Bycie melomanem w tym kraju nie należy do półki tanich zainteresowań. Jednorazowe kupno płyty to wydatek minimum 40 złotych, bilety na koncerty gwiazd zagranicznych osiągają zawrotne sumy, a tanie bilety na festiwale zdobędziemy jedynie kupując w ciemno - przed ogłoszeniem chociażby jednej gwiazdy line-up'u. A polskie koncerny muzyczne nie tylko nie ułatwiają sprawy, a jeszcze same sobie kopią grób.
Wybierając się do empiku czy Saturna po nowy album naszego ulubieńca, zostawimy w kasie naprawdę niemało. Chyba że chcemy czekać przez najbliższe pół roku (albo i cały) na jego obniżkę w ramach posezonowego czyszczenia magazynów sklepowych. A wiadomo - polscy artyści wydają jesienią albumy niemalże wszyscy naraz. Tego samego dnia miały premiery nowe albumy Johna Portera, Julii Marcell, Czesław Śpiewa, Carrion, Acid Drinkers, Dezertera i Gaby Kulki. Niedługo później (lub nieco wcześniej) mieliśmy/dostaliśmy nowego Dawida Podsiadło, Renatę Przemyk, happysad, Voo Voo, Edytę Bartosiewicz i Ewelinę Lisowską. Wydatek na jedną z nich należy traktować jak pozbycie się minimum 40 złotych. A że w większości są to płyty bardzo dobre i każdy meloman chciałby je mieć u siebie - no to zakładać kominiarę i rabować bank. Chyba że jest się jednym z tych farciarzy którzy naprawdę zarabiają tę legendarną "średnią krajową" i nie muszą się martwić czy po kupieniu chociażby dwóch płyt wystarczy im do tzw. "pierwszego".
Ktoś zaraz rzuci kontrargumentem że "zaraz, zaraz, a serwisy streamingowe to co?". Tak jest, dobrze że są, że coraz powszechniejszym jest że w dzień premiery nowy album od razu jest do odsłuchania. Ale są dwie strony tego medalu. Po pierwsze, płyty na streamingu nie kupimy na zawsze i na własność, a na streamingach ostatnio jest sporo zniknięć. Po drugie, wciąż są artyści i wytwórnie które w streamingi nie inwestują. Przykładem tego jest obecna taktyka Mystic Production, która nie udostępniła nowych albumów swoich artystów. Zrobią to dopiero za kilka miesięcy, kiedy już wszyscy zniecierpliwieni kupią krążek lub posłużą się torrentami.
Sprzedaż cyfrowa? Ona też nie zawsze ratuje sytuację. iTunes za płyty naszych rodzimych wykonawców każe nam sobie płacić w euro, więc płacimy tyle samo co wybierając się do sklepu. Polskie sklepy typu Muzodajnia oferują nam niskie ceny - ale tylko w opcji wykupywania abonamentu na zakup mp3 i to w opcji "im więcej tym taniej". Na niekompetencję tych serwisów podam przykład sklepu Play The Music, który udostępnił do odpłatnego pobrania nowej płyty Guano Apes miesiąc przed oficjalną premierą - do sklepu prawdopodobnie nie dotarła informacja o opóźnieniu premiery płyty.
A na dobitkę, najświeższy przykład chamskiego postępowania polskich koncernów, na które nasz redaktor złapał się za głowę. Nowy album Ozzy'ego Osbourne'a "Memoirs Of A Madman". Kupując album w empik.com zapłacimy minimum 70 złotych (cena pierwotna wynosiła 82 złote), doliczmy do tego koszty wysyłki - 80 złotych mniej w kieszeni. Zamawiając ten sam album w Amazon UK zapłacimy 7 funtów - niecałe 40 złotych, wraz z wysyłką nie przekroczymy 50 złotych. Czy to wymaga jakiegoś komentarza?