Kilkanaście dni temu zespół NeuOberschlesien świętował premierę swej trzeciej, a pierwszej pod obecną nazwą, studyjnej płyty. Z tej okazji ucięliśmy sobie dość długą pogawędkę z trzema członkami grupy – Michałem Stawińskim, Łukaszem Sztabą i Wojtkiem Jasielskim. Efektem tej pogawędki jest obszerny wywiad, do którego lektury serdecznie zapraszamy!
Rozmowę w imieniu wyspa.fm przeprowadził Mateusz M. Godoń.
MATEUSZ: Rozmawiamy w dniu premiery Waszej najnowszej płyty. Moje pierwsze pytanie będzie więc nieco przewrotne: jakie to uczucie – debiutować po raz drugi?
MICHAŁ: Rzeczywiście, przewrotne pytanie (śmiech). Jak to jest debiutować po raz drugi…? Dobrze! I nawet trafnie to określiłeś, bo ja zawsze mówię, że ta płyta to jest taka nasza „trójka – jedynka”. Troszeczkę inaczej ta płyta wygląda od „I” i „II” – bo tak się przecież nazywały poprzednie nasze krążki. A dlaczego? Zelżeliśmy troszeczkę! Płyta jest mniej ciężka, bardziej melodyjna. Poza tym, cztery utwory na niej są po polsku, a tylko sześć w naszej gwarze śląskiej – nie tak jak na poprzednich albumach, gdzie wszystkie teksty były po śląsku. Przyszło świeże tchnienie – coś nowego się z nas wylało i nikt tego nie hamował. Zarejestrowaliśmy to w takiej formie, jaka z nas wypłynęła i stwierdziliśmy, że po prostu zobaczymy, co z tym będzie. Stąd się wzięła ta różnorodność, jaką da się odczuć na płycie. Chociaż i tak osobiście uważam, że to jest spójny krążek – ale może zostawmy to już do oceny słuchaczom.
ŁUKASZ: Dla mnie to w ogóle jest debiut w tym zespole, bo ja dołączyłem do składu 1,5 roku temu – więc nie mam porównania z wcześniejszymi dokonaniami Oberschlesien. Tak jak Michał mówił, tu nie było żadnej kalkulacji – płyta jest inna troszeczkę od poprzednich, ale to wszystko wynikało z naszej wrażliwości, naszych doświadczeń. Każdy jest inny i każdy dołożył coś od siebie w trakcie powstawania tego krążka – i tak to po prostu jakoś poszło w trochę innym kierunku, niż dotąd, ale nam się podoba!
MATEUSZ: A czym, w Waszej ocenie, się najbardziej różni NeuOberschlesien od „starego” Oberschlesien?
MICHAŁ: „Stare” Oberschlesien przede wszystkim opierało się bardzo mocno na muzyce industrialnej – a tutaj chcieliśmy troszeczkę odbić od tego nurtu. Jak posłuchacie płyty, to każdy znajdzie tam nasze „stare” Oberschlesien, NeuOberschlesien i… coś jeszcze innego, co wypłynęło z naszej szóstki podczas tworzenia płyty. Oczywiście, ta barwa industrialu w niektórych numerach pozostała – jest to kopnięcie, jest ta moc – ale jednak, jak mówiłem wcześniej, zelżeliśmy trochę! I to jest chyba ta główna różnica między naszym starym a nowym wcieleniem.
MATEUSZ: Jak słuchałem albumu, to zauważyłem przede wszystkim dużo takich „depeszowych” klimatów, których na poprzednich Waszych płytach nie było…
ŁUKASZ: Za to chyba ja jestem odpowiedzialny (śmiech). Znaczy się, to jest tak, jak przedtem powiedziałem – każdy z nas wkładał w tworzenie albumu swoją wrażliwość i swoje inspirację, tym samym dokładając „nutkę” od siebie. Ja osobiście uwielbiam Depeche Mode i stąd to brzmieniowe nawiązanie się pojawiło – ale to też nie tak, że to jest celowe, tylko po prostu to mi „w duszy gra” i przenosi się na moje własne kompozycje.
