11 października 2014 Robert Randolph i jego Family Band zagrają w katowickim „Spodku“ podczas festiwalu Rawa Blues. To jedna z najważniejszych gwiazd tegorocznej edycji festiwalu.
„Son of A Preacher Man“ - tytuł jednego z największych przebojów Dusty Springfield idealnie pasowałby do Roberta Randolpha. Amerykański gitarzysta i wokalista jest bowiem synem kaznodzieji, dorastał przy muzyce gospel i długo nie miał pojęcia o bluesowych wykonawcach. Dziś Randolph ma na koncie współpracę z Erikiem Claptonem i Carlosem Santaną, płyty w pierwszej setce notowań magazynu „Billboard“ i udział w najpopularniejszych amerykańskich telewizyjnych programach rozrywkowych.
Gitara pedal steel - instrument z wyjątkowo oryginalnym brzmieniem. Randolph nauczył się na nim grać - a jakże - w kościele zielonoświątkowców. Zresztą w USA pedal steel często pełni podczas mszy rolę naszych organów. Określana jest zresztą przymiotnikiem „sacred“, czyli „uświęcony“.
Pierwszym uznanym muzykiem, który odkrył Randolpha dla szerszej publiczności był jazzman John Medeski. Klawiszowiec zaprosił młodziaka do swojego projektu „The Word“. Następnym był już sam mistrz Eric Clapton. „Slowhand“ zabrał Randolpha i Family Band w roli supportu na brytyskie tournee. Potem zaprosił go na festiwal Crossroads, któremu dyrektoruje, a tam przypadkowi muzycy nie występują. Clapton zagrał również w jednym z utworów na płycie „Colorblind“ z 2006 roku. Album wspiął się na 75 miejsce listy „Billboardu“. To nie koniec kooperacji Randolpha z tuzami gitary. W sesji nagraniowej ostatniego jak dotąd studyjnego krążka Amerykanina „Lickety Split“ wziął sam Carlos Santana. Jego niepowtarzalną gitarę słychać w kompozycji „Brand New Wayo“.
Warto jeszcze wspomnieć o jednej znaczącej postaci showbusinessu, z którą współpracuje Randolph. To T-Bone Burnett - człowiek odpowiedzialny za produkcję płyt takich artystów, jak Elton John, Roy Orbison czy Diane Krall.
Randolph nie należy do bluesowych ortodoksów. Jego płyty to paleta gatunków: soul, funky, gospel, blues. Nie stroni też od popowych klimatów. Na koncertach sięgał na przykład po „Billie Jean“ Michaela Jacksona. Co nie przeszkadzało mu w jamowaniu na bazie klasycznych rockowych tematów Jimiego Hendrixa...
Czy możemy spodziewać się podobnych muzycznych fajerwerków w katowickim „Spodku“? Przekonamy się już 11 października.