Na nasze pytania odpowiadał Piotr Łuba, lider i wokalista zespołu The Dames!
Kiedy i jak powstał zespół The Dames?
The Dames powstali/powstały 3 lata temu. Trochę jesteśmy sukcesorem zespołu TKM, który istniał niemal przez dekadę (Miał nawet całkiem spory przebój pt. „Lafiryndy będą?”). Z tamtego składu zostałem ja i Jacek (Skrzydlak – perkusja). Doszła Ania (Stodulska – gitara basowa), potem Piotr (Słodkowski – gitara). Zmienili się ludzie, więc przyszła pora na nowe rozdanie. Gramy wciąż kilka piosenek TKM, ale jesteśmy The Dames, z nowym repertuarem, nowym stylem, a przede wszystkim z nowym spojrzeniem.
Co właściwie oznacza Wasza nazwa?
Hmm… Nie wiem, czy powinienem o tym mówić. Ale co tam - mam zwyczaj sączenia wódki, a nie picia na raz. Czyli po damsku. Od tego już niedaleko do „Damy”. Przylgnęło to trochę do mnie. I potem nazwa „The Dames” jakoś sama się nasunęła.
Jak opiszecie rodzaj muzyki, który tworzycie?
Najbliżej chyba byłoby określenie ‘pop-rock’. Jest to z całą pewnością bardzo eklektyczna muzyka. Sam jestem eklektycznym kompozytorem. Zawsze chętnie próbuję napisać coś w nowym, kolejnym stylu. Do tego dochodzą trzy różne, bardzo wyraziste postacie, każda z własnym gustem, inspiracjami i predyspozycjami. Mało tego – są na tyle wyraziści, że siłą rzeczy komponuję niejako „pod nich”. To wspaniała wartość dodana. The Dames jest czymś więcej niż wypadkową talentu czterech osób – każde z nas wzmaga możliwości reszty członków zespołu.
Wasz energetyczny singiel „Amber Lady” szybko zdobywa popularność wsród słuchaczy. Kim jest ta bursztynowa dama?
Znajoma stała przede mną, odwrócona tyłem. Nagle potrząsnęła głową w taki sposób, że cały refren „Amber Lady” pojawił się w nanosekundzie. Ale nie wiem, czy chciałaby, bym ujawnił kim jest. Poza tym, to chyba podlega pod RODO. A popularność? Wszyscy wiedzieliśmy, że jest to dobra piosenka. Spotyka się z niesamowitą reakcją na koncertach. Nigdy nie zdarzyło mi się, by publiczność śpiewała ze mną refren piosenki, którą pierwszy raz usłyszała. Niemniej jednak, sukces na YouTube jest niesamowity…i niesamowicie dla nas zaskakujący.
Jesteście częścią trójmiejskiej sceny muzycznej. Macie tam swoje miejsca do grania? Wspieracie się z innymi lokalnymi artystami?
Na trójmiejskiej scenie jesteśmy w miarę rozpoznawalni. Miejmy nadzieję, że dzięki „Amber Lady” będzie to nie tylko Trójmiasto.
Jakie sa Wasze muzyczne inspiracje? Idole?
Każde z nas ma swoje inspiracje. Ania uwielbia Bernarda Edwardsa, basistę Chic. Jacek często „siedzi” w prog rocku. Piotr to z kolei hard rock lat 70., ale i funk w różnej postaci. W moim przypadku to BBC – Beatlesi, Bowie i Elvis Costello. Choć tak naprawdę mam tych inspiracji multum. Głównie podpatruję twórców piosenek, kompozytorów. Wiele jeszcze nauki przede mną.
Czy zespół to demokratyczne decyzje czy jednak kapitan jest tylko jeden?
Staram się o sobie myśleć, że jestem ‘monarchą oświeconym’. Niemniej jednak, jest to zespół. Każde z nas coś wnosi. The Dames nie byłyby, czym są bez wkładu każdego z nas.
Jakie plany na kolejne działania? Idziecie za ciosem z kolejnymi singlami?
W tej chwili chcemy możliwie jak najbardziej zdyskontować sukces „Amber Lady”. Zupełnie nie spodziewaliśmy się takiej skali. Nowe single będą. W tej chwili jesteśmy w trakcie nagrywania kolejnych dwóch piosenek. Pierwsza będzie trochę w stylu „Amber Lady”, druga – zupełnie inna, wręcz psychodeliczna.
Dlaczego warto zwrócić na Was uwagę?
Na obecnej scenie jesteśmy po prostu inni. Jesteśmy zespołem rockowym, który nie wstydzi się popu. Którego energia wynika z piosenek, nie głośności. Poza na żywo jesteśmy, hmm… dość widowiskowi. Mam nadzieję, że coraz więcej ludzi będzie miało niejedną okazję by się o tym przekonać.
Dziękujemy za rozmowę!