Dawno żaden zespół nie zrobił w naszym kraju tak szybkiej kariery, jak Nocny Kochanek. W nieco ponad dwa lata od wydania debiutanckiej płyty grupa stała się jednym z największych graczy na polskiej scenie muzycznej. Wyprzedane sale koncertowe w całym kraju, mnóstwo nagród i rosnące z dnia na dzień grono wiernych fanów, którzy na niedawnym festiwalu Pol'and'Rock podczas koncertu zespołu pobili rekord frekwecji – to wszystko w ostatnich miesiącach stało się udziałem tej fantastycznej kapeli.
Już wkrótce fani Nocnego Kochanka otrzymają wyjątkowy prezent od zespołu w postaci koncertowego DVD, dzięki któremu będą mogli powspominać tegoroczny występ grupy w warszawskiej Progresji. W oczekiwaniu na to wiekopomne wydawnictwo ucięliśmy sobie przemiłą pogawędkę z wokalistą zespołu, Krzyśkiem Sokołowskim.
Rozmowę w imieniu wyspa.fm przeprowadzili Mateusz M. Godoń i Oliwia Cichocka.
***
MATEUSZ: Spotykamy się z okazji zbliżającej się premiery waszego koncertowego DVD, zatytułowanego „Noc z Kochankiem”. Skąd pomysł na ten tytuł?
KRZYSIEK: Początkowo tytuł miał brzmieć „Scheiße Video”. Stwierdziliśmy jednak, że nie wszyscy – szczególnie damska część publiczności – skojarzą, co mamy na myśli. Doszliśmy więc do wniosku, że lepiej będzie, jeśli zagramy słowami w całkiem prosty sposób tak, by było to jasne i czytelne – i tak właśnie zrodziła się „Noc z Kochankiem”, czyli po prostu noc z zespołem spędzona w klubie na koncercie.
MATEUSZ: A czemu w ogóle uznaliście, że to dobry moment na takie wydawnictwo?
KRZYSIEK: Początkowo mieliśmy trochę wątpliwości, czy to ma sens – bo wydaliśmy ledwie dwa albumy i już bierzemy się za DVD – ale w końcu doszliśmy do wniosku, że warto to zrobić, bo tyle się wydarzyło przez te ostatnie lata, iż warto naszym fanom, jak i nam samym dać taką pamiątkę. Płyta będzie wydana we wrześniu – mamy już okładkę, tak naprawdę obecnie dopinamy już tylko ostatnie szczegóły i materiał będzie gotowy.
MATEUSZ: Miałem okazję zobaczyć „surową” wersję tego materiału – i szczerze mówiąc, wydaje mi się, że tam wiele do poprawki nie było, a jeśli już, to jakieś kosmetyczne kwestie związane z dźwiękiem, 0 choćby w tych fragmentach, które śpiewane są przez publiczność.
KRZYSIEK: Prawda jest taka, że poprawki stały się w ostatnich czasach chlebem powszednim, jeśli chodzi o nagrywanie wszelakich materiałów koncertowych. Nam bardzo zależało na tym, by u nas tych „ulepszeń” w jak największym stopniu uniknąć, by najlepiej, jak tylko się da, oddać istotę naszych występów i podkreślić ich naturalność. Zależy nam, żeby udział publiczności w koncercie był wyraźnie zaznaczony na naszym wydawnictwie. Kochankowi fani zawsze śpiewają razem z nami i dobrze byłoby, gdyby na nagraniu dało się to usłyszeć. Wiele koncertów przedstawianych jest w taki sposób, że publiczność słychać na samym początku, potem gra zespół i fani „wracają” dopiero po zakończeniu występu – ewentualnie jeszcze w przerwach pomiędzy poszczególnymi kawałkami. A prawda jest taka, że na koncertach Nocnego Kochanka publiczność śpiewa wraz z nami od pierwszej do ostatniej sekundy. Wiadomo – nie mogliśmy przegiąć pały i pozwolić, by fanów było słychać na tym samym poziomie, co zespół – jednak nie ulega wątpliwości, że odgrywają oni tak ważną rolę na naszych koncertach, iż chcieliśmy, by w nagraniu ich obecność była mocno zaakcentowana.
MATEUSZ: Mówisz o tej koncertówce jako o waszym pierwszym DVD – jednak de facto to będzie już drugie, bo przecież w ubiegłym roku wydany został zapis waszego koncertu z Woodstocku. Nie wliczacie go do swej dyskografii?
