Niedawno w sklepach ukazała się pierwsza od kilku lat płyta wywodzącej się z Dąbrowy Górniczej formacji Kruk, w której nagraniu wsparł ją Wojtek Cugowski. W dniu premiery krążka spotkaliśmy się z Wojtkiem oraz z liderem Kruka, Piotrem Brzychcym, by porozmawiać o ich wyjątkowej współpracy. Zapraszamy do lektury!
Wywiad w imieniu portalu wyspa.fm przeprowadzili Mateusz M. Godoń i Oliwia Cichocka.
MATEUSZ: Rozmawiamy w dniu premiery płyty „Be There”, która wychodzi ładnych kilka lat po poprzednich albumach Kruka – bo przecież 6 lat mija od premiery koncertówki „Beyond Live”, i aż 7 lat od ostatniej studyjnej „Before”. Co sprawiło, że tak długo fani Kruka musieli czekać na kolejne wydawnictwo zespołu?
PIOTR: 2014... faktycznie 7 lat! [śmiech]. Ja myślę, że to wynikało z faktu, iż po prostu wcześniej mieliśmy takie tempo wydawania płyt – one się ukazywały jedna po drugiej w bardzo krótkich odstępach czasu i po prostu potrzebowaliśmy trochę zaczerpnąć świeżego powietrza. Oczywiście, później była jeszcze ta koncertówka, o której wspomniałeś. Ale tak de facto warstwa muzyczna na tą nową płytę została nagrana pod sam koniec 2018 roku – czyli tak naprawdę 4 lata od wcześniejszej płyty studyjnej i 3 lata od koncertówki. I później z Wojtkiem walczyliśmy wspólnie nad finalizacją tego projektu, czyli doprowadzeniem do wydania tej płyty. Nie ukrywam, że kwestie związane z pandemią w jakimś sensie miały na nas wpływ – z jednej strony nam pomogły, bo Wojtek mógł popracować nad tym w spokoju, a z drugiej strony nasza wytwórnia też zastanawiała się, jak to wszystko ugryźć, bo wiadomo, że fajnie byłoby taką premierę od razu okrasić dobrą trasą koncertową i promocją z prawdziwego zdarzenia, a sami wiecie, że obecnie nawet z wywiadami jest ciężko. W związku z tym, wydawnictwo nas też tak mocno nie cisnęło, jak w normalnych warunkach – bo gdyby nas przycisnęło, to podejrzewam, że płyta byłaby wcześniej. Zresztą sami zastanawialiśmy się jak to będzie, bo wszyscy wiemy, że trasa koncertowa po wydaniu płyty to jest naturalna kolej rzeczy i każdy z nas czeka na te występy. Nie był to jednak okres stagnacji, ponieważ obok koncertów Kruka i prac nad nową płytą projektu Kruk & Wojtek Cugowski powstawał film pod tytułem „Piotruś Pan – film dokumentalny o Piotrze Brzychcym”. Pomysłodawcą był Paweł Duraj, który zarządza wszystkimi filiami biblioteki w Dąbrowie Górniczej, a reżyserem i twórcą Krzysztof Piekarski. Początkowo myślałem, że to będzie zwykły miejski dokument, a okazało się, że blisko dwuletnie (2018-2019) prace sprawiły, iż powstał dokument, który wzruszył mnie ogromnie podczas pierwszego oglądania. Tak, więc dużo się działo przez ten czas.
OLIWIA: Tak jak to właściwie było z tą waszą współpracą? Skąd się wziął pomysł na kooperację Kruka z Wojtkiem Cugowskim? Kto ją zainicjował, kto kogo zaprosił na papierosa czy na kawę?
WOJTEK: Chyba jeszcze wtedy nie paliłem [śmiech]. W każdym razie, spotkaliśmy się z Piotrkiem i Darkiem Świtałą z Metal Mind na początku 2019 roku. Złożyli mi propozycję nagrania płyty z zespołem Kruk, którą oczywiście przyjąłem z radością. Dostałem materiał, wtedy było to siedem numerów, ósmy doszedł nieco później. Od tamtej pory minęło kolejne półtora roku, ponieważ ja nie byłem w stanie zająć się tym materiałem od razu – miałem na głowie inne obowiązki, zaplanowane inne wyjazdy, koncerty. Do tego, aby usiąść na spokojnie do płyty potrzebny jest czas i ten czas się pojawił w zeszłym roku, kiedy wszystko ze względu na pandemię stanęło w miejscu. Zdzwoniliśmy się z Piotrkiem mniej więcej przed wakacjami 2020 roku i umówiliśmy się, że robimy tę płytę, bo jest na to dobry moment. Od września zacząłem więc pracę nad albumem – najpierw trzeba było stworzyć linie melodyczne do gotowej muzyki, później napisać teksty, a na koniec zaplanować nagrania. Do końca roku całość była gotowa i materiał trafił do Michała Kuczery, producenta muzycznego płyty. Oczywiście w czasie pracy twórczej byliśmy na nieustających łączach, wysyłałem Piotrkowi i Darkowi wstępne wersje tekstów i zaśpiewanych utworów. Cieszę się że mogłem pracować nad tą płytą w taki sposób, że Piotrek jako twórca muzyki nie starał mi się narzucić niczego na siłę, tylko zostawił mi miejsce na to, żebym mógł zaśpiewać tak, jak chcę. Ogromnie sobie cenię współpracę z Piotrkiem Brzychcym!
MATEUSZ: Skoro już wspomniałeś o pisaniu tekstów – po kilku odsłuchaniach odniosłem wrażenie, że choć melodie zawarte na tej płycie są w gruncie rzeczy dość radosne, to teksty, które je okraszają, można w większości określić jako podszyte mrokiem. Skąd ten rozrzut?
WOJTEK: Nie zakładałem, że będę pisał mroczne teksty, starałem się dobierać tematy do muzyki. Prawdą jest, że na przykład „Rat Race” może być odbierany jako dość radosny, bo jest szybki i zwarty, więc chwilę mi zajęło, żeby znaleźć temat, który wcale już taki radosny nie jest. Napisałem historię faceta, który jest zabiegamy w swoim życiu, nie ma na nic czasu i wpada w kierat codzienności.
PIOTR: Wyszedł z tego taki trochę protest song.
WOJTEK: Aż tak daleko bym nie szedł! [śmiech]. Ale rzeczywiście, nie wyobrażam sobie takiego życia. Pomimo tego, że te czasy są ciężkie dla muzyków, to jednak wciąż trudno nas okiełznać czy wcisnąć w sztywne ramy. I to jest właśnie piękne w byciu muzykiem, że można być wolnym!
MATEUSZ: Skoro już pojawił się wątek protest songów, to pozwolę sobie podpytać o jedną z piosenek – mianowicie „To Those In Power”. Czy należy ją odczytywać jako zwrot do naszych rządzących?
WOJTEK: Nie myślałem o nikim konkretnym pisząc ten tekst. Oczywiście świat polityki ma na nas duży wpływ, siłą rzeczy obserwujemy scenę polityczną – ale nie tylko u nas. Zwracam uwagę na to, co się dzieje na całym świecie – ludzie, którzy dążą do pełni władzy, zapominają z czasem o zwykłym człowieku. To jest mechanizm znany pod każdą szerokością geograficzną. „To Those In Power” jest najdłuższy na płycie, trwa około 11 minut i jest złożony z dwóch części. Pierwsza część opowiada o tym, że młode pokolenie ma już kompletnie dosyć tego, co robią ze światem rządzący, wyliczając im błędy Myślałem też trochę o sobie, choć nie jestem już taki młody [śmiech]. W drugiej części próbują zrobić z tym porządek – nie tyle przejąć władzę, co odsunąć tych, którzy ich oszukali.
OLIWIA: Czyli w zamyśle te teksty miały być też w jakiś sposób takie dobitne, żeby zostały słuchaczom w głowie na dłużej, a nie żeby się tego przyjemnie słuchało i nie wywołało żadnych refleksji?
WOJTEK: Oczywiście zawsze mam gdzieś z tyłu głowy, że ktoś zechce się wgryźć w te teksty przeanalizować dlaczego akurat w tym utworze napisałem te konkretne słowa. Ale wracając do tematu, nie myślałem ani o nikim konkretnym, ani o tym, żeby kogoś pouczać czy mówić, że ja jestem mądrzejszy. Nie, myślę że ogromna większość tych tekstów wzięła się z moich obserwacji życia codziennego. Mówiliśmy już i o zabieganym człowieku, mówiliśmy o polityce, ale napisałem też o uczuciach, o miłości, o relacjach. Jest również jeden numer inspirowany pandemią covid-19 – to był jeden z tematów, który chciałem poruszyć. Pandemia, lockdown, to jest rzeczywistość, która towarzyszy nam od przeszło roku i wpływa bezpośrednio na nasze życie. Mam nadzieję, że słuchacze wsłuchają się w teksty i zinterpretują je po swojemu, cieszyłbym się z tego. Czy takich ludzi będzie dużo? Zobaczymy.
PIOTR: Ja byłem pierwszy [śmiech].
MATEUSZ: Pierwszym, co zwraca uwagę przy odsłuchiwaniu tej płyty, jest taka swoista „ nieradiowość" zawartych na niej piosenek – przyznam szczerze, że jak dostałem od od wytwórni pliki do odsłuchania, to w pierwszej chwili pomyślałem, że szybko zleci – po czym okazało się, że materiał trwa w sumie 58 minut. Nie boicie się, że ta płyta nie trafi do współczesnych słuchaczy ze względu na to, że w obecnych czasach są oni przyzwyczajeni do dużo krótszych kompozycji?
PIOTR: Jaki jest sens zamykać muzykę rockową w takim czasie radiowym – kiedy ona i tak nie jest w radiach grana? [śmiech]. Nie ma to sensu! A ogromną radością jest pisanie utworów, które wypływają prosto z serca i sprawiają, że człowiek jest po prostu wolny, nie ma żadnych ograniczeń, żaden kontrakt go do niczego nie zmusza i żadna radiostacja mu nic nie narzuca. A swoją drogą wypływa też z serca zupełnie przypadkowo taki utwór jak „Rat Race”, który ma taką właśnie, odpowiednią do radia, długość. Mało tego, robi znakomitą robotę w Antyradiu, gdzie sobie świetnie radzi na liście przebojów!
WOJTEK: Zresztą, oprócz tych długich numerów są też utwory, które trwają trzy czy cztery minuty – choćby ballada tytułowa. Chcemy też na potrzeby radia skrócić utwór „Made Of Stone” z sześciu do trzech i pół minuty, wydaje nam się, że ten kawałek ma potencjał radiowy. Niestety nie od nas zależy, czy płyta „Be There” będzie chętnie grana w stacjach radiowych, niemniej liczymy na to.
PIOTR: Z niektórych numerów ciężko byłoby jednak zrobić radiówki, choćby z „Mother Mary”. Można by skrócić solówkę, ale i tak zrobi się z tego ciągle siedem minut [śmiech].
MATEUSZ: Osobiście nie lubię tego wycinania solówek, bo bez nich piosenki tracą często cały swój urok.
WOJTEK: Też za tym nie przepadam, ale w przypadku materiału z naszej płyty niektóre numery będą wymagały tak zwanego „radio edit”, po to żeby dać im szansę zaistnienia na antenie.
PIOTR: Zresztą, już spróbowaliśmy ten numer od nowa poukładać, poskracać tak, żeby nadał się do radia – i, co ciekawe, bardzo byliśmy zadowoleni z pierwszego efektu, bo numer nabrał jakby innej wartości. Nie został wykastrowany, jak można by się było obawiać, tylko został fajnie przeprodukowany na potrzeby krótszej formy.
OLIWIA: Wojtku, tak jak wspomniałeś wcześniej, na początku była muzyka Piotrka – czy to był taki nieodwracalny gotowiec, do którego ty po prostu musiałeś się wkleić ze swoją warstwą? A może to był taki typowo twórczy proces – na zasadzie, że mogłeś także do brzmienia tych numerów dołożyć coś od siebie?
WOJTEK: Nie, nie było możliwości zmiany kompozycji, zresztą nawet o tym nie myśleliśmy. Choć kiedy odsłuchałem je pierwszy raz, to utwory wydały mi się bardzo długie. Ja przez wiele lat grałem 3-4-minutowe piosenki, które wymagają nieco innego podejścia. Grywałem naturalnie dłuższe formy, ale nie zdarzało się to zbyt często. A tu nagle dostaję materiał, który jest duży, szeroki, jest w nim mnóstwo przestrzeni – i tu pojawia się wyzwanie: „jak napisać na tej kanwie piosenkę?”. Nie zmienialiśmy długości utworów, zresztą nie mógłbym prosić o to Piotrka, bo to jego muzyka, chciałem to zachować w takiej formie i zmierzyć się z tym. Moim zadaniem było zaśpiewać do tego materiału, który dostałem do opracowania i cieszę się, że tak się stało. Rzeczywiście, są na tej płycie trzy bardzo długie numery i trzeba było znaleźć dobry pomysł na każdy z nich – taki, w którym będę się dobrze czuł jako wokalista i który Piotrkowi, jako liderowi zespołu, będzie się podobał. Było to duże wyzwanie dla mnie jako dla wokalisty, dziękuję raz jeszcze Piotrkowi za taką możliwość.
MATEUSZ: Skoro już mówisz o wyzwaniu dla ciebie jako dla wokalisty – to tak naprawdę w tych ostatnich grupach, z których jesteś najbardziej znany, czyli w zespole Bracia czy w zespole Cugowscy – czyli, jakby na to nie patrzeć, dwóch rodzinnych projektach – zawsze byłeś przede wszystkim gitarzystą, który udzielał się co najwyżej jako wokal wspierający. Jak odnajdujesz się jako główny wokalista?
WOJTEK: To był naturalny podział – byłem gitarzystą prowadzącym, który od czasu do czasu zaśpiewał jeden, dwa albo trzy utwory, dobrze się czułem w tamtym miejscu. W Braciach głównym wokalistą był mój brat Piotrek, ja na płytach zwykle śpiewałem jeden utwór. Z kolei gdy występowaliśmy jako Cugowscy, staliśmy wraz z ojcem we trójkę na froncie, więc tam śpiewałem nieco więcej. Po zawieszeniu działalności Braci postanowiłem wrócić do pełnowymiarowego śpiewu. Od tego zresztą zaczynałem – dopiero potem zacząłem grać na gitarze, chwilę później założyliśmy zespół Bracia. Wracając do tematu: przez ostatnie trzy lata naprawdę dużo śpiewałem. Nagrałem również płytę z moimi kolegami z Lublina, czyli z zespołem Teksasy – fajną, wyluzowaną, blues-rockową, która wciąż czeka na swoją premierę. W międzyczasie nagrywam także swoją płytę solową. Wszędzie tam jestem głównym wokalistą i stwierdzam, że nie jest to proste, żeby wrócić po tylu latach do takiego stuprocentowego, pełnoprawnego śpiewania, a wiadomo, że jak się czegoś długo nie robi, to czeka Cię sporo pracy. Niemniej lubię to zajęcie, cieszę się, że nagrałem płytę z zespołem Kruk, bo to pozwoliło mi na nowo uwierzyć w siebie jako wokalistę.
MATEUSZ: Przynajmniej masz struny głosowe wypoczęte!
WOJTEK: Teraz już tak. Ale cały czas czekamy na koncerty, to dopiero będzie wyzwanie!
OLIWIA: Miałam dysonans, jeśli chodzi o okładkę. Bo mamy hardrockową płytę, z mocnymi, dobitnymi tekstami – i okładkę, która jest taka melancholijna, a wręcz... ładniutka. Skąd w ogóle pomysł na taką okładkę? Wiem, że to jest pewnego rodzaju kontynuacja tego, co widzieliśmy na poprzednich płytach – ale dlaczego w taki sposób?
PIOTR: Tak, jest to kontynuacja – jest to też efekt takiej sytuacji, w której po prostu spojrzeliśmy na kilka różnych projektów. I ten projekt nam się spodobał, ponieważ niejako wynikał z poprzedniego graficznego projektu który pojawił się na płycie „Before”. Natomiast jeśli chodzi o melancholijność, to w moim odczuciu w tej muzyce jest dużo melancholii – w pełni się o tym przekonałem, gdy odsłuchałem te utwory po tym, jak Wojtek przesłał swoje partie wokalne. Nie zagłębiałem się początkowo w ogóle w teksty, a jednak odczułem bardzo dużo melancholii wpisanej w te wokalizy, które Wojtek stworzył. Natomiast co do samej okładki, to po prostu spodobał nam się ten projekt. Wprawdzie Wojtek widział go na końcu, i zrodziła się wtedy dyskusja, że moglibyśmy to zrobić trochę inaczej. Natomiast fakty są takie, że finalnie dostajemy takie informacje od mediów robiących z nami teraz wywiady, że okładka się jednak podoba. Myślę że ta okładka wyzwala wyobraźnię i jest też pretekstem do tego, żeby porozmawiać. Nie jest komputerowym dziełem graficznym, na które dzisiaj zespoły po prostu idą w ciemno – grafik robi pięć projektów, z których wybierany jest jeden i to wszystko. Tu jest obraz namalowany przez Ewę Toczkowską, wrzucony w delikatną obróbkę komputerową. Jest też jakaś historia wpisana w samą tę okładkę, która opowiada o tym, że każdy dorosły może być tym dzieckiem, które jeszcze ma prawo marzyć, otwierać wyobraźnię i cieszyć się, spełniając swoje marzenia – tak jak my spełniliśmy tą płytą.
WOJTEK: Rzeczywiście tak jest – teraz to do mnie doleciało [śmiech]. Nagrywając album „Be There” spełniliśmy w jakimś sensie swoje marzenia – nagraliśmy album absolutnie bezkompromisowy, nie oglądając się na żadną modę. Skupieni byliśmy na muzyce, którą kochamy i na tym, że chcemy ją usłyszeć w takiej formie. I w istocie ta okładka znakomicie to oddaje.
OLIWIA: Ale w dniu premiery, więc w sumie w samą porę.
WOJTEK: Ja przyznam się, że nie byłem entuzjastą tej okładki, kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy – ale ona się wpisuje też w inne okładki Kruka jako swoista kontynuacja wizji uwidocznionych na poprzednich. Taki jest pomysł Piotrka jako założyciela zespołu Kruk i ja po prostu nie chciałem w to ingerować. Dobrze się stało!
PIOTR: Myślę, że to też jest kwestia tego, iż na malutkim zdjęciu oglądanym na komputerze czy na komórce ta okładka wygląda zupełnie inaczej, niż jak bierze ją teraz do ręki, dzięki czemu nabrała ona wyrazu.
WOJTEK: Tak, to prawda! A być może będzie również wydanie winylowe. Na razie go nie ma, ale dołożymy starań, żeby się pojawiło. Może się wtedy okazać, że okładka w większym formacie nabierze jeszcze innego, głębszego charakteru.
PIOTR: Co jest ciekawe, płyta pojawiła się na półkach sklepowych w dużej sieci sklepów muzycznych, gdzie po prostu stoi sobie obok innych płyt. Jak spojrzałem na zdjęcie, które dostałem, to muszę przyznać, że „Be There” po prostu wyróżnia się na tle reszty – jest trochę inna, zwraca na siebie uwagę. Mówię tutaj również jako człowiek, który interesuje się muzyką i po prostu też to wszystko bada pod kątem swego rodzaju fanowskiego, czy wręcz nawet trochę dziennikarskiego spojrzenia. Widzę, że po prostu ta płyta się wyróżnia – nie potrzeba było tam jakiejś większej filozofii, wystarczyło tylko przekonwertować obraz namalowany na grafikę komputerową, delikatnie podrasować barwy i... jest. A następną płytę zrobimy po prostu całą czarną z napisami, chociaż chyba już taka jedna była [śmiech].
MATEUSZ: Ta płyta wychodzi na dwudziestolecie istnienia waszego zespołu. Czy uważacie, że to dobry sposób na uczczenie takiej pięknej rocznicy?
PIOTR: To jest zrządzenie losu tak naprawdę, bo tak jak Wojtek opowiadał, ten materiał nagraliśmy pod koniec 2018 roku. Później było wiele różnych czynników, które sprawiły że się przesuwały nasze działania i tak naprawdę można powiedzieć, że to się samo tak poukładało – mamy płytę, która się ukazuje przez przypadek w 2021 roku, w którym jest 20 lat od poczęcia, od narodzin Kruka...
MATEUSZ: Od wyklucia się!
PIOTR: W istocie, wyklucia się [śmiech]. Dodam jeszcze tyle, że oczywiście są zwolennicy teorii, iż przypadków nie ma. Ja też lubię być w tej grupie społecznej, więc być może to jest właśnie coś, co dał nam los i powiedział: „a, macie taki prezent fajny na 20-lecie istnienia”. Chociaż przyznam szczerze, że w ogóle nie czuję tego, że byśmy istnieli 20 lat, a wydając płytę po tej przerwie też od poprzedniej płyty – choć cały czas byłem aktywny muzycznie i robiłem mnóstwo różnych rzeczy – to czuję się tak, jakbym wydał ponownie płytę debiutancką Kruka i to jest niesamowite uczucie, ponieważ podchodzimy do tego wszystkiego z dużą radością, bez myślenia o tym, co tą płytą możemy osiągnąć. Jest radość fanów, jest radość sympatyków, jest radość nasza – co więcej potrzeba? To jest chyba najlepsze i jako ktoś, kto 20 lat temu wymyślił ten zespół, mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwy i dziękuję Wojtkowi, dziękuję zespołowi, dziękuję wytwórni i dziękuję wam wszystkim, którzy chcecie z nami rozmawiać i pisać o nas. Zresztą dziękuję za świetną recenzję, bo muszę przyznać, że wczoraj mieliśmy z Wojtkiem mnóstwo radości z jej lektury. To sprawia, że czujemy, iż to wszystko jest warte tej zabawy i tej pracy i tej wiary w to, co zrobiliśmy. I jest to w istocie wspaniałe ukoronowanie 20 lat działalności Kruka, jeszcze okraszone fantastycznym wkładem Wojtka.
MATEUSZ: Wojtku, zapowiadasz też od jakiegoś czasu swoją solową płytę – zresztą wspomniałeś też o niej już w tym wywiadzie. Przewijały się w mediach informacje, że ona wyjdzie na wiosnę tego roku – ale rozumiem, że w związku z premierą materiału Kruka plany się trochę zmieniły?
WOJTEK: Rzeczywiście, premiera została przesunięta. Wydawca postanowił, że wydamy tę płytę na jesieni z dwóch względów: po pierwsze, mamy pandemię i nie możemy nowego albumu promować na koncertach – a to jest według mnie najważniejsze. Po drugie, mamy sytuację, w której moje nazwisko pojawia się w związku z inną premierą, więc trzeba uniknąć rynkowego zderzenia. Rozmawiałem więc z wytwórnią, poszli mi bardzo na rękę w tym względzie – są wyrozumiali, bardzo im za to dziękuję. Wiele rzeczy w tej pandemicznej sytuacji odbyło się w zupełnie nieoczekiwany sposób, i tak dwa projekty (Kruk i moja solowa płyta) nałożyły się na siebie. A jeszcze, jak wspominałem, mam płytę nagraną z Teksasami, która już jest dawno gotowa! To dużo, ale wierzę, że każda z tych płyt znajdzie swój czas.
MATEUSZ: Jak już słyszałem od was kilkukrotnie w tej rozmowie, czekacie wszyscy na koncerty, bo to jest clue całej tej zabawy z muzyką. Natomiast abstrahując od koncertów – macie już teraz jakieś wspólne plany na przyszłość? Traktujecie tę płytę jako taki jednorazowy wystrzał – że będzie tylko jedna w tej konfiguracji Kruk plus Wojtek – czy też może myślicie, że to jeszcze się może rozszerzyć na dalszą współpracę?
WOJTEK: Na pewno nie ma żadnych przeciwwskazań, żebyśmy zrobili następną płytę. Nie myślimy jeszcze o tym, nie mamy oczywiście na razie ani pomysłów, ani nowych utworów, dopiero zaczynamy promocję albumu „Be There”. Współpraca ułożyła nam się na tyle dobrze, że możemy być dobrej myśli co do tego, co się zdarzy w przyszłości. Oczywiście to też musi być poparte dobrym odzewem ze strony publiczności. Jeżeli uznamy, że jest sens kontynuacji naszej działalności, na pewno to zrobimy.
PIOTR: To pytanie pada od każdego – nie tylko w wywiadach, ale też w gronie naszych najbliższych: „czy będziemy jeszcze coś razem robić?”. Podkreślę to, co już mówiłem wcześniej w wielu różnych rozmowach, że najpiękniejszą sprawą w tym wszystkim jest to, iż mieliśmy kupę radości z działania i po prostu chce się do tego czasu jeszcze wrócić. A żeby wrócić do tego czasu, to albo ktoś wynajdzie wehikuł czasu, albo my wymyślimy nową płytę i znajdziemy czas na wspólne działania. Innej drogi nie ma!