MATEUSZ: A nad którym z tych nowych utworów się Wam najtrudniej pracowało – ewentualnie, który z nich zajmuje w Waszych sercach specjalne miejsce?
MICHAŁ: Jest taki jeden utwór, który wywarł na mnie bardzo mocne wrażenie. To jest akurat numer, do którego kręgosłup stworzył Tomek Andrzejewski. Pamiętam, jak przysłał mi ten kawałek – od kilku dni zapowiadał, że już go kończy i wychodzi mu z tego coś dobrego, więc nie mogłem się doczekać, aż usłyszę tę kompozycję. Kiedy w końcu dostałem ten numer i go odsłuchałem, to wywołał we mnie tak wielkie, dogłębne emocje, że… sam nie wiedziałem, jaki tekst by do niego pasował. Zastanawiałem się, o czym napisać w tej piosence – i uznałem, że musi to być albo coś o niesamowitej, niewyobrażalnej wręcz miłości, albo o wojnie – czyli o czymś, co niesie za sobą z niczym innym nie porównywalne spustoszenie i okrucieństwo. Ostatecznie postawiłem na to drugie – i w ten sposób powstał utwór „Bóg wojny”, który jest opowieścią o tym, jakie zło niesie za sobą wojna.
WOJTEK: Dla mnie to był chyba utwór „Bez słów”, który znajduje się tak trochę po drugiej stronie w stosunku do „Boga wojny”, jeśli chodzi o ciężar…
ŁUKASZ: Rzeczywiście, czuliśmy ryzyko, jakie niesie za sobą umieszczenie na płycie tak lekkiego, melodyjnego utworu – jednak stwierdziliśmy, że podejmiemy to ryzyko i nie będziemy się przejmować ewentualnym hejtem.
WOJTEK: To taki kawałek do tańca (śmiech).
MICHAŁ: Dokładnie – to są takie dwa najbardziej skrajne kawałki – najcięższy i najlżejszy. Takie zawsze sprawiają najwięcej problemów!
MATEUSZ: No właśnie: słuchając tej płyty odniosłem wrażenie, że mimo iż jest ona pełna skrajności – to wciąż jest ona wewnętrznie spójna.
MICHAŁ: Ja odnoszę wrażenie, że to jest po prostu taka płyta, której dobrze się słucha. Jest kawałek, który jest mocny, zostawia Ci w głowie jakiś ślad, a potem wchodzi coś lżejszego i mamy chwilową zmianę klimatu, po której jednak znowu dostajemy potężnego kopa. Taka trochę mieszanka, ale jednak przyjemna!
MATEUSZ: Promocję tej płyty rozpoczęliście z przytupem… zjeżdżając kilkaset metrów pod ziemię! Skąd w ogóle pomysł, by zagrać koncert w kopalni?
MICHAŁ: Początkowo chcieliśmy, by to wydarzenie odbyło się w Operze Śląskiej w Bytomiu – tam zresztą graliśmy już wcześniej kilkukrotnie koncerty, na czele z tym, który zagraliśmy z bratem Łukasza – Adamem Sztabą i orkiestrą symfoniczną. Ale Dorota, która jest naszym managerem, wpadła na pomysł, by tę premierę zrobić gdzie indziej – pewnego dnia przyszła do nas i powiedziała: „słuchajcie, nie ma lepszego miejsca na koncert, jak 320 metrów pod ziemią w kopalni Guido, zjeżdżając szolami górniczymi wśród wunglu i tego wszystkiego, co tam się znajduje?” (śmiech). A my, oczywiście, od razu łyknęliśmy ten pomysł. Szybko skontaktowaliśmy się z dyrekcją kopalni i z jej pomocą zorganizowaliśmy ten koncert. Atmosfera była naprawdę niesamowita!
MATEUSZ: Z tego, co czytałem, był ten występ nagrywany – czyli możemy się spodziewać jakiegoś pamiątkowego wydawnictwa?
