakami albumu i wspólna trasa były naprawdę fajnym doświadczeniem. Po prostu, na dłuższą metę nie dało się poskładać naszych planów, ale nie mamy do siebie pretensji z tego powodu. Życzę im wszystkiego najlepszego i jeśli kiedyś będzie okazja, z chęcią wpadnę na ich koncert, by zobaczyć, jak im idzie.

Mateusz: Wspomniałeś przed chwilą ostatni album Blind Guardian, czyli „Beyond The Red Mirror”. Czy nagrywanie tego krążka było dla Was szczególnie trudne, biorąc pod uwagę, że nagrania odbywały się z udziałem orkiestry symfonicznej i trzech różnych chórów?

Marcus: Przede wszystkim, musisz bardziej, niż zwykle wszystkiego pilnować, żeby każdy element dobrze współgrał z pozostałymi. Trzeba bardzo zwracać uwagę na detale, by wszystko było odpowiednio ze sobą zharmonizowane i żeby po fakcie nie okazało się, że coś tu totalnie nie pasuje. I oczywiście, trzeba wszystko zorganizować i zgrać w czasie, a nie jest to łatwa sprawa. Weźmy choćby pod uwagę to, że orkiestra i chóry nie mogły przyjechać do naszego studia, bo jest ono zwyczajnie za małe – to studio przystosowane dla zespołu metalowego, a nie dla kilkudziesięciu muzyków! Musieliśmy więc nagrywać wszystko kilkakrotnie – raz samemu w naszym studiu, a potem osobno z orkiestrą i chórami. Było więc z tym sporo zachodu, ale myślę, że efekt końcowy był tego wart! Prawdziwa orkiestra brzmi dużo lepiej, niż zwykły, zaprogramowany keyboard. Z keyboardem da się oczywiście stworzyć fantastyczne tło do utworu, ale gdy masz za sobą całą wielką orkiestrę, to jest to wrażenie nie do porównania! A jak jeszcze dołożysz do tego chór pełen ludzi śpiewających razem z tobą, to naprawdę nadaje tym utworom zupełnie nowego, niespotykanego wcześniej wymiaru. Produkcja tego albumu była w istocie skomplikowana, jak nigdy dotąd, jednak na koniec byliśmy bardzo zadowoleni.

Mateusz: Jakie są plany Blind Guardian na najbliższą przyszłość? Pracujecie już nad następcą „Beyond The Red Mirror”?

Marcus: Tak, zaczęliśmy już pracę nad nowymi piosenkami i mogę zdradzić, że dwa utwory są już w mniejszym lub większym stopniu gotowe. Oczywiście, myślimy już nad kolejnymi, jednak jest jeszcze o wiele zbyt wcześnie, by choćby oszacować, kiedy album będzie gotowy czy jak będzie brzmiał. Nawet te dwie piosenki, o których wspomniałem, mogą jeszcze mocno zmienić kształt, bo nie zostały jeszcze zarejestrowane. Poza tym, Hansi kończy powoli nagrywanie wokali do albumu orkiestrowego, nad którym pracujemy od wielu lat i wygląda na to, że pod koniec tego roku może nam się go udać wreszcie skończyć. Gdy tylko wokale Hansiego będą gotowe, zaczniemy prace nad mixem i masteringiem tego materiału – tak, by najpóźniej w 2019 roku w końcu go wydać. Poza tym, latem czeka nas kilka koncertów w całej Europie, między innymi ten w Polsce, o którym rozmawialiśmy wcześniej. Także aktualny plan na najbliższe miesiące to prace nad dwoma albumami i koncerty.

Mateusz: Myślę, że to dobry plan! Fani Blind Guardian na pewno nie będą narzekać.

Marcus: Też tak myślę! (śmiech).

Mateusz: Na koniec poproszę Cię o kilka słów od siebie, które chciałbyś przekazać polskim fanom Blind Guardian.

Marcus: Zachęcam Was do zapoznania się z nowym albumem koncertowym. Jeśli zaliczyliście któryś z koncertów z ostatniej trasy i się Wam podobało – jestem pewien, że z „Live Beyond The Spheres” również będziecie zadowoleni. Jeśli nie byliście na żadnym koncercie – to też sięgnijcie po album, na pewno będziecie zachwyceni i pożałujecie, że Was to ominęło na żywo! (śmiech). Ale na szczęście, wracamy do Polski już w sierpniu. Mam nadzieję, że przyjedziecie tłumnie na Czad Festiwal, by spędzić z nami świetny dzień i zobaczyć kolejny niezapomniany koncert Blind Guardian! Dziękuję za Wasze dotychczasowe wsparcie i obiecuję, że będziemy wracać do Polski tak często, jak tylko się będzie dało – jak wspomniałem wcześniej, szykujemy dwa kolejne albumy, więc możecie być pewni, że przy okazji ich wydania na pewno do Was ponownie zajrzymy! Do zobaczenia!



Komentarze: