Zapraszamy do lektury naszego wywiadu z Olafem Deriglasoffem, w którym opowiada on o swoim najnowszym projekcie Cyrk Deriglasoff oraz wydanym pod tym szyldem albumem „Magia y tresura”.
Rozmowę w imieniu wyspa.fm przeprowadził Paweł Kulpa.
PAWEŁ: W swoim najnowszym krązku pokazujesz, że wewnątrz Ciebie drzemie także zupełnie inne oblicze – zresztą utwór „Hej Panie!” dobitnie nam to opowiada. Opowiedz nam, jak to właściwie jest z mitem Olafa Deriglasoffa, prawdziwego rock and rollowca!
OLAF: Hmm... nie wiem, jak to jest z moim mitem i czy w ogóle istnieje coś takiego, jak „prawdziwy rock'n'rollowiec”, ale wiem, że ludzie często wyobrażają sobie różne dziwne rzeczy o ludziach sceny. Mają jakąś swoją wizję danej osoby, czasem całkowicie absurdalną i jeżeli taki muzyk zagra nagle coś innego, co nie pasuje do tego wyobrażenia, to jak królik z kapelusza pojawia się magiczne słowo „zdrada” (śmiech). Ja w tę grę grać nie chcę, zawsze robię to na co mam ochotę i mam gdzieś co ludzie sobie o mnie myślą. Moje poszukiwania i inspiracje zawsze były dosyć szerokopasmowe, a kompozycje niejednokrotnie wychodziły poza stricte rockową konwencję. Zawsze lubiłem mieszać style i klimaty, a teraz zrobiłem to bardziej dobitnie, można powiedzieć, że wręcz spektakularnie.
P: Skąd pomysł na wyjątkowy projekt Cyrk Deriglasoff? Czy trudno było Ci przekonać pozostałych muzyków do współtworzenia tego zespołu?
O: Pomysł wziął się, między innymi, z pewnego zmęczenia muzyką anglosaską i rockowym etosem maskulinistycznego twardzielstwa. Nie do końca mi to leży i mam wrażenie, że w rock'and'rollu często mamy do czynienia ze zwykłym pozerstwem. Te wszystkie ćwieki i makijaże i tatuaże... tego się przecież nie da traktować poważnie! Dlatego może pewnego dnia poczułem, że mam ochotę zrobić coś bardziej lekkiego, ironicznie dowcipnego, a jednocześnie inspirowanego kulturą środkowo-wschodniej Europy, coś co ma korzenie tutaj, coś prostego i melodyjnego. Coś co można by chóralnie śpiewać na imprezie, tak jak to robili ludzie w Polsce jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Teraz tradycja wspólnego śpiewania w naszym kraju wymiera i nawet zaśpiewanie przysłowiowego „sto lat” przysparza Polakom dużo problemu. Ludzie fałszują niemiłosiernie, śpiewają bez uczucia i bez mocy. Ja chcę tę starą tradycję przywrócić. Miałem to szczęście, że udało mi się spotkać kilku muzycznych wariatów i wyruszyliśmy razem w tę zadziwiającą podróż rowerem pozbawionym kierownicy.
Wydawać by się mogło, że pechowa liczba – 13 – w przypadku „Magia y tresura” określa ilość utworów. Z kolei oficjalna premiera krążka odbyła się w Prima Aprillis. Jest to jakiś kompletny przypadek, czy dopełnienie cyrkowej konwencji?
O: Absolutnie nie były to przypadki, lecz kolejne elementy układanki. Cyrk łamie schematy, robi dziwne rzeczy, a cyrkowcy to ludzie szaleni, idący pod prąd, nie wahający się fikać koziołki na linie zawieszonej na wysokości dwóch pięter. Trzynastka jest pechowa? Ha, ha, super, a my lubimy trzynastkę! Zrobić premierę w Prima Aprilis? Nikt nie wie, czy to prawda, czy żart? No i pięknie. Jesteśmy zespołem, który idzie na ukos, swoją ścieżką i nie boimy się żeglowania po nieodkrytych morzach.
