Sierściu (4 Szmery): "Czuję, że zaczyna brakować mi tlenu, czyli cotygodniowych koncertów i spotkań z ludźmi"

Sierściu (4 Szmery): "Czuję, że zaczyna brakować mi tlenu, czyli cotygodniowych koncertów i spotkań z ludźmi"

O nowej płycie zespołu 4 Szmery, o pandemi, sytuacji na rynku muzycznym oraz marzeniach, z wokalistą zespołu 4 Szmery, rozmawiał Przemek Kokot.

PRZEMEK: Spotykamy się w niezwykle ciężkim okresie. Jak sobie radzicie w sytuacji, gdy praktycznie wszystko zamarło?

SIERŚCIU: Pytasz Obywatela Sierścia, czy Sierścia Artystę Estradowego? Bo Obywatel Sierściu, po powrocie 9 marca z koncertu „Rose Tattoo” w Berlinie, sam narzucił sobie dwutygodniową kwarantannę i nie wychodził z domu, stosując się do zaleceń specjalistów od epidemii. Ale już po upływie tych dwóch tygodni, obywatel Sierściu zaczął dostrzegać paranoję tej całej przede wszystkim medialnej pandemii. Z hasła „Zostań w domu” nie zostało mi w głowie NIC. A kiedy od 16 kwietnia wprowadzono maseczki, które jeszcze miesiąc wcześniej szkodziły, to mnie pusty śmiech ogarnął. I może zmieńmy temat i przejdźmy do Sierścia Artysty Estradowego: czuję, że zaczyna brakować mi tlenu, czyli cotygodniowych koncertów i spotkań z ludźmi. Pieniędzy mi nie brakuje, bo nigdy ich nie miałem. Koledzy mają jakieś inne legalne źródła dochodu, więc żyjemy i czekamy na rozwój wypadków.

Jakiś czas temu ukazał się wasz debiutancki album. Czemu tak długo kazaliście na niego czekać swoim fanom?

Zakładając zespół w 1998 roku nie myśleliśmy o żadnych płytach. Mieliśmy dla przyjemności pograć sobie numery AC/DC i EWENTUALNIE dorobić do pensji. Każdy z nas gdzieś pracował, miał rodzinę i prowadził normalne życie. Bunt był już gdzieś tam „odbyty”, a granie "rokendrolla" bez buntu w tle jest jak picie wody z butelki po wódce. Po nagraniu pierwszej płyty w „Muzycznej Owczarni” coś fajnego się podziało i połknęliśmy bakcyla grania. Zaczęły się duże imprezy, a jak zagrasz dla dwóch tysięcy na zlocie motocyklowym, to zaczynasz wierzyć, że jesteś jeśli nie dobry, to co najmniej wiarygodny. Dwa lata później spotkałem Rosława Szaybo. Mieliśmy dużo czasu na rozmowę i kiedy podarowałem mu nasz koncert na płycie, Rosław powiedział do mnie: "jeśli tak bardzo kochasz AC/DC i Bona, to nagraj swoją muzykę". Równie dobrą. Wtedy nie za bardzo wiedziałem, o co mu chodziło. Dzisiaj już wiem. Czemu tak długo? Po śmierci Jarka Srogi, który zespół założył wraz z Andrzejem Taborem, a także późniejszych roszadach w składzie, musieliśmy się na nowo zgrywać z Arkiem, który choć bardzo sprawny technicznie, musiał pewne rzeczy „załapać”. Załapał bardzo szybko i był swego rodzaju "zapalnikiem". Zaraził nas swoim młodzieńczym zapałem, no i jakoś dalej poszło.


                                                                                                                              Fot. Michał Korta

Czym jest roll bez rocka?

