Już 24 lutego nakładem Metal Mind Productions ukaże się nowy krążek legendy polskiego thrash metalu, grupy Dragon, zatytułowany „Unde Malum”. W oczekiwaniu na premierę krążka ucięliśmy sobie pogawędkę z liderem tej formacji – gitarzystą Jarkiem Gronowskim – rozmawiając nie tylko o nowej płycie, ale także o zmianach, jakie zaszły na polskiej scenie muzycznej na przestrzeni ostatnich dwóch dekad, współpracy z nieodżałowanej pamięci Romanem Kostrzewskim oraz o planach zespołu na najbliższe miesiące. Zapraszamy do lektury!
Rozmowę w imieniu portalu wyspa.fm przeprowadził Mateusz M. Godoń.
Już wkrótce ukaże się Wasz nowy album, „Unde Malum”. Czy mógłbyś wyjaśnić naszym czytelnikom znaczenie tego enigmatycznego łacińskiego wyrażenia i powiedzieć, czemu właśnie taki tytuł nadaliście tej płycie?
„Unde Malum” znaczy po prostu „skąd zło?”. To pytanie o przyczynę, pochodzenie Zła na świecie i temat nurtujący nas praktycznie od początku istnienia Dragona – on jest z nami od „zawsze”. Sam tytuł wzięliśmy z wiersza Tadeusza Różewicza. Nagrywając nową płytę chcieliśmy również w pewnym sensie nawiązać do „Upadłego Anioła”, naszej drugiej płyty. „Unde Malum” jest, podobnie jak „Anioł” przed laty, swoistym albumem koncepcyjnym poświęconym tematyce pochodzenia zła na świecie.
Na krążku znajdują się aż trzy utwory nazywające się tak samo, jak płyta. Czy ten tryptyk stanowi jedną, spójną całość, tworząc ramę dla całej opowieści?
Ano, właśnie o tym mówiłem! Jak wspomniałem, „Unde Malum” jest w pewnym sensie albumem koncepcyjnym, opowieścią o źródłach i pochodzeniu zła na świecie. Nie chodzi tu o to, że numery tworzą jakąś historię fabularną, jak na przykład u Kinga Diamonda – nie, chcemy przedstawić taki patchwork opisujący Zło w jego różnych aspektach. Utwory ułożyliśmy również w sposób przemyślany – najpierw trzy mocne, szybkie ciosy (z Księciem Ciemności pośrodku!), potem fortepianowe intro i mroczni „Piewcy Chorych Kłamstw”, wprowadzający w główną opowieść, zbudowaną wokół trzech części „Unde Malum” i przeplatających się z nimi kolejnych utworów. Notabene, wszystkie części „Unde Malum” łączą zarówno temat tekstu, jak i muzyka – wzajemnie przenikające się motywy. Można nawet w ramach eksperymentu puścić je jeden za drugim.
Na płycie znalazł się utwór „Upadły Anioł II”. Czy można go traktować jako swoisty „sequel” utworu z Waszej płyty „Fallen Angel” z 1991 roku? Jeśli tak – co sprawiło, że zdecydowaliście się na takie nawiązanie?
Też już wspominałem, całe „Unde Malum” bliskie jest duchowi „Upadłego Anioła”. Nic dziwnego w sumie, że znalazła się i część druga tytułowego utworu.
Na singiel promujący ten materiał wybraliście utwór „Nie Zabijaj Ze Strachu”. Dlaczego właśnie ta piosenka wydała Wam się odpowiednia do tej roli?
Spokojnie, to dopiero początek nawałnicy! „Nie Zabijaj Ze Strachu” to jeden z trzech planowanych przez nas singli – wraz z wydaniem płyty pojawi się teledysk do „Upadłego Anioła II”, a potem planujemy jeszcze „Fanatyczne Dogmaty”. Wracając do „Nie Zabijaj...” – wszyscy go bardzo lubimy, to wpadający w ucho numer. Mimo że zwarty, jest bogaty w różne elementy, smaczki i klimaty, jest też mocny, deathmetalowy finał – uznaliśmy, że nieźle prezentuje to, co Dragon chce grać w 2023 roku.
Który utwór z tego albumu wskazałbyś jako swój ulubiony – i dlaczego?
„Unde Malum” to nasze ukochane, najnowsze dziecko i trudno mi faworyzować jakiś szczególny numer – z każdym się wiąże jakaś anegdota, jakieś wspomnienie, każdy ma miejsce w sercu. Chyba nie potrafiłbym wybrać jednego z nich tak, by nie „skrzywdzić” innych.
To Wasz drugi album po reaktywacji – po krążku „Arcydzieło Zagłady” z 2021 roku. Który z nich nagrywało się Wam trudniej?
Każdy nagrywało się inaczej. „Arcydzieło...” powstawało aż 3 lata, z 3 bębniarzami, w dużej mierze jeszcze „analogowo”, w starym stylu, czyli mozolne próby i wspólne zgrywanie kolejnych fragmentów. Dopiero pod koniec pracy nad tamtą płytą dopracowaliśmy się naszych obecnych metod. „Unde Malum” to album inny, bardziej spójny, przemyślany i zbudowany. Nowe numery od razu, już w fazie kompozycji, wgrywaliśmy do Guitar Pro, by nadać im wstępny kształt, jakieś harmonie, wstępne brzmienia, presety bębnów czy miejsca na wokal. Potem te nagrania trafiły do Mikiego i Freda, by każdy z nich nadał im własny wymiar. Mikołaj nabił bębny, ja popracowałem z Fredem nad ścieżkami wokalnymi (rybami). A ostatnie szlify pojawiły się u Zeda w studio. To tam nożyce producenckie jeszcze przeformowały nasze kompozycje, nadając im ostateczny kształt.
Choć w Waszej dyskografii nie brakuje anglojęzycznych utworów, zarówno na „Arcydziele Zagłady” jak i na „Unde Malum” znalazły się wyłącznie piosenki z tekstem w języku polskim. Dlaczego?
To celowa decyzja. Już kiedy graliśmy koncerty podczas tak zwanego „reunion tour” w 2017 roku, cały czas fani wołali do nas „po polsku!”, a granie w rodzimym języku powodowało, że od razu wszyscy śpiewali z nami „Beliar – sługa diabła” czy „Łzy Szatana”. Uznaliśmy zatem, że nie ma sensu walczyć z wiatrakami – gramy w Polsce dla polskich fanów, więc i śpiewać będziemy po polsku. Jest też druga sprawa – moje teksty są dość specyficzne, mają określony rytm, frazę – nie bardzo udaje się je tak przełożyć na angielski, by nie ucierpiał na tym utwór. Aczkolwiek... never say never – może podejmiemy jeszcze próbę nagrania anglowokali do „Unde Malum”? Ale to jeszcze przed nami!
Działalność zespołu była zawieszona przez ponad półtorej dekady. Czym była spowodowana ta przerwa? Jak doszło do tego, że po tylu latach zdecydowaliście się powrócić na scenę?
Zaczęło się od przypadku, czyli festiwalu „W HOŁDZIE DLA: METALMANIA 86 – 30 LAT PÓŹNIEJ”, który… nie doszedł do skutku! [śmiech] Mieliśmy na nim wystąpić, więc zaczęliśmy grać po latach próby. I to wspólne granie tak nam się spodobało, że mimo skasowania eventu dalej pracowaliśmy – a jak już potem zostaliśmy znakomicie przyjęci na wiosennych koncertach w 2017 roku, to wola walki się narodziła już w pełni.
Dzięki tej przerwie mogliście z całą pewnością spojrzeć z dystansem na rynek muzyczny – czym według Ciebie różni się obecna scena metalowa w Polsce od tej sprzed ponad dwudziestu lat?
Są plusy ujemne i plusy dodatnie [śmiech]. Teraz jest cała sieć dobrych, profesjonalnych klubów, nagłośnienie, sprzęt – dzisiaj można grać naprawdę fajne sztuki. Jest z kolei dziesięć razy więcej kapel, więc jest ciaśniej na koncertowym rynku. No i jest też prawdą, że metal wtedy to była muzyka groźna, nerwowa, testosteronowa i agresywna. Nawet jak jakieś skiny nie napadały na ludzi, to wiecznie jakieś metalowe ekipy miały sobie coś do powiedzenia. Dzisiaj jest znacznie spokojniej, fani są skoncentrowani raczej na muzyce, nie na ekscesach. Może to też kwestia wieku – w końcu 30 lat temu średnia wieku metalowców była około dwudziestki, a dzisiaj to jest dobre 40+ (jak to Internet mówi, „stare metale”).
Przez pewien czas grałeś też w zespole Kat – najpierw na zasadzie zastępstwa, a po kilku latach w roli regularnego członka składu. Jak wspominasz tamte czasy? Czemu w 2006 roku ta przygoda się zakończyła na dobre?
Ja grałem nawet w dwóch Katach, bo i z Romanem i z Luczykiem [śmiech]. Najpierw, kiedy Luczyk zostawił zespół po nagraniu „Szyderczego Zwierciadła” dołączyłem do Kata na trasę. Grało nam się świetnie, była fajna energia, mieliśmy nawet poważne plany pracy nad nową płytą, ale wszystko przerwała tragiczna śmierć Jacka Regulskiego. Później wraz z Piotrem Luczykiem założyłem projekt Adrenalina. Wspólnie przygotowaliśmy materiał, nawet mieliśmy demówki, ale jakoś to podupadło, a potem ta Adrenalina przerodziła się w Kata z czasów „Mind Cannibals”. Z tym Katem objechaliśmy całą Europę na trasie „Mind Cannibals”, wspaniała przygoda, na całe życie, kilkadziesiąt koncertów – to tam zaprzyjaźniliśmy się z Fazim – w jakimś sensie to wtedy narodził się dzisiejszy Dragon. A dlaczego to się skończyło? Uuuu, to pytanie nie do mnie! [śmiech] My chcieliśmy grać polską trasę, Piotr jakoś nie chciał – no i jak tak „nie graliśmy i nie graliśmy”, to koniec końców uznałem, że mnie już w tym Kacie nie ma.
Skoro już przywołałeś postać Romana Kostrzewskiego, to nie mogę nie zapytać o Twoje wspomnienia z nim związane – tym bardziej, że rozmawiamy dokładnie w rocznicę śmierci tego ikonicznego artysty! Czy mógłbyś zatem opowiedzieć naszym czytelnikom, jak Ci się z nim pracowało lub przytoczyć jakieś anegdoty związane z Romanem?
Oooo, o Romanie można by całą książkę napisać, a nie tylko parę słów w wywiadzie powiedzieć! [śmiech] Znaliśmy się „od zawsze”, od „wczesnego metalmindu” – pamiętam na przykład nasze rozmowy na trasie Heavy Metal Show, kiedy to Romek „namawiał” Dragona na przejście na „ciemną stronę mocy” – „Chłopaki, pora na konkret, przestańcie o tych smokach i demonach śpiewać”… [śmiech]. Wtedy się przekomarzałem, że taki mamy nasz dragonowy styl, ale parę lat później faktycznie nagraliśmy „Upadłego Anioła”. Inny czas to moment, kiedy dołączyłem do Kata po tym, jak Piotr Luczyk odszedł z kapeli, po nagraniu „Szyderczego zwierciadła”. Roman wziął mnie „na rozmowę artystyczną” i tym swoim charakterystycznym, kaznodziejskim tonem pouczał: „Jarku, bo wiesz, Kat, to zespół muzyczny o określonym poziomie i profilu, więc liczę, że będziesz dobrze się uzupełniał z pozostałymi muzykami”. Chyba się „dobrze uzupełniałem”, bo trasa była zagrana ze świetną energią, bardzo się wszyscy zgraliśmy i polubiliśmy i, jak wcześniej mówiłem, gdyby nie śmierć Jacka, to pewnie byśmy nagrywali kolejną płytę… Albo ostatnie lata, kiedy to tak się złożyło, że zagraliśmy mnóstwo koncertów razem – były okazje do rozmów, wspomnień, żartów. No i ten słodko-gorzki, pożegnalny koncert, „Do Zobaczenia W Piekle”. Słodki, bo oto w jednym miejscu zebrała się cała śmietanka polskiego metalu w szczytnym celu, wesprzeć przyjaciela, słodki, bo Roman był na tym koncercie wspaniały – i jako muzyk i jako człowiek – a gorzki, bo z tyłu głowy tykała taka ponura obawa, czy to nie ostatni raz gramy razem? Jakoś to wypieraliśmy z siebie, ale na dnie duszy to przecież cały czas tkwiło… Nie, chyba lepiej przerwę, bo jak mówiłem, to temat na opasłą książkę!
Racja! W Kacie rozminąłeś się z Irkiem Lothem, z którym jednak po latach przyszło Ci się spotkać w składzie reaktywowanego Dragona. Czemu ta współpraca skończyła się tak szybko?
Nawet nie tyle się „rozminąłem” – bo, jak już wspominałem, zagraliśmy wspólnie całą trasę Szydercze Zwierciadło i byliśmy od tego czasu dobrymi kumplami. Kiedy w 2018 roku w jednym czasie my rozstawaliśmy się z naszym wieloletnim bębniarzem Bombą, a Irek odchodził z Kata, naturalne było, że spróbujemy grać razem. I nie powiem, na początku było dużo fajnej, dobrej energii na próbach. Ale o wszystkim zdecydowała na koniec muzyka. Irek jest bębniarzem znakomitym, ale bardzo charakterystycznym. On swym beatem wręcz stworzył brzmienie Kata. I nagle okazało się, że nasze nowe kompozycje niebezpiecznie zaczynają przybliżać się, wbrew naszym intencjom, do tych katowskich. Dragon gra inaczej niż Kat – generalnie tam, gdzie Kat kończy, tam my zaczynamy [śmiech]. A z kolei trudno nam było „przymuszać” Irka do death metalu, który nie jest jego wyborem, czekać na blaty, 32j-ki na centralach… Lepiej było się rozstać po koleżeńsku.
Właśnie ogłosiliście ogólnopolską trasę koncertową, w której towarzyszyć Wam będzie formacja Wilczy Pająk. Czego mogą oczekiwać Wasi fani po tej trasie?
Bardzo się na nią cieszymy – i z możliwości zagrania przez naszymi fanami i ze wspólnej przygody z metalowymi przyjaciółmi od lat. Zagramy przekrojowo – na pewno będzie materiał z nowej płyty „Unde Malum”, na pewno sięgniemy po tak dobrze przyjęte „Arcydzieło...”, nie zabranie też naszych najbardziej znanych numerów – „Łez Szatana” czy „Beliara”.
Łatwo da się zauważyć, że większość koncertów, jakie zostały zapowiedziane, odbędzie się w południowej części Polski. To już zamknięta lista – czy jednak fani z północnych rejonów kraju dostaną jakieś inne szanse oprócz koncertów w Poznaniu i Siedlcach, by zobaczyć Was na żywo w swojej okolicy?
Jeżeli chodzi o wiosnę, to raczej już terminy mamy zaklepane, ale jesteśmy całkiem otwarci na pomysł grania jesienią na dalszych miejscówkach!
Czego możemy Wam życzyć w najbliższej przyszłości?
Zdrowia i... zasięgów! Zdrowie zawsze się przyda, a zasięgi po to, żeby fani metalu mogli usłyszeć, że Dragon żyje, gra i ma się dobrze!