KRZYSIEK: To się potoczyło tak trochę niezależnie od nas, żeby nie powiedzieć – całkiem przypadkowo. DVD z klubowym koncertem planowaliśmy już od dłuższego czasu, mniej więcej wiedząc, kiedy chcemy je wydać. Tymczasem DVD z Woodstocku było niespodzianką – i to nie tylko dla naszych fanów, ale nawet dla nas samych! Tak naprawdę, to początkowo nie wiedzieliśmy nawet przecież, czy zagramy na tym festiwalu – bo dostaliśmy się tam z eliminacji – a tym bardziej, że nasz występ może doczekać się wydania na DVD. Nasz koncert okazał się całkiem sporym wydarzeniem i bardzo cieszę się, że materiał z niego również ujrzał światło dzienne.
MATEUSZ: Wracając do nowego wydawnictwa – na utwór promujący ten materiał wybraliście numer „Dziabnięty”. Czemu akurat ten kawałek?
KRZYSIEK:Kiedy po raz pierwszy odpaliliśmy sobie cały koncert i zobaczyliśmy efekty pracy Miśka Ślusarskiego nad tym materiałem, to właśnie „Dziabnięty” wydał się nam tym numerem, który w największym stopniu sprawia, że chciałoby się być na tym koncercie. Ma po prostu w sobie „to coś”: jest energia, jest zabawa, jest publika, jest interakcja… no cios, po prostu! To trochę tak jak wtedy, kiedy poznajesz dziewczynę, która ci się podoba – myślisz sobie: „o! Z tego coś będzie” – i tak właśnie było z tym „Dziabniętym” (śmiech). A inna kwestia, że stwierdziliśmy, iż „Dziabnięty” tak naprawdę nie doczekał się dotąd takiego konkretnego klipu – w pewnym momencie wypuściliśmy jedynie lyric video, w którym tłem były filmiki z naszych wyjazdów koncertowych. Z kolei, lubimy ten numer na tyle, że uznaliśmy, iż fajnie by było zrobić do niego konkretny teledysk – i mamy nadzieję, że takowym właśnie jest ten koncertowy klip.
OLIWIA: Czy z perspektywy zespołu istnieje jakaś różnica między nagrywaniem koncertów w klubie i w plenerze?
KRZYSIEK: Chyba dla nas nie robi to jakiejś wielkiej różnicy, bo niezależnie od tego, czy jesteśmy rejestrowani, czy też nie, zawsze staramy się tak samo. Chyba tym wszystkim koncertom towarzyszą podobne emocje, które w dużej mierze zależą od reakcji publiczności – a ponieważ na naszych koncertach reakcja publiczności zazwyczaj jest niesamowita, to i my staramy się w rewanżu dawać z siebie wszystko. Jeśli zaś chodzi o kwestie stricte techniczne, to chyba nie jestem w tym zakresie aż takim specjalistą, bym był w stanie ci konkretnie wskazać, jakie są różnice między nagrywaniem koncertu klubowego a plenerowego. Na pewno będzie to różnica w przestrzeni, którą nasza ekipa musi ogarnąć i pojemności miejsca. W Progresji fanów było mniej więcej dwa tysiące, podczas gdy w Kostrzynie, w zeszłym roku było, dajmy na to, 150 tysięcy – o dokładne liczby trzeba by było dopytać Jurka lub Policję (śmiech). Tak czy inaczej, niezależnie od tego, czy fanów byłoby 50, 150 czy 250 tysięcy, to jest to zdecydowana różnica w stosunku do tego, co mamy w klubie. To sprawia, że przed realizatorem stoi trudne zadanie oddania klimatu koncertu z punktu widzenia publiczności.
MATEUSZ: Skoro już poruszyłeś temat liczb – niedawno poinformowano, że na tegorocznym Pol’and’Rocku na waszym koncercie bawiło się 700 tysięcy osób. Zrobiło to na was wrażenie? Czy dla was stanowi różnicę to, czy gracie dla tysiąca, czy 700 tysięcy ludzi?
KRZYSIEK: I tak, i nie! Jak już powiedziałem – do każdego koncertu staramy się podchodzić tak samo profesjonalnie i dajemy z siebie wszystko na scenie. Z drugiej jednak strony – wyjście na dużą scenę Przystanku Woodstock, zwanego teraz Pol’and’Rockiem, jest chyba dla większości muzyków spełnieniem marzeń. Gdy zdajesz sobie sprawę, że ogląda cię kilkaset tysięcy ludzi, to pomimo tego, że zagrałeś już w swoim życiu dziesiątki czy nawet setki koncertów, to taki delikatny stresik się jednak pojawia! Natomiast nie powiedziałbym, byśmy czuli się skrępowani obecnością tak dużej liczby fanów – jeśli już, to jest to taki budujący rodzaj stresu, który sprawia, że jeszcze bardziej jesteś skupiony i jeszcze więcej dajesz z siebie, by wypaść jak najlepiej.
MATEUSZ: Który z tych dwóch występów w Kostrzynie jest dla ciebie ważniejszy: ten pierwszy, na który się dostaliście przez eliminacje i szturmem wzięliście woodstockową publikę, czy też drugi – kiedy pojawiliście się na scenie mając status niemalże „legendy” z zeszłego roku i podbiliście sobie poprzeczkę jeszcze wyżej?
KRZYSIEK: No widzisz – nawet to pytanie zadałeś w taki sposób, że sam już nie wiem, co było większym przeżyciem! Ten pierwszy koncert był dla nas na pewno olbrzymią niespodzianką, ogromnym sygnałem ze strony fanów Kochanka, że jest ogromne zainteresowanie naszym zespołem. Dostaliśmy bardzo duże wsparcie. Wiadomo, że było to spełnienie marzeń! Niecały rok później dowiedzieliśmy się, że otrzymaliśmy nagrodę Złotego Bączka i po raz drugi możemy spełnić to samo marzenie. Jak się później okazało, można powiedzieć, że poszliśmy jeszcze o krok dalej, bo już na pierwszym koncercie były tłumy, a liczba osób, które pojawiła się na drugim, przekroczyła nasze najśmielsze oczekiwania. Jurek Owsiak mówił potem o rekordzie i ja się nie chcę zagłębiać w to, czy tam rzeczywiście było 700 tysięcy ludzi. Skoro jednak Jurek mówi o tym, że frekwencję na naszym występie można porównać do tej, którą swego czasu zanotowano podczas koncertu Prodigy, to dochodzimy do wniosku, że to właśnie nasz występ cieszył się największym zainteresowaniem podczas tegorocznego festiwalu Pol’and’Rock. Więc bez względu na liczby – dla nas to było coś naprawdę niesamowitego i wspaniałego! No kurczę… sam mi powiedz z tej perspektywy, który z tych koncertów mam wskazać jako ważniejszy, bo mi jest strasznie trudno ocenić!
MATEUSZ: Rzeczywiście, niełatwo to rozstrzygnąć! Skoro już jesteśmy przy temacie tych kostrzyńskich koncertów: na tegorocznym zagraliście po raz pierwszy nowy utwór, zatytułowany „Czarna czerń”. Ponieważ póki co dostępne są w sieci jedynie amatorskie nagrania, z których chwilami ciężko cokolwiek wyłapać – czy mógłbyś opowiedzieć coś o tym kawałku, chociażby o czym opowiada i czym był zainspirowany?
KRZYSIEK: Przed Pol’and’Rockiem długo zastanawialiśmy się, którym z nowych numerów powinniśmy się pochwalić podczas tego festiwalu. Postawiliśmy na „Czarną czerń”, ponieważ dla nas jest to jeden z najbardziej charakterystycznych kawałków, jakie pojawią się na nadchodzącym albumie. Nawiązuje on do subkultury metalowej – w związku z tym, że główny bohater tego kawałka chciałby być czarny w każdym aspekcie swego życia, to ten tekst będzie się z całą pewnością kojarzył głównie z blackmetalowcami, ewentualnie deathmetalowcami. Nie wiem, czy będzie to tak do końca trafne porównanie, ale może pamiętasz, że w latach 90-tych był taki kawałek zespołu Eiffel 65 zatytułowany „Blue”, opowiadający o tym, że gość ma wszystko „niebieskie” w swym życiu – chcieliśmy, by „Czarna czerń” była poniekąd taką naszą odpowiedzią na tamtą piosenkę. Niebieski w tamtym kawałku, jak to w języku angielskim, miał się wprawdzie kojarzyć ze smutkiem – u nas stawiamy natomiast na inne, muzyczne skojarzenia – ale mechanizm jest ten sam. Pomimo tego, że robimy sobie nieustannie jaja w naszych numerach, to uważam – trochę nieskromnie! – że to właśnie tekst „Czarnej czerni” może okazać się najlepszym w dorobku Nocnego Kochanka i jest całkiem ambitny. Pisaliśmy go w trasie wraz z Ojcem Arkadiuszem i staraliśmy się, by w każdej linijce pojawiło się słowo „czerń” lub „czarny”, ewentualnie jakaś ich pochodna – i wychodzi na to, że udało nam się to założenie spełnić. Może nie będę zdradzał jakichś szczegółów, natomiast jesteśmy bardzo zadowoleni z tej piosenki i jej przyjęcia przez kostrzyńską publiczność. Tym bardziej, że nie ma co się oszukiwać, że to jest jakiś łatwo wpadający w ucho, popowy numer – bo jest on jak najbardziej metalowy! Przede wszystkim chcieliśmy tu muzycznie nawiązać do Metalliki, ale słyszeliśmy też porównania do twórczości zespołu KAT czy nawet do Rammsteina! W każdym razie, każde z tych porównań też świadczy o tym, że na nowej płycie pojawi się trochę nowych brzmień i mam nadzieję, że przypadną one naszym fanom do gustu.
MATEUSZ: Nie tak dawno niespodziewanie wypuściliście inny ciekawy kawałek – „Tribjut”. Dopuściliście się tym samym swoistej muzycznej incepcji, bo przecież zespół Tenacious D, czyli autorzy oryginału, jest sam w sobie czymś w rodzaju muzycznej parodii – a wy nagrywając cover dopuściliście się… sparodiowania tej parodii! Skąd pomysł, by sięgnąć po ten utwór? Czy znajdzie się on na nowym albumie?
KRZYSIEK: W tym przypadku po raz kolejny dała znać o sobie kochankowa spontaniczność. Któregoś dnia byliśmy w drodze na koncert i nasz ówczesny realizator stwierdził, że jemu i zapewne sporej części naszych fanów trochę kojarzymy się z Tenacious D. Zaproponował więc, byśmy zrobili taką luzacką, akustyczną wersję numeru „Tribute” ze swoim tekstem. Podchwyciliśmy temat i po jakimś czasie postanowiliśmy nagrać „pełną wersję” tego utworu. A skoro już zadaliśmy sobie trud, by zrobić ten kawałek po naszemu, to uznaliśmy, że warto by było też nagrać do niego klip. Zdawaliśmy sobie sprawę, że stoimy przed trudnym zadaniem, bo, jak to wcześniej ująłeś, będziemy musieli zrobić parodię parodii. W każdym razie wiedzieliśmy, że ten klip będzie dla nas ogromnym wyzwaniem, tym bardziej, że od lat sami jesteśmy – szczególnie Kazon i ja – wielkimi fanami Tenacious D i bardzo zależało nam na tym, by to fajnie wyszło. Myślę, że efekt końcowy jest bardzo udany – oczywiście wiadomo, że klip jest zrobiony w trochę innym od oryginału, kochankowym klimacie. Bardzo się cieszymy, że mogliśmy zrealizować praktycznie w całości nasz pomysł na scenariusz tego teledysku. Mania Studio, które realizowało ten materiał, okazało się bardzo pomocne, sugerując nam pewne rozwiązania, natomiast nic nam nie narzucając. Jesteśmy bardzo zadowoleni z efektu końcowego, natomiast „Tribjut” raczej nie znajdzie się on na nowej płycie, gdyż z założenia miał on być jedynie niespodzianką i podziękowaniem dla fanów. Raczej postawimy na kawałki, które zarówno tekstowo, jak i muzycznie są w 100% kochankowe.
OLIWIA: A skąd wytrzasnęliście w „tribjutowym” klipie Michała Wójcika?
KRZYSIEK: A to był on…?! (śmiech). Znowu przypomina mi się któryś wyjazd na koncert, kiedy to między sobą dyskutowaliśmy, kto fajnie odnalazłby się w roli Diabła. Padło kilka propozycji i któryś z chłopaków nagle wypalił, że Michał z Ani Mru-Mru. Jak sobie wyobraziliśmy go w outficie Diabła, z całym makijażem, i zwizualizowaliśmy sobie jego mimikę w „tribjutowym” kontekście, to od razu stwierdziliśmy, że lepszej osoby do tej roli w istocie nie ma. Jak się później okazało, to co Michał pokazał nam na planie zdjęciowym i poza nim – w sensie, jakim jest gościem, nawet przerosło nasze wyobrażenia i oczekiwania. Zresztą widzieliście, co się dzieje na ekranie – więc wyobraźcie sobie, co my musieliśmy przeżywać na planie zdjęciowym, jeszcze widząc wszystkie jego zagrywki, zachowania czy też słysząc teksty, które rzucał poza kamerą. Szkoda, że nikt tego nie rejestrował, bo wyszedłby z tego zajebiaszczy making-of, choć pewnie niektóre odzywki nie nadawałyby się do publikacji… (śmiech). Uważam, że zaproszenie do tej współpracy Michała było z naszej strony prawdziwym strzałem w dziesiątkę – nie wyobrażam sobie, by ktoś mógł lepiej zagrać tę rolę. Gdy porównuję jego występ do prezencji Dave’a Grohla w klipie Tenacious D, mogę śmiało powiedzieć, że pod tym względem nawet przerośliśmy oryginał.
