Marillion: "Już nie możemy doczekać się koncertów w Łodzi!"

Marillion: "Już nie możemy doczekać się koncertów w Łodzi!"

Już wkrótce polskich fanów grupy Marillion czeka wyjątkowe wydarzenie: 3 dni z muzyką Marilliona w łódzkim klubie Wytwórnia, czyli Marillion Weekend! Gdzieś pomiędzy premierą ostatniej płyty zespołu, zatytułowanej "Fuck Everyone And Run (F E A R)", a początkiem przygotowań do Marillion Weekend udało nam się złapać liderów grupy - Steve'a Hogartha i Steve'a Rothery'ego - na interesującą pogawędkę.

Rozmowę w imieniu wyspa.fm przeprowadzili Mateusz M. Godoń i Oliwia Cichocka

Mateusz: Spotykamy się niedługo po premierze Waszego najnowszego albumu studyjnego, "Fuck Everyone And Run (F E A R)". To już osiemnasty krążek w Waszej dyskografii. Czym różni się od poprzednich?

Steve Rothery: Długością! (śmiech). Chyba nie nagraliśmy wcześniej równie długiego krążka. Do tego ma on nietypową budowę - znalazło się na nim zaledwie 5 utworów, z czego 3 trwają ponad 15 minut. Nie jest to zbyt typowe...

Steve Hogarth: Poza tym, można powiedzieć, że ten album to taki trochę wyraz sprzeciwu wobec otaczającej nas rzeczywistości. Teksty tych piosenek rodziły się przez ostatnie 4 czy 5 lat i są efektem naszych przemyśleń i obaw co do tego, co nasz własny kraj reprezentuje w dzisiejszych czasach i w którą stronę zmierza świat. Wszystkim rządzi kapitalizm - a dystans między bogatymi a biednymi, zamiast się zmniejszać, jeszcze rośnie. Ludzie tracą wiarę - w siebie, w Boga, w zasadzie we wszystko. Polityka wkracza w każdą sferę życia. Kryzys migracyjny i agresywna postawa Rosjan sprawiają, że nikt nie może spać spokojnie. Jesteśmy pełni obaw co do tego, jak będzie wyglądać najbliższa przyszłość - i choćby poprzez ten album chcemy wyrazić nasz głośny sprzeciw wobec tego, co może nastąpić.

Mateusz: Czyli to stąd wziął się podwójny tytuł tego albumu?

Steve Hogarth: Właściwie do tego zainspirowali nas bankierzy, którzy dosłownie orżnęli wszystkich i uciekli (ang. "fucked everyone and run" - przyp. red.). U nas, w Wielkiej Brytanii, kilka banków zostało znacjonalizowanych w celu uratowania ich od bankructwa. Wszystkie długi tych banków musiało spłacić państwo - czyli tak naprawdę podatnicy, zwykli obywatele. A prezesi tych banków, którzy byli odpowiedzialni za tą sytuację, jak gdyby nigdy nic zgarnęli na odchodne kupę kasy i zwiali do Monako. Uznałem, ktoś powinien coś powiedzieć na ten temat, i że tym kimś mogę być równie dobrze ja - i stąd wziął się tytuł płyty i jeden z głównych tematów na niej poruszanych.

Mateusz: Sami wspomnieliście o nietypowej budowie tego albumu. Skąd wziął się pomysł na to, by krążek skonstruować w tak niespotykany sposób?

Steve Rothery: Myślę, że to po prostu efekt tego, jak ten album ewoluował. Wraz z doprecyzowywaniem jego całej koncepcji, gdy kształtowały się teksty, doszliśmy do wniosku, że właśnie takie dłuższe utwory będą odpowiednie. I, co może zdziwić, taka długość utworów sprawiła, że uzyskaliśmy o wiele większą, niż zwykle, przestrzeń twórczą - zarówno na polu instrumentalnym, jak tekstowym. Spójrzcie na przykład na utwór "The New Kings" - dzięki rozbudowanemu fragmentowi instrumentalnemu, w pewnym momencie słowa powracają do nas ze zdwojoną mocą. Uważam, że decydując się na taki zabieg artystyczny, zyskaliśmy ogromną wręcz wolność - a same utwory nabrały takiego swoistego, kinowego wyrazu, co jest wielką siłą tego albumu.

Oliwia: Między premierą tego albumu, a jego poprzednika, minęły aż 4 lata. Czemu kazaliście swym fanom tak długo czekać na nowy krążek studyjny?

Steve Rothery: Po prostu, jesteśmy cholernie powolni! (śmiech). A tak naprawdę, to ciągle byliśmy czymś zajęci. Tak naprawdę, gdy nie jesteśmy w studiu, to prawie cały czas koncertujemy bądź przygotowujemy się do kolejnych występów. A to wszystko zajmuje bardzo dużo czasu.