MICHAŁ: Tak, rzeczywiście rejestrowaliśmy dźwięk i obraz, i coś się powoli kroi w kwestii opublikowania tego materiału.
MATEUSZ: Poruszyliśmy temat koncertu w kopalni, więc chwilowo pozostańmy w tych klimatach. Kopalnie jako takie są jednym z symboli Górnego Śląska – elementem jej kultury, którą Wy staracie się promować. Skąd zrodził się pomysł, by tę kulturę śląską pokazać szerzej poprzez muzykę – i to zupełnie inną, niż kojarzonymi z Górnym Śląskiem kabaretami czy szlagierami?
MICHAŁ: Wiesz co, to wynika przede wszystkim tego, że jesteśmy bardzo, bardzo mocnymi patriotami. Kochamy nasz kraj, kochamy Polskę – ale, jako że pochodzimy z tego regionu kraju, który zwie się Śląskiem, to również wobec niego kierujemy nasze uczucia patriotyczne. Stąd na naszej „I” i „II” znalazły się choćby piosenki o powstaniach śląskich. Chcemy pokazywać ten nasz Śląsk poza jego granicami z jak najlepszej strony. Chcemy pokazać, jak tu dawniej było, gdy Śląsk był przede wszystkim regionem robotniczym – ale też, chcemy podkreślać, że w obecnych czasach się on bardzo zmienia. Chcemy po prostu nasz region jak najlepiej rozreklamować – także poprzez mocną, zapadającą w pamięci muzykę. A teksty piszemy w gwarze śląskiej także po to, by ona nie zanikała – bo my kochamy godoć, a coraz mniej tych ludzi, którzy mówią w naszej mowie.
MATEUSZ: A jeśli chodzi o samą nazwę zespołu: nie obawialiście się, że Oberschlesien, czyli historyczna nazwa Górnego Śląska, będzie w obecnych czasach w całej reszcie kraju kojarzona raczej negatywnie – z separatystycznymi ruchami politycznymi czy wręcz z niemieckością?
MICHAŁ: Pewne obawy mieliśmy – jednak ze względu na to, że jesteśmy Ślązakami i na Śląsku cały czas mieszkamy, nie sądziliśmy, iż aż tak możemy sobie w pewien sposób zaszkodzić tą nazwą. U nas na Śląsku każdy wie, że Oberschlesien to po prostu Górny Śląsk – i zamiast mówić „Górny Śląsk”, mówimy właśnie „Oberschlesien” czy w skrócie „Schlesien”. Kiedy decydowaliśmy się na tę nazwę, nikt z nas nie brał pod uwagę, że wywoła ona aż tyle kontrowersji. A potem się nasłuchaliśmy tych wszystkich komentarzy: „ciężka do wymówienia nazwa”, „trudna niemiecka pisownia” i tym podobne. Ale zostaliśmy po Oberschlesien i, na szczęście, po jakimś czasie się to przyjęło – a teraz jest NeuOberschlesien i pokazujemy nasze nowe, jeszcze lepsze oblicze (śmiech).
MATEUSZ: To, co w Waszej twórczości może się podobać, to fakt, że potraficie w równym stopniu pokazywać miłość do Śląska, co do całej Polski – co widać nawet na najnowszej płycie, gdzie po utworze opowiadającym o Śląsku wchodzi kawałek, w którym wyrażacie obawy o losy Polski.
MICHAŁ: Rzeczywiście – staramy się pokazać, że uwielbiamy ten kraj i pałamy do niego ogromną miłością. Urodziliśmy się tu i tu chcemy żyć aż do śmierci – nie dopuszczamy do siebie żadnego innego scenariusza. Tylko że… no, powściągają nam za bardzo te wodze ostatnio, a ludzie tego nie lubią – bo ludzie lubią mieć poczucie, że są ludźmi wolnymi. I stąd też wziął się taki kawałek, jak „Polska” – kawałek, w którym przy okazji przypominamy o tym, że wszyscy jesteśmy Polakami i powinniśmy o nasz kraj dbać, wyciągając wnioski z jego historii. Łączymy, a nie dzielimy – zawsze mówiłem, że nasz zespół powstał po to, by łączyć, a nie dzielić.
