Kilka tygodni temu szwedzki zespół Eclipse wydał swój ósmy studyjny album zatytułowany „Wired”. Korzystając z tej okazji zdzwoniliśmy się z liderem tej formacji, Erikiem Mårtenssonem. Zapraszamy do lektury zapisu tej rozmowy!
Rozmowę w imieniu portalu wyspa.fm przeprowadził Mateusz M. Godoń.
MATEUSZ: Cześć Erik, co słychać? Wiem, że masz teraz dużo pracy, więc jestem ci bardzo wdzięczny, że znalazłeś czas na rozmowę.
ERIK: Tak, przepraszam, że tak trudno się ze mną skontaktować. Ostatnio jestem bardzo zajęty – pracuję w studiu nad trzema albumami jednocześnie, więc faktycznie sporo się u mnie dzieje.
MATEUSZ: Możesz podzielić się z nami informacją, nad czym pracujesz? Jakie to albumy?
ERIK: Niestety, o dwóch z nich nie mogę nic powiedzieć, ale trzeci to album norweskiego zespołu glam rockowego The Cruel Intentions, którego jestem producentem.
MATEUSZ: W porządku! Minęły trzy tygodnie od premiery nowego krążka twojego głównego zespołu, Eclipse, zatytułowanego „Wired”. Chciałem ci przede wszystkim pogratulować kolejnej fantastycznej płyty! Zauważyłem, że w wielu krajach została bardzo dobrze przyjęta, zarówno przez fanów, jak i dziennikarzy. Co oznaczają dla ciebie takie pozytywne reakcje?
ERIK: Oczywiście, to znaczy dla mnie bardzo dużo! Kiedy tworzysz muzykę, piszesz piosenki, które się tobie podobają – kawałki, którymi sami się ekscytujemy i mamy tylko nadzieję, że inni pokochają je równie mocno, bo tak naprawdę nigdy nie wiemy, jaka będzie reakcja słuchaczy. Ale tym razem się udało, to super!
MATEUSZ: Czy czułeś wewnętrzną presję, gdy nagrywałeś tę płytę po rewelacyjnym „Paradigm”?
ERIK: Niekoniecznie. Pisaliśmy piosenki jak zawsze. Mimo, że była pandemia, tworzyliśmy tak samo, zebrani wspólnie razem. Najważniejsze było dla nas, by nie stworzyć kolejnego „Viva La Victoria” – postawiliśmy to sobie za cel, bo ten kawałek osiągnął spory sukces komercyjny. Dlatego nie chcieliśmy niczego, co brzmiałoby podobnie. To jedyne, o czym myśleliśmy.
MATEUSZ: Rozumiem! Na „Wired” zawartość albumu różni się w zależności od nośnika – płyta i wersja cyfrowa mają dodatkową ścieżkę, winyl ma swój własny bonus. Kolejność piosenek również różni się pomiędzy poszczególnymi wersjami. Skąd ten pomysł?
ERIK: Wzięło się to stąd, że ludzie inaczej słuchają płyty CD, inaczej podchodzą do albumu w streamingu, a inaczej do winyla. Po pierwsze, w kwestii streamingu – jeśli nie jesteś Iron Maiden, nie umieszczasz siedmiominutowego kawałka na „dzień dobry”. Skupiasz się na energicznych, chwytliwych melodiach na początku albumu, w przeciwnym wypadku ludzie go wyłączą i wybiorą coś innego. Dlatego wszystko, co najbardziej wpada w ucho, umieszczasz najpierw. Na szczęście, nasze tracklisty dobrze się sprawdzały w przypadku streamingu i CD. Ale na winylu masz dwie otwierające ścieżki, po jednej na każdej stronie, i tak samo dwie kończące. To jakbyś robił dwa albumy z jednego, a to już różnica. Zatem „Roses On Your Grave” to świetny kawałek na otwarcie płyty na CD lub w streamingu, ale na winylu postanowiliśmy zacząć od niego stronę B, bo to wciąż świetny otwierający kawałek. Pomysł wziął się stąd, że mam płytę „1987” Whitesnake na winylu, która rozpoczyna się od „Crying In The Rain”, a wiele osób ma wersję zaczynającą się od „Still Of The Night”. CD też jest inne, więc pomyśleliśmy, dlaczego by nie zrobić tego samego?
MATEUSZ: No pewnie! Porozmawiajmy chwilę o piosenkach z nowego albumu. Czy są jakieś, z których jesteś szczególnie dumny?
