Agnieszka Holland i Zbigniew Preisner o mały włos wyrzuceni z Hollywoodzkiej produkcji!
Jubileusz 40 – lecia pracy twórczej Zbigniewa Preisnera to wydarzenie, które skupia jedynie światowej sławy osobistości. Mowa tu nie tylko o znakomitych artystach, którzy wystąpią, ale także o wyjątkowych gościach, którzy przybędą. Jednym z nich jest – Agnieszka Holland – znana na całym świecie reżyser i scenarzysta filmowa, dla której muzyka Preisnera jest szczególnie bliska sercu.
Chciałabym porozmawiać z Panią o Zbigniewie Preisnerze z okazji jubileuszu 40 - lecia pracy twórczej tego słynnego i wybitnego na cały świat Kompozytora.
- Ja myślę, że on pewnie zaczął już jako niemowlę tworzyć muzykę… (śmiech)
Całkiem prawdopodobne! Nawiązując właśnie do Kompozytora – jak to się stało, że poznała Pani Zbigniewa Preisnera? Czy pamięta Pani moment, w którym po raz pierwszy go Pani zobaczyła?
- Pamiętam jak on wyglądał, pamiętam jego ekspresję i jego uśmiech, ale nie pamiętam czy widziałam go najpierw w Piwnicy pod Baranami czy raczej poznałam go jako Kompozytora muzyki filmowej. Wydaje mi się jednak, że po raz pierwszy spotkałam go z Krzysztofem Kieślowskim w Paryżu – od tamtej pory spotykaliśmy się często – już w trójkę.
Wspomina Pani Krzysztofa Kieślowskiego - zastanawiam się czy wyobraża sobie Pani Jego filmy bez muzyki Preisnera i muzykę Preisnera bez filmowych wizualizacji Kieślowskiego?
- No tak, wyobrażam sobie! (śmiech) Krzysztof robił filmy zanim się zetknął ze Zbyszkiem, ale oczywiście te filmy były inne. Krzysztof nie był znawcą muzyki i wydaje mi się nawet, że generalnie nie był człowiekiem, który tą muzyką żył. Dla Krzysztofa, to jak nagle muzyka Preisnera zmieniła jego filmy, dała im zupełnie inny wymiar i poetykę oraz to jak bardzo go zainspirowała – było dla niego zaskoczeniem, a wręcz szokiem. Myślę, że to ich bardzo związało.
Jak wyglądała relacja Kieślowskiego i Preisnera? Byli tylko współpracownikami czy już może przyjaciółmi?
- Krzysztof był człowiekiem, który był bardzo wdzięczny wobec swoich współpracowników twórczych i w momencie, kiedy oni dawali mu coś tak jak gdyby komplementarnego albo coś tak nowego jak muzyka Preisnera, to wtedy następowała pewna synergia i rodzaj zaprzyjaźnienia. Krzysztof był dla Zbyszka niewątpliwie bardzo ważną postacią, przyjacielem i trochę poniekąd mentorem. Śmierć Krzysztofa była dla Zbyszka ogromnym ciosem. Myślę także, że te wszystkie dalsze błędy interpersonalne i jego zachowania, które nie zawsze były słuszne wynikały z tego osierocenia. Ja niestety nie byłam człowiekiem, który mógłby mu tę pustkę zastąpić.
Jak wspomina Pani swoją współpracę ze Zbigniewem Preisnerem? - Wiem, że stworzyli Państwo razem światowej sławy dzieła filmowe. Które produkcje stanowią dla Pani największą wartość sentymentalną?
- Można powiedzieć, że ja Zbyszka poniekąd odziedziczyłam w spadku po Krzysztofie i wypożyczyłam do komponowania muzyki do kilku moich filmów, a to były dla mnie bardzo mocne doświadczenia. Zbyszek ma bardzo wyraźny język artystyczny, który jest bardzo rozpoznawalny. Do mojego francuskiego filmu „Olivier, Olivier” muzyka Zbyszka dodała specjalnej metafizyki. Była to niby prosta muzyka, która jednak bardzo głęboko i wysoko uniosła moje opowiadanie. Potem był film „Tajemniczy Ogród”, który był pierwszym hollywoodzkim doświadczeniem Zbyszka, ale także pierwszym hollywoodzkim moim doświadczeniem – dość traumatycznym dla nas obojga.
Dlaczego wielki świat Hollywoodu okazał się dla Państwa tak traumatycznym przeżyciem?
- Było to zetknięcie z korporacyjną, komercyjną masą i wymaganiami. Wcześniej traktowaliśmy siebie jako wolnych artystów, a jeśli już występowała jakakolwiek niewola, to była to... cenzura polityczna. A w Hollywood zetknęliśmy się z bardzo silnym naciskiem na to by pójść w stronę, w którą niekoniecznie chcieliśmy iść. Rozwinęła mi się wtedy alergia. Bardzo silna alergia, gdzie prawie umarłam. Alergia na ryby i owoce morza, Oczywiście tak to sobie tłumaczyłam! (śmiech) Była to oczywiście po prostu alergia na duże studia hollywoodzkie. Chociaż myślę, że ostatecznie udało Nam się wybronić.