MATEUSZ: Pozwolę sobie powrócić w kolejnym pytaniu do Waszych początków – do udziału w programie „Must Be The Music”. Spodziewaliście się, że na tym występie uda Wam się zbudować markę, która pozwoli Wam aż na tak wielkie sukcesy, jakich doświadczyliście w kolejnych latach?
MICHAŁ: Na pewno liczyliśmy na to, że może nam to pomóc – bo gdyby tak nie było, to byśmy się w tym programie nie pojawili. Natomiast nie wiedzieliśmy, na ile nam to pomoże – a na pewno pomogło w bardzo dużym stopniu. Kilka żmudnych lat pracy dzięki temu oszczędziliśmy. Rozpoznawalność wzrosła niesamowicie – do tego stopnia, że na koncerty w klubach zamiast trzydziestu, czterdziestu osób nagle zaczęło przychodzić ich dużo więcej. Kluby były pełne lub niemal pełne! Na pewno zatem ten program przyniósł nam bardzo dużo dobrego.
MATEUSZ: Przylgnęła do Was łatka „polskiego Rammsteina”, podczas gdy z tym zespołem wcale aż tak wiele wspólnego nie macie. Ludzie myślą, że gracie głównie ich covery po śląsku – a tak naprawdę, macie tylko jeden taki utwór, „Jo chca” a poza tym – gracie swoje. Odpowiada Wam to ciągłe porównywanie do niemieckich kolegów?
ŁUKASZ: Raczej nie odpowiada – i między innymi z tego względu zdecydowaliśmy się nagrać taką płytę, jak „3”, która niespecjalnie się w tę łatkę wpisuje. Chyba nikt nie lubi, kiedy jest określany jako kopia czegoś innego. Więc nagrywając nowy album, nie kalkulowaliśmy w ten sposób, że opłaci nam się nagrać taką płytę, by pasowała do oczekiwań – tylko robiliśmy swoje.
MICHAŁ: Taka łatka rzeczywiście przylgnęła do nas trochę przez ten cover „Jo chca”. Natomiast prawda jest taka, że to, co gramy, to po prostu muzyka industrialna – a wbrew temu, co wielu ludzi myślą, industrialny rock czy metal nie jest jakimś wymysłem Rammsteina, bo na świecie jest mnóstwo kapel wpisujących się w ten nurt. Oczywiście, pewne podobieństwa są, bo Rammstein należał i nadal należy do naszych ulubionych zespołów, natomiast na nowym albumie staraliśmy się szukać innych inspiracji – choćby wspominanego wcześniej Depeche Mode. Płyta jest dzięki temu trochę inna, więc może odklei się od nas ta nieszczęsna łatka. A potem, kto wie, w którą stronę pójdziemy na kolejnym krążku – może znów skupimy się na naprawdę mocnym graniu?
MATEUSZ: Tym, co na pewno macie wspólnego z Rammsteinem, jest za to wykorzystanie pirotechniki na koncertach. Jak wyglądają przygotowania do występu z użyciem takiego sprzętu? Dużo więcej czasu to zajmuje, niż przy „normalnym” koncercie?
MICHAŁ: Z pewnością przygotowania do koncertu zajmują sporo czasu i wymagają pełnego skupienia. Są miejsca, gdzie możesz swobodnie chodzić, ale są i takie, o których musisz pamiętać, żeby pod żadnym pozorem się w nich nie znaleźć – bo za chwilę coś może tam wybuchnąć! Tu za chwilę będzie jakiś ogień przelatywał czy petarda, która podobno ma wybuchnąć dopiero 2,5 metra nad Twoją głową – ale może się zdarzyć, tak jak ostatnio, że wybuchnie jednak o metr niżej, więc nie jednokrotnie się to kończy nadpalonymi rzęsami czy spopielonymi włosami. I w tym jest największa trudność w pracy z pirotechniką – bo trzeba naprawdę bardzo uważać na scenie. No i przez te ognie jest na scenie naprawdę gorąco, szczególnie wtedy, gdy nie jest ona zbyt duża – choć w takich przypadkach staramy się tę pirotechnikę jednak mocno ograniczać. Ale kiedy jest spora scena – to robimy show na całego, bo naprawdę to uwielbiamy!
ŁUKASZ: Tak czy inaczej, bywa z tym wesoło – już raz się dach palił nad nami, więc trzeba naprawdę bardzo uważać!
MATEUSZ: Ale kopalni nie podpaliliście…?
MICHAŁ: Nie, tam nie mogliśmy w ogóle używać pirotechniki ani ogni, ze względu na zagrożenie wybuchem.
MATEUSZ: Tym koncertem w kopalni zaczęliście promocję albumu – ale fanów zapewne ciekawić będzie, czego mogą się spodziewać dalej. Na razie jednak widziałem na Waszej stronie tylko kilka zapowiedzianych występów.
MICHAŁ: Rzeczywiście, w tym roku będzie tych koncertów jeszcze tylko kilka, natomiast w przyszłym, już od stycznia, wystartujemy z pełną trasą koncertową. Zaczynamy od WOŚPu, potem będą występy w stacjach radiowych, wśród których znajdą się zarówno akustyczne, jak i mocniejsze koncerty. Później, od lutego do kwietnia, ciąg dalszy trasy klubowej w największych miastach w Polsce. A jeszcze w tym roku, w grudniu, zapraszamy na nasze tradycyjne fanklubowe spotkanie, które odbędzie się w naszej ulubionej lokalizacji – zabrzańskim klubie C.K. Wiatrak.
MATEUSZ: Nie spytam o dalsze plany, bo dopiero co wydaliście nowy album i pewnie o kolejnym jeszcze nie myślicie – ale jakie macie marzenia na przyszłość?
MICHAŁ: Moim marzeniem jest to, by w nadchodzących latach spokojnie funkcjonować w takim składzie, jaki mamy teraz i wydawać razem kolejne płyty. I oczywiście, by te nasze płyty się dobrze rozchodziły, słuchalność była dobra i byśmy mogli nadal robić to, co kochamy najbardziej – czyli grać koncerty.
ŁUKASZ: A ja bym najbardziej chciał zagrać ten nowy materiał symfonicznie, bo jeszcze nie miałem takiej okazji – w trakcie nagrywania poprzedniego koncertu, o którym wcześniej rozmawialiśmy, jeszcze w zespole mnie nie było.
MATEUSZ: A skąd w ogóle wziął się pomysł na to, by Wasze utwory zagrać w aranżacji z orkiestrą symfoniczną i wydać płytę z zapisem takiego koncertu?
MICHAŁ: Prawda jest taka, że myśleliśmy o tym od bardzo dawna – odkąd w trakcie „Must Be The Music” poznaliśmy Adama Sztabę, czyli brata tu obecnego Łukasza. Jakiś czas potem, po wydaniu naszej drugiej płyty, prezydent Bytomia zaprosił nas, byśmy zagrali koncert w Operze Śląskiej. Nasza Dorota stwierdziła, że skoro mamy grać w Operze Śląskiej – to może to jest dobra okazja, by wreszcie zrobić ten koncert symfoniczny. Wojtek rzucił pomysł, by odezwać się w końcu do Adama, który szybko zgodził się na naszą propozycję wspólnego koncertu. Wyszła z tego naprawdę świetna rzecz – zagraliśmy dwa koncerty jednego dnia, a pierwszy z nich wyprzedał się po godzinie od momentu, kiedy ruszyła sprzedaż biletów. Potem, jakieś pół roku później, powtórzyliśmy to jeszcze w zabrzańskim Domu Muzyki i Tańca. Pewnie za jakiś czas znów zrobimy powtórkę, ale to chyba nieprędko – będziemy to odwlekać jak najdłużej się da, żeby Łukasz sobie jeszcze trochę poczekał (śmiech). Żartuję oczywiście!
MATEUSZ: Dzięki za rozmowę i do zobaczenia na koncertach!