Już za tydzień w warszawskim klubie Progresja wystąpi IAMX, czyli Chris Corner! Artysta przyjeżdża do Polski w ramach trasy promującej jego najnowszy, wydany zaledwie przed kilkoma tygodniami krążek, zatytułowany „Alive In New Light”.
Przed wyruszeniem na koncert zachęcamy do lektury naszego wywiadu z Chrisem, który kilka dni temu przeprowadził Mateusz M. Godoń.
MATEUSZ: Rozmawiamy kilka tygodni po premierze Twojego najnowszego albumu, „Alive In New Light”. Czytałem, że nagrywałeś go w nietypowych okolicznościach, bo na pustyni w Kalifornii! Skąd taki pomysł? Czy mógłbyś nam opowiedzieć coś więcej na temat procesu powstawania tego krążka?
CHRIS: Tak, to prawda! Jakiś czas temu po prostu zakochałem się w pustyni Mojave, która znajduje się jakieś 2 godziny jazdy samochodem od Los Angeles. Jest częścią niesamowitego parku narodowego o nazwie Joshua Tree. Tamtejsze krajobrazy są wprost nie z tego świata! Gdy tam jesteś, odczuwasz niespotykaną nigdzie indziej bliskość z naturą. I jest tam bardzo, bardzo cicho! To jedno z tych niewielu miejsc, w których czujesz, że masz przestrzeń do tego, by rozwijać swą kreatywność. Spędziłem tam sporo czasu w ostatnich miesiącach i przyznam szczerze, że zastanawiam się nad przenosinami na stałe w tamte rejony. Na pewno było to dla mnie idealne miejsce, by uwolnić swój umysł i stworzyć materiał na ten album. Jeśli zaś chodzi o samą płytę, to utwory na nią powstawały na przestrzeni ostatnich dwóch lat – odkąd zacząłem wychodzić z naprawdę mrocznego okresu w moim życiu. Aktualnie znajduję się już, na szczęście, na innym etapie – jestem pełen nadziei i ostrożnego optymizmu. Ten album symbolizuje przemianę, jaka się we mnie dokonała, jest znacznie bardziej pozytywny i podnoszący na duchu, niż kilka poprzednich moich krążków.
MATEUSZ: Czy można zatem powiedzieć, że na swój sposób wraz z tym krążkiem się odrodziłeś – i stąd wziął się jego tytuł?
CHRIS: Myślę, że można tak to określić! Problemy psychiczne, przez które przechodziłem – na czele z depresją i bezsennością – na ponad 3 lata zabiły moją kreatywność. Stworzenie czegokolwiek sprawiało mi ogromną twórczość. Moment, w którym zacząłem wychodzić z tego kryzysu, był dla mnie jak początek prawdziwego odrodzenia. Dopiero, kiedy zacząłem sobie radzić z moją depresją, zrozumiałem, jak wielki cień rzucała ona na cały mój żywot. Jednak trzeba w niej umieć też dostrzec szansę, by wziąć się w garść i zmienić swoje życie, stać się silniejszym, rozwijać się i dążyć do przełomu. To właśnie do tego ostatecznie doprowadził mnie ten kryzys – do znalezienia w sobie siły i osiągnięcia stanu wewnętrznego pokoju z samym sobą. I właśnie o tym okresie walki z depresją, rekonwalescencji i finalnego odnalezienia samego siebie opowiada mój nowy album.
MATEUSZ: W kilku utworach, jakie znalazły się na „Alive In New Light”, pojawia się wyjątkowy gość w osobie niesamowitej Kat Von D. Gdzie się poznaliście i jak to się stało, że zaczęliście razem pracować?
CHRIS: Jakiś czas temu Kat opublikowała na swojej stronie internetowej bardzo piękne video, w którym pokazana była ona sama spadająca na plecy w zwolnionym tempie. W tle wykorzystała jedną z moich piosenek. Okazało się, że jest wielką fanką muzyki IAMX. Skontaktowałem się z nią i spytałem, czy byłaby zainteresowana współpracą – była bardzo podekscytowana faktem, że dzwonię i oczywiście się zgodziła. Jest bardzo muzykalną osobą – ma naprawdę piękny głos! Poza tym, jest prawdziwą ikoną mody. Między innymi właśnie ten mix – ja z moją niezależną muzyką i ona z jej osobowością i uznaną pozycją w świecie popkultury – sprawia, że nasza współpraca jest tak bardzo intrygująca! Okazało się to naprawdę fascynującym eksperymentem. Na początku umówiliśmy się kilka razy na kolację, by poznać się nawzajem – kiedy tworzysz coś z inną osobą, ważne jest, byście się dobrze rozumieli. Pojechałem nawet do jej domu, w którym było pełno dziwnych rzeczy i ogród z czarnymi kwiatami! W końcu Kat przyjechała do mojego studia w Los Angeles i wzięliśmy się do pracy. Zaczęliśmy od piosenki „Stalker”, którą napisałem w zasadzie specjalnie dla niej, by mocniej wkręciła się w cały projekt. Poszło tak dobrze, że zaraz potem nagraliśmy jej wokale do kilku innych piosenek – „The Power And The Glory”, „Stardust” i „Body Politics”. To był szybki, lecz bardzo inspirujący proces. Kat jest bardzo pogodną osobą, która wniosła do tego projektu dużo świeżości. Mieliśmy z tymi wspólnymi nagraniami mnóstwo świetnej zabawy. Tak jej się to spodobało, że zamierza się pojawić na niektórych moich koncertach, by gościnnie wystąpić u mojego boku!
