Zapraszamy na naszą rozmowę z Mariuszem Dudą, liderem grupy Riverside oraz założycielem projektu Lunatic Soul, który w mijającym właśnie roku wydał swój siódmy album "Through Shaded Woods"! Więcej o płycie przeczytacie TUTAJ.
Spotykamy się przy okazji najnowszej płyty Lunatic Soul „Through Shaded Woods”. W jakich okolicznościach powstała i jak długo trwał proces jej tworzenia?
Płytę zacząłem tworzyć w 2019 roku. Jak to zwykle bywa, w przerwach koncertowych Riverside udawałem się do mieszczącego się o 7 minut spacerem z buta z mojego domu Studia Serakos i tam podczas różnych sesji nagrywałem poszczególne ścieżki. Album skomponowałem dosyć szybko, ale jego wykończenie zajęło mi cały następny rok. Nie ukrywam, że lockdown trochę mi w tym pomógł.
Skąd pomysł na nagranie płyty tak innej od poprzedniej, w której dominuje folkowy klimat?
Lunatic Soul powstał głównie po to, żebym mógł rozwijać się jako artysta i żebym mógł eksplorować te terytoria muzyczne, w których czuję się dobrze. A oprócz rocka, metalu i muzyki elektronicznej zawsze czułem się dobrze również w muzyce folkowej, orientalnej – takiej tajemniczej i nie z tego świata. Szczerze mówiąc, chyba najbardziej kocham właśnie takie dźwięki. Już na wcześniejszych płytach Riverside te historie się ze mnie wydobywały, chociażby w takich utworach, jak „After” z Second Life Syndrome, czy „Schizophrenic Prayer”. Na pierwszym i drugim Lunatic Soul mieliśmy też „The New Beginning”, „Out On A Limb”, „Escape From Parad-Ice” i inne numery w podobnym klimacie. Teraz zamarzyła mi się płyta, gdzie będzie przewaga takiej orientalno-folkowej muzyki. Ale żeby się nie powtarzać, postawiłem tym razem na taki bardziej słowiańsko-wiedźmiński styl, taki nawet trochę wikingowo-skandynawski. Poza tym szata nowego Lunatica miała być zielona, związana z lasem. Chciałem więc, żeby na tej płycie dominowała przede wszystkim taka właśnie zielona, leśna, organiczna i raczej pozbawiona elektroniki muzyka. Styl, który znamy z „Fractured” lub „UTFS” nie za bardzo mi do lasu pasował. Poza tym „Through Shaded Woods” to bardziej kontynuacja LS1 i LS2, niż „Fractured”. Teraz miało być raczej tak pierwotnie i szamańsko.
Czyli zdecydowała miłość do folku i kolor kolejnego albumu?
W pewnym sensie tak. Kolor był niewątpliwie jedną z głównych inspiracji. A jeśli chodzi o folk, to chciałbym dodać jeszcze jedno – moim celem było nagranie przede wszystkim kolejnego albumu Lunatic Soul, a nie jakiejś wariacji na temat Wardruny. Dlatego nie używam na nowej płycie żadnych folklorystycznych instrumentów, koncentruję się przede wszystkim na gitarach akustycznych, basach, klawiszach i różnych perkusjonaliach.
Poprzednim płytom towarzyszyła tajemnica, wręcz dołująca aura, a tutaj mamy do czynienia z dużo weselszym klimatem. Płytę promuje sesja w lesie, gdzie jest pełno zieleni – czy dobrze interpretuję ten zamysł, że jest to album dający nadzieję w tym trudnym czasie?
Myślę, że na tej płycie też jest tajemnica – ale to prawda, album ma zdecydowanie bardziej pozytywny i jaśniejszy wydźwięk. Wiąże się to z fabułą całej lunatycznej historii. Tutaj główny bohater dostaje szansę powrotu do świata żywych, a więc niejako rodzi się na nowo, dostaje drugą szansę. Nie chciałem tworzyć przygnębiającej płyty. Chciałem, aby był to album, który daje nadzieję. Nowy Lunatic jest takim trochę negatywem płyty „Walking On A Flashlight Beam”, która była o depresji i samobójstwie. Jest o przezwyciężaniu mroku i ponownych narodzinach. „Mroczny, zacieniony las”, który występuje w tytule, jest symbolem zła, które musimy przezwyciężyć. Może być też symbolem naszych trudnych czasów, które musimy przetrwać.
Co zdecydowało, że właśnie „The Passage” i „Navvie” będą singlami promującymi ten album?
„The Passage” jest taką wizytówką albumu. Poza tym jest dosyć dynamiczne, chciałem na początek pokazać, że Lunatic Soul wszedł już w inną fazę, że to już nie jest tylko muzyka nastroju. A „Navvie”, cóż… to najkrótszy utwór na płycie, więc idealnie nadawał się na teledysk.
Album składa się z dwóch płyt: głównego krążka i bonusowego dysku w postaci 3 utworów. Czy można go zatem traktować jako spójną, dwupłytową całość?
Jak najbardziej. Myślę, że bez znajomości dodatkowego materiału nowy Lunatic trochę traci. Pozostawia zbyt duże uczucie niedosytu. Umówmy się, album główny ma tylko 40 minut, a to niewiele. Niestety nie mogłem zrobić pełnej wersji winylowej, bo „Transition II” trwa aż 28 minut i nie zmieściłoby się na jedną stronę winyla. A nie chciałem, żeby utwór był przerywany w trakcie. Widząc jednak. jak bardzo się wielu osobom spodobał – nie jest więc wykluczone, że pomyślę też i o tym, by w przyszłości wydać tę kompozycję na winylu.
Masz swojego faworyta z tej płyty, jeżeli chodzi o ulubiony utwór? Czy wszystkie traktujesz na równi?
Zawsze ciężko jest mi wybrać ulubiony utwór z płyty, ponieważ jestem przede wszystkim twórcą albumów. To nie jest tak, że wymyślam na płytę np. 15 utworów i wybieram z tego 10 najlepszych. Z reguły, czy to w Riverside czy w Lunatic Soul, widzę od razu koncept całości i wypełniam poszczególne elementy zgodnie ze schematem scenariusza filmowego. Wprowadzenie, punkt zwrotny, rozwój akcji, wielka bitwa i epilog. To jak układanie puzzli. Mogę więc powiedzieć, że zawsze lubię na płytach „bitwy”, te momenty kulminacyjne, po których następuje wybrzmienie. W przypadku „Through Shaded Woods” będzie to więc na przykład „Summoning Dance”.
Jak już wspomnieliśmy, ta płyta jest pełna nadziei – poprzednie to podróż w mroczną otchłań, różnego rodzaju czarne myśli, walka z samotnością, nawet z beznadziejnością tego świata. Skąd czerpiesz inspiracje do tekstów – bo chyba nie są to w 100% Twoje przeżycia?
Często są. Muzyka to moja terapia. Zamiast wizyty u psychologa nagrywam płyty. Robię to od lat systematycznie. Muzyka pozwala zachować mi wewnętrzną równowagę, dlatego staram się być aktywny i przynajmniej raz do roku coś stworzyć. Dzielę swoją twórczość na dwa warianty. Czasami wypluwam z siebie mrok i smutek, który aktualnie siedzi w mojej głowie i są to płyty typu „Walking on a Flashlight Beam”, „Wasteland” czy „Lockdown Spaces”, a czasami tworzę albumy na których chciałbym przenieść się w przyszłość, gdzie jest nie ma już tyle mroku, jest światło i nadzieja. Takie jest na przykład „Love, Fear and The Time Machine” czy „Through Shaded Woods”. Główną inspiracją jest zawsze mój aktualny stan emocjonalny i od tego zaczynam.
Jeśli koncerty powrócą, zabierzesz Lunatic Soul w trasę?
Lunatic Soul to mój solowy projekt studyjny. Nie gra koncertów. Nie chciałem powodować kolizji z Riverside, które jest raczej mocno aktywne koncertowo. Pandemia wywróciła jednak wiele rzeczy do góry nogami. Nie jest więc wykluczone, że któregoś razu, jeśli wszystko wróci do normy, albo przynajmniej ustanowi się jakiś nowy byt, Lunatic Soul zagra również kilka koncertów.
Czy zakładając Lunatic Soul myślałeś, że rozrośnie się on do takiego formatu? Na tę chwilę nagrałeś pod tym szyldem już 7 płyt!
Pierwotnie planowałem stworzyć tylko czarno-biały dyptyk, ale umówmy się – takie pojedyncze wydawnictwa… jak długo się je pamięta? Jeśli już tworzysz nowy muzyczny organizm, musisz go jakoś podtrzymywać przy życiu. Nie wiedziałem wprawdzie, jak to się rozwinie i ile tego będzie, ale pamiętam, że po wydaniu „Impressions” postanowiłem, iż raz na jakiś czas wciąż będę nagrywał płyty pod szyldem Lunatic Soul. I tak oto minęło 12 lat, a ja mam siódmy album na koncie.
Nie od dziś wiadomo, że Riverside jest niezwykle popularne za granicą – macie wielu fanów i pozytywny oddźwięk z różnych regionach świata. Jak jest z Lunatic Soul?
Riverside wydaje na całym świecie niemiecka wytwórnia InsideOut, Lunatic Soul wydaje brytyjska wytwórnia Kscope. Mam więc również i tutaj popularność za granicą, niezależnie od sukcesów macierzystej formacji. Przy czym wiadomo, że największą promocją jest granie koncertów, a aktywny koncertowo od 18 lat zespół przebije popularnością każdy projekt studyjny. Z tego, co się zorientowałem, Lunatic Soul dociera do jakiejś połowy fanów Riverside. Reszta nie jest zainteresowana muzyką, gdzie nie występuje gitara elektryczna. Ale jest też pewna grupa osób, która nie przepada za Riverside, a ceni sobie bardzo Lunatic Soul, więc jakoś się to wyrównuje. Moim celem nie jest jednak ściganie się samemu ze sobą, więc taki układ jak najbardziej mi odpowiada.
Trasa koncertowa z Riverside (niestety przerwana przez pandemię), solowy album „Lockdown Spaces”, nowy album Lunatic Soul. To chyba najbardziej pracowity okres w Twojej karierze?
Faktycznie w 2020 sporo się działo. Najpierw końcówka trasy Riverside, a potem wydawnictwa pod swoim imieniem i nazwiskiem. Najpierw single, potem elektroniczny album „Lockdown Spaces”, który dostępny jest głównie na moim bandcampie, w streamingu i sprzedaży cyfrowej, i na wielki finał nowe, podwójne Lunatic Soul. Faktycznie na brak pracy nie powinienem narzekać [śmiech]. Ale wydawanie dwóch płyt rocznie to nie jest dla mnie nowość. W 2018 roku wydałem przecież „Under The Fragmentem Sky” z Lunatic Soul i „Wasteland” z Riverside.
Doszły mnie słuchy, że pracujesz już nad ósmym albumem Lunatic Soul, który zarazem ma być ostatnim wydanym pod tym szyldem. Czy to prawda? Zdradź nam trochę szczegółów odnośnie tego albumu!
Pracować to jeszcze nie pracuję. Na razie Lunatica odpuściłem i zostawię go sobie na 2022/23. Jak zapewne wiesz, Lunatic Soul rozpisane jest w tej chwili na cykl ośmiu albumów, który nazwałem „The Circle of Life and Death”. Pozostała jeszcze jedna część po tak zwanej stronie życia, która według chronologii mieści się pomiędzy „Fractured” i „Walking On A Flashligh Beam”. Z pewnością będzie to najdziwniejszy lunatyczny album. Okładka zapewne będzie kolorowa i będzie symbolizować chaos świata współczesnego. Wspomniany symbol LS będzie najbardziej poszarpany, a muzyka będzie najmniej przystępna. Marzy mi się taki niepoukładany, trudny materiał. Po nim z pewnością zakończę cały cykl i zastanowię się, co dalej z Lunatic Soul. Na razie jednak mam zamiar odpocząć i ponagrywać trochę albumów pod własnym imieniem i nazwiskiem, niezwiązanych z żadnym konceptem, no i chyba najwyższy czas powrócić do Riverside.
No właśnie, chciałbym na koniec zapytać, co słychać w obozie Riverside?
Właśnie ukazały się nasze dwa koncertowe wydawnictwa. Jedno oficjalne „Live in Tilburg” z 2015 roku i drugie, nieoficjalne – „Wasteland Tour 2018-2020”, które otrzymały osoby decydujące się na zwrot biletów z odwołanej trasy. Wydawnictwo to będzie za jakiś czas dostępne w naszym fanklubie. A generalnie ten rok jest rokiem przerwy, gdzie każdy z nas skoncentrował się na swoich solowych i prywatnych przedsięwzięciach. Wracamy do siebie w styczniu i zabieramy się za komponowanie nowego materiału. W 2021 roku mamy też nasze dwudziestolecie i być może zaryzykujemy zagranie jakichś koncertów? Zobaczymy.
Czego możemy życzyć ci na koniec rozmowy – oczywiście, oprócz zdrowia?
Myślę, że przede wszystkim konsekwencji. Nie chciałbym stracić swojego zapału do tworzenia nowych muzycznych światów, a przyznaję, że bywają momenty, kiedy chciałbym rzucić to w diabły i zająć się czymś zupełnie innym. Dlatego też potrzebuję nowych bodźców. W 2020 roku zrobiłem kilka rzeczy poza Riverside i Lunatic Soul, nie jest więc wykluczone, że i w kolejnym pojawią się dalsze odejścia od muzycznych schematów, do których przez lata przyzwyczajałem swoich fanów. A zdrowie przyda się zawsze. Dziękuję!
korekta: Mateusz M. Godoń