Mat Sinner: "Rock Meets Classic pokazuje, że muzyka rockowa może przybrać kompletnie różne oblicza"

Mat Sinner: "Rock Meets Classic pokazuje, że muzyka rockowa może przybrać kompletnie różne oblicza"

Rock Meets Classic to seria koncertów, w których udział biorą światowe gwiazdy rocka przy akompaniamencie orkiestry symfonicznej. Od 2009 roku koncerty w ramach RMC przyciągają tłumy widzów z całego świata. Na początku 2018 roku Rock Meets Classic rozpoczyna kolejną spektakularną trasę po Europie, w trakcie której po raz pierwszy to wyjątkowe wydarzenie dotrze do Polski.

W kwietniu na polskich fanów czekają aż dwa koncerty (23 kwietnia 2018 w Tauron Arena Kraków i 24 kwietnia 2018 w Atlas Arenie w Łodzi), podczas których legendy rocka zaprezentują się w niecodziennym, symfonicznym wydaniu. Na scenie wystąpią: Francis Rossi z zespołu Status Quo, Leo Leoni i Nic Maeder z Gotthard, John Helliwell i Jesse Siebenberg z Supertramp, Eric Bazilian z The Hooters, Michael Sadler z zespołu Saga. Muzykom towarzyszyć będzie The Mat Sinner Band z Orkiestrą Symfoniczną RMC.

By przybliżyć polskim fanom ideę Rock Meets Classic spotkaliśmy się z artystycznym liderem tego projektu, Matem Sinnerem (na co dzień członek zespołów Sinner, Primal Fear i Voodoo Circle) oraz dwoma muzykami, którzy wezmą udział w tegorocznej edycji tej arcyciekawej trasy: Johnem Helliwellem i Erikiem Bazilianem. Zapraszamy do lektury zapisu tej rozmowy!

Wywiad w imieniu wyspa.fm przeprowadzili Mateusz M. Godoń oraz Oliwia Cichocka.

MATEUSZ: Rock Meets Classic to fascynujący projekt, który miałem okazję raz zobaczyć i usłyszeć na żywo – przed czterema laty w Dreźnie, gdy wśród gości byli między innymi Alice Cooper i Joe Lynn Turner. Jednak większość fanów muzyki rockowej z Polski do tej pory nie miała styczności z Rock Meets Classic. Mat, czy mógłbyś zatem pokrótce przybliżyć naszym czytelnikom, czym jest ten projekt?

MAT: Rock Meets Classic jest, jak sama nazwa wskazuje, scenicznym spotkaniem muzyków rockowych z orkiestrą symfoniczną. Co roku zapraszamy inne legendy rocka, by dołączyły do naszego zespołu i wspólnie z nami i orkiestrą wykonywali swe największe przeboje. Każdy wieczór na takiej trasie to coś naprawdę wspaniałego.

OLIWIA: Skąd w ogóle przyszedł Ci do głowy pomysł, by coś takiego zorganizować?

MAT: W 2009 roku uczestniczyłem w imprezie jubileuszowej mojego przyjaciela Manfreda Hertleina. Uczestniczyło w niej wielu różnych muzyków. Były drinki i ogólna wesołość. W pewnym momencie siedliśmy razem z Manfredem i zaczęliśmy się zastanawiać nad tym, co ciekawego moglibyśmy wspólnie zorganizować. Wpadliśmy na pomysł, by spróbować reaktywacji Rock Meets Classic – Manfred po raz pierwszy zorganizował taką trasę w 1993 roku, jednak później na wiele lat zarzucił ten pomysł. Dla mnie, jako muzyka rockowego, uczestniczenie w czymś takim było niesamowitym wyzwaniem, a poza tym zawsze chciałem zagrać z orkiestrą symfoniczną – niedługo po imprezie zabraliśmy się więc do pracy. Pierwszy rok był naprawdę ciężki – to było dla mnie przede wszystkim zbieranie nowych doświadczeń. Ale tak się wkręciłem, że właśnie mija dziesięć lat, od kiedy zabrałem się za ten projekt – i robię już dziewiątą edycję! Rock Meets Classic okazało się spełnieniem wielu moich marzeń i jestem wdzięczny losowi, że rokrocznie mogę w tym uczestniczyć i spotykać się na scenie z tyloma wspaniałymi artystami.

MATEUSZ: Czy możesz nam opowiedzieć co nieco o tym, jak wyglądają przygotowania do tak nietypowej trasy?

MAT: Zaczynamy przygotowania jakieś pół roku przed pierwszym koncertem. Przez te 6 miesięcy rozmawiamy z naszymi gośćmi o tym jakie piosenki będziemy wykonywać – oni przedstawiają nam te utwory, które sami chcieliby wykonać, my z kolei wskazujemy im te, które naszym zdaniem najlepiej wpisują się w koncepcję Rock Meets Classic. Kiedy w końcu, często po długich negocjacjach, dochodzimy do kompromisu, wspólnie a dyrygentem orkiestry zaczynamy pracę nad przygotowaniem aranżacji wybranych piosenek na potrzeby naszego projektu. Nadchodzi moment, w którym muszę przedstawić ekipie swoją wizję całego widowiska – po rozważeniu propozycji zmian, które wszyscy uczestniczący w projekcie mogą zgłosić, zaczynamy próby. Wraz z zespołem spotykamy się w małej sali przez kilka dni z rzędu, by przećwiczyć rockową część całego widowiska. Dopiero potem spotykamy się z orkiestrą, która z oczywistych względów potrzebuje większej sali prób (śmiech). Wtedy po raz pierwszy sprawdzamy scenę, którą przygotowuje dla nas ekipa zajmująca się produkcją. Ćwiczymy wszystko z orkiestrą przez dwa dni, a potem odbywamy już próby z poszczególnymi gośćmi – z nadzieją, że zdążyliśmy wcześniej dobrze przećwiczyć ich utwory. To trwa kolejne dwa dni. Po tych dwóch dniach wszyscy jesteśmy totalnie wykończeni – a nie ma czasu na odpoczynek, bo okazuje się, że trzeba już ruszać na pierwszy koncert (śmiech). Przed otwierającym występem robimy dłuższy soundcheck – bo po raz pierwszy mamy okazję sprawdzić wszystko na scenie w jej ostatecznym kształcie. Potem wychodzimy na ten pierwszy koncert i dopiero wtedy wiemy, gdzie ta wyprawa nas zaprowadzi. A po trzecim koncercie rozumiemy się już wszyscy na tyle dobrze, że wszystko zaczyna wreszcie brzmieć tak, jak trzeba!

JOHN: Tak jest (śmiech). Tak właśnie to wygląda!

MAT: Czy chcesz mi w ten sposób powiedzieć, że się rozgadałem i powinienem już przestać?

OLIWIA: Spokojnie panowie – następne pytanie jest do Was! Jak Mat przekonał Was do wzięcia udziału w Rock Meets Classic? Czy w ogóle musiał Was przekonywać?

ERIC: Porwał moje dzieci (śmiech)!

MAT: Tak naprawdę nazywam się Bond (śmiech)!

JOHN: Z tego, co pamiętam, Mat zadzwonił do mnie z pytaniem „chciałbyś z nami zagrać?”. Odpowiedziałem krótko: „Tak!” (śmiech). „Które kawałki byśmy zagrali?” – spytałem. Wszystko ustaliliśmy naprawdę szybko.

ERIC: Ze mną było w zasadzie podobnie. Nasz wspólny znajomy spytał mnie, czy byłbym skłonny wystąpić. Początkowa propozycja obejmowała również występ klawiszowca The Hooters, Roba Hymana – ale on był dość sceptycznie nastawiony do tego pomysłu. „Ja się do tego nie nadaję”, powiedział Rob – i zanim miałem okazję spytać, czy miałby coś przeciwko, gdybym wziął w tym udział sam, dodał: „Ale ty tak. Powinieneś się zgodzić na występ”. I tak to się zaczęło. Dość długo rozmawialiśmy na temat tego, jak to ma wyglądać, bo chciałem zagrać piosenki The Hooters w zupełnie innej aranżacji. Ale wyszło fantastycznie, co będziecie mieli okazję znów zobaczyć w tym roku!

