O nowej płycie, Indianinach i planach na przyszłość z Pawłem Małaszyńskim i Wojciechem Naporą z zespołu Cochise rozmawiał Przemek Kokot.
- Spotykamy się przy okazji premiery Waszego nowego albumu "Exit: A Good Day To Die". Czego może się po nim spodziewać fan, który po niego sięgnie, a wcześniej nie słyszał o zespole Cochise?
Wojtek: Trudno opisać swoją muzykę. Moim zdaniem to rockowa płyta bez udziwnień. A więc, zagrana na perkusji, basie, gitarze i zaśpiewana „z pazurem", czasem łagodnie. Jest w niej dużo klasycznego rocka, trochę mocniejszych brzmień. Nie brakuje też spokojnych fragmentów. Oprócz angielskich tekstów, cztery są po polsku. Jest też cover Nicka Cave'a. Najlepiej posłuchać, obejrzeć teledyski i samemu wyrobić sobie zdanie.
- Paweł pracowałeś z synem na planie teledysku, kto wpadł na taki pomysł i jak Wam się pracowało?
Paweł: Szczerze mówiąc, wyszło to przypadkiem. Pierwotnie miałem zupełnie inny pomysł na „The Weeping Song". Jednak kiedy znalazłem się w nadmorskiej przestrzeni, wyszedłem od improwizacji, która zaczęła się kształtować w całość. Najpierw sam z telefonem w dłoni, by następnie do tego „happeningu" zaprosić Jeremiasza, który lubi takie przedsięwzięcia... Użalał się tylko na poranione stopy od szyszek, po których biegał (śmiech).
- Jeremiasz też chce iść w Twoje ślady aktorskie lub muzyczne?
Paweł: Na szczęście na razie ma inne plany i mam nadzieje, że będzie się ich trzymał (śmiech). Zobaczymy jednak co przyniesie przyszłość.
- Na płycie jest jeszcze jeden wątek rodzinny....
Paweł: Zawsze chciałem w muzyce zawrzeć moją miłość do dzieci. „Ring o'roses" napisałem specjalnie dla Lei. Na poprzednich płytach znalazły się utwory dedykowane mojemu synowi Jeremiaszowi, więc naturalne było, kiedy Lea pojawiła się na świecie, że wcześniej czy później utwór dedykowany specjalnie dla niej napiszę, i tak się stało. Potem powstał pomysł duetu. To podróż pełna miłości ojca i córki, a smaczku dodaje końcówka wspólnie zaśpiewana. Cudowna pamiątka na stare lata.
- Czym dla Ciebie jest ojcostwo?
Paweł: Nie ma dla mnie nic ważniejszego. Wszystko co robię, robię z myślą o moich dzieciach. To pewnie banał, ale Jeremiasz i Lea dają mi ogromną siłę i równowagę. Moja rodzina to najlepsze co mi się mogło w tym moim przedziwnym życiu przydarzyć. Życie samo w sobie jest piękne i najpiękniejsze w nim są proste, prawdziwe, zwyczajne, codzienne, cudowne chwile spędzone wspólnie z nimi - one dotykają mnie najbardziej. W dzisiejszych czasach jesteśmy potrzebni naszym dzieciom bardziej niż kiedykolwiek. Trudny jest wybór ojca: przygotować dzieci na świat, taki jaki jest, czy chronić je przed nim?
- Wróćmy do nowego albumu. Na płycie znajduje się, aż cztery piosenki po polsku! Wcześniej jakoś nie po drodze było Wam z piosenkami w ojczystym języku, dlaczego?
Paweł: Stwierdziłem, że może to być ciekawe doświadczenie. Znajome, a jednak nowe. To dla mnie nowa forma ekshibicjonizmu. Tu nie potrafię się ukryć, tak jak robię to pisząc po angielsku. Jeżeli chodzi o język polski to wiele osób pytało nas czemu nie śpiewamy w ojczystym języku. Dla nas nigdy nie miało to większego znaczenia. Tym razem postanowiliśmy spróbować. Bo w sumie, czemu nie?
- To będzie nowy trend? Będzie więcej polskich piosenek?
Paweł: Powoli pracujemy nad nowymi utworami i nie nazwałbym tego trendem, ale możemy już dziś powiedzieć, że na pewno „polskie piosenki" pojawią się na kolejnym albumie.
- Skąd u Was miłość do kultury Indiańskiej?