A jak w tym wszystkim czuł się Zbigniew Preisner?
- To było trudne dla Zbyszka i pewnie byłoby to trudne dla jakiegokolwiek polskiego kompozytora, bo polscy kompozytorzy mają w sobie pewien patos, pewnego rodzaju tragiczność i jak to Jan Kaczmarek nazywał – trumienny ton. Hollywood natomiast wymagał by twórczość muzyczna była radosna, wesoła i pełna ćwierków, więc długo trwał proces naszego przystosowania się i dostosowania do ich wymagań - w pewnym momencie zagrozili nawet, że jeśli tego nie zrobimy, to muzykę tę po prostu wyrzucą. To wszystko było niesamowicie trudne: z jednej strony – jak zrobić by w tym wszystkim nie stracić siebie, a z drugiej – jak zrobić by przetłumaczyć się na ich język i ich oczekiwania. Ostatecznie się to udało, ale kosztowało nas to ogrom pracy.
Jaka ostatecznie była to muzyka?
- Kiedy jej od czasu do czasu słucham, to mam wrażenie, że jest taka po prostu „Zbyszkowa”, a z drugiej strony – jednak bardzo amerykańska i ma w sobie tę energię, którą mieć powinna według zamawiających, czyli ludzi z wielkiego świata Hollywood.
Wspomniała Pani również, że wypożyczyła Pani Zbigniewa Preisnera do swoich produkcji filmowych. A czy mogłaby Pani wyróżnić jeden moment – jedno wspomnienie, które zostanie z Panią do końca życia, kiedy pomyśli Pani o swojej współpracy ze Zbigniewem Preisnerem?
- Ja myślę, że jak nagrywaliśmy muzykę właśnie do filmu „Olivier, Olivier”. To był ten moment, w którym poczułam prawdopodobnie, to co czuł Krzysztof we wszystkich produkcjach, które robił ze Zbyszkiem. Nagle poczułam, że obraz, dzięki jego muzyce podnosi się do innych sfer i osiąga inny pułap i wymiar. To była dla mnie ogromna radość, nagle ujrzałam i poczułam jeszcze więcej. Ogromnie mi się podobało także, że Zbyszek nie spoczywa na laurach, tylko ciągle szuka nowych brzmień. Zbyszek imponował mi także tym, w jaki sposób wyszukiwał wykonawców, którzy za każdym razem dawali od siebie coś niekonwencjonalnego. To wszystko było dla mnie bardzo inspirujące i z perspektywy czasu stwierdzam, że doświadczenia ze Zbyszkiem dużo mnie nauczyły.
A co najtrudniejszego do przeskoczenia wspólnie Państwa spotkało?
- Jeśli chodzi o rzeczy trudne, to zdecydowanie te, które miały miejsce przy produkcji „Tajemniczy Ogród”. Pamiętam kiedy kierownik – Szefowa produkcji ze studia filmowego Warner Bros., w pewnym momencie zaczęła się domagać, by wszystko co Zbyszek do tej pory skomponował, zmienił z tonacji mollowej na durową - czyli żeby całkowicie zmienił klucz! Wtedy także we mnie wywołało to reakcje strasznego oburzenia! W głowie wtedy od razu przypomniał mi się film „Amadeusz” i cesarz Józef II, który bezsensownie skwitował jego twórczość mówiąc: „Za dużo nut… Za dużo nut, Panie Mozart!”.
Z tego co usłyszałam, można stwierdzić, że życie na produkcjach Hollywoodzkich jest bardzo wymagające i jedynie nieliczni mogą je przetrwać.
- Z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że zetknięcie wolnego ducha z hollywoodzką machiną było dla mnie bardzo ważnym przeżyciem. Wtedy także zadałam sobie pytanie: „Jakie filmy ja muszę robić żeby ochronić swoją integralność?” i czy w ogóle może mi się to udać w tym brutalnym systemie…
Jubileuszowy koncert Zbigniewa Preisnera odbędzie się 5 października w krakowskiej TAURON Arenie, gdzie w towarzystwie Sinfonii Varsovii i chóru Cracow Singers w partach solowych wystąpią: Lisa Gerrard, Teresa Salgueiro i Edyta Krzemień. Oprawą wizualną zajmie się Pantomima Wrocławska wraz z gośćmi specjalnymi – Anją Rubik i Jerzym Trelą. Bilety w cenie od 159zł można nabyć za pośrednictwem strony www.prestigemjm.com. Organizatorem wydarzenia jest Agencja Prestige MJM.