P: Umówmy się – Cyrk Deriglasoff to projekt niekonwencjonalny i odmienny od Twojej dotychczasowej drogi muzycznej. Nie miałeś wątpliwości, czy też oporu przed ujawnieniem swego nowego oblicza? Nie pojawiały się gdzieś w głębi pytania „jak zareagują koledzy, jak zareaguje publiczność”?
O: Cóż, myślę, że gdyby wszyscy artyści zadawali sobie takie pytania, to nadal byśmy na koncertach słuchali marszów i arii operetkowych. Na tym polega cała zabawa, że się zmieniamy, że szukamy, że łączymy różne, nieprzystające do siebie elementy i składniki. Efektem takiego podejścia jest postęp i nowe style. Oczywiście nie zawsze eksperyment się udaje, ale ja jestem z drużyny poszukujących i zawsze będę próbował, nawet za cenę ewentualnej porażki.
P: Odwołam się do Twojego utworu, „Babagadadodziada”, który opowiada o tym, że ludzie przychodzą na koncerty żeby, mówiąc dosłownie, pierd… o dupie Maryni. Czy to jest w dzisiejszych czasach duży problem, podobnie zresztą jak obserwowanie koncertu przez szkło telefonu?
O: Oczywiście, jest to dosyć powszechne zjawisko. Myślę, że ma to bezpośredni związek z tym, że ludzie dostają muzykę za darmo, a gdy nie płacą za bilet, to zamiast posłuchać przychodzą spotkać znajomych, napić się piwka i najzwyczajniej pogadać. A, że w tle gra jakaś kapela, więc starają się ją przekrzyczeć i robi się chaos. Ludzie, którzy przyszli posłuchać robią się nerwowi, już nie mówiąc o artystach – i awantura wisi w powietrzu. Sam niejednokrotnie uciszałem ludzi ze sceny, ale to w sumie bez sensu, więc aby było mniej awantur, postanowiłem o tym napisać piosenkę i teraz jest wesoło.
P: Olaf, już za niedługo wystąpicie z Cyrkiem na Najpiękniejszym Festiwalu Świata! Jak traktujesz ten występ?
O: Masz na myśli Pol'and'Rock? No cóż, występowałem przez te kilkadziesiąt lat na bardzo wielu festiwalach, ale zagrać na Woodstocku to zawsze jest wielkie przeżycie. I choć robiłem to w przeszłości już wielokrotnie i to z różnymi zespołami, to bardzo się cieszę się, że wraz z Cyrkiem będziemy mogli się zaprezentować na tej jedynej w swym rodzaju imprezie. Mam nadzieję, że wciągniemy publiczność w zwyczajowe na naszych koncertach chóralne śpiewy.
P: Byłeś członkiem wielu klasowych zespołów – który okres swojej kariery wspominasz pod różnymi aspektami najlepiej? Do którego składu byś chętnie powrócił?
O: Stary, no nie, znowu to pytanie... (śmiech). Słyszałem je już tyle razy. Odpowiem ci tak jak zawsze: każdy zespół to inny fragment mojego życia, to specyficzne połączenie mojego stanu umysłu w tamtym czasie, kolegów z którymi wtedy grałem, muzyki i paru jeszcze mniej lub bardziej psychodelicznych elementów. Nie da się tego powtórzyć, to już nigdy nie wróci, a dzisiaj nie da się tego ocenić tak jak się ocenia zawody sportowe. Ten pan jest najlepszy bo przybiegł pierwszy. W muzyce to wszystko jest zupełnie inaczej. Każdy zespół wspominam z pewnym sentymentem, acz powiedzmy sobie szczerze, że bywały chwile nie tylko pięknie, czasem bywało niesympatycznie, a kilka razy wręcz groźnie. Kilku kolegów już nie ma, inni się pozmieniali, ja zresztą również. Tak więc jeżeli liczysz na odpowiedź typu: „Kazik jest super, z nim było najlepiej” – to nic ze mnie nie wyciągniesz. A na pytanie, do którego z tych zespołów bym wrócił, odpowiem krótko: do żadnego! Tak jak nie wracam do byłych narzeczonych. Zamknięte. Koniec. Finito.
P: Jakiś czas temu mówiłeś, że wytwórnie płytowe nie dbają o artystów. Czy Ty osobiście także miałeś kiedykolwiek negatywne, szkodzące Ci jako artyście kontakty z wytwórnią?
O: A jak myślisz? No pewnie! Właściwie za każdym razem były jakieś ściemy. Parę razy musiałem rozwiązywać nieuczciwe kontrakty przez prawników. Wytwórnie płytowe nie powstały po to, by artystów wspierać, promować, pomagać im, czy się nimi opiekować. To firmy, które mają za zadanie na artystach zarabiać! Tak jak się zarabia na częściach samochodowych, skarpetkach, czy komputerach. Więc muzycy są dla takich przedsiębiorstw towarem na sprzedaż. Trzeba z nich wycisnąć, ile się da. A ja nie lubię być wyciskany i nie szanuję cwaniaczków, którzy traktują innych ludzi jak asortyment do opylenia gawiedzi. Mimo wielu prób i podejść, ewidentnie nie jest nam po drodze i wszystko wskazuje na to, że do końca życia jestem skazany na niezależność, nagrywanie i wydawanie płyt własnym sumptem. To trudniejsze, ale o wiele uczciwsze podejście do sprawy. W przypadku Cyrku cały zespół zrzucił się na produkcję naszej płyty „Magia y Tresura” i mamy nadzieję, że za jakiś czas uda nam się odzyskać zainwestowane pieniądze, a może nawet zarobimy coś, co będziemy mogli przeznaczyć na produkcję następnych wydawnictw.
P: Jak z Twojej perspektywy wygląda kwestia Acta 2 – konieczność, czy ograniczanie wolności?
O: Matko, to ludzie jeszcze się nie połapali, że to histeria nakręcona przez chciwe konsorcja i korporacje produkujące sprzęt elektroniczny i wielkie portale streamingowe, hostingowe i im podobne? Jest dla mnie żenujące, że ślepo się powtarza hasełka wymyślone przez speców od socjotechniki i czarnego PR-u. Ta cała akcja jest wymierzona bezpośrednio w twórców wszelkiej maści, nie tylko kompozytorów, ale całą wielką rzeszę kreatywnych umysłów, którym ten przemysł nie chce odpalać należnych im tantiem. Oni po prostu biorą korzystają z owoców naszej pracy i zgarniają cały hajs dla siebie. Warto trochę o tym poczytać, by nie gadać głupot ku uciesze złodziejskich gigantów.
P: Cyrk Deriglasoff to krótkoterminowy projekt nastawiony na jeden album, czy też zespół, który będzie nas zadziwiać i zachwycać przez wiele lat?
O: Absolutnie nie jest to żaden „projekcik na boku”, który jest zrobiony „tak dla jaj”. To poważny zespół, z wielkimi planami na przyszłość, z dużym zapałem i wielkim sercem do grania. Płyta wyszła w zeszłym miesiącu, a my już zaczynam pracę nad następną. Chciałbym, aby druga płyta ukazała się nie później niż za rok.
P: Czego możemy Ci życzyć na nadchodzący czas?
O: To proste – aby ludzie przychodzili na nasze koncerty, aby złapali ten przekaz, tak byśmy razem mogli stworzyć to fascynujące misterium, jakim jest moment, w którym publiczność i muzycy stają się jednym wielkim organizmem, jednym wielkim zespołem.
korekta: Mateusz M. Godoń