Wojtek: To kultura, z którą każdy z naszej czwórki jest mocno związany. Zwłaszcza od chwili, gdy Paweł zaproponował nazwę. Wydała się nam tajemnicza, interesująca, a postać Cochise'a, godna podziwu. Indianie od zawsze kojarzyli się nam z wolnością, a to, jakie krzywdy im wyrządzono jest tak bardzo zapomniane i wyciszane. Staramy się więc przypominać fragmenty historii Indian. To piękna kultura, z której można czerpać, i warto o niej pamiętać.
- W Twoich tekstach możemy znaleźć bunt, miłość, strach, gniew, czasem bardzo przeciwstawne rzeczy. Taki jesteś na co dzień, pełen różnorodnych emocji?
Paweł: Na pewno. Mam umysł podatny na ciemność. W tekstach niczym łowca tropię swoje ofiary i siebie samego. To mroczny romantyzm: fascynujący, niepokojący. Mamy tu gniew, strach, melancholię i miłość. Staram się mówić, jak jest, jak ja to widzę... bez kolorów, uczciwie. Mam w sobie mrok, który staram się łączyć z różnymi źródłami natchnienia, w zależności od chwili i sytuacji co wcale nie oznacza, że jestem osobą pesymistyczną i destrukcyjną. Mam bardzo mocno wypracowane życiowe priorytety, które mnie napędzają, wręcz można powiedzieć, że celebruję życie. Jestem fanem wszystkiego, co z nim związane. Odnajduję w nim zarówno jasne jak i ciemne strony, które łączą się, tworzą jedną całość. To moje własne spojrzenie na świat i ludzi, którzy mnie otaczają. To moja wersja zdarzeń. To moja interpretacja. Terapia.
- Wydajecie dość regularnie nowe płyty, co rok, maks co 2 lata, co obecnie nie jest takie popularne. Skąd czerpiecie inspiracje i jak znajdujecie czas na to, muzyka, praca, rodzina?
Wojtek: Zakładaliśmy Cochise po to, by tworzyć muzykę i grać koncerty. I w tej kwestii nic się nie zmieniło. Nie mamy żadnego planu, żadnych zobowiązań wobec wytwórni. Po prostu komponujemy nowe utwory. Gdy nazbiera się ich 10 – 11 wchodzimy do studia i nagrywamy je. W międzyczasie koncertujemy, pracujemy zawodowo i spędzamy czas z rodzinami. Wychodzimy z założenia, że dla chcącego nic trudnego. Więc jeśli tylko chcesz, znajdziesz czas na próby, koncerty i inne zespołowe aktywności. Jeśli tego nie czujesz, to choćbyś miał wyłącznie wolny czas, znajdziesz wymówkę, by nie grać.
- Pawle: aktorstwo, gra w teatrze, rozwijający się zespół Cochise... Czujesz się osobą spełnioną?
Paweł: Przez całe moje życie nieustannie poszukuję spełnienia. Cały czas szukam siebie. W teatrze, na scenie z Cochise, w codziennych obowiązkach. Życie to podróż w jedną stronę z wieloma przystankami. To, co wiemy to tylko kropelka. To, czego nie wiemy to cały ocean. Uczymy się i rozwijamy przede wszystkim przez cierpienia jakie przynosi nam życie. Wierzę, że jeżeli nauczysz się radzić z dolinami, to szczyty same się pojawią. Bez względu na trudne okoliczności moja wiara i mój idealizm wciąż popychają mnie do przodu. Na dzień dzisiejszy żyję w zgodzie z sobą, kocham to co robię i podążam własną drogą zastanawiając się gdzie mnie zaprowadzi.
- A jakie są Wasze marzenia odnośnie muzyki i zespołu Cochise?
Paweł: Krótko, zwięźle i na temat: marzę, by zespół Cochise bez żadnych problemów zapełniał każdy klub i mógł grać na każdym festiwalu w naszym kraju.
Wojtek: Istnieć.
- Jesteście w trakcie trasy promocyjnej, gdzie można jeszcze Was zobaczyć?
Wojtek: W tym roku mamy zamiar jeszcze odwiedzić: Chełmżę 20.12 i Grudziądz 21.12. Mamy też plany na styczeń 2020 roku. Dostaliśmy propozycję zagrania na Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy w Anglii - Telford 11.01, Watford 12.01. Później zagramy w Ełku 17.01 i Ostrołęce 18.01. Ciąg dalszy nastąpi.... Mam nadzieję (śmiech)