Stefan Machel (TSA): "To my otworzyliśmy w Polsce worek z prawdziwym metalem!"

Stefan Machel (TSA): "To my otworzyliśmy w Polsce worek z prawdziwym metalem!"

Zapraszamy do lektury wywiadu z muzykiem zespołu TSA, Stefanem Machelem!

Z gitarzystą przed niedawnym koncertem TSA w Sosnowcu rozmawiał Sebastian Griszek.

Za moment wychodzi Pan na scenę, aby zagrać z TSA koncert w sosnowieckiej Muzie. Nawiązując do nazwy tej sali koncertowej, chciałem spytać, jaka muza jest Pana Muzą? Jaka muzyka Pana inspiruje?

Powiem krótko: numer jeden to jest Led Zeppelin. Usłyszałem ten zespół, gdy miałem dziesięć lat i wtedy mnie ta muzyka schwytała i już nie puszcza. Czyli to jest dla mnie absolutny numer jeden.
Byłem wtedy bardzo młody, lecz ta muzyka wywarła na mnie kolosalne wrażenie – i tak zostało do dzisiaj. Cóż tu więcej można powiedzieć?! Bóg gitary, mój guru i nauczyciel – Jimmy Page.

Co sprawiło, że sięgnął Pan po gitarę?

Chęć gry na gitarze głęboko we mnie siedziała od dłuższego czasu. Po roku albo dwóch latach zapragnąłem zrealizować to, co tkwiło mi głowie. Trafiłem do Młodzieżowego Domu Kultury, gdzie był instruktor i składało się zespoły z chętnych, którzy chcieli uczyć się grać na instrumentach. Zgłosiłem się do nauki gry na gitarze. Po dwóch latach grania w tych młodzieżowych zespołach w Domu Kultury założyliśmy z kolegami swój zespół i zapragnęliśmy grać rocka. Wtedy mieliśmy po czternaście, piętnaście lat. Graliśmy wówczas covery Deep Purple i Grand Funk Railroad czy Budki Suflera. Mieliśmy koleżanki, które mogły zrobić chórek i pamiętam, że graliśmy wtedy nawet "Jest Taki Samotny Dom" Budki Suflera.

To były te pierwsze Pana przygody z gitarą. A jak to się stało, że znalazł się Pan w TSA?

We wspomnianym już zespole, w którym grałem jako piętnastolatek, grał również Andrzej Nowak. Andrzej grał wtedy na organach produkcji niemieckiej. Był w zespole akordeonowym razem z moim bratem. Nie musieliśmy się wiec szukać. Byliśmy w stałym kontakcie. Także wtedy kiedy powstawało TSA.

Los Was połączył?

Tak. Najpierw w Młodzieżowym Domu Kultury, potem było liceum. W trzeciej czy w czwartej klasie liceum zaczęliśmy dorastać do prawdziwej muzyki rockowej. A TSA pojawiło się kiedy uczęszczaliśmy razem z Andrzejem do Studium Kulturalno-Oświatowego. W momencie, kiedy się ukonstytuował skład zespołu, a mianowicie Kapłon, Machel, Niekrasz i Nowak, zaczęliśmy myśleć o swoich własnych utworach. To był ten prawdziwy początek TSA.

Czyli TSA było wtedy zespołem instrumentalnym. Kiedy zaczęło wam brakować wokalisty?

Graliśmy wtedy lokalne koncerty. Największe osiągnięcie ówczesnego TSA w instrumentalnym składzie to był występ w Jarocinie w 1981 roku. Wtedy udało się nam zagrać przed dużym audytorium i zaistnieć, ponieważ wszyscy na nas zwrócili uwagę. Nie tylko publiczność, ale też ludzie z branży. To właśnie tam, w Jarocinie, pojawił się Jacek Rzehak razem z Markiem Piekarczykiem. Oni szukali zespołu – a my szukaliśmy wokalisty. Od razu wynajęliśmy sprzęt, sprowadziliśmy Marka do sali prób i po trzech miesiącach graliśmy już koncerty. Początkowo, w sierpniu i we wrześniu, było tylko kilka piosenek z wokalem, a resztę wypełniały utwory instrumentalne. A już w październiku mieliśmy pełny repertuar z wokalistą i graliśmy normalne półtoragodzinne koncerty.

Zespół TSA uważany jest za prekursora muzyki heavy metalowej w Polsce  – p ierwszy zespół heavymetalowy z prawdziwego zdarzenia.

Tak. Jeżeli chodzi o takie mocniejsze granie, to rzeczywiście byliśmy jako jedni z pierwszych. Był jeszcze zespół Perfect, który próbował grać ostrzej. Choćby "Bażancie Życie". Kiedy to usłyszałem, stwierdziłem, że tutaj ostro grają. Zespół Test, Breakout czasami ostro grał, zwłaszcza w składzie z Kozakiewiczem czy zespół Turbo. Natomiast to my otworzyliśmy w Polsce worek z prawdziwym metalem pod tytułem sceniczne show. Tutaj sobie przypisuję te zasługi, ponieważ jako pierwszy zrzuciłem koszule i założyłem krótkie spodenki – ale też trzeba powiedzieć, że pierwszy wprowadziłem tą ostrzejszą muzykę do zespołu. TSA w początkowej fazie działalności, tej instrumentalnej, grało głównie bluesa i prostego rock and rolla.

Czy wtedy mieliście świadomość że tworzycie historię polskiej muzyki?

Nie, wtedy jeszcze nie było takiej świadomości. Chcieliśmy po prostu grać, chcieliśmy się pokazać, chcieliśmy zaistnieć w świadomości ludzi. Ale czy zdawaliśmy sobie sprawę z tego, co się dzieje? To było później, kiedy pojawili się dziennikarze, kiedy pojawili się ludzie z branży. Przyszedł Rysiek Riedel i powiedział, że chce z nami śpiewać. To samo Krzysztof Cugowski. Zaczęliśmy nagrywać, zaczęły się pierwsze nagranie. Wtedy zaczęliśmy mieć już świadomość, że coś dzieje się na poważnie. Przede wszystkim trzeba było rzucić szkołę i pojechać w trasę, to też była poważna decyzja. Nie każdego dzisiaj na to stać, żeby iść na inaugurację pierwszego roku na studiach, a następnego dnia pojechać w trasę koncertową, tak jak to było w moim przypadku.

Pierwszym waszym wydawnictwem był singiel "Mass Media"/ "Wpadka". Jak Pan wspomina swoją pierwszą sesje nagraniową ?

To były pierwsze dwa utwory jakie zarejestrowaliśmy. Wiedzieliśmy jak grać koncerty. Natomiast z graniem w studio nie mięliśmy żadnego doświadczenia. To raz. A dwa, to realizatorzy mieli z nami kłopot, bo te wielkie wzmacniacze, które ryczą to był dla nich szok. Postanowiliśmy odseparować nagrywanie poszczególnych instrumentów. Perkusja była nagrywana osobno. Nawet talerze były później dogrywane. Dzisiaj to słychać, że te nagranie były robione w sposób niewłaściwy. Dopiero następne nasze wydawnictwo, płyta "Live" która była zarejestrowana podczas naszych czterech koncertów oddała prawdziwe brzmienie zespołu. Tam jest sól tego koncertowego grania TSA z tamtego okresu. Na albumie tym każda piosenka jest bardzo istotna, tam nie ma wypełniaczy, nie ma elementu zbędnego, co teraz jest rzadkością. Z perspektywy czasu najbardziej sobie cenie właśnie te nagrania.

Tak jak wcześniej rozmawialiśmy, TSA uważane jest za prekursora polskiego heavy metalu. Skąd czerpaliście wzorce?

Led Zeppelin tkwi we mnie od dzieciństwa. Jak usłyszałem AC/DC to stwierdziłem, że to jest synteza Rolling Stones i Led Zeppelin. Tam mamy i bluesa i trochę metalu. Więcej bluesa było na początku ich działalności  – co też jest taką analogią do TSA, że na początku był blues, a wzmocnienie materiału zaczęło się rozwijać w późniejszym czasie. Słuchałem też sporo Budgie i Nazareth. To były dla mnie wzorce. Z polskich zespołów to na pewno Breakout i Test. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że dla mnie objawieniem brzmieniowym był Darek Kozakiewicz. To na jego koncercie z zespołem Test usłyszałem, jak brzmi gitara Gibson podłączona do wzmacniacza Marshall i stwierdziłem, że tylko to i nic innego. Bez nagłośnienia grał na dużej sali i brzmiało tak, że łeb urywało. Potem zaczęliśmy to stosować w TSA, właśnie Gibson i Marshall. Było głośno, bardzo głośno, 100-watowe wzmacniacze. Teraz już jest inaczej. Słuch już nie ten i uszy nie wytrzymują takiego hałasu. Obecnie używam wzmacniaczy Evolution, które przy akceptowalnej głośności zabezpieczają mi odpowiednie brzmienie.

