Zapraszamy do lektury naszego wywiadu z Tatianą Okupnik.
Powracasz do świata muzyki po siedmiu długich latach. Przez ten czas w mediach krążyły różne spekulacje na temat tego, co się z tobą działo. Może zatem na początek wyjaśnijmy to raz na zawsze.
TATIANA OKUPNIK: Stałam się mamą dwójki robaczków, Matyldy i Tymka, i ten czas spędziłam przede wszystkim w domu, opiekując się dzieciakami. To była moja świadoma decyzja. Kiedy zaszłam w ciążę, było dla mnie oczywiste, że na jakiś czas wycofam się ze sceny, bo jakoś nie kleił mi się obraz mnie, jeżdżącej na koncerty i zatrudniającej nianię albo ciągnącej ze sobą babcię i ciocię do opieki nad dziećmi. Czułam, że muszę ten proces przejść bardzo intymnie i tak się stało. Nie zakładałam, że ten czas będzie tak długi, wydawało mi się, że rezygnuję ze śpiewania, występowania i komponowania na krócej. Ale życie napisało inny scenariusz, to, że przerwa trwała siedem lat nie było zaplanowane.
Co się zmieniło w tym czasie w twoim życiu?
Wiesz, w mojej układance doszły nowe puzzle. Macierzyństwo ogromnie zmieniło moje życie, i nie chodzi nawet o fizyczne zmiany, ale też o moje podejście do różnych spraw. Zanim zostałam mamą, to nawet bym nie zareagowała, gdyby ktoś się na przykład wcisnął przede mną w kolejkę w sklepie. Nie zwróciłabym mu uwagi, siedziała cicho, by ktoś nie pomyślał, że jestem zarozumiała. Nigdy nie miałam tej łatwości, by bronić siebie samej. Ale gdy pojawiły się dzieci, to nawet nie muszę ich mieć przy sobie, by się zachowywać jak lwica i walczyć o swoje (śmiech). Z innej beczki przykład – kiedy nie byłam jeszcze mamą, uwielbiałam sporty ekstremalne. Bungee jumping, wspinaczka – to mi dawało adrenalinę. A już z dzieciakami pewnego razu pojechaliśmy nad Wielki Kanion, nad Horseshoe Bend, gdzie te przestrzenie i odległości z góry do tafli rzeki są tak ogromne, że człowiek czuje się jak mrówka. Gdybym tam pojechała będąc singielką, śmiało usiadłabym na brzegu i jeszcze machała nogami. A z dzieciakami byłam cała spięta, stojąc na trzy, cztery metry przed przepaścią umierałam ze strachu. Po raz pierwszy w życiu miałam lęk wysokości. Ciekawe, że czułam to samo, gdy poszliśmy w to miejsce z mężem, już bez dzieciaków. Ale rozumiem, z czego to wynika – jeśli spadnę, to kto się zaopiekuje dzieciakami? Kiedy zostajesz rodzicem, automatycznie zaczynasz myśleć już nie tylko o sobie, a przez pryzmat dzieci.
Czy nie niepokoiły cię te zmiany?
Po urodzeniu dzieci czułam, że tych puzzli w mojej układance przybyło i z początku nie bardzo umiałam je złożyć do kupy. W ogóle sobie z tym nie radziłam. Czułam, że nie jestem już tą Tatianą sprzed macierzyństwa, ale też nie mogłam się zdefiniować do końca w roli mamy. Nie mogłam pomieścić w swojej istocie i „starej" Tatiany, i Tatiany-mamy. Próby odnalezienia się w nowej sytuacji zajęła mi bardzo dużo czasu.
Jak wyglądały te próby?
Kiedy dzieci się urodziły, na początku byłam dla siebie bardzo wymagająca – nazywam to wewnętrznym kapralem. I ten wewnętrzny kapral dał mi mocno popalić. Postawiłam sobie bardzo wysoko poprzeczkę – w takim społeczeństwie jesteśmy wychowywani, że rola matki-Polki jest stawiana na piedestale, a do tego mamy swoje własne wyobrażenie tego, jak powinno się w roli mamy zachowywać. Tymczasem ja miałam swoje problemy zdrowotne i nie zawsze się czułam na siłach, by zapewniać dzieciaczkom atrakcje. Czułam, że jeśli jednego dnia nie zabiorę ich na plac zabaw, to polegnę jako matka. Cały czas miałam do siebie pretensje, plus tęskniłam za sobą sprzed bycia mamą. Połączenie tych dwóch czynników sprawiało, że czułam się strasznie samotna. I czułam się całkiem nieadekwatnie do sytuacji. Posiadanie dzieci kojarzy się ze szczęściem, a ja miałam w sobie mnóstwo ciemnych emocji. Po prostu byłam nieszczęśliwa i miałam przez to wyrzuty sumienia.
Jak udało ci się przezwyciężyć to poczucie, zwalczyć depresję poporodową?
Po pierwsze, skorzystałam z pomocy specjalisty. Po drugie, kiedy zrozumiałam, że mogę dać sobie samej przyzwolenie na słabość. Że czasem mogę nie mieć na coś siły albo zwyczajnie w świecie chęci. Uświadomiłam sobie, że może już zawsze będę tęsknić do Tatiany sprzed macierzyństwa, ale to przecież nic złego. Tak się rozwinęła moja osobowość i tyle. I nie mogę mieć do siebie pretensji, że dopadła mnie depresja poporodowa, że było mi ciężko, że czułam się źle. Macierzyństwo to taki wielki diapazon emocji. Często dzieciaki zabierają rodzicowi energię, ale z drugiej strony jest do nich ta ogromna miłość, która dodaje sił.
Zaskoczyłaś swoich fanów, nagrywając na Instagrama bardzo szczere filmiki, w których opowiadałaś o swoich macierzyńskich doświadczeniach. Jak to się zaczęło?
To było wtedy, kiedy w covidowym czasie utknęliśmy w USA, w domku w górach u znajomych, na 2 czy 3 miesiące. W bezpiecznych warunkach, w otoczeniu pięknej przyrody. Był to już ten czas, że nie radziłam sobie ze swoimi emocjami. Pewnego dnia spontanicznie poszłam pobiegać, czego wcześniej nie lubiłam i nigdy nie robiłam. To był dla mnie nie tylko bieg od problemów, ale też bieg po siebie. I tak zaczęłam regularnie biegać, a przy tej okazji też wróciłam do słuchania muzyki na słuchawkach, bo przez jakiś czas w domu była cisza. Pewnego razu postanowiłam, w tym górskim pięknym terenie, wyrzucić z siebie emocje i nagrać filmik, który od razu wrzuciłam na Instagrama. Potem przyszły kolejne, aż wreszcie nadszedł ten przełomowy, w którym opowiadałam o komplikacjach poporodowych. Nigdy nie mówiłam zbyt wiele publicznie o prywatnym życiu, a teraz opowiadałam na przykład o tym, że mam problem z załatwianiem się (śmiech). Ja i mój mąż dostaliśmy po tym masę sms-ów, maili, komentarzy od znajomych. A ja poczułam, że te filmiki przynoszą mi ulgę – były formą terapii. Moje przyjaciółki zaczęły ze mną otwarcie rozmawiać o sprawach macierzyństwa i o różnych przypadłościach, takich jak choćby nietrzymanie moczu. I to jest okej – im głośniej o tym powiemy, tym szybciej możemy sobie pomóc. Życie nie zawsze wygląda tak, jak na Instagramie – pięknie i kolorowo. Czasami jest do dupy i warto o tym mówić też.
Wspomniałaś, że przez długi czas w domu panowała cisza. Liczyłaś się z tym, że to muzyka będzie tym „puzzlem", który po macierzyństwie się zgubi?
Paradoksalnie nie. Wiedziałam, że wrócę, byłam tego na 100 procent pewna. Po prostu nie wiedziałam, ile mi zajmie powrót do formy fizycznej i psychicznej. Ale kiedy dzięki filmikom zrzuciłam z siebie ciężar tych ciemnych emocji, znowu zaczęłam myśleć o sobie nie tylko jako o mamie, ale też jako o dziewczynie, która śpiewa i która bardzo tęskni za sceną. Ta tęsknota tak rosła, że w pewnym momencie musiała wybuchnąć. W moim życiu znowu zrobiło się miejsce na muzykę – znowu zaczęłam jej słuchać, oglądać muzyczne programy. Wtedy zaczęły kiełkować w mojej głowie pomysły.
W jakich okolicznościach rozpoczęłaś prace nad nową płytą?
Wykonałam telefon do muzyków, z którymi zagrałam ostatni koncert przed zostaniem mamą, 19 grudnia 2015. Zadzwoniłam do Maćka i Daniela, basisty i perkusisty (Magnuskiego i Kapustki – red.), powiedziałam, że bardzo chcę wrócić i zapytałam, czy reflektują, by stworzyć materiał razem ze mną. Na szczęście fajnie zareagowali. Po niedługim czasie zrobiliśmy sobie dwudniową wycieczkę na Mazury. Dołączył jeszcze nasz gitarzysta Kacper (Stolarczyk – red.), zrobiliśmy sobie takie jam session i w dwa wieczory napisaliśmy siedem utworów. Miałam w głowie pomysły, wiedziałam, w którym kierunku chcę iść, i mówiłam chłopakom – teraz w takim tempie, teraz w tym klimacie. I każdy dorzucał coś od siebie. Kiedy czułam, że utwór zaczyna wychodzić, zaczynałam bardzo naturalnie do tego śpiewać. Strasznie fajny proces.
Myślisz, że macierzyństwo wpłynęło jakoś na twój głos?
Pewnie tak. Słyszę, że brzmi inaczej. Widać przepona została na tyle rozluźniona i rozciągnięta przez te dwie małe istoty, które się przeze mnie „przelały" (śmiech). Dzieciaki na pewno coś w środku we mnie zaczarowały.
W porównaniu z twoim poprzednim materiałem twoje nowe piosenki mają więcej rockowego, a wręcz bluesowego pazura – dużo tam gitar i „amerykańskiego" klimatu.
Fajnie, że to złapałeś. Czułam, że ta płyta musi taka być. Zanim usłyszałam tę muzykę, widziałam ją obrazami – takimi czarno-białymi, bluesowymi. Już kilka lat temu, po jednym z koncertów, rozmawiałam z Gabi Drzewiecką i powiedziałam jej, że tak bym widziała swoją kolejną płytę. I okazała się dokładnie taka, jak wtedy jej zapowiedziałam. Dużo czasu spędziłam w Arizonie i uwielbiam ten amerykański stan – pył, węże, kaktusy, góry, ogniska (śmiech). Widocznie do moich ówczesnych emocji potrzebowałam takich ostrzejszych, gitarowych dźwięków, które kojarzą się z pustynią. To we mnie siedziało, nie stało się przez przypadek. To taka jakby druga strona tej Tatiany mamusiowatej. Taka Tatiana czarownica – mam teraz zresztą długie włosy, pasuje (śmiech).
Teksty twoich nowych piosenek opowiadają o mocno kobiecych sprawach, a muzyka jest dość „męska". Jakby w naturalny sposób zharmonizowały się w nich pierwiastki żeński i męski, jin i jang.
Wiesz, że nigdy jeszcze tak o tym nie pomyślałam? Czułam, że ta muza jest mocna, z pazurem, a takie granie kojarzy się z facetami. Jak słyszysz takie klimaty, to widzisz od razu panów w botkach z gitarami, tupiących po piachu i unoszący się kurz (śmiech). Ale ja jednak traktuję tę muzykę jako unisex, przynajmniej ja siebie tam słyszę i odnajduję w niej swoją siłę. A co do tekstów – zdaję sobie sprawę, że płyta jest kobieca, że tej kobiecej stronie publiczności będzie łatwiej zrozumieć pewne słowa. Choć mężczyzn nie wykluczam oczywiście – w tych piosenkach mogą też znaleźć sytuacje, które na pewno zdarzały się u nich w związkach. Ale coś jest na rzeczy – kobieca warstwa liryczna, a pod spodem, w dźwiękach, więcej testosteronu (śmiech).
Porozmawiajmy zatem o warstwie lirycznej twojego nowego singla, „Mama (idzie w długą)". Jak rozumiem, to wyraz twojej tęsknoty za „dawną" Tatianą?
Pewnie że tak. Ale tam nie jest zawarta tylko moja historia. Po tym, co słyszałam od swoich przyjaciółek wiem, że wiele kobiet tak się czuje i to nic złego. Nie mówię oczywiście o pójściu w długą w tym sensie, że powinny się spakować i zostawić rodzinę (śmiech), ale żeby znalazły w życiu po urodzeniu dziecka też przestrzeń dla samych siebie. To zresztą może też dotyczyć tatusiów, opiekujących się dzieciakami. Dla mnie „Mama (idzie w długą)" to powrót do muzyki, do śpiewania, do mojej pasji. To jest tylko moje. Każdy z nas inaczej ten „swój pokój" sobie urządzi. Ważne, żeby do niego zaglądać.
W „Mama (idzie w długą)" śpiewasz o falujących piersiach i kołyszących się biodrach, które symbolizują rozbudzoną na nowo kobiecość. Czy czułaś, że twoja zmysłowa kobieca natura przeszła fazę uśpienia i miałaś potrzebę, by ją obudzić?
Moje dzieciaki dzieli tylko 19 miesięcy różnicy i kiedy jedno było jeszcze w pieluchach, zaraz pojawiło się drugie. Na dłuższy czas całkowicie wyłączyłam się na wszystkie bodźce poza dziećmi. Jedyny klawisz, który w Tatianie działał, to była opieka nad dziećmi i spełnianie ich potrzeb – byłam w trybie stand-by na ich zawołanie. Miałam tylko funkcje jedzenia, spania i karmienia dzieci. Nie było miejsca na Tatianę zmysłową. Gdyby mój mąż chciał w tym czasie spędzić jakąś intymną chwilę ze mną, to bym go chyba bejsbolem potraktowała (śmiech). Dopiero po jakimś czasie, gdy wróciłam do słuchania muzyki, znowu poczułam, że jestem odrębną istotą, która ma swoje potrzeby. Zaczęłam na powrót czuć siebie i odczuwać bodźce związane ze swoim ciałem. Na nowo poczułam, że mam piersi – przez kilka lat służyły tylko jako źródło pokarmu albo poduszka dla dzieci (śmiech). Zmysłowość zawsze była ważną częścią mnie, a wtedy na długo została wyłączona. I to nie dlatego, że ja sama ją wyłączyłam, tylko zrobił to za mnie organizm, by mógł przetrwać czas macierzyństwa, skupiając się wyłącznie na podstawowych funkcjach.
Wróciłaś do muzyki, wróciłaś też na scenę – 19 czerwca zagrałaś pierwszy po 7 latach koncert. Jak wrażenia?
Mogę odpowiedzieć w dwóch słowach – było pięknie (śmiech). Nie tylko ja tak uważam – moi muzycy schodząc ze sceny powiedzieli, że dawno nie doświadczyli czegoś tak fajnego. Publiczność przyjęła nas bardzo ciepło, a ja czułam, że odżywam, jakby ktoś nagle wcisnął przycisk „ON". Powrót na scenę, trzymanie mikrofonu, słyszenie swojego głosu w odsłuchach, słuchanie jak chłopaki grają, to było nie do opisania.
„Mama (idzie w długą)" to pierwszy z serii singli, zapowiadających twój nowy materiał. Co możesz na ten moment powiedzieć o nim słuchaczom?
Przy pomocy muzyki i słów opowiadam, już z lekkim sercem, o tym, co się ze mną w ostatnim czasie działo – taka autoterapia. Zaśpiewam też o emocjach, wstydach, które dostrzegłam u bliższych i dalszych mi osób. Jestem z tego materiału naprawdę dumna i ogromnie się cieszę, że mogę ze słuchaczami podzielić się prawdziwą muzyką i życiowymi tekstami.
Rozmawiał: Maciej Koprowicz