Na mapie jesiennej trasy Comy nie mogło zabraknąć ich rodzinnego miasta – Łodzi. Zespół pod wodzą Piotra Roguckiego zawitał 7 listopada do klubu Wytwórnia, niezmiennie ściągając na swój występ rzesze fanów. Muzycy zaprezentowali oryginalną setlistę, wykonując kilka kawałków, które dotąd rzadko można było usłyszeć na ich koncertach.
Wydaje się, że Coma budzi skrajne emocje. Albo można ją kochać, albo nienawidzić, ale nie można przejść obok jej twórczości obojętnie. Grana przez łódzką formację muzyka jest tak specyficzna, tak nasiąknięta emocjami, że rzeczywiście trafia do wąskiego grona odbiorców. Być może do tej silnie upoetyzowanej i ekspresyjnej propozycji należy w pewien sposób dojrzeć, osiągnąć taki punkt w swoim życiu, w którym odczytujemy i identyfikujemy się z zawartym w niej przekazem. Jedno jest pewne – zagorzali fani kapeli w trakcie trwania koncertu znajdują się w swego rodzaju transie. Utwory Comy są skonstruowane w taki sposób, zarówno, jeśli chodzi o budowanie napięcia, wywoływanie określonych reakcji czy obecność uniwersalnych i traktujących o najbardziej istotnych kwestiach teksty, że piosenki te absorbują całą uwagę słuchacza. Pozwalają zapomnieć o całym świecie, wszystkich codziennych problemach i kłopotach. Liczy się tylko tu i teraz. Podczas takiego występu można odpłynąć w odrobinę lepsze rejony wyobraźni, choć na chwilę namacalnie poczuć piękno. Co najlepsze, stan ten utrzymuje się też jakiś czas po koncercie, co umożliwia naładowanie akumulatorów na kolejne dni zwykłego życia.
Zespół Coma na czele z Piotrem Roguckim od zawsze starał się wspierać młode, perspektywiczne zespoły. Tym razem we wspólną trasę zostały zaproszone formacje Call The Sun i Storo. Co ciekawe, obie próbowały swoich sił w programie Must Be The Music. Tylko Muzyka, którego Roguc jest jurorem. Tego wieczoru zrobiło się bardzo regionalnie, bowiem Call The Sun także pochodzą z miasta Włókniarzy i prezentują mieszankę indie i alternatywy, mocno okraszoną elektroniką. Muzyka świetnie uzupełniana delikatnym wokalem Macieja Palmowskiego brzmi naprawdę świeżo i bardzo smacznie. Z kolei Storo stanowi polsko-francuską formację, której liderem jest Paweł Storożyński, pochodzący z łódzkiej dzielnicy Retkinii. Muzycy postawili na ostrego rocka z elementami hip hopu czy gothicu, ale bardziej skupili się energii scenicznej i tym, aby rozruszać publikę niż faktycznym wykonywaniu muzyki.
Panowie z zespołu Coma swój ostatni longplay wydali w 2011 r., zatem od premiery „Czerwonego albumu” minęły już cztery lata. To stosunkowo długi czas, na jaki formacja zmusza swoich fanów, aby czekali na ich nowe dzieło. To powinno ukazać się w 2016 r. Ma być to album konceptualny, bardzo rozbudowany i jak twierdzą sami muzycy, najważniejszy w całym ich dorobku. Znamienne wydają się być przy tym słowa Roguckiego, mówiące, że „Hipertrofia” to przy tym przedszkole. Zanim jednak nastąpi premiera tego wydawnictwa, muzycy szukając stymulacji do nowych, muzycznych wyzwań, wyciągnęli i odkurzyli nieco starsze utwory, dokonując ciekawego ich przearanżowania. Spotkało się to z entuzjastycznym przyjęciem widowni, bowiem powszechnie znane są gusta publiczności, której uwielbienie dla łódzkiego bandu osiągnęło apogeum przy okazji debiutanckiego krążka „Pierwsze wyjście z mroku”, by później stosunkowo ulegać spadkowi.
Coma zaprezentowała sporo numerów z „Hipertrofii”, jak otwierająca koncert „Widokówka”, rzadko grana, a będąca obecnie niezwykle na czasie „Emigracja”, „Świadkowie schyłku czasu królestwa wiecznych chłopców” czy „Popołudnia bezkarnie cytrynowe”. Zostały zagrane także pochodzące z „Czerwonego albumu” „Angela”, „La Mala Education”, „Gwiazdozbiory, które Roguc przewrotnie zadedykował… sobie samemu, a także „Deszczowa piosenka”, jak zwykle euforycznie przyjętej przez łódzką publikę, która dodatkowo świetnie wpasowała się w kontekście „menelowej afery” z udziałem Bogusława Lindy. Nie zabrakło też „Zbyszka”, „Schizofrenii” czy „Tonacji”. Co ciekawe, artyści zaprezentowali również dwa anglojęzyczne utwory: przepięknie melancholijny „Turn Back The River” oraz będący wulkanem energii „Fuck The Police”.
Należy przyznać, że w przededniu wydania piątej, polskie płyty długogrającej zespół znajduje się w znakomitej formie. Piotr Rogucki prezentuje swoje niezwykłe możliwości wokalne w sposób klarowny i czysty, zamykając usta malkontentom, którzy zarzucali mu zbyt manieryzowany śpiew zahaczający momentami o bełkot. Trzeba również zwrócić uwagę na to, jak znakomitymi instrumentalistami są Dominik Witczak, Rafał Matuszak, Adam Marszałkowski i Marcin Kobza. Najlepszy utwór może dobrze wybrzmieć dopiero wtedy, gdy zostanie profesjonalnie zagrany. W sobotni wieczór szczególnie soczysta była linia basu, którą zgromadzeni w Wytwórni słuchacze mogli usłyszeć po raz ostatni w zagranych na bis zawsze ciepło przyjmowanym „Los Cebula i Krokodyle Łzy”, a także szalenie przejmującej i melancholijnej „Ciszy i Ogień”.
Cóż, jeśli chodzi o zespół Coma, to dla mnie stanowi on pełny wyznacznik słowa „artysta”, a ich koncerty są po prostu najlepsze.