Odwrócę pytanie. Czym jest rock bez rolla? Ano, tym wszystkim dookoła, co się nam lansuje i wmawia, że to rock and roll. Ludzie wymyślają proch, bawią się w Alfreda Nobla, kiedy receptury są dawno wymyślone. W temacie ROCK AND ROLLA wszystko powiedzieli Beatlesi i Stonesi. Jeśli muzyk zrozumie tą prawdę, to może nagrywać swoje dźwięki. Jeżdżąc po kraju, bardzo często słuchaliśmy AC/DC i próbowaliśmy zrozumieć, o co chodzi Malcolmowi i Angusowi. Olśniło nas późno, ale na szczęście nie za późno. Bo można grać ekstremalnie mocno. Ściany dźwięku, masywne bębny i chęć zabicia dźwiękiem. Tylko po co? Można grać taki porno-rock typu Teresa Orlowsky. Tylko seks, to cała paleta doznań. Podobnie z rock and rollem. Moment kiedy traci się balans między rockiem a rollem, to koniec przyjemności. Dlaczego Stonesi, Beatlesi i ich naśladowcy jak Aerosmith, AC/DC, Motorhead, INXS czy Bryan Adams to Wielcy Artyści? Bo zachowują ten właśnie balans. Z lekką przewagą ROLLA. A reszta jara się Rammsteinem. No cóż, ja z Niemiec wolę Accept!

Jak myślisz, czy wydaniem tej płyty wyszliście z cienia cover bandu?

Myślę, że jeszcze długo będziemy postrzegani przez pryzmat minionych dwudziestu lat. W końcu gdyby nie granie AC/DC, ludzie by nas nigdy nie poznali. To „coverowanie” pozwoliło nam dać się poznać w branży. Zawiązaliśmy fajne relacje z naszymi Idolami z młodzieńczych czasów. Zagraliśmy koncerty ze wszystkimi największymi z naszego krajowego podwórka. Niektórzy muzycy zagrali na naszej płycie akustycznej w „Trójce”. Jacek Królik, Andrzej Nowak, Paweł Mąciwoda czy Janek Gałach, to nazwiska, których przedstawiać nie trzeba. Bardzo często grali z nami Jurek Styczyński czy Sebastian Riedel. Kiedyś Stefan Machel zawodowo wykonał z nami „Highway To Hell”. IcCi wszyscy muzycy bardzo często pytali nas: "Gracie fajnie, brzmicie fajnie...kiedy swoje?". No to dla świętego spokoju nagraliśmy. A wracając do pytania – dopóki nie wydamy kolejnej płyty ,będziemy mieszać swoje i cudze. A i tak nie wyobrażam sobie, żeby nie zagrać ludziom „Shook Me” czy „Highway To Hell”!

Masz swój ulubiony utwór z tej płyty?

Mam. Wszystkie... Naprawdę. Był moment, kiedy w procesie nagrywania nienawidziłem równo cały materiał. To przejście z udawania Bona czy Briana i zaśpiewanie swoich tekstów po polsku, to była naprawdę walka o ogień. Nasz ukochany realizator (Bartek Magdoń), to wzorzec cierpliwości. Oduczenie mnie najpierw wszystkich „złych nawyków” a później wydobycie „Sierścia” z „Sierścia”, to było wyzwanie. Ale chyba się udało. Dlatego z szacunku dla włożonej w płytę pracy moich kolegów z zespołu i ludzi, którzy to składali do kupy, naprawdę lubię tę płytę w całości. Mogę wyróżnić w warstwie muzycznej „Psa”, a w tekstowej „Ja”. Pierwszy to typowa rockandrollowa „Kosa”, a drugi to taka moja autobiografia.

Jesteś znany z ostrego komentowania sceny politycznej, nie boisz się że kiedyś może wam to zaszkodzić?

Serio? Owszem, komentuję, ale może bardziej życie. A że polityka jest jego częścią, to i ten temat poruszam. Czy ostro? Ja z zamiłowania jestem historykiem. Zostałem wychowany w określonym duchu. Przez 12 lat byłem ministrantem i lektorem w kościele. Ale kiedy się pewnym rzeczom przyjrzałem i przetrawiłem, potrafiłem z tego zrezygnować. Od małego Tato podsuwał mi różne książki. Chłonąłem to niczym gąbka. W latach 80-tych zaczytywałem się „drugim obiegiem”. I to wszystko spowodowało, że się mocno zradykalizowałem. Na wiele zjawisk i postaci patrzę inaczej. Chyba mi wolno? Nie podchodzę już z bezkrytycznym szacunkiem do „siwego włosa” – co to, to nie. Ponadto potrafię ten siwy odróżnić od „farbowanego”. Na własne oczy obserwuję, jak moi dawni idole miksują się w jakieś ch***we zależności i układy. Nie jest to dla mnie do przyjęcia. Dlaczego wydziarałem sobie Lemmy’ego? Bo to klasyczny wzór bezkompromisowości. Prawda i szczerość. Fajny skrót, swoją drogą [śmiech]. A co do drugiego członu pytania – czy to nam może zaszkodzić? Mnie już „zaszkodziło”, bo paru znajomych z fejsbuka odeszło. Słabe to. Tu wołają i śpiewają o tolerancji, a nie mogą znieść, że Sierściu nie lubi tego czy tamtego prezydenta. No nie lubi. Zdechnie z głodu, a nie polubi. A jeśli ktoś przenosi stosunek prywatny wokalisty zespołu na cały zespół, to sam sobie wystawia świadectwo. Ja podaję rękę KAŻDEMU, bez względu na wyznanie, orientację seksualną czy fascynację kulinarną. Paru politykom tylko nie podam ręki nigdy. Podkreśl wężykiem!

Wierzysz w powrót normalnych koncertów, tak jak to było jeszcze w lutym?

Tak. Ja jestem typem, który mimo wielu oparzeń w relacjach międzyludzkich, wciąż wierz yludziom. Podaję teraz KAŻDEMU rękę, nie łokieć. Rozmawiam bez maseczki. Po prostu ufam. Pomyśl :codziennie miliony ludzi wyjeżdżają samochodem na drogę. To przecież nic innego, jak przejaw wzajemnego zaufania. Przecież każdy może mieć zawał, wylew lub po prostu zasłabnąć za kierownicą. I tragedia gotowa. A teraz się to zaufanie ludzi do ludzi podważa, każąc im nosić szmaty na twarzy i dobijając dwanaście razy dziennie opowieściami o ilości ofiar i zarażeń. Czemu to służy? Wierzę w powrót normalności, bo nie będę grał do samochodów czy ludzi stojących po dwa metry od siebie. Albo się trzeba będzie przekwalifikować. Trudno. Żaden polityk nie będzie reżyserował mi koncertów. Nawet jeśli był na praktyce u Matki Teresy.

Jak wyglądać będą wasze koncerty? Gracie cały materiał z płyty, i część AC/DC?

Te koncerty tak właśnie wyglądały. Mieszaliśmy swoje rzeczy z AC/DC. Nie było podziału na sety – typu "najpierw swoje, później cudze". Stosowaliśmy taktykę 2-3-2-3-2... chyba że graliśmy na jakimś wieczorze „coverowym”, to wtedy radosna twórczość własna szła na bok. Zmieniał się układ utworów, ale jedno pozostawało stałe – gra na 104% całego zespołu. Bez względu na format imprezy. Ten zespół nigdy nie udawał i nie oszukiwał słuchaczy. I oni to chyba doceniają. Naprawdę mamy grupę fantastycznych przyjaciół, znajomych i oddanych fanów, którzy potrafią czasem przejechać kilkaset kilometrów. Bardzo to doceniamy. Dzięki!

Macie jakieś kawałki, które z różnych względów nie zmieściły się na płycie i mogą być zalążkiem następnego albumu?

Płyta „Roll” powstała w ciągu dwóch lat i wszystko co skomponowali koledzy, zostało zarejestrowane. Nie zostało nic. Ja mam dużo tekstów, a koledzy, mając teraz więcej czasu, komponują. Arek ma jakiś nadmiar energii i zasypuje mnie wciąż nowymi pomysłami. Ponieważ jesteśmy grupą samofinansującą się – drugi album na pewno nie będzie czekał 5 lat na realizację. Nikt nam nic nie narzuca, nie czeka na realizację kontraktu. Ponadto, na razie zabrano nam wszystkim radość z grania i wspólnego słuchania muzyki. Musi wrócić to, co było. I nie ulegam propagandzie, że już nic nie będzie takie samo. Po 11 września też tak mówili. Ludzie potrafili sobie radzić z prawdziwymi traumami. Sytuacja, która ma miejsce teraz, jest sztucznie podsycana.

Przesłuchując album napotykamy na bardzo osobiste teksty   nie bałeś się tak otworzyć przez fanami?

Wydaje mi się, że już sam fakt wyjścia do ludzi na jakieś podwyższenie jest formą obnażenia się i wystawienia na jakiś osąd czy opinię. To podstawowa cecha tego zawodu. Do tej pory było to wyśpiewywanie cudzych treści, z którymi tez musiałem się zgadzać. Gdyby AC/DC miało w swoich tekstach jakiś przekaz, z którym bym się nie utożsamiał, to taki numer nie byłby wykonywany. A co do moich wynurzeń... Są teksty, w których „puszczam oko” do słuchacza („Profil”), są takie, gdzie opowiadam o czymś utraconym („Roll”), są historie smutne i prawdziwe („Żulietta”) i są też zmyślone („Czekolada”). W niektórych komentuję przypadki z branży („Pułapka”) a z osobistych zostaje „Ja” i „Okazja”. Tak jak powiedziałem już powyżej – wiemm jakie są moje możliwości wokalne. Ale uwierz mi, wole być jako wokalista ceniony za wiarygodność, niż za zajebistą technikę. Ludzie, którzy przychodzą na nasze koncerty, są bardzo inteligentni i kumają, co „poeta” miał na myśli. A skoro śpiewają te słowa, to chyba jest OK?

A ty czego słuchasz w domowym zaciszu, oprócz oczywiście AC/DC?

Kiedyś, w jednym z niewydrukowanych wywiadów, padło pytanie o moje fascynacje muzyczne. Zapytałem wtedy Pana Przesłuchującego, czy wydrukuje to, co powiem. Odparł, że tak. Nie wydrukował. Masz szansę – opublikujesz? Jeśli tak, to proszę: moje serce należy do Led Zeppelin, jaja do AC/DC, a kutas do Lemmy’ego... [śmiech]. A w domu ostatnio jest to akustyczny John Corabi, solowy Dan McCafferty, wróciłem też do „The Friends Of Mr Cairo” Vangelisa i Andersona, a z koncertów zachwycam się któryś już raz Sex Pistols z 2007 roku z Brixton Academy. Nie będę pozował tutaj na Bóg wie jakiego konesera. Lubię prosty i jasny przekaz w muzyce. Lubię melodie – nie jestem muzykiem w sensie wykształcenia. Nie czytam nut. Nie gram na niczym. Muzykę odbieram przez skórę. Jak mam ciary, to działa. Nie mam – odpuszczam.

Jakie są twoje muzyczne marzenia?

Kiedy byłem małym chłopcem, hej, to marzyłem, żeby zostać kapitanem Żbikiem. Przeszło mi po 1980 roku. W 1981 pojechałem z moją chrzestną Matką na koncert grupy Krzak do Bochni. Wystrojony w nowy dżinsowy mundurek i białą koszulę. Matka chrzestna po pierwszych dźwiękach wyszła do kościoła obok. A ja zostałem z otwartą gębą i chłonąłem każdy dźwięk. Po koncercie kupiłem plakat, który podpisał mi tylko Jurek Kawalec. Reszta muzyków uciekła. Kiedy po latach mój zespół grał koncert w Jaworkach w „Muzycznej Owczarni”, przyszedłem z tym plakatem do wtedy już starszych kolegów. Leszek Winder patrzył na ten wyblakły plakat, jak na coś z kosmosu... Nie marzyłem nawet o tym, co mnie już spotkało. Bo w 1981 roku nie przeszło mi przez głowę, że zaśpiewam z Nowakiem z TSA, czy zagram koncerty przed Perfectem, Dżemem, Saxonem czy Black Label Society. Nawet grając już kilka lat nie przypuszczałem, że ktoś z branży to pochwali, a ktoś z radiowców zauważy. Kiedy rok temu zaśpiewałem z moim przyjacielem Piotrem Lekkim i Johnem Corabim numer „Sleep” The Dead Daisies, to tak sobie pomyślałem, że czasem może dobrze jest nie marzyć? Spotkałem właściwie wszystkich tych, którym chciałem uścisnąć dłoń. Piłem wódkę z tymi, z którymi się już nikt nie napije. I codziennie budzę się i szczypię, czy to się wszystko nie przyśniło... ale nie. To prawda. Jestem rockandrollowcem, który na razie marzy o powrocie do śpiewania.


korekta: Mateusz M. Godoń

Komentarze: