Już w ten piątek premiera najnowszego, siódmego już albumu w dorobku zespołu Powerwolf, zatytułowanego „The Sacrament Of Sin”. Z tej okazji kilka dni temu ucięliśmy sobie pogawędkę z jednym z gitarzystów grupy, Matthew Greywolfem, który opowiedział nam między innymi o tym, jak wygląda proces twórczy w wykonaniu muzyków Powerwolfa oraz zdradził, co jest jego największą inspiracją i czego możemy spodziewać się po listopadowym koncercie w Polsce. Zapraszamy do lektury!
Rozmowę w imieniu wyspa.fm przeprowadził Mateusz M. Godoń.
MATEUSZ: Rozmawiamy tuż przed premierą Waszego siódmego albumu, „The Sacrament Of Sin”. Czy czujesz już ekscytację na myśl o dniu, w którym krążek pojawi się w sklepach?
MATTHEW: Oczywiście, że tak! W przypadku każdego albumu jest podobnie – kiedy już go nagrasz, nie możesz doczekać się momentu, gdy zostanie on wydany i będziesz mógł podzielić się nową muzyką z fanami. A najbardziej w tym wszystkim lubię pierwsze koncerty po premierze, podczas których wykonujemy nowe kawałki – są one wtedy jak świeży powiew w setliście. Mogę zatem powiedzieć, że równie mocno, jak do samej premiery, odliczam dni do tych koncertów, w trakcie których zaprezentujemy na żywo nowy materiał!
Na pierwszy singiel z nowego krążka wybraliście utwór „Demons Are A Girl’s Best Friend”. Co sprawiło, że uznaliście, iż to właśnie ten kawałek najlepiej wprowadzi słuchaczy w klimat „The Sacrament Of Sin”?
Mógłbym odpowiedzieć krótko: po prostu uwielbiamy tę piosenkę! (śmiech). Ale tak naprawdę to bardzo dobre pytanie, bo na tym krążku jest kilka innych utworów, które mogłyby pełnić rolę pierwszego singla. Po długich rozważaniach wybraliśmy „Demons Are A Girl’s Best Friend”, bo to dość nietypowy kawałek, jak na dorobek Powerwolfa – brzmi bardziej rockowo, niż power metalowo. Uznaliśmy, że to dobry pomysł, by zacząć od piosenki, która zaskoczy słuchaczy. Poza tym, mieliśmy już w głowach pomysł na klip do tego utworu – mam nadzieję, że spodoba się on naszym fanom. W sumie ten utwór był dla nas więc dość oczywistym wyborem.
Powerwolf jest dość znany z bawienia się tytułami piosenek – często nawiązujecie do utworów innych artystów bądź do tytułów filmów. Na najnowszym krążku, obok „Demons Are A Girl’s Best Friend”, mamy jeszcze jeden taki kawałek – „Where The Wild Wolves Have Gone”. Kto z Was jest pomysłodawcą takich gier słownych w tytułach utworów?
Muszę się przyznać, że to wszystko moja wina (śmiech). Lubię od czasu do czasu samym tytułem piosenki wywołać w fanach zaciekawienie, o czym ona opowiada. Uważam, że sam tytuł powinien być czymś, co przyciągnie słuchaczy do utworu. Sam mam tak, że gdy tytuł jest zabawny, mam większą ochotę przesłuchać piosenkę – nic z kolei mnie tak nie zniechęca, jak nudne, pseudo-mroczne tytuły w stylu „Brutal Devastation Of The Hellish Nightmare” (śmiech).
Wspomniany przeze mnie wcześniej utwór „Where The Wild Wolves Have Gone” jest pierwszą balladą w dyskografii zespołu. Czemu uznaliście, że to właśnie teraz jest najlepszy moment, by zaprezentować fanom tak bardzo odmienną od Waszego dotychczasowego dorobku piosenkę?
Kilka lat temu, w rozmowie z Attilą Dornem [wokalistą zespołu – przyp. red.] wyznałem, że jestem wielkim fanem klasycznych rockowych i metalowych ballad. Okazało się, że w jego przypadku jest podobnie. Uzgodniliśmy zatem, że pewnego dnia nagramy porządną balladę na któryś z albumów Powerwolfa. Trochę długo nam z tym zeszło – bo żeby napisać dobrą balladę, potrzebujesz nie tylko właściwego tytułu, ale też melodii, która naprawdę chwyci za serce. Tym razem wszystkie klocki wskoczyły na swoje miejsce – znaleźliśmy idealny tytuł, który idealnie wpasował się w wymyśloną przez nas melodię refrenu, a potem szybko udało się dopisać resztę piosenki. Ponadto, przystąpiliśmy do tworzenia utworów na „The Sacrament Of Sin” z założeniem, że postaramy się, by ten album był bardzo różnorodny. Podczas nagrywania bonusowego materiału na „Blessed & Possessed”, w którym znalazły się covery naszych dziesięciu ulubionych metalowych utworów, zaczynając od Gary’ego Moore’a, a kończąc na Amon Amarth, zrozumieliśmy, że nawet jeśli będziemy grać bardzo urozmaicone utwory, to nadal będą one brzmieć, jak Powerwolf – tak długo jak nie zabraknie w nich wokalu Attili i organów Falka. Mieliśmy to cały czas w głowie podczas tworzenia, w związku z czym udało nam się uzyskać dużą różnorodność pomiędzy poszczególnymi kawałkami i wiele nowych elementów w samych piosenkach – jak choćby specyficzne, przestrzenne wokale. Właśnie to podejście sprawiło, że na płycie znalazło się wreszcie miejsce dla ballady – dzięki temu utwór „Where The Wild Wolves Have Gone” mógł ujrzeć światło dzienne.
Zwykle to Ty byłeś odpowiedzialny za ilustrację na okładkę płyty, ale w przypadku „The Sacrament Of Sin” postanowiłeś oddać to zadanie komuś innemu. Dlaczego?
Rzeczywiście, do tej pory to ja tworzyłem okładkę – tym razem jednak zajęła się tym młoda artystka ze Słowacji, Zsofia Dankova. To, jak zaczęła się nasza współpraca, jest bardzo ciekawą historią. Pewnego dnia na naszym facebookowym profilu wylądowało video, na którym Zsofia odtworzyła jedną z naszych grafik, malując przy użyciu metody speed paintingu. Bardzo nam się to spodobało, więc zaprosiliśmy ją na jeden z naszych występów i zapytaliśmy, czy byłaby zainteresowana stworzeniem dla nas paru projektów – choćby obrazków, które miały trafić na koszulki i inne koncertowe pamiątki. Oczywiście, zgodziła się. To było 3 lata temu i przez cały ten czas kontynuowaliśmy naszą współpracę – a teraz przypadło jej w udziale stworzenie okładki nowego albumu.
A czy mógłbyś opowiedzieć coś więcej na temat samej koncepcji tej okładki – bo, jak rozumiem, przynajmniej ogólny pomysł na to, jak ona ma wyglądać, wyszedł od Ciebie i reszty zespołu?
Zgadza się! Jak łatwo zauważyć, okładka ukazuje siły dobra i zła, które spotykają się w walce – jednak za nimi stoi ogromny wilk, który trzyma obie strony na sznurkach, niczym kukiełki w teatrzyku. Zamysł był taki, żeby pokazać, że za każdym działaniem stoi jakaś większa siła, która umieszcza je w szerszym kontekście – tym samym decydując o tym, co rozumiemy jako dobre, a co jako złe. W ten właśnie sposób determinowane są znaczenia poszczególnych zdarzeń przez pryzmat religii – co nie znaczy, że istnieje ich jedna, wyłącznie słuszna interpretacja, bo to, co z jednej perspektywy, choćby katolików, może wydawać się dobre czy złe, w innych systemach wierzeń może być postrzegane zupełnie inaczej. Nie istnieje coś takiego, jak uniwersalna prawda.
Promocję nowej płyty zaczniecie od serii występów podczas letnich festiwali, natomiast jesienią rozpoczniecie własną, klubową trasę pod szyldem Wolfsnächte Tour 2018, w której towarzyszyć Wam będą zespoły Amaranthe i Kissin’ Dynamite. Co sprawiło, że wybraliście na swych gości właśnie te kapele?
Koncepcją każdej kolejnej Wolfsnächte Tour jest to, by zagwarantować fanom potężną dawkę melodyjnego metalu – przy jednoczesnym założeniu, że na scenie pojawiać się będą zespoły, które prezentują nieco inne podejście do gatunku. Byłoby to raczej nudne, gdyby oprócz Powerwolfa miały występować dwa zespoły grające podobnie, jak my. Chcemy, by nasi fani mieli możliwość zobaczenia na scenie takich kapel, które mają swój własny pomysł na melodyjny metal. Tak jest zarówno w przypadku Kissin’ Dynamite, jak i Amaranthe – korzenie tej pierwszej grupy sięgają muzyki z lat 80-tych, podczas gdy ta druga prezentuje zupełnie odwrotne, supernowoczesne podejście. A wisienką na torcie jest oczywiście Powerwolf, z… no wiesz… typowo Powerwolfową wizją muzyki (śmiech). Myślę, że będzie to naprawdę ekscytujący line-up, zawierający trzy potężne, unikatowe zespoły.
Po raz kolejny na Waszej trasie nie zabraknie Polski – w listopadzie po raz szósty wystąpicie w naszym kraju. Czy masz jakieś szczególne wspomnienia z poprzednich wizyt?
Pierwsze, co mi przychodzi do głowy, to koncert z 2017 roku, podczas którego wystąpiliśmy razem z Epiką. Fantastycznie nam się wtedy grało! Pamiętam, że publiczność była wtedy bardzo głośna i bardzo szalona. Nie mogę się doczekać powrotu do Polski i do Warszawy – zapowiada się, że czeka nas kolejna dzika noc!
Wasz koncert odbędzie się w dzień Wszystkich Świętych, który jest ważnym świętem w Polsce – zarazem będącym tematycznie powiązanym z klimatem utworów Powerwolfa. Wybraliście ten termin specjalnie? Czy szykujecie z tej okazji jakieś wyjątkowe show?
Dobre pytanie! Szczerze mówiąc, nie mieliśmy pojęcia, że to aż tak wielkie święto w Polsce (śmiech). Z pewnością postaramy się, by był to naprawdę wyjątkowy koncert – w końcu będziemy po raz pierwszy prezentować naszym polskim fanom nowy materiał i to w nowej scenicznej oprawie. Ale dzięki za informację, że to dzień Wszystkich Świętych – postaramy się go uczcić w odpowiedni sposób!
Mija właśnie 15 lat od narodzin Powerwolfa – pomijając zmiany na stanowisku perkusisty, zespół przetrwał ten czas w praktycznie niezmienionym składzie. Jaki jest sekret tak udanej, wieloletniej współpracy?
Myślę, że kluczem jest to, by przede wszystkim w zespole być przyjaciółmi, a nie tylko zgrają muzyką. Jeśli ktoś, kto akurat tworzy zespół, spytałby mnie o radę, powiedziałbym mu: nie wybieraj najlepszych muzyków, tylko najlepszych kumpli! Z mojego punktu widzenia dobra atmosfera w zespole jest najważniejsza – osobiście nie kupuję tych wszystkich „supergrup” stworzonych na tej zasadzie, że bierzemy najlepszego gitarzystę, najlepszego perkusistę i innych „najlepszych” muzyków i nagrywamy coś razem. Dla mnie esencję bycia w zespole stanowi tworzenie muzyki i podróżowanie w gronie ludzi, których się lubi – i właśnie tak jest z Powerwolfem! To jest właśnie sekret tego, dlaczego udaje nam się razem działać już tyle lat – i mam nadzieję, że to się nie zmieni.
Ty i Charles przebraliście to samo sceniczne nazwisko – Greywolf – lecz w rzeczywistości nie jesteście ze sobą spokrewnieni. Po tylu latach w zespole traktujecie się jednak chyba jak prawdziwi bracia?
Oczywiście, nasza relacja dawno już wykroczyła poza ramy zawodowe i naprawdę czujemy się, jakbyśmy byli rodzeństwem. To coś więcej, niż tylko historyjka, którą można dobrze sprzedać – wraz z Charlesem możemy na sobie zawsze polegać, nie tylko na scenie.
Charles odpowiada za ścieżki basu podczas pracy w studiu, jednak na scenie chwyta za zwykłą, sześciostrunową gitarę i zespół występuje bez basisty. Czy kiedykolwiek myśleliście o przyjęciu do Waszej wilczej watahy jeszcze jednego członka, który wypełniłby tę lukę, dodając jednocześnie jeszcze więcej energii do Waszych występów?
Szczerze? Nigdy! To się wiążę z tym, o czym mówiłem wcześniej – jesteśmy grupą bliskich przyjaciół i obawiam się, że gdyby ktokolwiek z zewnątrz dołączył do zespołu, miałby trudności z odnalezieniem się w naszym gronie. Myślę, że dla nas zaakceptowanie nowej osoby też byłoby trudne, więc obawiam się, że taka zmiana jest absolutnie wykluczona.
Cofnijmy się na chwilę do samych początków zespołu. Kto wpadł na pomysł, by podstawą piosenek Powerwolfa były legendy o wilkołakach i kościelne motywy?
Teraz to już trudno powiedzieć (śmiech). Myślę, że każdy z nas po trochu dorzucił się do koncepcji działalności naszego zespołu – wszyscy byliśmy w jakimś stopniu zafascynowani taką tematyką. Na pewno od początku założyliśmy, że Powerwolf musi mieć swoją tożsamość – a to da się osiągnąć, kreując nie tylko charakterystyczną muzykę, ale też całą jej otoczkę. Osobiście zawsze byłem zafascynowany zespołem Iron Maiden – nie tylko dzięki ich wspaniałym utworom, ale też przez to, jak prezentowali się na scenie i jakim niesamowitym doświadczeniem było każde ich show. Od dnia, gdy powstał Powerwolf, było dla nas wszystkich jasne, że nasze działania muszą wykraczać poza tworzenie muzyki – wiedzieliśmy, że chcemy też wyglądać tak, by nikt, kto raz zobaczy nas na żywo, nigdy nie zapomniał tego doświadczenia. Oczywiście, szczegóły zmieniały się na przestrzeni lat, jednak generalna koncepcja pozostaje ta sama od samego początku.
A czy wydaje Ci się możliwe, byście w przyszłości nieco zmienili Wasz wygląd i tematykę utworów?
Wiesz, to nie jest tak, że jesteśmy na zawsze przyspawani do tego, co robimy – więc niczego nie da się w stu procentach wykluczyć. Jednak prawda jest taka, że to, jak się prezentujemy i o czym śpiewamy nie jest przypadkiem. Jestem przekonany, że możesz pisać dobre teksty jedynie na takie tematy, którymi interesujesz się jako osoba prywatna. Naszym konikiem jest właśnie mitologia, wierzenia ludowe, historia religii i wszystko, co się z tą tematyką wiąże, od czasu do czasu sięgamy też po filozoficzne dzieła – myślę, że to całkiem spore spektrum wątków, których możemy dotykać w naszych utworach. Poza tym, uważam, że ważne jest, by zwyczajnie wiedzieć, o czym się pisze – gdyby ktoś mi zaproponował, żebym napisał piosenkę, dajmy na to, o astronomii, to musiałbym odmówić, bo nie mam o tym zielonego pojęcia! To naturalne, że piszemy o tym, co nosimy w sercu i czym interesujemy się na co dzień.
Wyjaśniłeś już, skąd bierzesz inspirację dla tekstów piosenek – a skąd czerpiesz ją jako kompozytor? Wspomniałeś, że Twoim ulubionym zespołem w młodości był Iron Maiden – czy są jeszcze jakieś inne grupy, których twórczość miała na Ciebie podobny wpływ?
Jasne! Od wczesnego dzieciństwa byłem pochłonięty muzyką heavy metalową. Wiesz pewnie, jak to jest, gdy przynosisz do domu kolejne płyty i zapełniasz półki nowymi dziełami – a każda z nich zostawia pieczątkę na twojej muzycznej duszy. Ale prawda jest taka, że największą inspirację przy komponowaniu stanowią dla mnie pozostali członkowie zespołu. Nasza kreatywność budzi się wtedy, gdy tworzymy razem. Na próbach każdy dorzuca coś od siebie – i tak powoli rodzą się nowe utwory. Zresztą, nawet gdy jestem sam w domu i przyjdzie mi do głowy jakaś melodia, to i tak słyszę ją zawsze z głosem Attili w tle. Poza tym, lubię wyobrażać sobie, jak nasi fani reagują na daną piosenkę – to też bardzo pobudza moją kreatywność!
Co, z Twojego punktu widzenia, sprawia, że Powerwolf jest tak popularny: Wasze sceniczne stylizacje, koncertowa energia, niezwykły głos Attili, sama muzyka – a może mix tego wszystkiego?
Oczywiście, że połączenie tego wszystkiego, co wymieniłeś! Powiedziałbym jednak, że podstawą sukcesu jest dobra muzyka – jeśli nie piszesz dobrych albumów, obudowanie ich nawet najbardziej fantastyczną stroną wizualną nie sprawi, że fani zaczną przychodzić na koncerty. Pierwszy kontakt z zespołem masz słuchając płyty – więc jeśli nie spodoba Ci się materiał na niej zawarty, zapewne nie pójdziesz na występ. A poza tym staramy się dawać z siebie wszystko na scenie – i to właśnie jest klucz do powodzenia, bo muzyka rockowa czy metalowa zawsze opierała się i będzie się opierać na mocnych występach na żywo. Myślę, że większość naszych fanów pozyskaliśmy właśnie poprzez koncerty – zauważyłem, że na przestrzeni lat grono ludzi pod sceną rosło, a następnie zmienialiśmy kluby na większe i sądzę, iż było to spowodowane tym, że słuchaczom podobał się nasz poprzedni koncert i namawiali kumpli na to, by kolejnym razem poszli z nimi. Myślę, że to jedna z tych rzeczy, z których mogę być naprawdę dumny, jeśli chodzi o Powerwolfa!
Ponieważ ten wywiad nieuchronnie zbliża się do końca – czy jest coś, co chciałbyś przekazać polskiej części wilczej watahy, zanim powiemy „amen”?
Cóż – jak przed chwilą usłyszałem, widzimy się w dzień Wszystkich Świętych. Mam nadzieję, że uczcimy go razem w najlepszy możliwy sposób – fantastycznym koncertem! Zaszalejemy razem!
Dzięki za wywiad i do zobaczenia!