MAT: Znów – bo przecież Eric występował już z nami w 2013 roku. To dla nas wielka sprawa, że ponownie dołączy do nas po tych 5 latach, bo to znaczy, że występy z nami mu się spodobały i poszło nam razem naprawdę dobrze. Z kolei cała ekipa Rock Meets Classic też cieszy się na jego powrót, bo wszyscy go bardzo polubiliśmy!

ERIC: Muzycy uczestniczący w tym projekcie to naprawdę świetna drużyna – ta trasa z 2013 roku to czas, z którym wiążę mnóstwo wspaniałych wspomnień. Zawiązałem wtedy wiele przyjaźni, które nadal podtrzymuję.

OLIWIA: A jak udaje się Wam połączyć w ramach Rock Meets Classic tyle różnych stylów? Z jednej strony – wszyscy jesteście muzykami rockowymi, jednak z drugiej – każdy z Was gra reprezentuje inny rodzaj rocka.

MAT: To bardzo dobre pytanie – i ciekawe, że nikt wcześniej mi go nie zadał! Myślę, że to jeden z najtrudniejszych aspektów tego, czym jest Rock Meets Classic. Wiele osób stawia sprawę prosto: rock jest… rockiem. Ale, co zresztą pokazuje dobrze Rock Meets Classic, muzyka rockowa może przybrać kompletnie różne oblicza. Każdy twórca ma swój własny styl. Dla nas największym wyzwaniem za każdym razem jest więc, by zmieścić pod jednym dachem te wszystkie style. Spójrzmy na tegorocznych gości: Saga to typowy prog-rock, The Hooters ma swój własny, unikatowy styl – podobnie jak Supertramp. Z kolei twórczość zespołu Gotthard, z którego dołączą do nas Leo Leoni i Nic Maeder, to wręcz kwintesencja klasycznego rocka. Połączyć to wszystko razem to naprawdę sztuka! W poprzednich latach zróżnicowanie bywało zresztą nawet większe – mimo że wciąż była to szeroko rozumiana muzyka rockowa. Właśnie dlatego praca przy Rock Meets Classic sprawia mi tyle przyjemności. Za każdym razem, przystosowując te wszystkie wielkie hity do naszych potrzeb, uczę się czegoś nowego od ich twórców i w ten sposób zyskuję nowe perspektywy na potrzeby własnych kompozycji. To naprawdę cudowna robota!

MATEUSZ: Eric – jak sami z Matem powiedzieliście, powracasz do teamu Rock Meets Classic po 5 latach przerwy. Jakie to uczucie ponownie zaangażować się w ten projekt?

ERIK: Sam sobie zadaję pytanie – czemu trwało to tak długo? Każdego roku zaczepiałem Mata na mailu, pytając po prostu „…więc?”. Za każdym razem jednak coś ostatecznie stawało na przeszkodzie – a to po jednej, a to po drugiej stronie. W tym roku na szczęście udało nam się zgrać wszelkie terminy. To świetne uczucie wrócić do Rock Meets Classic – czuję się, jakbym miał spotkać dawno nie widzianą część mojej własnej rodziny!

MATEUSZ: A jak to wygląda z perspektywy Johna, który weźmie udział w tym projekcie po raz pierwszy? Brałeś już udział w jakichś próbach, które pozwoliłyby Ci poczuć klimat Rock Meets Classic?

JOHN: Nie, jeszcze nie – jesteśmy dopiero na etapie wstępnych przygotowań. Ale czuję się naprawdę podekscytowany tym wszystkim. Będę miał okazję wykonać pierwszą w historii Rock Meets Classic solówkę na saksofonie, więc zapiszę się w dziejach tej imprezy. To naprawdę miłe uczucie!

OLIWIA: Skoro już jesteśmy przy temacie saksofonu – John, skąd w ogóle wzięło się u Ciebie zainteresowanie właśnie tym instrumentem? Większość młodych muzyków marzących o wielkiej karierze w muzyce rockowej bierze się raczej za gitarę, ewentualnie za perkusję…

JOHN: Moja ścieżka do świata muzyki tak naprawdę rozpoczęła się od muzyki klasycznej. Moi rodzice śpiewali w domu fragmenty różnych klasycznych dzieł – choćby „Mesjasza” Händla. Tak mi się to podobało, że już jako dziecko dołączyłem do chóru kościelnego. Pewnego dnia usłyszałem pewien utwór, który mocno przykuł moją uwagę. Było to solo na klarnecie zatytułowane „Petit Fleur” – jazzowy utwór instrumentalny, który nagrał w latach 50-tych Sidney Bechet. Spodobał mi się tak bardzo, że aż zainspirował do kupna klarnetu. To właśnie na nim początkowo grałem, zanim odkryłem saksofon. Także wtedy inspirowali mnie głównie jazzowi muzycy – tacy jak Sonny Rollins, John Coltrane i Cannonball Adderley. Kiedy jako nastolatek zacząłem pracować jako programista, miałem czas na grę jedynie popołudniami. Dołączyłem wtedy do zespołu r’n’b, co znacznie poszerzyło moje muzyczne horyzonty. A kiedy miałem 20 lat, zostałem członkiem grupy The Alan Bown Set i zająłem się muzyką zawodowo – co trwa do dziś. To już 53 lata! W każdym razie – mam dość szerokie zainteresowania muzyczne. Lubię jazz, muzykę klasyczną, rocka, r’n’b  czy soul. Wszystko to znajduje odzwierciedlenie w moim własnym stylu gry. Kiedy dołączyłem do Supertramp, było nas pięciu. Każdy z tej piątki grał na jakimś instrumencie – jednak szybko okazało się, że to właśnie moje instrumenty, czyli saksofon i klarnet, nadały naszemu zespołowi jego unikatowe, charakterystyczne brzmienie.

ERIC: Wiecie – tak naprawdę to saksofoniści byli królami rocka zanim wymyślono pierwsze wzmacniacze. Do tego momentu nikt nie potrafił sprawić, by dźwięki gitary naprawdę poruszały serca – a saksofon zawsze miał taką właściwość. Czasami wciąż uważam, że to saksofon jest władcą rockandrollowego brzmienia! Zresztą, na koncertach The Hooters sam grywam na saksofonie w trakcie jednej lub dwóch piosenek podczas każdego z naszych występów.

MATEUSZ: Na co dzień jesteś wokalistą i liderem The Hooters, ale oprócz tego współpracujesz też z wieloma innymi artystami, dla których piszesz piosenki. Twoje utwory wykonywali choćby Jon Bon Jovi, Ricky Martin, Robbie Williams, Joan Osbourne i Scorpions – i wiele z nich stało się wielkimi hitami. Z kim współpracowało Ci się najlepiej przy pisaniu piosenek? Czy to, że miałeś w życiu do czynienia z wieloma różnymi artystami, sprawia, że pracuje Ci się łatwiej przy projektach takich, jak Rock Meets Classic?

ERIC: Wszystko ładnie składa się w jedną całość, kiedy masz za sobą tyle doświadczeń. To prawda, że współpracowałem z wieloma muzykami reprezentującymi najróżniejsze gatunki muzyki. Zawsze bardzo to lubiłem – to były doświadczenia, które niesamowicie mnie ubogacały. Cieszyłem się, kiedy mogłem po pracy z innymi muzykami wrócić do domu, do The Hooters – i byłem szczęśliwy, kiedy wyruszałem, by zrobić coś nowego. W ostatnich latach, odkąd spędzam sporo czasu w Sztokholmie, moje życie stało się nawet bardziej zróżnicowane. Jednego dnia nagrywam singiel ze szwedzkim zespołem hardrockowym Crashdiet, kolejnego czuwam nad produkcją utworu irlandzkiej wokalistki folkowej, a następnie nadzoruję nagrania popowej gwiazdy z Finlandii. Wszystko to się bardzo różni od siebie – ale zarazem to wszystko to przecież jest muzyka! Swoją drogą, jedną z piosenek, z których jestem najbardziej dumny, jest „One Of Us”, napisana dla Joan Osbourne. Będę ten utwór wykonywał na Rock Meets Classic – w zupełnie innej wersji, niż ta, którą nagrała Joan. Ja będę grał na mandoli, a w tle akompaniować mi będą orkiestra i chór. To będzie piękna wersja – jestem pewien, że się Wam spodoba!