Steve Hogarth: A jak już wejdziemy do studia, to też nie jest tak, że po prostu siadamy i nagrywamy piosenkę. To są długie godziny pełne jammowania, totalnej improwizacji. Nagrywamy to wszystko i potem spędzamy długie godziny na odsłuchiwaniu tych nagrań. A kiedy my sami lub nasz producent znajdziemy na tych taśmach coś naprawdę interesującego, jakieś wyjątkowe brzmienie - to trafia na takie zespołowe konto na Soundcloud. I potem analizujemy te wszystkie ciekawe fragmenty z naszym producentem i staramy się dojść do tego, jak to zagraliśmy za pierwszym razem. A potem, kiedy już umiemy zagrać dany fragment ponownie - budujemy wokół niego cały utwór. To zabiera mnóstwo czasu - czasem całe tygodnie czy wręcz miesiące. Tym bardziej, że w czasie pracy nad albumem zawsze pojawia się mnóstwo propozycji, byśmy zagrali jakiś koncert czy wręcz całą trasę - i jeśli czujemy, że to naprawdę ciekawa oferta, to w pewnym momencie trzeba po prostu odłożyć pracę nad albumem na jakiś czas na bok, wyjść ze studia i pędzić w trasę.

Mateusz: Wiele razy występowaliście już w Polsce - ostatnio w Dolinie Charlotty w sierpniu - ale wiosną macie w planach powrócić tutaj na naprawdę wyjątkowe występy. Marillion Weekend w Łodzi - czyli 3 dni koncertów z trzema różnymi setami. Skąd pomysł na zorganizowanie takiego wydarzenia?

Steve Rothery: Robiliśmy takie coś już kilka razy w Wielkiej Brytanii i Holandii. Mogę powiedzieć, że każdy taki event stanowi wyjątkowe doświadczenie zarówno dla fanów zespołu, jak i dla nas samych. Mamy naprawdę oddanych fanów, którzy potrafią przylecieć na taki weekend z drugiego końca świata. Wyobraźcie sobie taką imprezę na 3000 osób, wśród których są ludzie z całej Europy, z Japonii, Australii, czy obu Ameryk - energia, jaką czuje się w trakcie tych eventów, jest po prostu nie do opisania! I co ważne - wielu z tych wspaniałych ludzi planuje przylot także teraz, do Polski.

Steve Hogarth: Tak, zapowiada się naprawdę międzynarodowy event! I cieszymy się, że przy okazji naszych koncertów ludzie z różnych stron świata będą mieć szansę, by poznać polską kulturę, wspaniałych ludzi - no i waszą kuchnię i piwo! (śmiech). Już nie możemy się doczekać tych koncertów. W ogóle, to decyzja o tym, że tym razem ta impreza zostanie zorganizowana w Polsce, zapadła po tym, jak spojrzeliśmy w statystyki ostatniego eventu w Holandii. Chociaż Polacy nie byli tam najliczniej reprezentowanym narodem, to jednak trochę ludzi z Polski tam przyjechało. Ponieważ mamy stale w pamięci, że na naszych polskich koncertach jest zawsze tłum fanów, uznaliśmy, iż to dobry pomysł, by tutaj zorganizować nasz kolejny weekend. Jesteśmy pewni, że będziemy się w Polsce świetnie bawić. Zresztą, w tym roku mamy w planach jeszcze więcej takich weekendów - zaczynamy od Holandii, skąd ruszymy do Łodzi. Kilka tygodni po łódzkim weekendzie zagramy w Wielkiej Brytanii, a potem po raz pierwszy będziemy czeka nas weekend w Ameryce Południowej, gdzie mamy zaplanowaną imprezę w Chile. A później zapewne znów wrócimy do Holandii. Holenderska impreza jest taką "flagową" i można ją uznać za stały punkt naszego programu. W Holandii świetnie jest to, że ta impreza odbywa się w parku z olbrzymim polem campingowym, więc wszyscy śpią tam razem przez 3 dni.

Steve Rothery: To miejsce zmienia się wtedy w Marillionową wioskę, w której przez cały czas trwa zabawa!

Steve Hogarth: Dokładnie! Trzydniowa zabawa, w trakcie której ludzie z Ameryki, Francji, Rosji, Niemiec i całej reszty świata po prostu spędzają razem czas, wymieniają doświadczeniami, piją, zakochują się... to po prostu niesamowite!

Oliwia: Cofnijmy się na chwilę w czasie. Jak z Waszego punktu widzenia zmienił się Marillion od czasu, gdy Steve Hogarth dołączył do zespołu?

Steve Rothery: To już tak dawno, że ledwo to pamiętamy! (śmiech).

Steve Hogarth: Dwadzieścia siedem lat!