ERIK: Trudno powiedzieć! Ogólnie jestem dumny z tego albumu jako całości – uważam, że jest świetny od początku do końca. To zawsze mój cel, gdy nagrywam muzykę – stworzyć płytę bez żadnych wypełniaczy. Za młodu kupiłem zbyt wiele płyt, gdzie podobały mi się jedna albo dwie piosenki, a reszta to były wypełniacze, nigdy nie rozumiałem, skąd ich tyle na albumach. Dlatego ja staram się ich unikać. Robimy, co możemy. Ale tak, jest dużo fajnych kawałków na „Wired” – uwielbiam „Run For Cover”, to jeden z moich faworytów!
MATEUSZ: To również jedna z moich ulubionych piosenek! Skoro więc już o niej rozmawiamy, może przybliżyłbyś naszym czytelnikom jej historię? To bardzo energetyczny kawałek, ale z drugiej strony warstwa tekstowa jest dosyć mroczna.
ERIK: Tak, uważam że warstwa liryczna wpasowuje się w takie północno-skandynawskie… może nie mitologie, ale ogólnie pojęte mroczne klimaty, które są charakterystyczne dla naszej kultury. I chcieliśmy je oddać w tekście, bo cała piosenka ma taki specyficzny nastrój. Jest coś takiego w tym kawałku, co porywa cię od początku do końca i chciałem, żeby tekst oddawał to tak samo jak muzyka.
MATEUSZ: Jasne. Jest też na tym albumie piękna ballada, zatytułowana „Carved In Stone” i jest to z pewnością jeden z najbardziej romantycznych utworów w dorobku Eclipse. Zazwyczaj wasze piosenki o miłości są dosyć… gorzkie. Co sprawiło, że zmieniłeś front?
ERIK: Tak, to bardziej celebracja miłości, to piosenka o byciu razem, starzeniu się razem i w końcu byciu pochowanymi razem. Uważam, że to po prostu romantyczna piosenka o miłości. Jest dosyć krótka, nie ma w niej wielu słów. Najtrudniejsze w tekście nie były słowa, ale to, że jest ich w nim tak mało i bardzo trudno przy tak ograniczonej ilości słów przekazać wszystko, co by się chciało we właściwy sposób. Nie wiem, czy mi się to do końca udało, ale przynajmniej stworzyliśmy coś innego, niż zwykle.
MATEUSZ: To z pewnością piękny kawałek! Zdradzisz nam, komu był dedykowany?
ERIK: Chyba mojej żonie. Jesteśmy już 20 lat po ślubie. To sporo czasu.
MATEUSZ: Gratulacje! Kolejną piosenką, o którą chciałbym zapytać jest „Twilight” – w gitarowym solo słychać tam fragment „Ody do radości”. Skąd pomysł na takie połączenie rocka z muzyką klasyczną?
ERIK: Wydaje mi się, że wpadliśmy na ten pomysł tego samego dnia, jak powstało oryginalne demo tego kawałka. Jego energia i charakter skojarzyły mi się z „Mr. Brightside” The Killers, w tym sensie są do siebie podobne. Nie brzmią tak samo czy coś, ale w refrenie słychać tam gitarę i ona brzmi trochę jak Beethoven. Więc dla zabawy nałożyliśmy ścieżkę Beethovena na naszą piosenkę i to było takie „WOW!” – idealnie się skomponowały, aż się roześmialiśmy. Zostawiliśmy to tak aż do ostatecznej wersji – podoba nam się to połączenie, więc mamy nadzieję, że innym również.
MATEUSZ: Singiel „Bite The Bullet” ma nieco ostrzejsze brzmienie, niż to typowe dla Eclipse. Czy to znak, że zespół będzie szedł w tym kierunku?
ERIK: Szczerze mówiąc, nie wiem. Napisałem ten kawałek na tydzień przed ostateczną decyzją, które piosenki umieścimy na albumie, przyszedł mi do głowy prosty riff w stylu Judas Priest czy Accept i go zagrałem. Dodałem do niego zwrotkę, która podkreśliła jego prostotę i dodała melodyjności, całość bardzo mi się spodobała. Więc wysłałem nagranie do chłopaków i mówię im: „Wydaje mi się, że stworzyłem właśnie oldschoolowy, heavymetalowy kawałek, co o nim sądzicie?” [śmiech]. Wszystkim się spodobał, więc trafił na album, a nawet został singlem. Ale czy tak właśnie będzie brzmiał kolejny album Eclipse, tego nie wiem. Można coś sobie założyć, ale ostatecznie najważniejsze, to pisać piosenki, którymi się ekscytujemy. Nigdy nie wiesz, jaki będzie kolejny album, dopóki go nie nagrasz.
MATEUSZ: Pewnie! W weekend po wydaniu albumu zagraliście koncert w Zurychu. Dlaczego wybraliście Szwajcarię na wasze release party?
ERIK: To wszystko wina pandemii, mieliśmy taką myśl: „poszukajmy miejsca w środku Europy, gdzie ludzie mogą iść na koncert”. Musieliśmy coś wymyślić, bo w czasie, gdy bookowaliśmy gig w Szwajcarii, Szwecja wciąż pozostawała zamknięta i nie mogliśmy tam grać. Dlatego zaaranżowaliśmy ten koncert w Zurichu i opłaciło się, było naprawdę fajnie. Przyszło sporo osób, dobrze się bawiliśmy.
MATEUSZ: To musiało być spore przeżycie, móc znowu grać muzykę na żywo po 18 miesiącach pandemii.
ERIK: Absolutnie! Koncerty na żywo są fantastyczne, cudownie jest być znów na scenie. Ale tak samo świetnie jest po prostu spotkać się z ludźmi, porozmawiać w większej grupie, wyjść na obiad. Tak długo nie mogliśmy tego robić!
MATEUSZ: Wróćmy na chwilę do początków zespołu – formacja powstała w 1999, ale w tym roku mija 20 lat od wydania waszego debiutanckiego albumu. Patrząc z perspektywy czasu, jesteś zadowolony z kierunku, jaki obrał zespół przez te lata?
ERIK: No pewnie! Uważam, że nasz ostatni album, „Wired”, jest naszym najlepszym, a pierwszy, „The Truth And A Little More”, jest zdecydowanie najgorszy – czyli obraliśmy dobry kierunek rozwoju. Nasze pierwsze dwa albumy nie są zbyt dobre. W sumie… w sumie to są totalnie beznadziejne [śmiech]. Niby nazwa ta sama, ale nie mieliśmy pieniędzy, nie mieliśmy producenta, sam je miksowałem i nie miałem pojęcia, co robię. To były takie domowe projekty. Ale wiele nas nauczyły i teraz, po 20 latach, jesteśmy w zupełnie innym miejscu.
MATEUSZ: A były jakieś momenty w historii Eclipse, które mógłbyś określić jako „punkty zwrotne”?
ERIK: Jednym z ważniejszych punktów zwrotnych było wydanie naszego trzeciego albumu, „Are You Ready To Rock?”. Przed nim byliśmy bliscy poddania się. Rzuciliśmy wszystko i stwierdziliśmy: „Walić to, robimy muzykę, jaką kochamy, gramy hard rocka!”. Zaczęliśmy grać muzykę, jaką sami kochamy i przestaliśmy się przejmować, czy komuś innemu się to spodoba. Postanowiliśmy nagrać album, którego sami byśmy słuchali. Jak to zrobiliśmy, zaczęło do nas docierać dużo pozytywnych reakcji – „WOW! Jaki świetny krążek, super kawałki!”. I to był dla nas punkt zwrotny, okazało się, że by osiągnąć sukces, trzeba wierzyć w to, co się robi, a nie starać się wszystkim dogodzić. Pozostaliśmy przy tym podejściu – róbmy to, co kochamy, a nie to, czego ktoś od nas oczekuje. Przy naszym kolejnym albumie, „Bleed & Scream”, poszliśmy jeszcze dalej, pozbyliśmy się wpływów z zewnątrz i robiliśmy wszystko jeszcze bardziej po swojemu. Od tamtej pory tak działamy i tak właśnie doszliśmy przez lata do naszego brzmienia.
MATEUSZ: Zdecydowanie, wasze brzmienie wyróżnia się na tle innych zespołów, nie tylko tych skandynawskich. Wróćmy jednak do „Wired” – to nie jedyny album, który wydałeś w tym roku. Najpierw było „Retransmission” twojego drugiego zespołu, W.E.T. Czym różni się praca w tych dwóch grupach?
ERIK: Eclipse to stuprocentowy zespół – wszystkie decyzje podejmujemy wspólnie. Wszystko tworzymy razem, to nie są same moje pomysły, czy pomysły kogokolwiek z zespołu. To połączenie wszystkiego na raz, co czyni zespół Eclipse organicznym, jest w tym głębia. Z drugiej strony, W.E.T. to bardziej taki projekt, mimo że oczywiście po tylu latach sprawia wrażenie zespołu, bo przecież graliśmy nawet na żywo. Ale tutaj jeśli zwyczajnie pojawia się dobry kawałek, jeśli jest dostatecznie ciekawy, żeby go nagrać – ląduje na albumie. W tym sensie, z W.E.T. pracuje się łatwiej, bo nie ogranicza nas poszukiwanie charakterystycznego brzmienia zespołu, co z kolei jest bardzo ważne dla Eclipse.
MATEUSZ: Jasne. W ciągu ostatnich lat udzielałeś się też w innych projektach, takich jak Ammunition i Nordic Union. Jaki jest obecnie status tych zespołów?
ERIK: Trwają rozmowy o Nordic Union – Ronnie czuje się teraz dobrze, rozmawialiśmy o nowym albumie, co mnie bardzo cieszy. Uwielbiam pracować z Ronniem, jest rewelacyjnym muzykiem, to zaszczyt móc z nim tworzyć. Oczywiście, praca z Jeffem Scottem Soto w W.E.T. to również zaszczyt. Obaj są moimi bohaterami z czasów młodości, dlatego to dla mnie ogromny przywilej, że mogę z nimi nagrywać. Co do Ammunition – ten projekt jest chwilowo zawieszony. Åge jest bardzo zajęty, zajmuje się kilkoma rzeczami na raz, wrócił też do zespołu Wig Wam. Zobaczymy, jak to będzie. Ale w przypadku Nordic Union zdecydowanie trwają rozmowy o nowym albumie.
MATEUSZ: Będę trzymał kciuki! Myślisz może o jakiś nowych projektach?
ERIK: Ostatnimi czasy staram się ograniczać – odrzucam większość propozycji współpracy, by móc skupić się na Eclipse. Tym się głównie zajmuję – to moje muzyczne dziecko i poświęcam mu sto procent energii. Uwielbiam zajmować się Nordic Union i W.E.T., ale to wszystko – Eclipse to wciąż mój priorytet. Nie chcę mieć stu różnych projektów na raz, to kosztuje zbyt dużo czasu i wysiłku.
MATEUSZ: Gdy nie nagrywasz ani nie występujesz na żywo z Eclipse lub W.E.T. czy Nordic Union, często i tak spędzasz czas w studiu – pracując nie tylko nad własnym materiałem, ale także dla wielu innych osób, które zwracają się do ciebie o produkcję i miksowanie swoich płyt. Obecnie jesteś jednym z najpopularniejszych producentów muzycznych w Skandynawii. Co najbardziej lubisz w tej części swojej pracy?
ERIK: Myślę, że różnorodność grania na żywo, posiadania własnego zespołu i pełnienia w nim roli zarówno muzyka, jak i twórcy, ale też praca w studiu – nagrywanie, produkcja, miksowanie, co też kocham. Przez lata nauczyłem się, jak to robić – i jest to świetna zabawa, ponieważ kiedy miksujesz płytę, możesz zanurzyć się w czyjejś pracy i spróbować ulepszyć ją tak bardzo, jak to możliwe, wnosząc do niej nowy punkt widzenia i starając się jak najbardziej uwypuklić jej mocne strony. To jest świetne! Ale też nie chciałbym poświęcać temu całego czasu – więc bardzo podoba mi się ta różnorodność bycia na scenie z zespołem, a także pracy w studiu.
MATEUSZ: Wraz z premierą „Wired” zdecydowaliście się wypuścić swoje własne piwo. Jak do tego doszło?
ERIK: Szczerze mówiąc, to był zupełny przypadek [śmiech]. Zacznę od tego, że jestem wielkim piwoszem. Kocham piwo, dosłownie w każdej wersji, w taki typowo nordycki sposób. Któregoś dnia rozmawialiśmy z naszym managementem o tym, że piosenka „Saturday Night (Hallelujah)” świetnie nadałaby się do reklamy piwa – i ktoś z nich z jakiegoś powodu źle to zrozumiał. Nasz manager myślał, że chcemy stworzyć swoje własne piwo i skontaktował się z browarem. Próbowaliśmy się wytłumaczyć: „Nie, nie chcieliśmy robić piwa!”. Ale machina zdążyła już ruszyć – właściciel browaru okazał się być mocno zainteresowany tym pomysłem. Więc po krótkim namyśle powiedzieliśmy: „OK, zróbmy to piwo!”. I byłem mocno zaangażowany w cały proces, od receptury piwa po projekt butelki. To naprawdę świetne kraftowe piwo – a dokładniej lager, chmielowy lager, z włoskim słodem i czeskim chmielem.
MATEUSZ: Naprawdę chciałbym go kiedyś spróbować – może trafi się okazja na którymś z waszych koncertów? A skoro już o tym mowa – jakie są wasze dalsze plany koncertowe? Wiem, że o ile pandemia w tym nie przeszkodzi, w grudniu zagracie w Monachium – ale co potem? Czy jest szansa, że w przyszłym roku odwiedzicie więcej miast w Europie Środkowej, w tym także w Polsce?
ERIK: W przyszłym roku zdecydowanie bardzo byśmy chcieli! Ale myślę, że na trasę z prawdziwego zdarzenia będzie trzeba poczekać przynajmniej do wiosny. Zbyt wielu promotorów i klubów było rozczarowanych odwoływaniem koncertów przez te ostatnie dwa lata. Dlatego na razie powstrzymamy się z trasą i skupimy się na pojedynczych koncertach, takich jak ten w Monachium, o którym wspomniałeś. W tę sobotę gramy na festiwalu w Norwegii, damy też kilka mniejszych koncertów tutaj w Szwecji. Wystąpimy też na festiwalu w Karlsruhe w Niemczech – w ten sam weekend, w który odbędzie się koncert w Monachium. Na pewno zagramy więcej koncertów, ale na razie nie możemy potwierdzić dużej trasy.
MATEUSZ: W takim razie trzymajmy kciuki, żeby wiosna była dla nas wszystkich znacznie lepsza niż kilka ostatnich miesięcy. I jak już wspomniałem, mam nadzieję, że zagracie też w Polsce. Do tej pory odwiedziliście Polskę tylko raz, sześć lat temu. Jakie są twoje najlepsze wspomnienia z tej wizyty?
ERIK: Mogę powiedzieć, że miejsce, w którym graliśmy, było naprawdę piękne! To było w Warszawie, prawda?
MATEUSZ: Tak!
ERIK: Tak. Pamiętam, że kręcili film tuż obok, i naprawdę ciekawie było siedzieć tam, pić piwo i przyglądać się, jak pracują na planie. Wieczór też potoczył się całkiem ciekawie. Pamiętam, że to była bardzo szczególna sala, bardzo mała.
MATEUSZ: Tak, oczywiście byłem tam na tym koncercie – zresztą robiliśmy nawet nasz pierwszy wywiad w autokarze przed koncertem.
ERIK: Jasne, pamiętam! I pamiętam też, że przez cały koncert mieliśmy tylko jakieś dziwne niebieskie światło [śmiech].
MATEUSZ: Tak! Nawet trudno mi było robić zdjęcia aparatem w środku, bo było tam dość ciemno. Więc wiesz, zdjęcia, które zrobiłem, wyszły po prostu... złe.
ERIK: Jestem absolutnie pewien, że wszyscy zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, ale nie pamiętam, czy sam występ był dobry, czy zły.
MATEUSZ: To było naprawdę świetne show! Zabawne było to, że w koncercie uczestniczyło wielu fanów Sabatonu – a ponieważ graliście wtedy z ich byłym muzykiem, Robbanem Bäckiem, to publiczność zgotowała mu niesamowitą owację.
ERIK: Zgadza się, tak, pamiętam to! Zaskoczyło mnie, że w Polsce jest tylu fanów Sabatonu – może nawet nieco więcej, niż fanów Eclipse [śmiech].
MATEUSZ: Tak, to prawda. Ale zmieńmy to – odwróćmy proporcje [śmiech]. Dotarliśmy do końca wywiadu, więc jeśli chcesz zostawić wiadomość naszym czytelnikom, swoim fanom w Polsce, to jest idealny moment.
ERIK: Wiem, że minęło sześć lat od naszego ostatniego spotkania, ale z całą pewnością ponownie umieścimy Polskę na naszej mapie koncertowej. Rozmawialiśmy o różnych miastach, w których chcemy zagrać i chociaż jedno miasto w Polsce znajdzie się na kolejnej trasie. To obietnica!
***
A few weeks ago, the Swedish band Eclipse released their eighth studio album entitled “Wired”. Taking this opportunity, we interviewed the leader of this formation, Erik Mårtensson. Enjoy your reading!
The interview was conducted by Mateusz M. Godoń on behalf of our website.
MATEUSZ: Hi Erik! How are you? I know that you have a lot of work now, so thanks for finally finding the time for this interview.
ERIK: Yeah, I'm sorry for being such a problematic guy to connect with! Actually, last weeks have been really busy. I'm in the studio working on three different records at the same time, so it's indeed quite a moment of activity.
MATEUSZ: Can you tell us what have you been working on? What are those records?
ERIK: Well, I don't think I can talk about two of those records. But the third one is the record I'm producing by a Norwegian glam rock band called The Cruel Intentions.
MATEUSZ: Fine! So, it's been three weeks since the release of your primary band's, Eclipse, latest album called “Wired”. First of all, I'd like to congratulate you on another fantastic LP! I've noticed that in many countries the album was really well received by both Eclipse fans and the journalists. How much does such a positive reception mean to you?
ERIK: Well, of course, it means a lot! When you do a record, you only write the songs you love yourself and, you know, we write the stuff that we get excited about and let's just hope that someone else will, too, because you never know how people would react to them. But it worked out this time, which is fantastic!
MATEUSZ: Did you feel some kind of internal pressure to create an even better album than the excellent previous one, called “Paradigm”?
ERIK: Well, not really. We just wrote songs in the same way. Even if it was a pandemic, we still wrote in the same way, together in a room. I think the only importance was not to write a song that sounded like “Viva La Victoria” – that was the most important thing, you know, because it was such a massive commercial success. I think we couldn't have a song that sounded anything like it. So that's the only rule we had in our minds.
MATEUSZ: Yeah, I see! Well, on “Wired” the content of the album is very different depending on its format – the CD and digital versions have an exclusive track, and the LP has its own unique track as well. The order of the songs is also different in all these versions. Where did the idea for such differences come from?
ERIK: It actually came from the thought that people listen very differently to CDs, streaming and vinyls. First of all, in case of streaming – if you're not Iron Maiden, you cannot have a seven minute song in the beginning, it just doesn't happen! You can only have fast rewarding songs in the beginning of the running order. Otherwise, people will turn off and listen to something else. So you have to kind of get all the really catchy stuff in the beginning. But usually our running orders have worked well for both CDs and streaming. But for vinyl, you have two opening tracks, one on each side, and two closing tracks as well. So you can kind of make two albums out of one, which makes it different. So, you know, “Roses On Your Grave” is the perfect opener for the CD and streaming. But we thought that on the vinyl we open Side B with that one – and it still makes a great opening track. The idea actually came from the fact that I own the “1987” by Whitesnake and my vinyl starts with “Crying In The Rain”, and a lot of people have a version that starts with “Still Of The Night”. And the CD is also different, so we thought, why can't we just do the same thing and have different running orders?
MATEUSZ: Definitely! So let's talk for a moment about the songs from the new album. Do any of them make you particularly proud?
ERIK: Well, I don't know which ones make me particularly proud! I think that the album as a whole makes me really proud! I'm really excited about it – I think it's a great record from start to finish, which is always the goal when you make records – to make an album, you know, without any fillers. I bought too many records in my youth where I love like one or two songs and the rest were just fillers, and I couldn't understand why there were so many fillers on the records. So I always try not to have any fillers on the records. We do our best at least. But, you know, there are so many great tracks on “Wired” – I love “Run For Cover”, it's one of my favorite songs on the record!
MATEUSZ: It's also one of my favorite tracks on this album! So, as you already mentioned this song, can you tell me and our readers a little bit about its background? Because despite its very energetic appearance in the musical part, its lyrics seem to be quite dark.
ERIK: Yeah, I think the lyrical part fits into some kind of Northern Scandinavian... not mythology, but some kind of darkness that we have up here in our whole culture, if you know what I mean. And I think that we wanted to have something of that in the lyrics because of the whole vibe the song had. There is a vibe throughout the song, from start to finish, that really drags you in – and I wanted the lyrics to reflect that vibe the music gave me.
MATEUSZ: Yeah, I see. So there is also a beautiful ballad on this album called “Carved In Stone”, and it's definitely one of the most romantic Eclipse songs, because usually if you write songs about love and relationships in general, they are a bit, I would say, bitter. So what made you take a slightly different approach this time?
ERIK: Yeah, it's more a celebration of love, and it's about being together, growing old together and eventually being buried together. And I think it's just a romantic song about love – you know, it's very short, there aren’t many words. I think the hardest part with the lyrics was not the words themselves – it was because there are so few words in the lyrics, so it's really hard to get to say what I want to say in such a few words, that really made it super hard. And I don't know if I managed to do that, but at least it was something different than usual.
MATEUSZ: It's a beautiful piece, definitely! Can you tell us if it was dedicated to any special person in your life?
ERIK: I guess to my wife. We've been married for over 20 years already. That's been a long time.
MATEUSZ: Wow, congrats! Another song I'd like to ask you about is “Twilight” – in the guitar solo there is a fragment derived from “Ode To Joy”. Where did the idea for such combination of classical music and rock came from?
ERIK: Well, I think the idea came up on the same day we wrote the original demo of the song. The energy and the vibe of this track kind of reminded me of a song by The Killers called “Mr. Brightside”. It has the same kind of energy going. These two songs don’t sound the same or anything, but there was something about it, and I remember in the chorus there's a guitar playing, and it sounded a bit like Beethoven. So just for fun, I played Beethoven over our song and it just sounded like “WOW!” – it was just a perfect match and we all started laughing at it. So we kept it all the way from the first demo day to the final version. It was fun, and if we liked it and we think it's fun, then I guess others will too.
MATEUSZ: In the single track “Bite The Bullet”, you present a slightly sharper sound than the one typical for Eclipse. Is it a sign that the band will be evolving this way – to harder rock than on previous records?
ERIK: Oh, I don't know. It's just the last song I wrote it the last week before we had to decide which songs to record, and I just came up with this super simple, you know, Judas Priest/Accept style guitar riff and I made it. Then I added the verse which made it a simple, but still very melodic song, and I really liked it. So I send it to the guys and said, “I just think I wrote an old school heavy metal song. What do you think about it?” [laughter]. And everyone loved it, so we recorded it for the record, and it even turned out to be a single. But if it's going to represent something from the next record from Eclipse – I don't know! You know, you can make all the plans in the world, but at the end we have to make songs that excite us. And you never know how the album is going to be at the end until you've written it.
MATEUSZ: Sure! During the weekend after the album's release, you played a concert in Zurich. Why did you think that Switzerland was the best choice for a place to throw a release party?
ERIK: Yeah, I think it has everything to do with the pandemic, of course, because there was this thought, “Let's find a place where people can attend somewhere in the middle of Europe”. So instead of having the release party in Sweden, which by the time we had booked the gig in Switzerland, was impossible, as Sweden was still closed down and we couldn't have concerts, we had to do something. So we arranged that show in Zurich and it was a real success for us. It was really fun. A lot of people showed up and we had a really good time together.
MATEUSZ: I guess it was nice to come back to playing music live after these 18 months of pandemic?
ERIK: Yeah, absolutely. And I think playing live is great – it's super fun to be on stage again – but it's also fun to hang out with people, meet people, you know, finally, again, just talk to a lot of people, have dinner and whatever. It's been such a long time since we were able to do all of this!
MATEUSZ: Yeah! Let's go back a bit to the beginnings of the band – because although the band was formed in 1999, this year marks the 20th anniversary of the release of your debut album. So looking back, are you satisfied with the direction in which the group has developed over the time?
ERIK: Absolutely! I think the latest album, “Wired” is our best record, and I think the first record, “The Truth And A Little More” is by far the worst – thus, I guess it's safe to say that we have evolved in the right direction. Yeah, the first two records are not that good. They are... They actually suck [laughter]. And, you know, it's kind of: the name is the same, but there were no budgets, there were no producers, I mixed them myself and I had no idea what I was doing. They were just like home projects. But we learned a lot, a lot of stuff from them, so now, after 20 years, we are in a very different place.
MATEUSZ: Which of the moments in the whole history of the group do you consider turning points for Eclipse?
ERIK: Well, I guess the big turning point was when we did a record called “Are You Ready To Rock?”, which is our third one. Before that, we kind of almost gave up the game. We kind of let go of the whole band and it was like, “Screw it, let's do music that we love, let's do some hard rock!”. That was the music that we loved ourselves completely and we didn't care if anyone else would love it, because we just wanted to write a record that we wanted to hear. And when we decided to do that, people were starting to react very positively, like, “WOW, what a great record! Great songs!”. And I think that was a turning point, and we realized that to achieve success, you should have the confidence to do your own thing and don't ever think about what others want from you. And we kept that same vibe and that same attitude of doing things – let's do it because we love it and not because someone else wants it from us. And I think for the next record after it, “Bleed & Scream”, we did it even more and we even tried, you know, to let go of the influences we had and more and more bring in our own way of doing things. We have been doing that ever since, and I think we kind of nailed our own sound throughout years.
MATEUSZ: Yeah, definitely, your sound is very, very unique among other bands, not only from Scandinavia! Anyway, “Wired” isn't the first album you have released this year – the first one, called “Retransmission”, was an album by your second band W.E.T. What is the difference between working with those two groups?
ERIK: Well, Eclipse is 100 percent of a band – all decisions are made as a band together. You know, it's something in between everyone, it's not just my nor anyone's thoughts or ideas. It's a mix of concepts, which makes Eclipse very organic as a band, there's a lot of depth. In turn, W.E.T. is more like a project, of course, even if it feels like a band after all these years and we've been playing live as well. But it's more like if we have a great song, if it's good enough to be recorded, then it's going to be on the album. So it's kind of easier to work with W.E.T. in that sense, because we don't have to find our own unique sound, so to speak. But with Eclipse, it's very important for us that we do our own thing.
MATEUSZ: Sure. You have also been involved in several other projects in recent years, including Ammunition and Nordic Union. Could you tell us what's the current status of these two bands?
ERIK: There are new talks about Nordic Union – Ronnie is feeling good at the moment, so we have been talking about making a new record together, which is super exciting. I love to collaborate with Ronnie – I think he's a great singer and it's really an honor to work with him. It's an honor to work with Jeff Scott Soto in W.E.T., of course, as well. You know, they are both my childhood heroes, so I feel really privileged to be able to work with them. As for Ammunition – at the moment, I think this project is in the freezer for a while. Åge has been really busy lately – he's got a lot of projects going on, he's back with Wig Wam again, as well. So let's see what happens. But in case of Nordic Union, there are definitely talks about making a new one.
MATEUSZ: I will keep my fingers crossed for it, then! Do you currently have any other ideas for some new side projects?
ERIK: I try to limit myself these days and I say “No” to most things – because I want to focus on Eclipse. You know, Eclipse's my main thing to do – it's my musical baby and it's where I put my kind of 100 percent effort into. I love doing the Nordic Union and W.E.T. stuff as well, but that's all – and Eclipse is my priority. I don't want to have a hundred different side projects at the same time. It takes too much time and energy.
MATEUSZ: Still, when you are not recording or playing live with Eclipse or W.E.T. or Nordic Union, you are also often busy behind the mixing desk, not only for your own material, but for many others who turn to you to produce and mix their records as well. These days you are one of the most popular music producers in Scandinavia. So what do you enjoy most about this part of your work?
ERIK: I think the diversity of playing live, having my own band as a musician and a writer, and also the technical stuff in the studio – recording, producing, mixing, which I also love. Throughout the years, I really learned how to do it – and it's so much fun because when you are mixing a record, you can dive into someone else's work and try to enhance it as much as possible, and bring new eyes and ears to their albums and try to make the most out of it, which is great. But I wouldn't like to be 100 percent in the studio as well – so I really like the diversity of being on stage with the band and also working in the studio.
MATEUSZ: Along with the premiere of “Wired”, you decided to create your own beer as well. How did it come about?
ERIK: Well, it actually was a mistake [laughter]. To start with, I'm a big beer nerd. I love beer and I'm into all sorts of beer, in a very Nordic way. And I think we started talking with the management that the song “Saturday Night (Hallelujah)” would make a great beer commercial – and somehow someone read the email wrong. So a booking agent we have here in Sweden thought we want to make a brand of beer and contacted a brewery. We were like, “Oh no, there was no plan to make a beer!”. But it all had already started: the beer brewer was really interested in making it. So after a while we said, “OK, let's make a beer!”. And I've actually been heavily involved with the whole process, from the recipe of the beer to the design of the bottle. It's a really great craft beer: it's a lager, a hoppy lager, with Italian malt and Czech hops.
MATEUSZ: I'd really like to try it someday – maybe there would be a chance during some of your shows? And speaking of which, what are your concert plans? I know that as long as the pandemic won't prevent it, you will be playing in Munich in December, but what then? Is there a chance that you will visit more cities in Central Europe, including some in Poland, in the next year?
ERIK: Next year, definitely, we would love to! But I think a proper tour will not happen, I guess, until spring. Because I guess too many promoters and venues have been disappointed with cancellations, you know, for these last two years – so I think we're going to take it a bit easier with tour plans, but we're going to do one-off shows like the one in Munich you talked about. We're playing a festival in Norway this Saturday. We're having some local gigs here in Sweden. We are having also a festival in Karlsruhe, Germany, the same weekend as Munich gig. There are definitely more gigs coming up, but no big tour, I'm afraid, is confirmed yet.
MATEUSZ: All right, so let's keep our fingers crossed that the spring would be much better for all of us than the last few months. And, as I mentioned already, I hope you will get to play in Poland, too. So far, you visited Poland only once, six years ago. What are your best memories from that trip?
ERIK: I'd say the whole place where we played was really beautiful! It was in Warsaw, right?
MATEUSZ: Yes!
ERIK: Yeah. They were shooting a movie right outside the venue where we played and it was really interesting sitting there, drinking beer and watching the whole thing unfold. And it turned out to be quite an interesting evening as well. It was a very special venue, I remember, very small one.
MATEUSZ: Yeah, I was there at this concert, obviously – we even had our first interview in the tour bus before the show.
ERIK: Sure, I remember! And I also remember that there was only like strange blue light inside throughout the whole show [laughter].
MATEUSZ: Yeah. And it was hard to take pictures inside because it was quite dark in there. So, you know, the photos I took were just... bad.
ERIK: I'm pretty sure we did the best of what we had, but I can't remember if the show was good or bad.
MATEUSZ: It was absolutely nice, and the funny thing was that there were many fans of Sabaton attending the show – and because you played with their former musician, Robban Bäck back then, he was just praised by all the people in the venue.
ERIK: That's correct, yeah, I remember that! It was surprising that there's such a lot of Sabaton fans in Poland - maybe even slightly bit more than Eclipse fans [laughter].
MATEUSZ: Yeah, definitely. But let's change that, let's switch the proportions [laughter]. We have reached the end of the interview, so if you'd like to leave a message to our readers, to your fans in Poland, this is the perfect moment.
ERIK: Yeah, I know it's been six years and we are definitely putting Poland on the tour map again. We have talked about different cities to play and at least some city in Poland is going to be on the tour schedule next time. That's a promise!
Tłumaczenie wersji PL oraz korekta wersji EN: Natasza „Crushynka” Sakson