MATEUSZ: Mat, każdego roku zapraszasz do udziału w Rock Meets Classic innych gości. Czy masz jakąś listę artystów, z którymi chciałbyś pracować przy okazji kolejnych edycji? Wedle jakich kryteriów ich wybierasz?

MAT: Na mojej liście jest ponad 100 nazwisk! Chcąc, by ten projekt był kontynuowany jeszcze przez wiele lat, muszę mieć z góry przygotowane jak najwięcej opcji. Jestem w stałym kontakcie z wieloma ludźmi z tej listy: wokalistami, muzykami, ale także ich managerami i agentami. Przez ostatnie 10 lat przeprowadziłem mnóstwo rozmów – wiele z nich było tak dziwnych, że nawet nie jesteście w stanie sobie tego wyobrazić! „Czy zechciałbyś z nami występować?”, pytam. Pada odpowiedź: „Pewnie, o ile zapłacisz mi tyle i tyle. I mam taki warunek: nie chcę wykonywać piosenek mojego zespołu. Tylko covery”. „OK… no to nie mamy umowy!” – mówię po dłuższej chwili milczenia i się rozłączam (śmiech). Czasami jestem po takich rozmowach tak wściekły, że mógłbym rozwalić swoje biuro – a innym razem czuję się tak szczęśliwy, jakbym właśnie strzelił gola na 1:0 w 90 minucie meczu. Negocjacje to nieustanna podróż między niebem a piekłem!

OLIWIA: Co najbardziej odróżniać będzie tegoroczną edycję Rock Meets Classic od poprzednich?

MAT: Będzie pod każdym względem inna! Problem w tym, że… nie wolno mi zdradzić Wam żadnych szczegółów (śmiech).

OLIWIA: Dlatego, że popsułoby to wszystkim niespodziankę?

MAT: Tak jest! Musicie poczekać do początku trasy, by się wszystkiego dowiedzieć. Na dziś mogę zdradzić tylko tyle, że będziemy mieć nową scenę zbudowaną specjalnie na tę trasę, skorzystamy z jeszcze nowocześniejszych, niż dotąd, rozwiązań technicznych, będziemy mieć nowe oświetlenie i nowy sprzęt nagłaśniający. Całe show będzie się mocno różnić od tego, co robiliśmy w poprzednich latach. Cały czas ciężko pracujemy nad tym, by przygotować dla widzów jak najwięcej niespodzianek!

MATEUSZ: O jednej nowości poinformowaliście jednak ostatnio sami: po raz pierwszy wystąpicie w towarzystwie własnej orkiestry, zamiast korzystać z pomocy Czeskiej Orkiestry Symfonicznej. Skąd ta zmiana?

MAT: Dzięki tej decyzji uprościliśmy sobie kwestie organizacyjne. Nasz dyrygent zna tak wielu znakomitych muzyków z całej Europy, że szybko udało mu się stworzyć od podstaw fantastyczną orkiestrę, którą mamy tylko dla siebie. Dzięki temu nie musimy już się skupiać za każdym razem na szukaniu kompromisowych rozwiązań w wielu kwestiach – chociażby przy ustalaniu dat koncertów czy umawianiu się na próby. Nie chcę tu zbytnio wchodzić w szczegóły, więc powiem tylko tyle, że nie jest łatwo być w trasie z tak wieloma ludźmi. W każdej z tych tras bierze udział około 90 osób! Musimy sobie pewne sprawy ułatwiać, żeby być w stanie wytrzymać ze sobą w przyjaznej atmosferze przez te kilkadziesiąt dni. To ma naprawdę kolosalne przełożenie na jakość całego show. Ponadto – posiadanie własnej orkiestry to dla mnie kolejne wielkie wyzwanie w ramach Rock Meets Classic. Dopiero po zakończeniu trasy okaże się, czy wszystko działało lepiej, niż w poprzednich latach. Ale jestem dobrej myśli!

MATEUSZ: Zaliczasz się do ludzi permanentnie zajętych pracą. Rok temu wydałeś krążek ze swym własnym zespołem Sinner, kilka miesięcy wcześniej premierę miał album Primal Fear, nagrywałeś też partie basowe na ostatnią płytę Jorna – a pomiędzy tym wszystkim znajdujesz jeszcze czas na wszystko to, co wiąże się z Rock Meets Classic! Jak sobie z tym dajesz radę?

MAT: By doprecyzować, to ostatnio z moim przyjacielem Alexem Beyrodtem pracowaliśmy jeszcze nad nową płytą Voodoo Circle (wyszła 9 lutego – przyp. red.), dopiero co wróciłem zresztą z Florydy, gdzie brałem udział w imprezie 70000tons of Metal Cruise, a niedługo wracam do studia, by kontynuować pracę nad kolejnym krążkiem Primal Fear. Dla mnie wszystko sprowadza się do pytania: „czy lubisz swoją pracę – czy nie?”. Gdybym nienawidził tej pracy – nie byłbym w stanie się przemóc, by to wszystko ogarniać i to z taką intensywnością. Ponieważ jednak podoba mi się to, co robię – to jestem w stanie zajmować się wieloma zadaniami jednocześnie. Kocham swoją pracę, kocham muzykę, wkładam w nią całą swą pasję i entuzjazm – i będę to robił tak długo, jak tylko starczy mi sił.

OLIWIA: W przeciwieństwie do Mata, pozostała dwójka nie wydaje albumów z taką częstotliwością. Zarówno The Hooters, jak i Supertramp od kilku ładnych lat nie wypuściły żadnej nowej płyty…

ERIC: To prawda, minęło już sporo czasu. Nie oznacza to jednak, że nie mamy co robić – wręcz przeciwnie! Prawda jest taka, że ciągle jestem czymś zajęty – pisaniem piosenek, produkcją płyt czy koncertowaniem z The Hooters. Przynajmniej kilka miesięcy w roku spędzam w trasie – a resztę czasu spędzam, pracując nad albumami innych artystów.

JOHN: A jeśli chodzi o mnie, to obawiam się, że jestem już w połowie emerytem (śmiech). Ostatnimi czasy grywam tylko z ludźmi, których lubię – kiedy ktoś znajomy poprosi mnie, bym wziął udział w jakiejś sesji, ciężko mi odmówić, szczególnie jeśli podoba mi się muzyka, którą ta osoba tworzy. W styczniu tego roku byłem bardzo zapracowany, a teraz praktycznie do kwietnia mam przerwę. Po zakończeniu trasy Rock Meets Classic mam zaplanowanych kilka pojedynczych nagrań, a potem czas na letnią przerwę. A co dalej? Zobaczymy!

MATEUSZ: A istnieje jeszcze w ogóle szansa, że fani zarówno The Hooters, jak i Supertramp doczekają się nowych płyt Waszych zespołów?

JOHN: Szczerze? Trudno mi powiedzieć. Nasz wokalista, lider i założyciel, Rick Davies, od 3 lat walczy z chorobą – szpiczakiem mnogim (rodzaj raka – przyp. red.). Chociaż trzyma się nieźle i wydaje się, że powoli wraca do zdrowia, to jednak nie jest tak silny, jak dawniej. W związku z tym, może być tak, że nie będziemy już w stanie koncertować – jednak być może uda się nam jeszcze coś razem nagrać? Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy, ale zapewne któregoś dnia poruszę ten temat w rozmowie z Rickiem i zobaczymy, co z tego wyjdzie.

ERIC: Jeśli chodzi o The Hooters to pewnym jest, że będziemy nadal intensywnie koncertować. Kwestia nagrania przez nas nowego albumu co jakiś czas powraca – nie tylko w wywiadach, ale także w rozmowach wewnątrz zespołu. Ale prawda jest taka, że nasze koncerty trwają po 3 godziny, a i tak nie jesteśmy w stanie zaprezentować w ich trakcie wszystkich dawno wydanych piosenek, które nasi fani chcieliby usłyszeć. Gdybyśmy teraz zaczęli nagrywać album, zajęłoby nam to pewnie jakieś pół roku – a potem gralibyśmy na żywo z tej płyty jedną czy dwie piosenki, w trakcie których większość osób obecnych na koncercie poszłaby na piwo (śmiech). Dlatego na ten moment wolę te 6 miesięcy poświęcić na tworzenie albumu z jakąś młodą, obiecującą osobą, której mogę pomóc w rozpoczęciu pięknej kariery. Mimo to, nie wykluczam, że jednak pewnego dnia zdecydujemy się wejść do studia i nagrać nowy materiał. W zeszłym roku wydaliśmy fantastyczny album koncertowy – jednak by brzmiał tak dobrze, jak brzmi, musieliśmy na nim pracować przez wiele tygodni. Na album studyjny schodzi nawet więcej czasu, bo przecież trzeba najpierw te nowe piosenki napisać!

OLIWIA: Powoli zbliżamy się do końca wywiadu, więc powróćmy jeszcze do tematu Rock Meets Classic. Ponieważ to wydarzenie dopiero po raz pierwszy zagości w Polsce, tutejsi fani muzyki zapewne nie do końca wiedzą jeszcze, czego się spodziewać po tych koncertach. A zatem: czego powinien oczekiwać fan, który w kwietniu zdecyduje się wybrać do Krakowa lub do Łodzi?

MAT: Przede wszystkim trzech godzin wspaniałej muzyki, która powinna przynieść widzowi prawdziwą przyjemność i sprawić, że na jego twarzy pojawi się szeroki uśmiech. Wiadomo: nie da się zawsze w 100% trafić w gusta każdego, ale jestem pewien, że Rock Meets Classic spodoba się bardzo wielu ludziom.

ERIC: Jest takie polskie powiedzenie, które najlepiej opisuje te koncerty: „chrząszcz brzmi w trzcinie!” (Eric powiedział to niemal czystą polszczyzną! – przyp. red.). Takie właśnie jest Rock Meets Classic (śmiech).

MATEUSZ: Tak, to dokładnie o to w tym chodzi! A swoją drogą – chociaż Rock Meets Classic zagości w Polsce dopiero po raz pierwszy, to jednak podjęliście decyzję, by to właśnie tutaj, w Łodzi, odbył się wielki finał tegorocznej trasy. Czy szykujecie na tę okazję jakąś wielką, pożegnalną niespodziankę?

MAT: Zawsze szykujemy coś specjalnego na ostatni koncert! Jak się domyślacie, nie mogę jednak na razie powiedzieć, co to będzie. Natomiast muszę się przyznać, że dla mnie finałowy występ zawsze oznacza jednoczesne przeżywanie wielkiej radości i równie wielkiego smutku. Z jednej strony, cieszymy się, że za chwilę będziemy w domach – z drugiej jednak mamy wrażenie, że chętnie zagralibyśmy w tym składzie jeszcze chociaż kilka koncertów. W zasadzie zawsze tak jest, że w momencie, kiedy zaczynamy czuć do siebie prawdziwą sympatię – okazuje się, że już trzeba się rozstać. Więc w tej całej celebracji udanej trasy jest zawsze nutka goryczy.

JOHN: W Anglii mówimy, że to taki „słodko-gorzki” moment. Ale myślę, że to będzie naprawdę dobre show. Może, aby uczynić je naprawdę wesołym, powinniśmy wyjść na scenę nago…?

ERIC: Czemu nie – ale myślę, że bezpieczniej będzie pokazać się tak dopiero po koncercie, w naszych garderobach (śmiech).

MAT: Nie pozostaje nam nic innego, jak zaprosić wszystkich polskich fanów rocka na te koncerty! Jak widać, może się okazać, że naprawdę ujrzycie coś, czego byście się nie spodziewali!

OLIWIA: Dziękujemy za rozmowę!



Komentarze: