Po znakomicie przyjętym albumie „Alarm” Bartas Szymoniak idzie za ciosem, czego efektem jest płyta zatytułowana „Wojownik z Miłości”.
O nowej płycie, inspiracjach muzycznych i beatboxie z Bartasem rozmawiał Sebastian Griszek.
SEBASTIAN: Jesteś wojownikiem z miłości?
BARTAS: Tytuł płyty, tak jak z resztą wszystkie moje autorskie teksty do tego albumu, powstał podczas spacerów z córką. Praca nad albumem była nieco specyficzna i rozpoczęła się w momencie, kiedy mała miała przyjść na świat. W tym czasie miałem też sporą reorganizację w życiu. Przeprowadzka do nowego mieszkania, trasa koncertowa i inne temu podobne kwestie. O ile wcześniejsze płyty przyszło mi nagrywać w studiach nagraniowych, to nad nagrywaniem „Wojownika” mogliśmy pracować w domowym, nowo powstałym studio Michała w starym domku w jego rodzinnym Mętkowie. Mieliśmy tam całkowity spokój i ciszę. Jestem za to ogromnie wdzięczny rodzinie Michała. Między koncertami spotykaliśmy się właśnie tam i nagrywaliśmy. Pisząc tekst do tytułowej piosenki, która początkowo nie była w ogóle brana pod uwagę jako singiel, stwierdziłem, że to może będzie kiedyś taka miła pamiątka dla mojej córki, że jak już dorośnie, będzie mogła sobie ją przypomnieć i spojrzeć wstecz.
Taki drogowskaz życiowy?
Tak. Wtedy też doszedłem do wniosku, że można tak nazwać całą płytę. Stwierdziłem, że w zasadzie wszystkie teksty z tej płyty opowiadają o tym, że całe nasze życie jest nieustanną walką i jesteśmy wojownikami. Czy ja jestem wojownikiem z miłości? Myślę, że tak. Zawsze staram rozwiązywać wszystko z sposób pokojowy i wierzę w ludzi. Wierzę też w dużą siłę miłości. To słowo klucz.
Płytę zadedykowałeś swojej córce, która wystąpiła też zresztą w teledysku do piosenki „Wojownik z Miłości”. Skąd pomysł na taki obraz?
Jak już wspomniałem, tekst był pisany z myślą, żeby był pamiątka dla niej, takim drogowskazem na życie. Chciałem też, aby videoclip, w którym wystąpiłem z Glorią, był pamiątką na całe życie. Myślę, że osiągnąłem swój cel i powstał prawdziwy, szczery obraz, a mała zagrała jak prawdziwa aktorka. Jestem z niej dumny.
Skoro już jesteśmy przy tej piosence, to „Wojownik z Miłości” całkiem dobrze radzi sobie na liście przebojów radiowej Trójki. Jesteś z tego dumny?
Oczywiście! To jest na pewno nasz największy sukces. Dla mnie osobiście jest to legendarna lista. Legendarne radio. Zawsze słuchałem Trójki, a postacie Marka Niedźwieckiego czy Tomka Żądy są dla mnie kultowymi. Cały czas jeszcze walczymy o każde oczko na liście, ale już teraz mogę powiedzieć, że wchodząc do czołówki tego zestawienia spełniłem swoje największe zawodowe marzenie.
Na najnowszej płycie obok własnych tekstów sięgnąłeś po wiersze Leśmiana. Skąd taki pomysł?
Zamysł był taki, aby ta nowa płyta była w jakimś sensie kontynuacją poprzedniej. Nie chciałem zupełnie odchodzić od poezji. Myślę, że użycie poezji w piosenkach jest bardzo ciekawą i inspirującym doświadczeniem.
A dlaczego właśnie Leśmian?
Po pierwsze, od zawsze bardzo cenię sobie jego język. Po drugie, teksty te nie są łatwe, a można powiedzieć wręcz, że trudne do wyśpiewania, co na przykład można zauważyć w utworze „Głuchoniema”, gdzie naprawdę musiałem się sporo nagimnastykować, żeby to tak wyśpiewać. Lubie sobie stawiać wyzwania i wiersze Leśmiana były niewątpliwie dużym wyzwaniem.
Na albumie możemy usłyszeć też cover piosenki „Kocham Wolność” z repertuaru zespołu Chłopcy z Placu Broni. Dlaczego właśnie tę piosenkę postanowiłeś umieścić na płycie?
Muszę się cofnąć daleko, daleko do tyłu, do czasów, kiedy byłem małym chłopcem i usłyszałem tę piosenkę w radiu. Oczywiście nie myślałem wtedy, że dane mi będzie spotkać się kiedyś z muzykami, którzy byli blisko grupy Chłopcy z Placu Broni. Mówię oczywiście o członkach zespołu Sztywny Pal Azji, z którym miałem przyjemność współpracować przez osiem lat i wiele razy wykonywaliśmy ten utwór na koncertach. Zawsze graliśmy ten numer na koniec występu jako hołd dla Bogdana Łyszkiewicza. Już jako solowy artysta stwierdziłem, że będę to kontynuował. Dlatego postanowiliśmy z Michałem grać ten utwór na naszych koncertach. Potem powstał pomysł, żeby zarejestrować własną wersję tej piosenki. Dostałem zielone światło od matki Bogusia. Uważam też, że w przestrzeni medialnej jest bardzo mało twórczości Łyszkiewicza, a że stawiam jego postać na równi z Niemenem czy z Ciechowskim chciałem oddać w ten sposób hołd jego postaci. Premiera miała miejsce w 18 rocznicę śmierci Bogusia.
Płytę kończy piosenka zatytułowana "Sinusoida", w której rapujesz. Odkryłeś nowy talent u siebie?
[śmiech] Ten utwór był w pewnym sensie doświadczeniem. Zastanawiałem się czy zamieszczać go na płycie, ale stwierdziłem, że w sumie taki jest Bartas, różny, kolorowy. Zawsze o sobie mówiłem, że nie jestem muzykiem ukierunkowanym w jedną stronę. Płytę chciałem zamknąć czymś, co będzie takim bonusem i rzeczą, która będzie zaskoczeniem dla wszystkich. Ale muszę przyznać, że już kiedyś miałem taki epizod, gdzie rapowałem w piosence napisanej specjalnie dla boksera – Krzysztofa „Diablo” Włodarczyka. Kawałek ten nigdy się niestety nie ukazał, ale mam go schowanego w szafie i mam nadzieje, że przyjdzie kiedyś ten właściwy moment i pokażę go, jako ciekawostkę.
Od 5 lat współpracujesz z Michałem Parzymięso. Czy możesz opowiedzieć, jak doszło do waszej współpracy?
Michał jest świetnym multiinstrumentalistą, bardzo utalentowanym muzykiem, ale też kompozytorem. Z Michałem poznaliśmy się jeszcze w czasach, gdy śpiewałem w zespole Sztywny Pal Azji. Grał z nami wspólne koncerty ze swoją grupą, którą współtworzył ze swoim bratem. Po dwóch czy trzech latach, kiedy zaczynałem swoja ścieżkę solową, bardzo potrzebowałem do składu osoby, która będzie równie świetnie śpiewać i grać na gitarze. Wtedy przypomniałem sobie, że znam takiego fajnego gościa, jak Michał. Stwierdziłem, że doskonale on łączy te wszystkie cechy, których wtedy szukałem. Zaproponowałem mu wspólne granie – i jakoś tak się to potoczyło, że zagraliśmy już razem ponad 320 koncertów.
Jak wygląda wasza praca nad utworami? Wzajemnie się inspirujecie?
Zdecydowanie tak. Mamy różne podejścia do muzyki. Jestem jednak trochę starszy od Michała, co rzutuje na pewną moją cierpliwość przy tworzeniu muzyki. Myślę, że mogę powiedzieć, iż daję Michałowi sporo cierpliwości, a on z kolei daje mi dużo nowinek muzycznych, w których jest bardzo mocno osadzony. On jest poszukiwaczem nowych dźwięków, ja z kolei twórcą własnego organicznego kierunku i ta fuzja dała takie rezultaty, jakie można usłyszeć właśnie na „Alarmie” czy teraz na „Wojowniku z Miłości”.
Kogo, oprócz ciebie i Michała możemy jeszcze usłyszeć na płycie?
Na albumie wystąpili również brat Michała, obecny frontman grupy Myslowitz – Mateusz Parzymięso, który zagrał na saksofonie w utworze „Na Szczyt” oraz Wojtek Wierzba, który na co dzień gra z Baranovskim i w zespole Ted Nemeth. Wojtek z kolei zagrał na altówce w „Wojowniku z Miłości”. Jestem im ogromnie wdzięczny za te piękne dźwięki.
Skąd u ciebie w ogóle zainteresowanie beatboxem?
Tworzenie takich dzięków towarzyszyło mi właściwie od dziecka. Pochodzę z bardzo małej miejscowości i bardzo często w dzieciństwie, gdy grałem w koszykówkę, albo dojeżdżałem do liceum chodziłem kilka kilometrów na przystanek autobusowy. Może z nudów, a może dlatego, że nie miałem walkmana, lubiłem sobie tworzyć muzykę sam. Zakładałem ręce za uszy, to tworzy specyficzny rezonans i tworzyłem muzykę, różne dźwięki, basy. W ten sposób zapoczątkował się etap twórczy. Wtedy kompletnie nie zdawałem sobie sprawy, że istnieje w ogóle taki termin jak beatbox. Po prostu tworzyłem muzykę własnym głosem. Uczyłem się kolejnych dźwięków i odkrywałem nowe głosowe możliwości.
Stworzyłeś nowy gatunek i nazwałeś go beatrock. Czym jest beatrock?
Nigdy nie uważałem się stricte za beatboxera. Beatboxerzy inaczej budują beaty. To, co ja robię nazywam improwizacją ustną. Jestem wokalistą, a jednocześnie tworzę muzykę własnym aparatem mowy. Sam beatbox jest tylko odtwarzaniem pewnych elementów perkusyjnych chociażby, co nie jest jeszcze piosenką. Żeby powstała piosenka, musi być melodia i tekst. Połączyłem te wszystkie formy. Z jednej strony beat, tekst i mój wokal, a z drugiej gitary. I to w całości składa się właśnie na beatrock.
Czego mogę ci życzyć na zakończenie naszej rozmowy?
Myślę, że tego, czego trzeba życzyć nam wszystkim, czyli szybkiego powrotu do normalnego funkcjonowania. Powrotu do tego, co daje mi przynajmniej największe szczęście, czyli do koncertowania i możliwości życia ze swojej pasji. A przede wszystkim – dużo zdrowia.
Tego ci zatem życzę i dziękuję za rozmowę.
Dziękuję!
korekta: Mateusz M. Godoń