Zapraszamy na nasz wywiad z Wojciechem Hoffmannem. Okaza do spotkania była niezwykła - 40-lecie grupy Turbo!
W roku 2020 obchodziliście 40-lecie istnienia. Spodziewałeś się, że tak potoczą się Wasze losy i po 40 latach nadal będziecie występować na scenie?
Wojciech Hoffmann: Nie sądzę, żebym wtedy o tym myślał. Mając dwadzieścia pięć lat myślałem, że dziesięć lat istnienia kapeli to szmat czasu, a co dopiero czterdzieści. Wiele zespołów nie doczekało nawet jednej dekady. Nam się jednak udało. A może to nie jest wcale żadne ”udało” tylko wynik naszej ciężkiej pracy. Często bardzo niewdzięcznej, ale wszystkie porażki, niedogodności wynagradza nam miłość do zespołu, do muzyki oraz tego, co robimy. I to daje siłę we wszystkich złych momentach i wynagradza trudne chwile. Na szczęście mieliśmy ich raczej mało, bo dalej trwamy po tych czterdziestu latach i nawet sytuacja pandemii nie zachwiała w nas wiary w to, co robimy.
Ile minęło czasu od momentu pojawienia się pomysłu założenia zespołu przez Henryka Tomczaka do wykrystalizowania pierwszego składu?
Wojciech Hoffmann: No dokładnie czterdzieści lat. Chociaż mam niewielkie wątpliwości, bo w 1979 roku, kiedy grałem z Heniem w zespole HEAM, byliśmy zmęczeni brakiem zainteresowania naszym bandem. Heniu coś przebąkiwał o założeniu nowego zespołu. Pamiętam, jak na zebraniu w klubie studenckim OD NOWA w Poznaniu Marek Biliński rozwiązał HEAM, a było to dokładnie 2 stycznia 1980 roku i Heniu wtedy zaproponował mi rolę gitarzysty w zespole, który miał właśnie założyć. I być może ta data to początek zespołu TURBO. Ja nie miałem wtedy ochoty przystąpić do tej kapeli. Miałem inne plany. Chciałem grać w Orkiestrze Zbyszka Górnego. To była ciepła, stała, dobrze płatna posadka. Dopiero po wizycie jako widz na dwóch koncertach w poznańskiej Arenie pomyślałem sobie, że chyba lepiej być jednym z czterech niż jednym z czterdziestu i zgodziłem się objąć rolę gitarzysty w TURBO i trwa to do dzisiaj.
A skąd w ogóle nazwa Turbo?
Wojciech Hoffmann: Pamiętam dokładnie dzień, w którym powstała ta nazwa. To w roku osiemdziesiątym był bardzo modny wyraz. Pojawiły się silniki z tzw. turbo doładowaniem. W pierwszym składzie, który uformował się w roku osiemdziesiątym, rolę wokalisty objął Wojtek Sowula. To był człowiek o niespotykanej wtedy na polskim rynku charyzmie scenicznej. Na jednej z prób na tyłach Kina Kosmos w Poznaniu, Wojtek szalał, łamał stojaki do mikrofonu, rzucał tym mikrofonem, przewracał kolumny, a ponieważ nasza muzyka była bardzo głośna i rytmiczna, to Wojtek zakrzyczał w pewnym momencie „panowie jak to kur......a brzmi, to takie TURBO!” i nagle doszło do mnie, że to znakomita nazwa dla zespołu. Tak więc nazwę wymyślił Wojtek Sowula i to jest znakomita i bardzo rozpoznawalna nazwa dla kapeli.
Przez cała historie zespołu przewinęło się wielu muzyków. Ty jako jedyny jesteś w nim od początku. Czy czujesz, że to jest takie Twoje dziecko, czy mimo upływu czasu dalej granie w tym zespole sprawia Ci radość?
Wojciech Hoffmann: Jak najbardziej, cały czas sprawia mi to ogromną przyjemność. Być może jest to moje dziecko i to już bardzo dorosłe! (śmiech). Muzycy przychodzili i odchodzili. Taka sytuacja w zespołach zdarza się często. Wszystko zależy od każdego z nas. W Turbo było to powodowane moimi wymaganiami, co do umiejętności poszczególnych muzyków. Niektórzy po prostu nie sprostali moim oczekiwaniom, niektórzy zaś nie chcieli się rozwijać. Niektórym nie podobała się muzyka, a niektórzy mieli inne plany. Na szczęście dzisiaj mamy ustabilizowany skład i mam nadzieję, że nic już takiego się nie wydarzy.
Pamiętasz Wasz pierwszy koncert?
Wojciech Hoffmann: To było dokładnie 23 kwietnia 1980 roku. Pamiętam chociażby dlatego, że wtedy jest Wojciecha. Mieliśmy imieniny. W zespole było aż trzech Wojtków: Wojtek Anioła na perkusji, Wojciech Sowula na wokalu i ja na gitarze. Był jeszcze jeden Wojtek Późniak, który z ramienia Estrady Poznańskiej woził nas autem, takim dużym ciężarowym busem o nazwie ROBUR produkcji NRD. I był jeszcze założyciel zespołu Heniu Tomczak, który grał na gitarze basowej. Nie pamiętam dokładnie, jak się nazywał ten klub, najprawdopodobniej SĘK i mieścił się on w akademiku przy ulicy Kórnickiej w Poznaniu. Chyba jest to opisane w naszej książce, która wyszła dwa lata temu i którą oczywiście polecam. Jest tam wiele szczegółów bliżej nieznanych z naszej historii.
Obok TSA, Perfectu, Lady Pank i jeszcze kilku zespołów działaliście w trudnych dla wolności słowa czasach komuny. Mocno cenzorzy dawali Wam w kość w latach 80?
Wojciech Hoffmann: Bardzo dziwna sprawa. Pomimo, że śp. Andrzej Sobczak pisał bardzo polityczne teksty, to problemów z cenzurą nie mieliśmy aż tak dużych w porównaniu z innymi. Andrzej pisał zawsze więcej zwrotek, które można było wykreślić, a z pozostałych wynikała dokładnie taka sama myśl, jak z tych wykreślonych. Andrzej był mistrzem kamuflażu. Zawsze się zastanawiałem nad tym. I są tylko dwie odpowiedzi, albo mieliśmy kompletnych cymbałów wśród cenzorów, albo bardzo inteligentnych, którzy wspólnie z autorami tekstów tak pokierowali całą sprawą, że nikt potem nie mógł się już do niczego przyczepić. I jestem skłonny przychylić się jednak do tej drugiej grupy. Mieliśmy bardzo jednoznaczną okładkę płyty DOROSŁE DZIECI. Były tam znaki wolności tzw. V. Anioła trzymał pałeczki w kształcie litery V, ja trzymałem gitarę z rękoma w kształcie V, a Andrzej Łysów ewidentnie gitarą strzelał na wschód, czyli na ZSRR. Mieliśmy taki sam plakat i tylko w jednym mieście nie wolno nam było tego plakatu rozwiesić. Bardzo ciekawe czasy to były.
Które momenty z 40-letniej kariery wspominasz najmilej?
Wojciech Hoffmann: Dzisiaj oczywiście wszystkie. Po tylu latach nawet najbardziej dramatyczne historie i sytuacje wydają się fantastycznym przeżyciem. Oczywiście były bardziej lub mniej nieprzyjemne chwile, ale dzisiaj to wszystko układa się w cykl wspaniałych czterdziestoletnich przeżyć. Oczywiście były te, które wspominam z większym dreszczykiem. Takim było wydanie pierwszej płyty, potem Kawalerii i cała pozytywna historia z tym związana. Nasze koncerty na METALMANIACH i w Jarocinie. Nasz kontrakt z niemiecką wytwórnią „Noise Record”. Niestety nieudany nie wiadomo z jakich przyczyn, ale to było coś wtedy wielkiego . Nasza wspólna trasa z KREATOREM. Jako pierwszy zespół z PRL-u wyjechaliśmy na zagraniczną trasę z zespołem z pierwszej ligi światowego metalu. To wszystko wspominam najmilej. I myślę również, że ostatnie trzynaście, a za chwilkę czternaście lat naszej współczesnej „turbowej” historii również należy do tych najmilszych.
W 1992 roku zespół zawiesił działalność. Czy po 4 latach ciężko było Ci wrócić i dlaczego zdecydowałeś się na reaktywację?
Wojciech Hoffmann: Odpowiedź jest tylko jedna. Miłość do grania, do koncertowania, do przebywania z ludźmi, z którymi tworzyłem całą historię TURBO. To wszystko spowodowało, że postanowiliśmy spotkać się w starym składzie i rozpocząć wszystko jeszcze raz. Początkowo był ogromny zapał, ale niektórzy z nas zaczęli mieć wymagania, które w żaden sposób nie przystawały do rzeczywistości lat dziewięćdziesiątych, a raczej do naszej pokrętnej historii. Mieliśmy łatkę zespołu bez wyrazu, zespołu któremu się nie udało. Byliśmy bez menagera i nikt nie był nami zainteresowany. Zaczęliśmy działać w zupełnej próżni. Żadna wytwórnia nie chciała wydać nam naszych płyt na CD, nie mówiąc już o nowych materiałach. I znów pojawiły się problemy kadrowe. Andrzej Łysów zrezygnował, Tomek Goehs, perkusista przeszedł do Kazika Na Żywo i znów trzeba było kleić skład. W końcu się udało i tak jak przed laty padła propozycja współpracy z MMP, którą po namysłach przyjęliśmy po raz drugi.
Z okazji 40-lecia ukazała się niedawno Wasza płyta podsumowująca ten okres. Jest to dwu płytowe wydawnictwo. Jaki był klucz dobierania utworów, poza Waszymi największymi przebojami?
Wojciech Hoffmann: Ta płyta miała się ukazać na nasze 35-lecie. Ale lepiej późno, niż wcale jak to się mówi. Nie było żadnego klucza. Postanowiliśmy tym razem, ze piosenki wybiorą nam fani. Ogłosiliśmy konkurs na Facebooku i dostaliśmy konkretne propozycje. Zrobiliśmy zebranie i po obliczeniu głosów wybraliśmy te, które miały ich najwięcej. Jednak pomysł dwupłytowego albumu był nasz. Chcieliśmy, żeby na pierwszej płycie były utwory nieco lżejsze z naszymi balladami, a na drugiej te mocne. To była jedyna sugestia z naszej strony, co do ostatecznego obrazu i układu płyty. Tak więc możemy tylko podziękować naszym fanom, za to co uczynili (śmiech). To jest ich i przez nich stworzona płyta :-)
Które utwory z tego podsumowania przynoszą Ci najlepsze wspomnienia, a których najchętniej już byś nie grał na koncertach, mimo woli publiczności?
Wojciech Hoffmann: I tutaj się zdziwisz bo nie mam czegoś takiego. Lubię grać wszystkie utwory z tej składanki. Ja generalnie kocham grać, kocham koncerty i wszystko, co gram, sprawia mi ogromną frajdę. I jeśli przyjdzie kiedyś taki dzień, w którym poczuję zmęczenie materiałem, to będzie to koniec TURBO, bo nie wyobrażam sobie, żebym grał coś czego nie lubię. Na szczęście poza dwoma utworami, które gramy na każdym gigu tzn. „Dorosłe Dzieci” i „Jaki Był Ten Dzień”, to często zmieniamy repertuar i dlatego utwory nam się nie nudzą.
W zespole panuje demokracja, czy do Ciebie, jako jedynego członka zespołu grający w nim od początku należy ostateczna decyzja?
Wojciech Hoffmann: Ja to nazywam demokracja pod kontrolą. Wydaje mi się, że demokracja rozkłada każdy dobry układ. Być osobą decyzyjną w zespole to znaczy być pewnym męskim organem. Musi być jeden człowiek, który będzie miał nad tym wszystkim kontrolę. Wyobraź sobie, że każdy komponuje, każdy pisze teksty, każdy aranżuje i co wtedy? Mamy wtedy bukiet z warzyw (śmiech), czyli wszystko i nic. Każdy z nas jest inny, każdy z nas słucha innej muzyki i gdyby nie było tego „strażnika światła”, byłoby niedobrze. Ja dbam o jedność materiału, o to żeby wszystko było spójne i na możliwie najwyższym poziomie. Ostateczny materiał musi wywoływać we mnie dreszcze. Jeśli tak się dzieje, to akceptuję materiał. Jeśli chodzi natomiast o sprawy organizacyjno-logistyczne to każdy ma coś do powiedzenia. W zespole nie ma kłótni. Po tylu latach bardzo dobrze się rozumiemy. Trzeba mieć też do siebie zaufanie, bo to wszystko robimy dla siebie i dla naszych fanów :-)
Wiadomym jest, że z powodu pandemii wszystkie koncerty są odwołane. Rozumiem, że świętowanie 40-lecia planujecie jak całe to obostrzenia się poluzują? Masz już jakieś plany, jakiś jeden duży koncert, trasę, a może Turbo w symfonicznym wydaniu?
Wojciech Hoffmann: Na dzień dzisiejszy plan jest taki, że chcemy dokończyć trasę 40-lecia, a właściwie ją rozpocząć, bo zagraliśmy chyba dopiero dwa koncerty z tego cyklu, a miało ich być około czterdzieści. W tej sytuacji nie możemy nawet zaplanować całej trasy, bo taką planuje się rok wcześniej albo przynajmniej cztery miesiące przed następnym rokiem. Teraz nikt nie chce słyszeć o planowaniu imprez, bo niektóre kluby już nie istnieją, a nowe jeszcze nie powstały. Samo stworzenie nowego klubu to przecież jest długi okres organizacji całego przedsięwzięcia. Domy Kultury też nie chcą organizować żadnych koncertów, bo nie mają budżetów na rok następny, ewentualnie dostaję znikome dofinansowanie. Ludzie też mają coraz mniej pieniędzy, ponieważ pracy nie ma i kółko się zamyka. Plany leżą i czekają na konkretne i lepsze czasy. Na szczęście 40-lecie można grać nawet do pięćdziesiątki, jeśli tylko dożyjemy (śmiech). Oczywiście chciałbym, żeby każdy koncert był jakimś wydarzeniem, ale to znów są pieniądze, których na dzień dzisiejszy brakuje.
Czy to prawda, że Turbo ma już prawie gotowy materiał na nową płytę?
Wojciech Hoffmann: Materiał jest już gotowy od dwóch lat, ale jakoś tak się nie składało, żeby ten materiał zapisać tzn. nagrać go w studio i wydać. Właściwie przygotowałem dwa materiały. Jeden bardzo melodyjny, ale wydawało mi się, że za lekki. Po wielokrotnym przesłuchaniu stwierdziłem, że trzeba dołożyć do pieca i zrobić materiał bardziej trash metalowy, gdzie będzie dużo gęstej i na dwie stopy perkusji, gdzie będą szybkie riffy, ale melodia jest dla nas najważniejsza. I powstał całkiem nowy materiał. Ze starego zostały tylko dwa utwory. I muszę Ci powiedzieć, że nawet po dwóch latach, po każdorazowym przesłuchaniu tych piosenek, skóra mi cierpnie, a to jest to, o co mi zawsze chodziło. Mówiąc brutalnie dla mnie najważniejsze jest to, że najpierw muzyka musi zadowolić mnie , a potem słuchacza. I myślę, że to jest dobre podejście, bo jeśli mnie się to podoba, to znaczy, że jest to prawdziwe, bez nastawienia na sukces. W muzyce rockowej chodzi nie o kalkulację, tylko o prawdę. A słuchacz to kupi, jak poczuje, że nie ma w tym żadnego oszustwa. Materiał chyba zaczniemy przygotowywać do nagrań już w połowie stycznia, a potem pozostaną nam już tylko nagrania. I czuję, że będzie to nasz najlepszy krążek w całej karierze.
Jako doświadczony muzyk, który przeżył komunę, cenzurę i zmiany pokoleniowe, co byś doradził młodym muzykom, planującym dopiero swoją karierę? Czego, oprócz zdrowia, możemy Ci życzyć na najbliższe 10 lat?
Wojciech Hoffmann: Jeśli chodzi o drugą część pytania to rzeczywiście w moim wieku najważniejsze jest zdrowie, bo jak jest ono, to jest też chęć do grania i można dalej się rozwijać i pisać piosenki. Natomiast odpowiedź na pierwszą część jest o wiele trudniejsza, ale postaram się jej sprostać. Robić dziś w naszym kraju karierę tzn. podporządkować się pewnym układom komercyjno-medialnym. A muzyka rockowa tego nie znosi. Jest problem w mediach z polską muzyką. Owszem starsze zespoły jeszcze egzystują w mediach, oczywiście nie wszystkie. Niestety Turbo jest od lat pomijane w tym zakresie. Jeśli już ktoś z wielkich rozgłośni puszcza cokolwiek TURBO to są to oczywiście Dorosłe Dzieci, a my nagraliśmy przecież szesnaście płyt i ostatnie dwie mają tyle radiowego materiału, że z powodzeniem można byłoby coś innego grać. Niestety nic z tego i nie bardzo rozumiem, dlaczego tak się dzieje. Natomiast nowe zespoły, nowi wykonawcy, jeśli nie wywodzą się z jakiegoś show telewizyjnego, nie mają żadnych szans na cokolwiek. I albo się podporządkują pewnym ustaleniom, albo są spisani na straty. Taka jest nasza dzisiejsza rzeczywistość. Dlatego pozostaje Internet i wysyłanie materiału na cały świat. Pomyśl, co by było, gdyby np. Behemoth, Decapitated, Riverside, albo Vader nie wysyłały materiału na zachód... Pewnie już by ich nie było. Dlatego moja rada jest taka, żeby zaistnieć to trzeba mieć końskie zdrowie i nerwy, ciężko pracować, trzeba być znakomitym muzykiem przy dzisiejszych setkach tysięcy podobnych artystów, trzeba mieć wielkie szczęście i wysyłać materiał w świat bo w Polsce... chyba przez najbliższe lata nic się nie wydarzy… Mamy rewelacyjną młodzież więc droga młodzieży - do roboty! :-)