Rockowe podsumowanie roku 2014 (TOP10)
Opinia Wyspy.fm

Rockowe podsumowanie roku 2014 (TOP10)

Rok weteranów, coverów i szperania w archiwach. Z cyklu "Wyspa.fm TOP10" przedstawiamy najlepsze, zagraniczne rockowe albumy roku 2014.

In Rock We Trust! - mam ochotę zakrzyknąć za AC/DC pisząc muzyczne podsumowanie kończącego się 2014 roku. W skrócie: to znów był rok weteranów rocka, którym najwyraźniej specjaliści od geriatrii nie są potrzebni do szczęścia.

Świetna płyta AC/DC, wielki szum wokół odgrzebanego z szuflady materiału Pink Floyd, U2 lepsze niż można było się spodziewać po poprzednim słabszym albumie, wciąż nie składający broni heavymetalowcy z Judas Priest, ostry jak brzytwa Nazareth - to tylko niektóre przykłady. Bardzo dobre płyty wydali też przedstawiciele „średniego“ pokolenia, jak i młodzi artyści, wzorujący się zresztą na rockowej klasyce.

Co poza tym? Był to kolejny rok coverowania kogo się da (z własnym repertuarem włącznie) oraz gruntownego wietrzenia archiwów własnych, co w przypadku Queen zaczyna pomału zakrawać na autoparodię i coraz bardziej bezczelne naciąganie fanów na kasę...

Anyway... Wybór zagranicznego Top 10 było cholernie trudnym zadaniem. Oto efekt końcowy. 

1. AC/DC - Rock or Bust (za moc, energię, świetne rockowe hymny i młodzieńczą radość z grania)

 

2. Slash - World on Fire (nie potrzeba tabunu sławnych gości, by nagrać świetną płytę, Axl Rose może tylko zazdrościć weny eks-koledze z kapeli)

 

3. U2 - Songs of Innocence (za samo „Every Breaking Wave“ wstawiłbym ten album do każdego podsumowania 2014 roku, a przecież jest tutaj dużo więcej udanych kawałków).

 

4. Joe Bonamassa - Different Shades of Blue (jedna z najlepszych płyt w jego bogatej dyskografii, a ballady - mistrzowskie po prostu).

 

5. Crippled Black Phoenix - White Light Generator (przepiękne, dłuuuugie, wciągające kompozycje, z szacunkiem dla rockowej tradycji lat siedemdziesiątych).

 

6. Peter Murphy - Lion (zaskakujący, udany powrót do formy eks-wokalisty Bauhaus)

 

7. Nazareth - Rock’n’roll Telephone (efektowne zamknięcie rozdziału z wokalistą Danem McCafferty’m, rockowi weterani ze Szkocji pokazali lwi pazur).

 

8. Opeth - Pale Communion (poprzednia płyta pana Akerfeldta była lekko nużąca, tym razem wszystko poszło jak trzeba, jeden z najlepszych albumów w dyskografii szwedzkiej formacji).

 

9. Judas Priest - Redeemer of Souls (mieli już kończyć karierę, dobrze się jednak stało, że ostatnim krążkiem w ich dorobku nie stał się pretensjonalny, pompatyczny i ... nudny „Nostradamus“... Jest moc, są efektowne metalowe hymny... jest bardzo dobrze).

 

10. Leonard Cohen - Popular Problems (sędziwy Kanadyjczyk nadal potrafi zaczarować słuchacza tymi swoimi uroczymi balladami, „My Oh My“ i „Slow“ - chce się do tego wracać i wracać...)

ps. Długo zastanawiałem się, czy wstawić do tego zestawienia krążek, który narobił sporego zamieszania w mediach. Chodzi oczywiście o „The Endless River“ Pink Floyd. Ale czy ten materiał - de facto sprzed dwudziestu lat - można zaliczyć do tegorocznych premier?

Komentarze: