W zespole legendarnego Alice’a Coopera nigdy nie brakowało świetnych gitarzystów. Po takich wirtuozach, jak Steve Hunter czy Kane Roberts, nastał czas kobiet na gitarze prowadzącej. Ponad trzyletnia kadencja pochodzącej z Australii Orianthi Panagaris, znanej ze wcześniejszej współpracy z Michaelem Jacksonem, zakończyła się wiosną tego roku wraz z rozpoczęciem jej współpracy z Richiem Samborą. Na jej miejsce Alice postanowił powołać inną przedstawicielkę młodej fali gitarzystek – znaną z występów w takich zespołach, jak The Iron Maidens (kobiecy tribute band Iron Maiden) i Femme Fatale.
W wywiadzie udzielonym specjalnie dla Wyspa.fm, Nita Strauss opowiada między innymi o swojej współpracy z Alice’m Cooperem i… trudnym do udźwignięcia brzemieniu, który pozostawili jej przodkowie.
NITA STRAUSS: Zaczęłam samodzielnie grać, kiedy miałam 13 lat. Moim pierwszym instrumentem była perkusja, potem grałam na basie. Gitara była dopiero moim trzecim wyborem. Nie byłam jednak zbyt dobrą perkusistką ani basistką, więc cieszę się, że kiedy nadszedł właściwy moment, wzięłam się w końcu za gitarę!
Chęć do gry na gitarze pojawiła się, gdy zobaczyłam Steve’a Vaia w filmie. Jego gra wciąż stanowi dla mnie największą inspirację. Jego kunszt techniczny, jego styl, jego podejście do gry – nie ma nikogo, kto łączyłby mistrzostwo w tych trzech obszarach tak, jak Vai. Wielu gitarzystów zrobiło na mnie duże wrażenie od tamtego czasu, ale Steve był pierwszym z moich bohaterów.
Źródłem tej ksywki była recenzja występu mojego pierwszego zespołu, zamieszczona w lokalnej gazecie z Los Angeles. Na końcu artykułu pojawiło się zdanie w stylu: „Przygotuj się, Los Angeles! Huragan Nita nadciąga!”. Kolegom z tamtej kapeli się to bardzo spodobało. Zaczęli mnie tak nazywać i przyjęło się na stałe.
Alice szukał gitarzystki, która zajęłaby miejsce Orianthi. Potrzebował dziewczyny, która nie tylko umiałaby dobrze grać na gitarze, ale też potrafiła pokazać swą osobowość i energię na scenie. Polecono mnie długoletniemu managerowi Alice’a, Shepowi Gordonowi. Spotkaliśmy się w Los Angeles, a potem on i Bob Ezrin [producent płyt Alice’a – przyp. red.], podesłali mi trochę piosenek, których miałam się nauczyć. I nagle, właściwie zanim sobie to na dobre uświadomiłam, znalazłam się na pokładzie samolotu, którym leciałam by grać na gitarze dla samego Alice’a Coopera. To było jak spełnienie najskrytszych marzeń!
Przede wszystkim, stanowią grupę naprawdę świetnych muzyków. Ryan Roxie i Tommy Henriksen są niesamowitymi gitarzystami – każdego dnia trasy uczę się od nich czegoś nowego. Z kolei Chuck Garric i Glen Sobel tworzą jedną z najmocniejszych sekcji rytmicznych, jakie istnieją. Szybko się zaprzyjaźniliśmy i dobrze się rozumiemy – zarówno na scenie, jak i poza nią – przynajmniej dopóki nasze ulubione drużyny futbolowe nie grają przeciwko sobie. Jeśli zaś chodzi o Alice’a, to jest on prawdziwą legendą w każdym możliwym znaczeniu tego słowa. Daje z siebie wszystko na scenie i nigdy nie widziałam, by dał zły koncert. A jego żona, Sheryl, jest nie tylko świetną tancerką i aktorką, ale też prawdziwą przyjaciółką każdego członka zespołu i ekipy technicznej. W całej ekipie da się odczuć mnóstwo pozytywnej energii, co sprawia, że wszyscy jesteśmy szczęśliwi będąc jej częścią.
Prawdopodobnie każdy mówi coś w tym stylu, ale to naprawdę niemożliwe wybrać jedną ulubioną. To autentyczne wyróżnienie dla mnie, by stać z Alice’m na jednej scenie i grać jego utwory. Jestem fanką całego jego dorobku! Muszę natomiast powiedzieć, że uwielbiam grać „Feed My Frankenstein” – wymyśliłam do tej piosenki własną, zabawną solówkę, a poza tym zawsze towarzyszą jej wspaniałe efekty specjalne!
W tej chwili zespół Alice’a jest moim podstawowym projektem i w nic innego nie angażuję się w pełnym wymiarze czasu. Od czasu do czasu, gdy nie jestem w trasie, wciąż uczestniczę jednak w nagraniach sesyjnych czy występuję jako gość różnych zespołów. Obecnie pracuję nad pewnym materiałem dla zespołu z Włoch o nazwie Docker's Guild. Na tej płycie pojawią się także Elize Ryd, Amanda Somerville, Roxy Petrucci i kilka innych dziewczyn. Ponadto, w wolnym czasie pracuję też nad swoją pierwszą solową płytą.
Myślę, że takie kwestie, jak wygląd czy płeć, zawsze będą miały pewne znaczenie. Nie da się tego uniknąć, niezależnie od tego, czym się zajmujesz. Jeśli jesteś lekarzem, prawnikiem, muzykiem czy kimkolwiek innym – płeć to płeć i zawsze znajdą się ludzie, którzy będą oceniać innych przez jej pryzmat – lub też z uwagi na wygląd. Ale jeśli jesteś naprawdę dobry w swoim zawodzie – ludzie, którzy są ważni w branży zawsze zwrócą uwagę przede wszystkim na talent, a nie inne sprawy.
Jestem pełnoprawną członkinią tej drużyny – więc zamierzam pojechać z nimi nie tylko na resztę obecnej trasy i kolejną, ale, jeśli nic się nie zmieni, także na jeszcze jedną, i jeszcze jedną, i następne...
Zdziwisz się, ale trafiłeś z tym ostatnim zdaniem! Ze strony rodziny ojca naprawdę jestem spokrewniona z Johannem Straussem. Jako muzyk mam więc naprawdę wielkie dziedzictwo do uniesienia.
rozmawiał Mateusz M. Godoń // wyspa.fm