Keeping the Blues Alive. To prestiżowe wyróżnienie, którym uhonorowany został Rawa Blues Festival, zobowiązuje. Wielu pewnie zastanawiało się czy tegoroczna Rawa sprosta temu wyzwaniu. Myślę, że nikt już nie ma wątpliwości! 32. edycja festiwalu na długo pozostanie w pamięci widzów - pisze Adam Golenia (Wyspa.fm). Zapraszamy do przeczytania recenzji Adama z festiwalu Rawa Blues oraz do obejrzenia kolejnej fotorelacji - tym razem autorstwa Eweliny Eliasz.
Oczywiście nie wszyscy zapamiętają najlepiej ten sam koncert. Dla wielu wydarzeniem Rawy, a pewnie także bluesowym koncertem tego roku w Polsce, był występ Roberta Craya. W końcu to gwiazda światowego formatu. Są tacy, którzy wiele lat czekali by na żywo zobaczyć jak gra. Jego koncert był nieco inny od większości występów na Rawie, które najczęściej charakteryzuje niesamowita dawka energii. Koncert Craya wymagał od publiczności skupienia, ale niewątpliwie wart był tego, by na moment powstrzymać się od żywiołowej zabawy, której przecież zawsze jest wiele na tym festiwalu. Robert Cray zauroczył wszystkich wirtuozerią w grze na gitarze, a także swoim śpiewem. Niektórzy zarzucają mu, że jego muzyka niebezpiecznie zbliża się do popowego grania, jednak wydaje mi się, że są to zarzuty mocno chybione, nie darmo zresztą w ubiegłym roku został w ubiegłym roku wprowadzony do Blues Hall of Fame. Przy okazji warto też wspomnieć o towarzyszącemu Crayowi zespole, w szczególności o klawiszowcu Jimie Pugh, którego soczyste solówki świetnie korespondowały z czystym i metalicznym brzmieniem gitary, a także o basiście Richardzie Cousinsie.
Jeśli dla większości koncertem tego wieczoru był występ Roberta Craya, to trzeba jednak zaznaczyć, że całkiem spore było również grono tych, dla których dopiero ostatni koncert był kulminacją muzycznych doznań. Mowa tu oczywiście o powracającym na scenę Spodka Ericu Sardinasie, który z towarzyszeniem sekcji rytmicznej rozgrzał publiczność do czerwoności. Jego specyficzna technika gry slide na gitarze (przez niektórych, ze względu na liczbę dźwięków wydobywanych z instrumentu, określana jako gitarowe ADHD) ma wielu fanów. Popis dał również basista Sardinasa, świetnie radząc sobie w jednym z utworów bez lidera.
Rewelacyjnie wypadły też inne gwiazdy zza oceanu. Pełen energii i humoru koncert zagrał Roomful of Blues, grupa o 40-letniej tradycji, według prowadzącego koncert Jana Chojnackiego zespół-marzenie, z doskonałą sekcją dętą w swoim składzie. Jeszcze bardziej spodobał się chyba publiczności zespół Davina & The Vagabonds, "odkrycie" Irka Dudka, który zobaczył ich koncert i natychmiast zdecydował, że muszą zagrać również na Rawie. To, że nie zawiodła go intuicja, potwierdziła zgromadzona w Spodku widownia, urzeczona charyzmą liderki, Daviny Sowers i jej wokalem nawiązującym do bluesowych tradycji lat 40.
Według mnie czarnym koniem festiwalu został The Reverend Peyton's Big Damn Band, który przy pomocy skromnego instrumentarium i poczucia humoru rozruszał publiczność. A to, że energii im nie brakowało udowodniła żona lidera, Breezy Peyton, która, niczym Jimi Hendrix, zakończyła koncert podpalając i roztrzaskując swój instrument. Z tą tylko różnicą, że instrumentem tym nie była gitara, a tarka!
Trudno wprawdzie porównywać występ The Reverend Peyton's Big Damn Band do koncertu Roberta Craya, ale to właśnie bardzo podoba mi się na Rawie, że można poznać tutaj różne oblicza bluesa, począwszy od klasyków gatunku, kończąc na bluesowej alternatywie.
Oczywiście Rawa Blues Festival to nie tylko koncerty wykonawców spoza granic naszego kraju. Tradycyjnie już zaprezentował nam się dyrektor festiwalu, Irek Dudek, który tym razem wystąpił z big bandem, grającym, co wielokrotnie podkreślał lider, bez nut. Świetnie, że mogliśmy znów usłyszeć takie hity jak "Something Must Have Changed" z rewelacyjną i niełatwą do zagrania solówką, nazywaną podobno przez zespół "kwadratami".
Nie sposób opisać w krótkiej relacji tego wszystkiego co jeszcze działo się na Rawie. Należy wspomnieć o konkursie na małej scenie, w nieco zmienionej - zgodnie z sugestiami widzów - formule (jednego z laureatów, grupę Heron Band, już przed Rawą wybrali internauci, drugi - chorzowski Around The Blues, został wyłoniony w trakcie festiwalu). Koniecznie trzeba też choć kilka słów poświęcić Tyglowi Kulturowemu i odbywającej się w jego ramach Kawiarence Poetyckiej, której gospodarz dr Jerzy Kossek, poza poetami, zaprosił do współpracy również muzyków: Mirosława Rzepę, Darka Rymarczyka i Antoniego Kreisa. Równolegle do kawiarenki miały też miejsce happening malarski i wystawa zdjęć z poprzednich edycji festiwalu.
I jeszcze jedno ważne wydarzenie. W tym roku na zaproszenie Irka Dudka Spodek odwiedził również dyrektor The Blues Foundation, Jay Sieleman, który jeszcze raz, symbolicznie, za to tym razem przed tutejszą publicznością, wręczył Irkowi statuetkę Keeping the Blues Alive. Teraz wie już na pewno, że przyznanie tego wyróżnienia katowickiemu festiwalowi było słuszną decyzją!
Tegoroczna Rawa Blues to niewątpliwie duży sukces. Dla fanów bluesa to święto, które co roku przyciąga do Katowic ludzi nawet z odległych zakątków kraju. Myślę, że powinni zajrzeć tu także ci, którym jeszcze wydaje się, że blues to muzyka nie dla nich!