MATEUSZ: Jesteś Anglikiem, który przez wiele lat mieszkał w Niemczech, a jakiś czas temu przeniósł się do Los Angeles. Czy uważasz się zatem za człowieka światowego?
CHRIS: Światowego…? Czasami czuję się, jakbym był kosmitą zesłanym na tę planetę! (śmiech) Ująłbym to raczej tak, że jestem takim trochę nomadą, który wędruje pomiędzy różnymi miejscami. Każde kolejne miejsce to nowe doświadczenia, które odciskają piętno na mojej osobowości. Kiedy nadchodzi moment, że czuję, iż z tego miejsca nic już więcej nie wycisnę – ruszam dalej. Przez całe moje życie w dość regularnych odstępach czasu się przeprowadzałem. Nieustannie poszukuję miejsca, które mógłbym nazwać prawdziwym domem. Mam wrażenie, że być może właśnie udało mi się je znaleźć – na tej pustyni, gdzie pracowałem nad „Alive In New Light”. To dość odosobnione miejsce – ale zarazem nie jest tak bardzo oddalone od miasta, jak mogłoby się wydawać. Myślę, że mógłbym się tam osiedlić na dłużej. Miejsca, w których do tej pory mieszkałem czy choćby odwiedzałem w związku z moją pracą były dla mnie zwykle bardzo inspirujące – jednak bywają też chwile, że czuję się wręcz przytłoczony ilością rzeczy, które można zobaczyć na świecie. Miewam wtedy potrzebę oderwania się od tego wszystkiego, by spędzić trochę czasu w samotności – i pustynia wydaje się do tego idealnym miejscem.
MATEUSZ: W licznych wypowiedziach opisujesz samego siebie jako introwertyka – a jednocześnie jesteś znany z tego, że masz doskonały kontakt ze swoimi fanami i z wieloma z nich nawet utrzymujesz dość bliskie relacje. Czy jedno z drugim nie jest jakby sprzeczne ze sobą? Ciężko przychodzi Ci przybierać wobec fanów tak otwartą postawę?
CHRIS: To zależy. Czasami rzeczywiście czuję, że odkrywam się trochę za mocno. Jednak moi fani są wyjątkowi, naprawdę mnie bardzo wspierają. Udało nam się stworzyć absolutnie unikatową relację. Dzięki temu, że tak dobrze rozumieją mój styl bycia, potrafią uszanować moją prywatność, kiedy nie jestem w trasie i spotkania z nimi nie wprawiają mnie w zakłopotanie. Z kolei każde wyjście na scenę to coś, co samo w sobie jest mocno nacechowane ekstrawertycznością. Daję z siebie wszystko na scenie, więc nie muszę potem tak bardzo uzewnętrzniać się przed innymi w wolnych chwilach. Myślę zatem, że moja osobowość ma dwie strony – jestem jednocześnie introwertykiem i ekstrawertykiem. Chociaż ta pierwsza przeważa, to jednak ta druga bywa równie silna. Obie strony potrzebują, bym poświęcał im uwagę, by mogły co jakiś czas wysunąć się przed tą drugą. A jeśli chodzi o same kontakty z fanami, to ważne jest dla mnie, bym mógł widzieć ich twarze, spojrzeć im głęboko w oczy i wiedzieć, jak reagują na moją muzykę, że mnie rozumieją i akceptują takim, jakim jestem. Ta potrzeba akceptacji może się wydawać trochę dziecinna, ale cóż – każdy z nas jest czasem dużym dzieckiem i ze mną na pewno nie jest pod tym względem inaczej.
MATEUSZ: Już w przyszłym tygodniu pojawisz się w Warszawie, by dać kolejny koncert dla swoich polskich fanów. Do tej pory wystąpiłeś w Polsce aż 18 razy – na pewno więc jest co wspominać! Co z tych 18 wizyt zapadło Ci najmocniej w pamięci?
CHRIS: Przede wszystkim ludzie, których tu spotkałem! Każdy przyjazd do Polski oznaczał dla mnie niesamowitą dawkę zabawy i intensywnych, pozytywnych przeżyć, w których można wręcz utonąć. Był taki jeden festiwal – nie jestem teraz pewien, jak się nazywał (IAMX grał m.in. na Castle Party, festiwalu w Jarocinie oraz na Impact Festival – przyp. red.). Pamiętam, że po występie próbowaliśmy wydostać się z miejsca, gdzie to się odbywało, i nasz autobus został otoczony przez tłum fanów. Ludzie wkładali głowy przez szyby, żeby się z nami przywitać – jednak nie czułem się przez to w żaden sposób zagrożony. Chcieli po prostu przekazać nam w ten sposób swe pozytywne uczucia, podziękować, przytulić się czy dać buziaka. Będąc w Polsce zawsze wiem, że miłość, którą czuję od moich fanów, jest prawdziwa. A w tym, co robię, nic nie jest dla mnie tak ważne, jak autentyczność uczuć!
MATEUSZ: W takim razie – czego możemy się spodziewać po tym koncercie? Zabierzesz do Warszawy Kat Von D, by wystąpiła razem z Tobą?
CHRIS: Chciałbym, by Kat nie tylko przyjechała ze mną do Warszawy, ale by w ogóle towarzyszyła mi podczas całej trasy. Jest jednak zbyt zajęta innymi aktywnościami, by było to możliwe. Nie jestem więc pewien, czy uda jej się wpaść do Polski – na pewno zarezerwowała sobie wolne na amerykańską część trasy. Nawet jednak, jeśli jej nie będzie w Warszawie, mogę zagwarantować, że show będzie bardzo intensywne, bardzo energetyczne i bardzo wyjątkowe! Szykujemy kilka wizualnych niespodzianek – mamy nową scenę i nowe oświetlenie, które nada temu koncertowi niesamowity nastrój. Towarzyszyć mi będą, jak zwykle zresztą, wspaniali muzycy – na czele z fantastycznym perkusistą Jonem Sirenem. Wszyscy jesteśmy bardzo podekscytowani, że będziemy mogli wykonać nowe utwory – przeżywamy z nimi teraz taki swoisty „miodowy miesiąc”. Zapowiada się naprawdę solidne show, na które gorąco zapraszam!
MATEUSZ: Mam szczerą nadzieję, że i mi uda się na nie wpaść! A powiedz mi: czy podczas koncertów IAMX widzimy na scenie Twoje autentyczne oblicze, czy jednak to tylko postać, którą wykreowałeś na potrzeby sceny – a prawdziwy Chris Corner jest kompletnie inną osobą?
CHRIS: Nie wydaje mi się, by ktokolwiek mógł przez tak wiele lat grać jakąś postać, która nie miałaby nic wspólnego z tym, kim naprawdę się jest. Wszyscy jesteśmy wielowymiarowymi istotami i posiadamy różne strony naszej osobowości. IAMX w sposób totalny reprezentuje to, kim jestem. Ale istnieją też takie oblicza, których nie okrywam przed nikim innym. Z jednej strony, mamy myśliciela, który czasem potrzebuje zamknąć się w swoim świecie i którego nikt nie zna – a z drugiej, energiczne zwierzę, które wszyscy widzą na scenie. Uważam się za szczęściarza, że mam przestrzeń do tego, by prezentować każdą z moich twarzy – szczególnie tą sceniczną. Możliwość występowania na scenie jest naprawdę wyjątkowym przeżyciem. Myślę, że osoby, które stoją pod sceną też odbierają wtedy ten specyficzny rodzaj energii, którego nie doświadczysz nigdzie indziej. To jest właśnie potęga muzyki czy w ogóle szeroko pojętej sztuki. A to, jaki jestem na scenie – to nie żadna maska, tylko sposób, w jaki otwieram się przed innymi ludźmi, który pozwala nam razem się świetnie bawić. Zawsze lubiłem ten rodzaj rozrywki, który wiązał się z wchodzeniem w różne role – choćby cyrk i teatr. Tam musisz grać – ale jednocześnie musisz być autentyczny w tym, co robisz! Myślę, że to wszystko musi być prawdziwe – bo cały świat jest cholernie prawdziwy, aż do bólu! Kiedy jesteś na scenie, musisz przekonać ludzi, że to, co widzą, jest autentyczne – bo inaczej nie odniesiesz sukcesu. A poza tym, uwielbiam ubierać się w te wszystkie dziwne, szokujące ciuchy i uchodzić za komicznego – bo życie jest komiczne! Czemu nie mielibyśmy być jednocześnie zabawni, szczęśliwi i silni – ale przy tym również gniewni i emocjonalni? Jesteśmy tacy w życiu – więc czemu inaczej miałoby być na scenie?
MATEUSZ: Ponieważ zbliżamy się nieuchronnie do końca tej rozmowy – czy jest coś, co chciałbyś od siebie powiedzieć swoim polskim fanom przed przyszłotygodniowym koncertem?
CHRIS: Nie mogę się doczekać, by znów zobaczyć Wasze twarze! Obiecuję, że wyjdę do Was naładowany energią, uśmiechnięty, rozemocjonowany, tracący kontrolę nad sobą i… po prostu cieszący się życiem i naszym ponownym spotkaniem. Do zobaczenia w Warszawie!