Z opowieści wiem, że lata 70-te czy 80-te to był ciężki okres dla fanów zagranicznej muzyki. Płyty można było kupić tylko w Pewexach, a koszt takiej płyty to była cała miesięczna wypłata. Skąd więc miał Pan dostęp do muzyki z zachodu?

Przede wszystkim Program Trzeci Polskiego Radia, wtedy doskonały nauczyciel jeżeli chodzi o zachodnią muzykę. Pamiętam, że była taka audycja w nocy gdzie puszczali całe płyty i można było nagrywać. Każdy czekał z magnetofonem, mówili start i się nagrywało całe albumy. Wiem, że niektórzy słuchali też radia Luksemburg, ale to było wcześniej i słabej jakości. Gdy pojawiło się pasmo UKF, Program Trzeci stał się objawieniem. Czysta muzyka bez szumów. Siedziało się przy radioodbiorniku i słuchało, co tam nowego. To właśnie w Trójce po raz pierwszy usłyszałem też AC/DC. Nagrałem trzy utwory na magnetofon i od razu pobiegłem podzielić się tym z kolegami. Znajomi przywozili też płyty z zachodu.

Uczestniczył Pan w wielu projektach muzycznych można by wymienić choćby Blues Power. Czy to była odskocznia od TSA czy wypełnienie wolnych chwil?

TSA miewało tzw. luki w historii zespołu. Wówczas grałem w innych projektach muzycznych. Początkowo było to granie klubowe dla samej przyjemności grania. Potem ktoś zaproponował, że zorganizuje nam występy więc pojechaliśmy w kilka tras koncertowych. Jednakże nie rozwijaliśmy tego tematu, ponieważ był to projekt zamknięty ze względu na repertuar jedynie coverowy. Nie uczestniczę w tym projekcie już od kilku lat. Brałem udział również w projekcie nazwanym Giganci Gitary. Co prawda w niewielu koncertach udało mi się zagrać, natomiast bardzo miło wspominam współpracę z takimi tuzami polskiej gitary, jak choćby Ryszard Sygitowicz czy Jacek Królik. To również był projekt coverowy. Ostatnio zdarzyło mi się pojawiać podczas śląskiego Cover Festiwalu. A od 2012 roku współpracuję z zespołem Proletaryat. Wspomagam ich podczas koncertów akustycznych.

Andrzej Nowak gra w zespole Złe Psy. Marek Kapłon niedawno wydał płytę z zespołem Opiłki. Czy nie myślał Pan, aby iść w ślad swoich kolegów z zespołu TSA i stworzyć swój autorski projekt?

Pomysłów nie brakuje. Dwa gotowe projekty leżą nawet w mojej szufladzie. Niestety rozmaite zbiegi okoliczności sprawiają, że nie mogę się zająć tym w takim wymiarze, w jakim bym chciał i dlatego czeka to wciąż na realizację. Mam nadzieje, że niebawem uda się to dokończyć.

Teraz chciałbym zadać pytanie, które zadaje sobie pewnie wielu fanów TSA. Czy są jakieś plany związane z nagraniem przez Was nowego albumu?

Mogę powiedzieć, że byliśmy z managerem dzisiaj w wytwórni fonograficznej i przygotowywaliśmy strategię wydawniczą na najbliższy okres. Na pewno będą reedycje i kolekcjonerskie wydawnictwa. Jednak nie mogę podać szczegółów, ponieważ jest to jeszcze w sferze zamierzeń. Niewykluczone jest też nowe wydawnictwo, ale tutaj byłbym ostrożny z prorokowaniem.

Bardzo dziękuje za rozmowę.

Dziękuję.

***

korekta: Mateusz M. Godoń

Komentarze: