Marki „MTV Unplugged” nikomu nie trzeba przedstawiać. Udział w tym kultowym formacie akustycznych koncertów i dokumentujących je płyt wzięli nawet tak cenieni muzycy, jak Eric Clapton, Ricky Martin czy zespoły Scorpions i KISS. Od pewnego czasu tego zaszczytu mają szansę dostąpić również przedstawiciele polskiej sceny muzycznej. Niedawno do tego grona dołączyła niezwykle ceniona w naszym kraju artystka – Natalia Kukulska. Płyta „Kukulska MTV Unplugged” trafiła na półki sklepowe 10 maja, a my z tej okazji niedługo później mieliśmy przyjemność odbyć długą pogawędkę z Natalią. Zapraszamy do lektury zapisu tej rozmowy!
Wywiad w imieniu portalu wyspa.fm przeprowadził Mateusz M. Godoń.
MATEUSZ: Rozmawiamy z okazji niedawnej premiery twojego najnowszego albumu „Kukulska MTV Unplugged”. Jak w ogóle doszło do tego, że nagrałaś krążek w ramach tego kultowego międzynarodowego formatu, który jest obecny również w Polsce?
NATALIA: Tak naprawdę jakiś czas już miałam chrapkę na ten format i wiem, że moja menedżerka prowadziła rozmowy w tej sprawie. Jak to się mówi, byłam na tak zwanej shortliście, ale cały czas nie było wiadomo, kiedy to się wydarzy, bo kolejka wykonawców jest dość długa. Płyty w tym słynnym formacie rzeczywiście regularnie powstają ostatnio w Polsce – i my w końcu też dostałyśmy informację, że jest zielone światło, byśmy zrobili ten koncert. Jedyne, co mnie zaskoczyło, to termin, bo myślałam, że będzie to z większym wyprzedzeniem, a niestety okazało się, iż tego czasu zbyt wiele nie ma, a dodatkowo przypadł nam grudniowy termin. A wiadomo, że jest to miesiąc zawsze dość intensywny koncertowo. Trudno zatem było nawet o miejsce, do tego zaproszenie muzyków i ich czas na próby. Więc to było duże wyzwanie – zarówno logistyczne, jak też artystyczne.
MATEUSZ: Jasne! Na koncie masz już kilkanaście studyjnych albumów, a ponadto mnóstwo różnych pobocznych projektów i kolaboracji. Generalnie tego materiału jest mnóstwo. Było ci ciężko wybrać z tej puli piosenki do zestawu na ten specjalny krążek?
NATALIA: Na pewno nie było to łatwe zadanie, więc najpierw pomyślałam, że ograniczę ten swój wybór do płyt solowych. Czyli nie brałam pod uwagę takich piosenek, które powstawały na projekty specjalne czy do filmów, bo tego rzeczywiście było dużo. Piosenki wybieraliśmy wraz z Archie’em Shevskym, z którym wyprodukowaliśmy ten album. Archie jest odpowiedzialny za aranżacje i miksy. Lista piosenek początkowo była znacznie dłuższa i weryfikowaliśmy ją cały czas. Ostatecznie na płycie znalazło się 16 utworów – wiadomo, że miałam chrapkę na więcej, ale też nie da się w tak krótkim czasie zrobić dobrze tak dużo. A z drugiej strony, koncert musi mieć jakieś ramy wykonawcze, żebyśmy byli go w stanie później grać w takiej wersji, w jakiej powstał – a to jest około 75 minut samej muzyki. Wytyczne były takie, by spojrzeć na swój repertuar przekrojowo i aby znalazły się tam też niektóre z moich największych przebojów. Jednak dostałam wolną rękę do wyborów i tym, co najmocniej je zweryfikowało, była warstwa liryczna. Oczywiście, mogłabym tam jeszcze umieścić kilka utworów popularnych, ale niektóre piosenki tekstowo w jakimś sensie już stały się mi dalsze i tak, jak aranżacyjnie można przełożyć wszystko w świat dźwięków, który mi teraz pasuje, to tekst jest niezmienny. Jeżeli coś brzmi już dla mnie nieprawdziwie, to dyskwalifikowało to utwór, nawet jeśli był to swego czasu przebój – na przykład takie piosenki, jak „Dłoń” albo „Czy ona jest” to są utwory, które na ten moment już są mi dalsze.
MATEUSZ: Rozumiem! A skoro już mówimy o poszczególnych utworach – to przełożenie której z tych 16 finalnie wybranych piosenek na to nowe, akustyczne brzmienie było dla ciebie największym wyzwaniem?
NATALIA: Najbardziej radykalna zmiana – a co za tym idzie, największe zaskoczenie dla słuchacza – może być przy utworze „W biegu”. To piosenka z lat dziewięćdziesiątych, taka taneczna, w zupełnie innym klimacie – a teraz jest trochę inne tempo i w ogóle zupełnie inne gitarowe brzmienie. Bardzo naturalnie mi się tę wersję śpiewa. Myślę sobie jeszcze, co mogło być trudne... Ja lubię wyzwania, więc raczej to była radość, że mamy okazję na coś spojrzeć na nowo. Nie było jakichś dużych problemów. Zdarzał nam się jakiś taki twórczy dysonans w spojrzeniu z Archie’em. Może w przypadku jednej czy dwóch piosenek on wprowadzał pewne zmiany po konsultacji ze mną, gdy prosiłam o inną drogę – ale zazwyczaj wybory i dążenia Archiego były bardzo trafne. Na przykład piosenka, która miała prawo mi się w jakimś sensie opatrzyć czy wręcz znudzić, czyli „Im więcej ciebie tym mniej”, w zasadzie jest teraz tak bardzo intymna i głęboka, to znaczy właśnie przez tę intymność i prostotę nabrała takiej nowej dla mnie głębi i stała się swoistym odkryciem. Zależało nam na tym, żeby nie odwracać tych piosenek do góry nogami, żeby nie zmieniać tak bardzo i harmonii czyli akordów czy wszystkiego wokół, tylko zastanowić się, jak to można przełożyć na takie najbardziej naturalne brzmienie i wydobyć esencję. I myślę, że to się udało. Ciekawostką jest piosenka „My” – akurat tutaj aranżację robił Michał Dąbrówka, mój mąż – bo ona jest oryginalnie też taka bardzo taneczna, wręcz nawet w takim klubowym klimacie. Dzięki temu, że mieliśmy na scenie ciekawe instrumenty, mogliśmy stosować akustyczne zastępniki dla elektronicznych brzmień. Na przykład takie arpeggiatory, które są stosowane właśnie w muzyce elektronicznej, wspaniale zastąpił instrument marimba, na którym grał mój syn Jan Dąbrówka. Klarnet basowy zaś brzmiał momentami jak chropowaty syntezator. Ogólnie praca nad tymi aranżacjami była naprawdę wielką frajdą, choć gonił nas czas. Ale ja myślę, że czasami dobrze jak artysta ma tak zwany deadline, bo jest jakaś większa mobilizacja.
MATEUSZ: Gdy zaznajamiałem się z tą płytą, bardzo duże wrażenie wywarł na mnie fakt, że podeszliście do tego projektu bardzo kreatywnie – bo mimo że, tak jak mówisz, nie zrobiliście wielkiej rewolucji w tym sensie, iż nie zmieniliście mocno tempa tych piosenek i rdzeń poszczególnych kompozycji jest zachowany, to jednak dużo jest takich fajnych niespodzianek – gdzieniegdzie pojawia się ciekawy instrument, da się wyłapać różne smaczki gdzieś w tle. I to jest naprawdę super!
NATALIA: Dziękuję! Cieszę się bardzo, że zwróciłeś na to uwagę, bo tak naprawdę to jest pole do wyobraźni, żeby zrobić to bez prądu – to nie znaczy, że mamy się ograniczyć do dwóch–trzech instrumentów. Wiadomo, że chodzi o esencję, taką swoistą prawdę, by nie przearanżować, bez zbędnej otoczki, ale tych kolorów akustycznych można wpleść wiele. I właśnie jest tutaj też ciekawa sekcja dęta, bo w jej skład weszły klarnet basowy, waltornia i flet, a to jest bardzo nietypowe zestawienie instrumentów. Rytmiczna sekcja wzbogacona jest o marimbę i handpany, które moim zdaniem nadają totalnie magiczny wymiar tym piosenkom – to jest instrument perkusyjny, melodyczny, którego brzmienie samo w sobie jest tak bardzo inspirujące, że naprawdę jest to wielka radocha mieć go w zestawie.
MATEUSZ: Jasne! W zestawie, który wybrałaś na ten koncert, znalazło się miejsce dla coveru piosenki Bajmu „Nie ma wody na pustyni”. Skąd pomysł, żeby właśnie po tę piosenkę sięgnąć?
NATALIA: Pojawienie się zarówno coveru, jak i gości generalnie jest jedną z zasad formatu „MTV Unplugged”. Postawiłam na ten utwór, bo chciałam oczywiście zaśpiewać polską piosenkę. Postanowiłam sięgnąć do lat osiemdziesiątych, do których mam duży sentyment, bo wtedy byłam dzieckiem, i pomyślałam o tym utworze, bo on jako jeden z nielicznych w szeroko pojętym polskim repertuarze ma w sobie dowcip, pazur i pustynne skojarzenia dały nam pretekst do wykorzystania innych środków wyrazu. Nie czułam się na siłach, żeby coś przerabiać, dotykać jakiegoś bardzo poważnego utworu, a ten ma takiego zadziora, a wręcz nawet takie punkowe szaleństwo w sobie. I rzeczywiście, takie apogeum energii na tym koncercie było właśnie podczas grania utworu „Nie ma wody na pustyni”. Teraz wypuszczamy go do sieci jako singiel i zobaczę, jaka będzie reakcja bo na pewno wyróżnia się w tym zestawie a wiadomo, że nie wszyscy mieli szansę zobaczyć ten koncert w Canal+. Za to będą mieli okazję zobaczyć koncerty na żywo, które przygotowujemy na jesień.
MATEUSZ: Jak sama wspomniałaś, istotnym elementem koncertów z cyklu „MTV Unplugged” są goście. Ty wybrałaś Natalię Szroeder i Igora Herbuta. Czemu właśnie ich zaprosiłaś do udziału w tym przedsięwzięciu?
NATALIA: Mogłabym oczywiście mnożyć jeszcze nazwiska i moje chęci spełnienia duetowego. Wiele kwestii to zweryfikowało, również czas, ale na pewno Natalia i Igor byli na tej najważniejszej mojej liście, gdy sprawdzaliśmy możliwości i dostępność niektórych artystów. Bardzo ich lubię i szanuję ich twórczość. Natalia jest wokalistką, która teraz, ma swój bardzo dobry czas. To, co ostatnio robi jest bardzo wysmakowane, świadome, ciekawe artystycznie. Jest piękną kobietą z pięknym, aksamitnym głosem i oczywiście, ma piękne imię [śmiech]. Tutaj połączyłyśmy siły w piosence „Kobieta”, która jest hołdem dla kobiecości i dla bohaterstwa dnia codziennego kobiety – i ten przekaz dzięki temu, że zaśpiewałyśmy to w duecie, jeszcze bardziej zyskał na sile. Bardzo lubię to nasze połączenie i tę wersję piosenki. A z Igorem nagraliśmy utwór niemalże premierowy, który pojawił się w zeszłym roku na mojej EP-ce, czyli „Osobno czy razem”. Jest to piosenka o różnych spojrzeniach na świat, o tym że potrafimy się różnić, ale pewnej mądrości wymaga to, żebyśmy mimo wszystko mogli żyć ze sobą w zgodzie. Innymi słowy, to utwór o dojrzałym związku i o występujących w nim różnicach poglądów. Igor nie jest tutaj przypadkowo, bo mieliśmy okazję się poznać przy różnych koncertach i polubić, czy wręcz nawet zżyć ze sobą podczas tych różnych tras. Dla mnie Igor jest na pewno jednym z najciekawszych wokalistów, bo ma w głosie i swojej muzycznej osobowości olbrzymią charyzmę. W zasadzie jak się zabiera za zaśpiewanie czegoś, to jego interpretacje zostawiają duży ślad. Jest bardzo charakterystyczny, charyzmatyczny, rozpoznawalny, i rzeczywiście zawsze wnosi siebie do tych utworów. I tak też było tym razem.
MATEUSZ: Zgadza się! Tak jak już powiedziałaś, na scenie towarzyszyli ci również twój mąż Michał i syn Jan. Jak ci się występuje w takim rodzinnym towarzystwie?
NATALIA: Dobrze, wręcz bardzo dobrze! Obecność męża nie jest dla mnie nowością i zaskoczeniem, bo występujemy razem już długo i przywykłam. Do dobrego człowiek się bardzo szybko przyzwyczaja! [śmiech] Ale rzeczywiście, mam w zespole wspaniałego perkusistę, już tak patrząc zupełnie obiektywnie. Świetnie mieć w zespole takiego muzyka, bo wiadomo, że Michał jest też idolem dla wielu bębniarzy. Choć on jest zawsze bardzo skromny, to cieszę się, że występuje u mojego boku, bo jest to takie wsparcie z najwyższej półki – perkusja nadaje rytm, jest motorem, więc jest jednym z najważniejszych elementów w graniu zespołu. Natomiast Jasio zagrał na marimbie. On jest zresztą bardzo wszechstronnym muzykiem, bo gra i na perkusji, i na marimbie, i na pianinie – i to w różnych składach. Natomiast ponieważ skończył szkołę muzyczną drugiego stopnia w klasie instrumentów perkusyjnych klasycznych, do których się zalicza marimba, to dla mnie było oczywistością, żeby właśnie jego zaprosić do zagrania na tym instrumencie. Wcale nie miał łatwej roli, bo ta marimba – podobnie jak te arpeggiatory, o których już mówiłam odgrywa taką motoryczną rolę. Więc tak naprawdę jest to takie „snajperskie” granie, wcale niełatwe, ale Jaś znakomicie sobie poradził. Dla mnie to była taka radość, że tak się to ułożyło, że mój syn już jest takim dojrzałym muzykiem i znalazł się ze mną na scenie. Oczywiście na koncertach z tej serii też będzie z nami grał, natomiast nie zagarniam go dla siebie, broń Boże – chcę, żeby się rozwijał, szedł swoją drogą. Ma swoje plany, które realizuje bardzo intensywnie.
MATEUSZ: Ale gdyby chciał w przyszłości z tobą występować, to nie wygonisz go ze składu?
NATALIA: Ależ oczywiście! Jest wspaniałym muzykiem i nigdy walory rodzinne tutaj nie przemawiały za tym, żeby go na siłę wciągać do składu – nie było żadnych taryf ulgowych w tym temacie.
MATEUSZ: A młodsze dzieci też idą w stronę muzyki, czy mają zupełnie inne zainteresowania?
NATALIA: Moja najmłodsza córka ma 5 lat, więc trudno powiedzieć, jak się potoczą jej losy, ale wykazuje bardzo dużą muzykalność i bardzo dobry słuch, więc wydaje mi się, że grzechem byłoby nie posłać jej do szkoły muzycznej. Zwłaszcza, że na pewnym etapie granie na instrumencie i taki rodzaj percepcji, który jest potrzebny przy tym, bardzo dobrze robi dla rozwoju dziecka. Zresztą bardzo lubi śpiewać – mówi, że będzie „śpiewarką i zdjęciarką”, więc zobaczymy, jak się to rozwinie [śmiech]. Natomiast Ania, moja starsza córka, ma lat 17 i wybiera się na studia muzyczne poza Polską, ale na razie jeszcze matura przed nią. Natomiast tak – muzyka też jest jedną z jej największych pasji. Jest bardzo wrażliwą duszą.
MATEUSZ: To super – trzymam kciuki, żeby trwała w swoim postanowieniu i żeby też się rozwijała! A wracając jeszcze na chwilę do samej płyty – prócz warstwy muzycznej uwagę zwraca również warstwa wizualna. Zarówno, jeśli chodzi o video, jak i o oprawę, w tym książeczkę – to wszystko wydaje się bardzo spójne. Czyja była ta intrygująca koncepcja – twoja, czy ktoś inny się do tego jeszcze dołożył?
NATALIA: Ja zawsze jestem jestem taką „Zosią–Samosią” – mam kilka takich nazw dla siebie, „Zosia–Samosia” czy „Pani Kontrola” [śmiech]. Jestem też wizjonerką, trudno mnie zawiadować artystycznie, ale tutaj miałam olbrzymie szczęście. Po pierwsze, dostałam dużo takiej wolności koncepcyjnej, a po drugie dostałam do pomocy wspaniałą ekipę ludzką – ludzi, którzy byli kreatywni i zdolni, zarówno koncepcyjnie, jak i wykonawczo. I to wszystko się złożyło wspaniale, także tak naprawdę to jest dla mnie koncert marzeń – taka celebracja, bo dodatkowo minęło 25 lat w zeszłym roku od premiery mojej płyty „Światło”. A jak celebrować, to na całego – bo rzeczywiście od każdej strony ten koncert staraliśmy się dopieścić. Jeśli chodzi o scenografię, to stworzyła ją Ola Andrychowycz razem z Danielem Sipowiczem, naszym oświetleniowcem – tutaj bardzo ważna jest współpraca tych pionów twórczych. Nie chcieliśmy, żeby to był taki estradowy koncert z bardzo ruchomymi światłami, tylko gra, kolorów, cieni i przeźroczystych figur geometrycznych, które oddziałują na siebie, a wydobywa to bardzo przejrzyste, jasne tło – horyzont. Jesteśmy jak w pudełku, w vintage’owym telewizorze. Więc tu się rozgrywa cała zabawa. Podobnie stroje, które stworzył Serafin Andrzejak – bardzo fajny, młody, zdolny projektant. Wiedziałam, że robimy rejestrację video, więc korciło mnie, żeby to była spójna opowieść – taki świat, który będzie przez nas stworzony od początku do końca. A jeśli chodzi o montaż, to zajął się nim wspaniały Janusz Dworzaczek, który poświęcił montażowi tego koncertu bardzo dużo czasu i z dużą czujnością poskładał ten obraz. Z kolei dźwięk zmiksował Archie. Tak naprawdę po koncercie mieliśmy bardzo dużo pracy bardzo. Żałuję, że nie ma z tego płyty DVD – chociaż wszyscy mówią, że DVD to jest przeżytek już dzisiaj – aczkolwiek koncert można oczywiście cały czas obejrzeć na platformie Canal+. Po to, żeby fizyczne wydanie tego krążka miało w sobie coś z tej atmosfery wizualnej samego występu, udało nam się stworzyć bogatszą oprawę tej płyty – dołączyliśmy do niej mini–album ze zdjęciami Marty Wojtal i Dominika Malika, które są naprawdę piękne. Ja zresztą jestem fanką zdjęć koncertowych – uwielbiam te zatrzymane momenty, kiedy muzycy przeżywają to, co grają. I naprawdę te fotki są takim fajnym wzbogaceniem tego wydawnictwa.
MATEUSZ: Zgadzam się! Też robię zdjęcia na koncertach i mam nadzieję, że uda się nam złapać na którymś koncercie! A odchodząc trochę od tematu najnowszej płyty – dwa lata temu wydałaś równie niezwykły album zatytułowany „Czułe struny”, z tekstami napisanymi do muzyki Chopina. Jak wielkie to było dla ciebie wyzwanie, żeby taką płytę stworzyć – żeby napisać te teksty do takich klasycznych kompozycji?
NATALIA: To było na pewno jedno z najtrudniejszych wyzwań w moim życiu – taki mój artystyczny Mount Everest. Samo to, że porwaliśmy się na wielkiego Fryderyka Chopina, już było dużym wyzwaniem – ale czułam się o tyle bezpieczna, że zaprosiłam do tego projektu naprawdę wspaniałych aranżerów, którzy przełożyli te tematy fortepianowe na orkiestrę symfoniczną. Powstały w zasadzie takie symfoniczne utwory z tekstami. Ja napisałam połowę tekstów, a do połowy zaprosiłam artystki, które cenię. Nie chodziło tylko o rozłożenie odpowiedzialności – raczej o to, że byłam bardzo ciekawa, jak artystki, które szanuję, takie jak między innymi Kayah, Natalia Grosiak czy Mela Koteluk, sobie z tym wyzwaniem poradzą. Jakie znajdą emocje? Jak one je opiszą? Co dzisiaj w tych kompozycjach odnajdą, jaką historię? To było dla mnie ciekawe bardzo do interpretacji. Więc rzeczywiście, to była też nietypowa płyta i ona cały czas ma swoje życie, bo cały czas grywamy koncerty “Czułe struny”. Są to wielkie przeżycia – spektakularne, bo występ z orkiestrą symfoniczną to jest olbrzymie wydarzenie i święto. Cały projekt wspominam od strony organizacyjnej, jeśli chodzi o ilość osób, która wzięła w tym udział, powagę sprawy, jako chyba największe przedsięwzięcie w moim życiu.
MATEUSZ: Przyznam szczerze, byłem też pod wielkim wrażeniem jak słuchałem tej płyty, bo jest naprawdę przepiękna i poruszająca.
NATALIA: Bardzo dziękuję!
MATEUSZ: A skąd w ogóle czerpiesz inspirację do pisania tekstów? Gdzie szukasz takich emocji, które możesz potem przelać na słowa?
NATALIA: Wiesz co, nawet w rozmowie z tobą! Myślę, że to jest tak, że człowiek zbiera doświadczenia – to jest takie wiaderko, do którego cały czas jakieś krople spływają. I to po prostu buduje jakieś moje refleksje, jakieś przemyślenia, jakieś reakcje w moim sercu czy w umyśle, które później przelewam na papier. Pisanie na pewno jest czynnością bardzo intymną. Wiele razy pisałam tak teksty, że nazywałam rzeczy, których bym nie była w stanie nazwać normalnie. Myślę, że nawet taka szczera rozmowa z bliskim człowiekiem czasami nie daje takiego poczucia spełnienia, jak w przypadku złapania emocji czy jakiegoś tematu w taki metaforyczny sposób podczas pisania tekstów. Także dla mnie pisanie tekstu jest na pewno wyzwalające. Ale inspiracje, tak jak powiedziałam, się zbierają cały czas. Chociaż jak zaczęłam pisać teksty, to przez długi czas nie umiałam sobie wypracować jakiejś metody na sprawne pisanie. Zresztą chyba nie ma czegoś takiego do końca. Czasami tekst powstaje bardzo dynamicznie, płynnie – przychodzi nagle takie oświecenie – a czasami po prostu człowiek chodzi miesiąc czy dwa, coś myśli, coś próbuje, a później jak już ma jakiś zarys, to rozwiązuje tę krzyżówkę słowną, żeby dopasować do melodii. Bo u mnie zawsze jest tak, że piszę teksty do muzyki. I chyba tym, co wydaje mi się najważniejsze w pisaniu piosenek, jest to, żeby usłyszeć, o czym jest ta muzyka. To jest mój sposób, że zanim się określę, o czym ma być piosenka, próbuję usłyszeć, o czym mi opowiada sama melodia i harmonia – jakiego rodzaju to jest historia, jakie niesie emocje. Myślę, że ilu autorów, tyle mogłoby się pojawić historii do jednej muzyki – a z drugiej strony ona sama już przekazuje bez słów pewne emocje i odczuwamy je wspólnie, mając podobne wyobrażenia. Więc jeżeli te dwie rzeczy się spotkają naraz, czyli przesłanie z muzyki i przesłanie z tekstu są spójne, to wydaje mi się, że to są właśnie te momenty, kiedy nam przechodzi dreszcz jak słuchamy, że to jest taka mocna siła przekazu.
MATEUSZ: Jak sama wspomniałaś wcześniej, w ubiegłym roku minęło 25 lat od premiery twojego dorosłego debiutu, czyli płyty „Światło”. Ale to nie jedyna znacząca rocznica, bo przecież 35 lat stuknęło od premiery tej twojej naprawdę pierwszej, jeszcze dziecięcej płyty. To jest naprawdę mnóstwo czasu w świecie muzyki! Co wspominasz najlepiej z perspektywy czasu? Co ci najmocniej zapadło w pamięć? Może coś byś zrobiła inaczej, gdybyś mogła podjąć jakieś decyzje raz jeszcze?
NATALIA: Ja miałam rzeczywiście bardzo bogate życie – nie chcę teraz zabrzmieć, jakby to właśnie było podsumowanie, bo cały czas jestem jeszcze taka nakręcona twórczo i nawet płyta, którą wydałam z okazji tego jubileuszu, nie była właśnie jakąś taką „The Best Of”, na zasadzie zlepku singli czy innych przebojów, tylko stworzyłam najpierw EP–kę z premierowymi utworami, które, jak mi się wydaje, gdzieś tam łączą te moje wszystkie zdobyte doświadczenia i moją drogę i mają dużo w sobie takiej autorefleksji. Myślę, że wszystko się dzieje po coś – i oczywiście były bardziej radykalne zakręty w tej mojej drodze, ale nigdy nie robiłam nic na siłę i wbrew sobie. Często słyszę, że moje płyty są zaskakujące i zupełnie inne niż poprzednie, choć dla mnie jest to rozwijanie drogi, a nie radykalna zmiana. Czuję, że nie chcę przestać szukać nowych wyzwań. To, co mnie zawsze napędzało, to jest chęć rozwoju i znalezienia czegoś nowego w sobie. Nie lubię rutyny, powielania takich schematów – że skoro coś mi wyszło, to zróbmy znowu coś podobnie – tylko zawsze szukam jakiejś takiej inspiracji albo bodźca, który spowoduje, że, jak to się mówi teraz popularnie, wyjdę ze swojej strefy komfortu, przekręcę się na drugą stronę, i nagle się okaże, że tam też jestem. I to jest chyba coś, co jest dla mnie najważniejsze i co najbardziej cenię sobie w tej mojej drodze. Oczywiście, nietrudno powiedzieć, który moment był najbardziej komercyjny, bo to była płyta „Puls”. Żadna się tak nie przyjęła – czy, jak to się mówi brzydko, nie sprzedała – jak ta płyta z roku 1997, ale artystycznie zdecydowanie gdzie indziej bym wskazała swoje punkty kulminacyjne. Ale wszystko było mi do czegoś potrzebne – każda współpraca, każdy projekt. Ja za to wszystko jestem wdzięczna, bo to stworzyło mnie taką, jaką jestem teraz. A dzisiaj wydaje mi się, że jestem w takim komfortowym momencie, że chcę tworzyć jak najlepiej, bo nie lubię bylejakości, ale też czuję, iż nic nie muszę – że mogę po prostu naprawdę robić to w zgodzie ze sobą, nie oglądając się ani na oczekiwania, ani na rynek. To, na czym mi zależy, to by mieć właśnie taką swoją publiczność, która ufa temu, że to, co robię, jest robione z szacunkiem, z dbałością o detale i o poziom, a także ze szczerością.
MATEUSZ: Skoro już mówisz o oczekiwaniach i szeroko pojętych zewnętrznych naciskach – patrząc teraz z perspektywy czasu, ciężko ci było oderwać się od tej łatki córki Anny Jantar, którą stale ci przypinano w początkowych latach dorosłej kariery? Czy czułaś taki swoisty cień swojej legendarnej mamy gdzieś nad głową 25 lat temu?
NATALIA: Wiesz co, to nadal wygląda bardzo różnie. Naprawdę, są ludzie, którzy trochę nie mają świadomości tego, co ja robię, bo jak nie jest grana moja nowa piosenka w popularnym radiu, to myślą, że już mnie nie ma. A tymczasem nagrałam bardzo dużą ilość solowych płyt. Twórczo cały czas coś się dzieje i też cały czas koncertuję. Ale nie zawsze wszystko to, co robię jest chętnie przyjmowane przez tych, którzy decydują o tym, co będzie puszczane, bo oni mają swoje wytyczne. Mają do tego prawo – gdzieś tam nasze drogi się nie stykają. Natomiast ja nie zamierzam się temu w żaden sposób poddawać. Ale początki rzeczywiście były trudne. Nawet ostatnio trafiłam na jakiś wywiad, kiedy jeszcze nawet nie zaczęłam, tylko mówiłam o tym, że nagrywam płytę – i już się pojawiały te pytania i te odniesienia. I tak sobie myślę o tej młodej wersji siebie – nie to, że sobie jakoś współczuję i ubolewam – że to jest strasznie niesprawiedliwe i obciążające jak jest człowiek, który jest osobną jednostką, ma swój świat, chce coś mu zakomunikować, mieć swoje życie – a cały czas ma odniesienie do kogoś innego i musi się mierzyć z presją. I to samo może spotkać moje dzieci – i to jeszcze w podwójnej dawce, bo to przecież i moja mama i ja. To jest takie bardzo wąskie myślenie – i myślę, że ludzie nieświadomie mogą robić w jakimś sensie komuś krzywdę, tak patrząc przez czyjś pryzmat nakładają dodatkowe obciążenie. A przecież każdy z nas ma swoje życie do przeżycia. Urodziłam się w takiej, a nie innej rodzinie, na pewno wiele zawdzięczam genom, więc nie narzekam [śmiech]. Ale tak, to jest na pewno obciążające na początku. I to wyrobiło we mnie bardzo duże ambicje – żebym ja sama sobie nie mogła nic zarzucić, bo inni to i tak będą zawsze gadać, co chcą. Ale żebym ja wiedziała, że ja naprawdę wykonałam pracę i naprawdę się nadaję. Więc jakby to podsycało bardzo moje ambicje, które powodowały, że się mocno rozwijałam. I w zasadzie chyba nie ma tego złego.
MATEUSZ: Absolutnie! I zdecydowanie ci się udało udowodnić wszystkim, że jesteś wspaniałą artystką.
NATALIA: [śmiech] Dzięki! Chociaż to tak naprawdę jest też duża pułapka, bo przecież nie o to chodzi, żeby coś udowadniać, tylko żeby robić swoje. A niestety hasło udowadniać towarzyszyło mi bardzo długo i na pewno przynosiło jakąś taką niechcianą presję.
MATEUSZ: Racja! Tak naprawdę powoli zbliżamy się już do końca listy moich pytań, więc spójrzmy w przyszłość! Jakie masz plany na najbliższy czas? Jak już wspomnieliśmy, wydałaś niedawno koncertówkę „Kukulska MTV Unplugged”, wcześniej był album „Czułe struny” – ale od takiej regularnej, pełnowymiarowej płyty studyjnej z premierowymi piosenkami mija już 5 lat. Masz jakieś plany w tym zakresie?
NATALIA: Rzeczywiście, chociaż wyszła EP–ka w zeszłym roku z czterema premierowym utworami – i ona będzie miała swoją kontynuację w przyszłym roku. Dopiero w przyszłym, bo ten koncert „MTV Unplugged” nas trochę zaskoczył i zmienił nasze plany – zresztą szczęśliwie. Obecnie szykujemy trasę „MTV Unplugged”. Teraz po kolei w zasadzie odsłaniamy kolejne miasta i terminy. Te koncerty odbędą się jesienią z tym całym kramem i anturażem, który zobaczyć można na nagraniach – na co się bardzo cieszę, bo to będzie taka prawdziwa celebracja. I już w tym roku zamierzam pracować nad kolejnymi piosenkami, bo w przyszłym chcę wydać premierową solową płytę, w której oczywiście będzie zawarta ta EP-ka. Szykuję się na to powoli i myślę, że w przyszłym roku album ujrzy światło dzienne.
MATEUSZ: Będę wypatrywać tego materiału z niecierpliwością! Wspomniałaś, że na jesień szykujesz koncerty pod szyldem MTV Unplugged. Gdzie cię będzie można zobaczyć na żywo? Trochę egoistycznie spytam, czy planujesz występ w Bydgoszczy lub w Toruniu?
NATALIA: Tak, 17 grudnia zagramy w pięknej sali w Jordankach. Bydgoszczy chyba nie było w planach póki co. Oczywiście będzie Warszawa w Scenie Relax, tam gdzie materiał był nagrywany, więc z sentymentu powtarzamy to samo miejsce. Będzie też piękna nowa sala Cavatina w Bielsku–Białej, będzie wspaniała Filharmonia Szczecińska, będzie Poznań, Kraków, Trójmiasto… ale właśnie teraz odsłaniamy po kolei te wszystkie terminy, więc niedługo będzie już pełna lista miast. Bardzo serdecznie zapraszam!
MATEUSZ: Kończąc już ten wywiad – czy jest coś, co byś chciała od serca powiedzieć swoim fanom niejako dla podsumowania tej dyskusji?
NATALIA: Większość ważnych dla mnie słów wyśpiewuję! [śmiech] Ostatnio potrzebowaliśmy wiele ukojenia i nadziei, więc tak wspaniale trafił ten singiel „Decymy” na ten czas: „To nic, że oczy pełne łez – i tak nadejdzie nowy dzień”. Na pewno swoim fanom mogę powiedzieć, że cieszę się, iż mi towarzyszą tyle lat – niektórzy tak wiernie są ze mną od początku, przychodzą nowi, niektórzy odchodzą. I to też jest normalne, bo ja też się zmieniam, nie stoję w miejscu – pojawia się nowe. Po prostu zapraszam na te zapowiadane koncerty, bo one są podróżą sentymentalną, ale też mają taką fajną dawkę pozytywności w sobie, jakiej wszyscy potrzebujemy. Zatem do zobaczenia!