Pretekstem do rozmowy z SEBASTIANEM RIEDLEM stała się jego ostatnia produkcja, która już na kilka tygodni przed premierą wzbudza zainteresowanie. Sebastian porzuca na chwilę elektryczne brzmienia, by zanurzyć się w świat partytur, klasycznych instrumentów i akustycznych gitar. Płyta „Radio Sessions w studiu im. Jerzego Haralda” ma szansę przez to stać się czymś niecodziennym na polskim rynku wydawniczym.
Zaskoczyłeś nas! Jednej z najważniejszych polskich muzyków rockowo bluesowych wydaje płytę nagraną z kwartetem smyczkowym…
No tak. Wiem, że to może być zaskoczeniem, ale to chyba dobrze? (śmiech) Fajnie, że ktoś, kto jest już na scenie ponad 25 lat potrafi zrobić coś zaskakującego. Dzięki współpracy z Piotrem Steczkiem i skupionymi wokół niego muzykami klasycznymi udało mi się zabrzmieć, jak nigdy dotąd. Sam jestem zaskoczony, że się w tym odnalazłem tak dobrze. Płyta brzmi naprawdę świetnie. Jestem z niej po prostu zadowolony.
Czy jej nagranie różniło się od tego, jak pracowałeś w studiu wcześniej, z rockowymi składami?
Praca z klasycznymi instrumentami to dla muzyka jakby wyższy level. Po prostu coś innego. Nie wystarczy tylko zagrać. Trzeba to później zaaranżować, poukładać. Skupić się maksymalnie na pracy. Pracowaliśmy w ogóle w dziwnym okresie i to też miało wpływ na atmosferę w studiu. Nagrywaliśmy głównie w pierwszych tygodniach pandemii, kiedy miasta były puste. Jeździłem do studia przez wyludnione ulice. Dziwne uczucie. Jak w filmach! Byłem przyzwyczajony, że do studia wchodzi się z gwaru i dopiero tam człowiek znajduje spokój. Teraz było inaczej, bo w studiu muzyka, dźwięki, strojenie instrumentów, próby mikrofonów, rozmowy, a poza studiem grobowa cisza i ta niepewność w powietrzu. Pewnie miało to na nas wpływ, na naszą grę i podejście do muzyki. Dlatego ta płyta jest taka niezwykła. Każdy z nas był skupiony tylko na niej, bo wszystko inne po prostu nie istniało.
Nie pierwszy raz pracowałeś z Piotrem Steczkiem.
Piotr często towarzyszył mojej pracy z zespołem Cree. Wszystkie te orkiestracje, które nam się zdarzały, koncerty z orkiestrą AUKSO i on cały czas był gdzieś blisko. Myślę, że nasza współpraca wisiała gdzieś w powietrzu tylko musiał przyjść na nią czas. Pomyślałem w pewnym momencie, że po 25 latach grania z macierzystym zespołem fajnie, by było zarejestrować coś na własne nazwisko. Nie chciałem jednak, żeby to była kolejna płyta blues rockowa, bo takich nagrałem już kilka i pewnie znów w przyszłości kilka ich jeszcze się przytrafi. I stąd myśl o zaangażowaniu Piotra i prowadzonego przez niego kwartetu.
Są też goście.
Do udziału w nagraniach zaprosiłem Jerzego Styczyńskiego, Krzysztofa Głucha, Marka Raduli i Mirka Rzepę. Każdy z tych ludzi jest mi z jakiegoś powodu bliski. Obecność każdego z nich jest dla mnie czymś ważnym. Ci panowie zostawili na tej płycie wiele wspaniałych dźwięków. Każdy z tych utworów, dzięki nim, to teraz osobna historia. Ich udział świadczy o tym, że nasze sesje były otwarte i twórcze. Ani ja ani Piotr nie zamykaliśmy się tylko we własnych dźwiękach i własnych pomysłach.
Przed rozmową wspomniałeś mi, że przy tym projekcie ważne były dla ciebie teksty.
Musiały współgrać z muzyką. Być dobre i ważne w treści. Okres pracy nad płytą był szczególny i o tym już wspomniałem. Cały świat próbował wyleczyć się z pandemii. I ja w tym czasie też leczyłem własną duszę. Miałem kilka nierozwiązanych problemów z samym sobą i postanowiłem się za nie wreszcie wziąć. Stawić im po prostu czoła. Jak facet. Bolało, ale w końcu się udało. Echa tych doświadczeń są w tych tekstach. Nie pisałem ich sam. Moje myśli i uczucia przelali na papier głównie Mirek Bochenek i Kazimierz Galaś. Zawodowcy i ludzie, którzy sami wiedzą sporo o życiu.
Choć jeden z tekstów napisałeś… wspólnie z twoim ojcem, legendarnym Ryszardem Riedlem! Jak do tego doszło?
No tak, to może dziwić (śmiech). Któregoś dnia, w czasie pracy nad płytą, znalazłem przypadkiem starą notatkę ojca ze słowami „nie bójcie się ludzie głos ma dobro, nie zło”. Kartka z notesu. Pożółkła, poplamiona. To zabrzmiało jak przesłanie! Pomyślałem, że te słowa są dla mnie ważne. Są jakby otuchą. Mogą być też ważne dla wielu ludzi, którzy go słuchali i wciąż słuchają. Nie mogłem tej kartki po prostu włożyć do szuflady. Dopisałem do nich kilka własnych myśli i tak powstała piosenka „Głos ma dobro, nie zło”.
Do premiery płyty zostało jeszcze kilka tygodni, ale w sieci możemy już odszukać piosenkę „Głos ma dobro, nie zło”. Można też zamówić już twoją płytę, w coraz popularniejszej na rynku muzycznym, opcji preorder.
Do każdej z tych płyt, w podziękowaniu za zaufanie do nas, dodajemy kilka niespodzianek. Cieszę się, że ludzie mają ochotę sięgać po płytę. Bardzo jestem ciekawy ich reakcji. Nie znali mnie do tej pory z tej strony, ale myślę, że ich nie zawiodłem. Zawsze starałem się być szczery w tym co robię i teraz też taki jestem.
Jakie plany na przyszłość?
Wiadomo, że pandemia, która wcale nie minęła, wciąż komplikuje artystom wiele spraw. Cały czas mamy w planach duży koncert promujący nową płytę. Mamy ambicję zagrać go w katowickim Nosprze, ale wciąż oddala nam się termin. Trwają też powoli prace nad nową płytę Cree i wiele wskazuje na to, że uda nam się ją zrealizować w tym roku. Chciałbym też nagrać kolejną płytę pod własnym szyldem. Tym razem marzy mi się trochę starego dobrego soulu… Płyta z kwartetem udowodniła mi, że takich marzeń nie można się bać. Trzeba robić swoje i efekt w końcu przyjdzie.
Dziękujemy za rozmowę i póki co zapraszamy wszystkich do ustawienia się w kolejce po twoje aktualne dzieło!
Tak. Zapraszam na stronę sebastianriedel.pl, gdzie można sobie taką płytę zamówić „pod drzwi”. Znak czasów (śmiech).
SEBASTIAN RIEDEL – muzyk, kompozytor, gitarzysta i wokalista. Lider zespołu CREE, z którym nagrał kilka świetnie przyjętych płyt. Syn Ryszarda Riedla, wieloletniego frontmana zespołu Dżem i dziedzic jego ogromnego talentu. Bluesowy wokalista roku zdaniem czytelników pisma „Twój Blues”.