MATEUSZ: To skoro już jesteśmy przy obecności Michałów W. w waszych klipach – jak to było z tym poprzednim? Jak udało się wam go skaptować do udziału w teledysku „Zdrajcy metalu”?
KRZYSIEK: Kurde, rzeczywiście to też był Michał W.! Chyba trzeba pomyśleć nad jakimś trzecim… (śmiech). Natomiast o kulisy występu Michała Wiśniewskiego w klipie do „Zdrajców” należałoby spytać Mikołaja „Jaoka” Janusza, bo to on zaproponował nam zrobienie teledysku do tej piosenki. Potrzebowaliśmy wtedy osoby, która bardzo mocno kontrastowałaby ze światem metalu i to chyba właśnie Mikołaj wymyślił, by tę rolę odegrał słynny „Czerwonowłosy”. Okazało się, że Michałowi Wiśniewskiemu Nocny Kochanek i koncepcja klipu przypadły do gustu i stwierdził, że z chęcią się w sprawę zaangażuje.
OLIWIA: Niecałe 3 lata temu przy okazji premiery krążka „Hewi Metal” bawiło się na waszym koncercie może z 200 osób, teraz za każdym razem z łatwością wyprzedajecie wszystkie bilety w kilkukrotnie większej Progresji i ściągacie tłumy na Woodstocku. Czy to i wylądowanie na bodaj najsłynniejszej kanapie w rodzimej telewizji, czyli u Kuby Wojewódzkiego, oznacza, że osiągnęliście już ten poziom fejmu, o którym marzyliście? Jak wy, patrząc od środka na to wszystko, odbieracie ten szał na Nocnego Kochanka?
KRZYSIEK: Na pewno czuć, że nastąpił ogromny skok poziomu zainteresowania Nocnym Kochankiem i to nie tylko ze strony fanów – otrzymujemy coraz więcej zapytań ze świata mediów, dostajemy zaproszenia na coraz większe wywiady, do coraz bardziej rozpoznawalnych dziennikarzy. U Kuby Wojewódzkiego raczej nie pojawiają się pierwsze lepsze osoby, więc to zaproszenie było dla nas ogromnym wyróżnieniem, swoistą nobilitacją. Kubę można lubić albo nie, niektórzy go wręcz nienawidzą, ale nie można mu zarzucić tego, że jest dziennikarzem kiepsko wykonującym swoją robotę. Jego talk show to chyba najpopularniejszy program tego typu w Polsce.
OLIWIA: A nie macie obawy, że Nocny Kochanek osiągnie pewien pułap popularności – a potem nastąpi moment, że to zainteresowanie jednak spadnie?
KRZYSIEK: Myślę, że nie ma szans na to, by poziom zainteresowania, jaki jest naszym udziałem obecnie, utrzymał się na zawsze. Zdajemy sobie sprawę, że są okresy, w których popularność jest wysoka, a po nich następują okresy stagnacji. Jednak z naszego punktu widzenia nie ma sensu się nad tym teraz zastanawiać – trzeba się skupiać na tym, że robimy to, co lubimy i coraz większej liczbie osób się to podoba. Mamy frajdę z tego, czym się zajmujemy – i inni ludzie też. A dopiero, kiedy już ta stagnacja nadejdzie, zajmiemy się myśleniem nad tym, jak sobie z nią poradzić.
MATEUSZ: Mówi się, że w pewien sposób wyszliście z muzyką metalową do mas. Z jednej strony poczytuje się to wam jako zasługę, bo pokazaliście, że przy ciężkich brzmieniach można się dobrze bawić – z drugiej zaś, jako zarzut, że metal w waszym wykonaniu jest na tyle płytką muzyką, że może spodobać się dosłownie każdemu. Jak widzisz tę kwestię ze swojej perspektywy?
KRZYSIEK: Wydaje mi się, że zdanie o Nocnym Kochanku zazwyczaj ludzie wyrabiają sobie na podstawie tekstów, a rzadziej – muzyki. Wielokrotnie spotykałem się w sieci z opiniami, że nasza muzyka jest fajna, bo potrafimy brzmieć jak Iron Maiden, AC/DC, Helloween, Scorpions czy inne legendy – ale nasze teksty to jednak zło! Najciekawsze jest jednak to, że zagłębiając się w teksty różnych metalowych zespołów okazuje się, że niekoniecznie tak bardzo od nich odbiegamy. Ostatnio odtworzyłem sobie utwór „Warriors of the World United” grupy Manowar i doszedłem do wniosku, że z perspektywy tru-metalowca jest to na pewno epicka piosenka – ale czy jej tekst jest jakiś szczególnie ambitny czy wręcz górnolotny? OK, nie śpiewają o tematach rozrywkowych, historiach alkoholowych czy sytuacjach żenujących, tak jak robimy to my, ale ja bym nie powiedział, by tekst Manowara stanowił przykład liryki z najwyższej półki. Takich zespołów jest multum – różnica między nimi a nami jest taka, że nasze teksty są po prostu dość kontrowersyjne i podszyte specyficznym humorem. Zdajemy sobie oczywiście z tego sprawę, że nasze piosenki nie wszystkim muszą się podobać. Natomiast, nie uważam by były one płytkie czy głupie. Mogą być głupkowate, ale w zabawny sposób – są proste, ale nie prostackie.
OLIWIA: Czytujesz w ogóle krytykę i hejty w Internecie?
KRZYSIEK: Nie zawsze mam na to czas, jednak nie sposób hejtu nie zauważyć. Na przykład w momencie, gdy publikujemy nowy klip, jesteśmy ciekawi opinii, więc przeglądamy komentarze, które się pod nim pojawiają. Zawsze trafi się jakiś frustrat, który napisze, że „jak to jest, przecież ja metal gram od 15 lat i nic…” – a tu przychodzą takie Kochanki, w ciągu paru lat wyprzedają koncerty i taki frustrat nie może sobie z tym poradzić. My naprawdę zdajemy sobie sprawę, że Nocny Kochanek nie będzie się wszystkim podobać. Jeśli komuś jest z nami nie po drodze, to niech słucha swoich ulubionych zespołów. Jeżeli mi się nie podoba Justin Bieber, to go nie słucham – ale nie wchodzę na jego stronę i piszę mu pod klipem komentarze w stylu: „ty ch**u mały, co ty odpi*****asz?!”. Chociaż w sumie, to teraz on nie jest już taki mały… (śmiech). W każdym razie, choć nie ma w tym nic miłego, żeby czytać na swój temat chamskie uwagi, z biegiem czasu zaczynasz zdawać sobie sprawę, że nie ma szans, by to, co robisz, podobało się wszystkim. Często te komentarze wywołują u nas uśmiechy na twarzach i zastanawiamy się, jak komuś się chce coś takiego pisać. Dużo z tych komentarzy jest naprawdę zabawnych. Często są one pisane przez ludzi takich, o jakich wspomniałem wcześniej – czyli tworzących muzykę metalową i mających w stosunku do nas jakieś żale, wynikające chyba w większości przypadków z ich kompleksów.
MATEUSZ: Skoro już zeszliśmy na tematykę „tru-metalowych” zespołów – to co dalej z waszym własnym „tru-metalowym” wcieleniem, czyli Night Mistress? Wiem, że macie grać jesienią zagrać koncert na urodzinach Progresji, reklamowany jako „jedyny tegoroczny koncert Night Mistress w Polsce” – natomiast tak na dłuższą metę planujecie jeszcze rozwijać coś pod tym szyldem, czy też traktujecie go jako coś, z czego już wyrośliście, by w stu procentach stać się tylko Nocnym Kochankiem?
KRZYSIEK: Przede wszystkim muszę podkreślić, że jeśli chodzi o naszą działalność muzyczną, jesteśmy bardzo spontanicznymi ludźmi. Nie ma u nas miejsca na jakieś spotkania organizacyjne i jakieś zdecydowane, wiążące decyzje na zasadzie że „musimy zrobić to, a tego robić nie będziemy”. Raczej dajemy sobie większe pole manewru. Jeśli chodzi o Mistressów, to nie ma co się oszukiwać – nie mamy kiedy nad tym ostatnio przysiąść, bo jesteśmy chwilami zwyczajnie zmęczeni. Jako Nocny Kochanek mamy teraz bardzo dużo grania, a poza samym graniem – sporo dodatkowej pracy: spotkania, wywiady, treningi, wyjazdy… i tak dalej. Ciężko pośród tego wszystkiego znaleźć jeszcze czas na to, by zrobić jeszcze coś Mistressowego. Nie jest powiedziane, że nie nagramy jeszcze kiedyś płyty pod tym szyldem – może się okazać, że za rok czy dwa znajdziemy tydzień lub chociaż z siedem dni by usiąść i zarejestrować kilka numerów, bo sporo ich siedzi wciąż w naszych głowach. Są to kawałki, które nigdy dotąd nie zostały zarejestrowane, ale pomysły gdzieś tam leżą w szufladzie. Jeśli chodzi o koncert w Progresji, to postaramy się zagrać set składający się z największych Mistressowych hitów oraz dorzucimy jeden nowy kawałek, który właśnie gdzieś w międzyczasie udało nam się nagrać. Jesteśmy z niego całkiem zadowoleni – o dziwo, nawet nie brzmi on jak Nocny Kochanek (śmiech).
MATEUSZ: A nie myśleliście o tym, by nagrać coś po angielsku, ale w duchu Nocnego Kochanka – i w ten sposób ruszyć ze swoją muzyką dalej, niż tylko „w Polskę”?
KRZYSIEK: Pamiętam, że Damian Ekman z firmy Hand2Band, która na samym początku przygody pod szyldem Nocnego Kochanka bardzo pomogła nam w rozwijaniu naszej działalności, zaproponował kiedyś coś takiego. „Krzysiek, przecież ty sobie całkiem nieźle radzisz z tym angielskim, może warto byłoby wyjść dalej i pokazać Kochanka za granicą”, rzucił. Na ten moment jednak jest tak duże zainteresowanie Nocnym Kochankiem w kraju, że nam to w zupełności wystarcza. Druga sprawa, że brakowało nam, jako fanom muzyki metalowej, zespołu, który będzie śpiewał po polsku – wiadomo, oprócz starych wyjadaczy typu KAT, Turbo czy TSA i może jeszcze kilku młodszych. Kiedyś Chainsaw nagrali kawałek zatytułowany „Otchłań” – fantastyczny numer, bardzo mnie ucieszyło, że zrobili go w naszym języku! W każdym razie, poza nielicznymi wyjątkami, większość nowych grup od razu nastawia się na międzynarodową karierę i śpiewanie po angielsku. Dlatego stwierdziliśmy, że my sami przynajmniej na razie skupimy się na tym, by tworzyć po polsku. Kolejna kwestia jest taka, że nasze teksty na tyle odnoszą się do rodzimej rzeczywistości i naszej lokalnej, polskiej subkultury metalowej, że ciężko byłoby je przełożyć na język angielski. Gdybyśmy chcieli to zrobić, musiałyby one być osadzone w bardziej globalnym kontekście, przez co mogłyby stracić cały swój urok. Dlatego też reasumując: myślę, że nie (śmiech).
OLIWIA: W takim razie – co z tą kolejną studyjną płytą Kochanków? Na jakim etapie znajdują się pracę nad nią?
KRZYSIEK: Prace trwają! We wrześniu zamierzamy na dobre wejść do studia i nagrywać, a w styczniu planujemy wydać kolejny album Kochanka. Jeśli chodzi o materiał, który się na nim znajdzie, to prawie wszystko mamy już przygotowane – muzykę już mamy skomponowaną w całości, brakuje jeszcze jednego tekstu. Nawet podczas odpowiedzi na wasze pytania myślę nad kolejnymi linijkami (śmiech).
MATEUSZ: Tytuł już jest wybrany?
KRZYSIEK: Tak, ale nie chcemy go jeszcze zdradzać, żeby nie zapeszać. Pamiętam, że w przypadku płyty „Zdrajcy metalu” początkowym tytułem, który już mieliśmy ogłaszać, byli „Dżentelmeni metalu”. Jednak w pewnym momencie, idąc za sugestią Mikołaja „Jaoka” Janusza stwierdziliśmy, że fajnie byłoby zatytułować album w taki sposób, by niejako przy okazji pojechać po sobie samych – czyli zarzucając sobie, że jesteśmy tymi zdrajcami metalu. Skoro gdzieś się pojawiła taka opinia wśród negatywnych zdań na temat Nocnego Kochanka, stwierdziliśmy, że w sumie zabawnie będzie zatytułować tak album. I tak już zostało.
MATEUSZ: Do rotacji w składzie Nocnego Kochanka dochodziło ostatnio stosunkowo często i tylko na jednym stanowisku, więc muszę zadać to pytanie: kiedy planujecie przedstawić kolejnego perkusistę?
KRZYSIEK: Ja powiem tylko, że jeśli w naszym zespole dochodzi do zmian w składzie, to dzieje się to naprawdę wyłącznie z konieczności. Wyobraźcie sobie, że jedziecie w trasę, macie przed sobą perspektywę zagrania kilkudziesięciu koncertów, wywiady, spotkania i kolejny album w planach, brakuje czasu dosłownie na to, by się w spokoju podrapać po tyłku, więc chyba nikomu nie zależy na tym, by dokonywać jakichkolwiek zmian, gdyż wiąże się to z tym, że ta nowa osoba się będzie musiała przygotować i my też będziemy musieli poświęcić dużo czasu na to, by się z nią zintegrować. Jeśli zatem zmiany już następują, to nie dzieje się to bez przyczyny. Natomiast jeśli chodzi o Żurka, to pomimo tego, że gramy razem stosunkowo (jakież to ładne słowo!) niedługo, to jakoś zżyliśmy się ze sobą. Przede wszystkim, fajne jest to, że widać, iż sam Żurek dobrze się czuje w tym, co robimy. Nie ma co się oszukiwać: jeżeli chcesz grać w Nocnym Kochanku, nie możesz być po prostu zwykłym odtwórcą muzyki, który przychodzi i odgrywa swoje partie, tylko przede wszystkim musisz czuć klimat i być kumplem dla reszty zespołu. Jeśli tak nie jest, to taki układ długo nie podziała.
OLIWIA: Masz jakieś inne wielkie plany na dalszą przyszłość związane z Nocnym Kochankiem? A może chodzi Ci po głowie jakiś poboczny projekt?
KRZYSIEK: Przed laty miałem już napisanych na tyle swoich kawałków, głównie w klimacie romantyczno-balladowym, że nawet myślałem nad nagraniem solowej płyty. Jednak potem pojawił się Nocny Kochanek i już nie bardzo miałem na to czas. Jeśli jednak znajdę go choć trochę, gdy już nagramy kolejno płytę z Kochankami i płytę z Mistressami, to być może podczas urlopu w końcu usiądę i nagram coś solowego (śmiech). Natomiast póki co oczywiście skupiam się na Kochanku i najbliższe miesiące mamy już całkowicie rozplanowane. Jak już wspominałem, we wrześniu wychodzi DVD i wchodzimy do studia nagrać nowy album, który pojawi się w styczniu. W międzyczasie mamy jeszcze sporo planów związanych z promocją, choćby jedną ciekawą akcję, o której niewiele mogę na razie mówić – zdradzę jedynie tyle, że chcielibyśmy jednego dnia zagrać w pięciu różnych miastach Polski. Więcej może na razie nie powiem, bo nie chcę zapeszać.
MATEUSZ: Czyli Nocny Kochanek stanie się Lotnym Kochankiem…?
KRZYSIEK: Dokładnie tak (śmiech). Dobra nazwa!
MATEUSZ: A skoro już mowa o akcjach: jak to się stało, że Ty i Artur dostaliście powołanie do Reprezentacji WOŚP na mecz przeciwko Gwiazdom TVN, który odbędzie się 9 września?
KRZYSIEK: Cóż, dostaliśmy po prostu wraz z Arturem zaproszenie od Fundacji WOŚP, byśmy wzięli udział w tym spotkaniu. Nie było szans, żebyśmy w to nie weszli, tym bardziej, że obaj od lat jesteśmy fanami piłki. Teraz ze względu na to, że się tak zaangażowaliśmy w świat muzyki nie mamy za wiele czasu na to, by pograć czy choćby nawet obejrzeć mecz, jednak przed laty byliśmy bardzo aktywnymi piłkarzami. Mamy nadzieję, że te nasze niesamowite umiejętności sprzed lat przyczynią się 9 września na stadionie przy Łazienkowskiej do zwycięstwa Reprezentacji WOŚP!
OLIWIA: Kończąc ten wywiad: czego należałoby Wam życzyć na przyszłość?
KRZYSIEK: Wydłużenia doby o kilka godzinek – żeby był czas wszystko na spokojnie poogarniać i jeszcze się potem porządnie wyspać (śmiech).