Steve Rothery: No właśnie! Mnóstwo czasu, w trakcie którego nagraliśmy przecież aż czternaście albumów - które zapewne nigdy by nie powstały, gdyby ta zmiana nie nastąpiła. Żeby nie było: jestem bardzo dumny z tych czterech albumów, które nagraliśmy z Fishem - tym bardziej, że osiągnęliśmy wtedy dość znaczący komercyjny sukces. Ale z drugiej strony mam poczucie, że to dopiero po dołączeniu do zespołu Steve'a oprócz sukcesów komercyjnych pojawiły się też prawdziwe sukcesy artystyczne. Stworzyliśmy razem tyle wyjątkowych utworów, że czasem aż trudno wybrać mi te najważniejsze...

Steve Hogarth: Ostatnio jedna ze stacji radiowych poprosiła nas, byśmy stworzyli listę swoch 30 najistotniejszych piosenek, bo chcieli zrobić specjalny program o nas. Nie potrafiłem ograniczyć się do trzydziestki - skończyło się na 39 i nawet nie próbowałem ich uszeregować. Ale sam fakt, że stworzyliśmy razem 39 piosenek, które jestem w stanie określić jako "ważne", napawa mnie ogromną dumą - Jezu Chryste, to przecież mnóstwo świetnego materiału!

Steve Rothery: Poza tym, mamy to szczęście, że od wielu lat możemy nagrywać taką muzykę, jaką sami naprawdę chcemy tworzyć. Nie każdy zespół może powiedzieć to samo.

Steve Hogarth: Niewielu artystów może sobie pozwolić na to, by nagrać płytę, na której w zasadzie nie znajdzie się nic nadającego się do radia. Wielu DJów nawet chciałoby puścić coś z naszej nowej płyty w radiu, ale nie będą mieli z tym łatwo - chyba, że zagrają jakiś 3-4 minutowy fragment któregoś kawałka. Dla większości zespołów byłoby to komercyjne samobójstwo, ale my mamy na szczęście bardzo oddanych fanów z całego świata - wielu z nich zakupiło ten album na długo przedtem, zanim mieliśmy gotowy choćby jeden utwór! Naprawdę, szczęściarze z nas!

Oliwia: Swego czasu udostępniliście do ściągnięcia za darmo cały album "Happiness Is The Road". Czy można powiedzieć, że w ten sposób chcieliście zrobić prezent Waszym fanom?

Steve Hogarth: Z jednej strony tak, a z drugiej - był to też taki swoisty eksperyment komercyjny. W zasadzie eksperymentujemy od połowy lat 90-tych, kiedy rozwiązaliśmy kontrakt z wytwórnią EMI. Początkowo zawieraliśmy kontrakty z mniejszymi, niezależnymi wytwórniami, ale wciąż czuliśmy, że musi istnieć lepszy sposób na tworzenie muzyki. I wtedy pojawił się Internet i cała gama możliwości, którą niósł za sobą. Przez Internet zwróciliśmy się do naszych fanów z prośbą o kupienie naszego albumu "Araknophobia" zanim on w ogóle powstał - i oni się na to zgodzili! Kolejne albumy zaczęliśmy nagrywać w ten sam sposób. Można powiedzieć, że wymyśliliśmy tym samym model biznesowy, którzy skopiowało od nas potem wielu artystów i wręcz stał się on mainstreamowy. A pomysł, by dać naszym fanom za darmo "Happiness Is The Road" pojawił się między innymi po to, by sprawdzić, jak się to przełoży na późniejszą sprzedaż fizycznych kopii płyty i biletów na koncerty. I zapewne jeszcze nieraz zrobimy coś w tym stylu - właśnie po to, by zobaczyć, co z tego wyniknie.

Steve Rothery: Dodam jeszcze, że dla nas, jak chyba dla wszystkich muzyków, jedną z najgorszych informacji, jaką możemy usłyszeć, jest informacja o wycieku nowego albumu do sieci przed premierą. Udostępniając samemu "Happiness Is The Road" w pewien sposób udało nam się obejść ten problem (śmiech).

Steve Hogarth: Zresztą, tak samo obeszliśmy kwestię bootlegów. Nasze koncerty właściwie zawsze były nagrywane przez fanów, a następnie sprzedawane na czarnym rynku. Najbardziej w tym wszystkim nas denerwowało w zasadzie to, że te fanowskie nagrania były wątpliwej jakości, a do tego dorabiano do nich okropne amatorskie okładki. Postanowiliśmy zatem... sprzedawać swoje własne bootlegi - i tak powstał Front Row Club, gdzie nasi fani mogą kupić nagrania z koncertów w najlepszej możliwej jakości. Po prostu zawsze staraliśmy się wyjść naprzeciw oczekiwaniom naszych fanów i szybko reagować na nowe zjawiska na rynku.

Mateusz: Cofając się jeszcze dalej w przeszłość - chciałbym spytać, jak to się stało, że "Silmarillion" stał się w pewnym momencie "Marillionem"? Czy pierwotna nazwa zespołu miała być w zamyśle ukłonem dla J.R.R. Tolkiena i jego słynnych dzieł?

Steve Rothery: Gdy przyszedłem na pierwsze próby do zespołu, rzeczywiście nosił on nazwę Silmarillion. Jednak w pewnym momencie uznaliśmy, że lepiej będzie ją zmienić, by uniknąć ewentualnych problemów ze względu na prawa autorskie. Nie chcieliśmy jednak za bardzo kombinować z tą nazwą, bo mieliśmy już gotowe bannery sceniczne i inne materiały, więc po prostu... zamalowaliśmy "Sil" i tak powstał Marillion.

Steve Hogarth: Zawsze mogliście wybrać gorzej - i dziś nazywalibyśmy się Silmarillio, Sil albo Silma (śmiech).

Steve Rothery: No właśnie! W każdym razie - mimo wszystko ta pierwotna nazwa dała mi obraz tego, co zespół ma zamiar grać. Byłem fanem Genesis, Pink Floyd i tym podobnych zespołów i ta nazwa jakoś mi pasowała do tego nurtu. Po pierwszych próbach wiedziałem, że moje przeczucie mnie nie myliło. A swoją drogą - chociaż przeczytałem całkiem sporo dzieł Tolkiena, to akurat po "Silmarillion" do dziś nie sięgnąłem.

Steve Hogarth: Z tego, co mi wiadomo, to nikt w zespole tego nie przeczytał (śmiech).

Oliwia: Kiedy ktoś rzuca hasło: "Marillion" od razu na myśl przychodzi kolejne - "Kayleigh". Czy z perspektywy tego, że większość ludzi kojarzy Was głównie z tą piosenką, traktujecie fakt jej powstania za błogosławieństwo, czy raczej za przekleństwo?

Steve Rothery: Myślę, że lepiej być z czymś kojarzonym, niż nie być kojarzonym wcale. Mając taki hit, stajesz się znany nie tylko w wąskim gronie fanów, ale dosłownie - wśród ludzi na ulicy. Ma to oczywiście też swoje złe strony, bo przeciętny słuchacz zawsze będzie miał w głowie obraz zespołu ze stojącym przy mikrofonie wysokim Szkotem, który śpiewa "Kayleigh". Minęło ponad 30 lat, ale dla wielu ludzi zawsze będziemy w pewien sposób zamrożeni w tamtych czasach - chociaż obecnie reprezentujemy sobą i swoją muzyką zupełnie co innego, niż wtedy.

Steve Hogarth: Każdy wielki hit jest w pewien sposób mieczem obosiecznym. To z jednej strony kamień, który musisz dźwigać przez resztę życia - a z drugiej narzędzie, które przy odpowiednim wykorzystaniu pozwala nabrać rozpędu na wiele lat. A swoją drogą, "Kayleigh" to akurat fajny kawałek z dobrym tekstem - a chyba lepiej być kojarzonym z takim utworem, niż z jakąś naprawdę gównianą piosenką? (śmiech).

Mateusz: Czego możemy się po Marillionie spodziewać w najbliższym czasie? Czy znów będziemy musieli czekać przez 4 lata na waszą kolejną płytę?

Steve Hogarth: Przynajmniej tyle! (śmiech).

Steve Rothery: Prawda jest taka, że przez cały 2017 rok będziemy jeszcze wciąż "na świeżo" z ostatnim albumem i w trakcie jego promocji. Więc myślę, że nie zasiądziemy do pisania nowych utworów wcześniej, niż w 2018 roku - a co za tym idzie, najbardziej prawdopodobną datą premiery kolejnej płyty jest rok 2020.

Steve Hogarth: Plan jest po prostu taki, by najpierw objechać świat z "F E A R", zanim się zabierzemy za cokolwiek nowego.

Steve Rothery: I koniecznie musimy zrobić ogólnoeuropejski "Brexit Tour", zanim zamkną nam granice...

Steve Hogarth: ...trzeba z tym zdążyć, dopóki jeżdżenie po Europie jest jeszcze legalne! (śmiech).

Oliwia: A czy jest coś, co na koniec tego wywiadu chcielibyście powiedzieć swoim polskim fanom?

Steve Rothery: Na pewno to, że jeśli uda im się dotrzeć na Marillion Weekend - to zrobimy wszystko, by nie sprawić im zawodu!

Steve Hogarth: A ja od siebie dodam: pijcie więcej wina! (śmiech).

Mateusz: Dzięki za rozmowę!

Komentarze: