Zapraszamy do lektury naszego kolejnego wywiadu. Tym razem na nasze pytania odpowiadał prawdziwy człowiek-orkiestra - Arek Jakubik!
Rozmowę w imieniu wyspa.fm przeprowadził Sebastian Griszek.
- Panie Arku, zaczynając naszą rozmowę chciałbym zapytać o Pana solowe wydawnictwo, czyli album zatytułowany "Szatan Na Kabatach". Co spowodowało, że zdecydował się Pan na nagranie solowego albumu?
AJ: To wyszło spontanicznie. Nie planowałem tego. Producentem muzycznym ostatniej płyty Dr Misio „Zmartwychwstaniemy” był Kuba Galiński, młody znakomity kompozytor, multiinstrumentalista. W trakcie pracy w studio złapałem z nim świetny kontakt. Dla zabawy nagraliśmy wtedy we dwóch kilka nowych piosenek. I proszę, wyszła z tego płyta. Nagraliśmy ją tylko we dwóch. Mam farta, że spotykam takich ludzi na swej drodze. A z drugiej strony… To lubię od czasu do czasu zrobić skok w bok od swojego Dr Misio. Mam już za sobą taki muzyczny romans z Olafem Deriglasoffem, z którym dwa i pół roku temu nagrałem płytę „40 przebojów”. A propos: polecam ten ekstrawagancki album, gdzie piosenki trwają od kilkunastu sekund do niespełna minuty i jest ich dokładnie 40. Można go legalnie i za darmo ściągnąć ze strony: jakubik-deriglasoff.pl.
- Jeżeli chodzi o warstwę muzyczną wydawnictwa, to eksperymentuje Pan z różnymi stylami muzycznymi. Jest pop, rock, ale też dźwięki elektroniczne, wręcz ocierające się o techno czy trans. Z czego wynika taka różność gatunkowa?
W swoim DNA mam chyba zapisaną potrzebę ciągłego szukania, podejmowania artystycznego ryzyka. Boję się rutyny, odcinania kuponów od tego, co się sprawdziło. Chciałbym na każdej kolejnej płycie zaskakiwać siebie i słuchaczy. A „Szatan na Kabatach” jest wypadkową gustów muzycznych Kuby Galińskiego i mojego. Kuba jest młodszy ode mnie o całe pokolenie. Moja żona śmieje się, że go usynowiłem. I to zderzenie naszych różnych muzycznych światów dało efekt w postaci tej płyty. Mnie jest bliżej do The Cure czy Bauhaus, jemu do Moon Duo czy Sleaford Mods. I bardzo dobrze.
- Na płycie tej porusza Pan dosyć niewygodne tematy i robi Pan to w bezpośredni sposób, a tutaj nie ma możliwości skrycia się za nazwą zespołu. Czy wydanie płyty pod własnym nazwiskiem nie jest trochę ryzykowną, odważną decyzją?
Nie wydaje mi się. To był naturalny bieg rzeczy. Rok temu wydaliśmy z Dr Misio ostatnią płytę i trzeba było ją ograć na koncertach, dać sobie czas, aby znaleźć pomysł i energię na kolejną. Ale mnie cały czas nosi, mam to cholerne ADHD i to ono zmusiło mnie do nagrania „Szatana na Kabatach” (śmiech). Pracę w studio zaczęliśmy z Kubą dwa miesiące po premierze „Zmartwychwstaniemy”. A że płyta ukazała się pod moim nazwiskiem, nie ma chyba większego znaczenia. No dobrze… Może jest trochę taka najbardziej intymna, prywatna. Moja.
- Chciałbym jeszcze skupić się na warstwie lirycznej albumu, która jest moim zdaniem bardzo mocną stroną wydawnictwa. Brał Pan czynny udział w procesie pisania tekstów. Proszę opowiedzieć co było inspiracją?
Dla mnie teksty w tych piosenkach to głównie podróż w głąb siebie. Do swoich wspomnień, strachów, egzystencjalnych lęków. Nie jest to może najweselsza płyta, ale taki już jestem. Te teksty są próbą nawiązania rozmowy z ludźmi, opowiedzenia im o sobie, o tym co mnie boli, irytuje, przeraża. Trochę się w tych tekstach rozbieram mentalnie na czynniki pierwsze, spowiadam. Po prostu czułem taką potrzebę.
- Może odejdźmy trochę od tematu nowej płyty. Jest Pan znakomitym aktorem. Proszę opowiedzieć jak to się stało, że poświęcił się Pan też muzyce?
Zawsze z uśmiechem powtarzam, że nigdy nie chciałem być aktorem, tylko wokalistą zespołu rockowego. Sto lat temu miałem parę zespołów, ale nic z tego nie wyszło i zdałem do szkoły teatralnej. Ale muzyka wróciła w najbardziej nieoczekiwanym momencie. 10 lat temu założyłem zespół Dr Misio. Kryzys wieku średniego... (śmiech). I poszło. Wręcz wymknęło się spod kontroli, bo dzisiaj muzyka jest dla mnie równie ważna jak aktorstwo czy reżyseria.
- Słuchając Pana dokonań muzycznych myślę, że muzyka pozwala Panu się otworzyć, podzielić ze słuchaczami własnymi spostrzeżeniami. Czy na tym polega różnica pomiędzy aktorstwem a muzyką? Czy raczej te dwie sztuki w Pana przypadku uzupełniają się?
Raczej nie lubią siebie nawzajem. Są bardzo zazdrosne. To dwa zupełnie nieprzystające do siebie światy. Kiedy jest się aktorem, zawsze ma się jakąś rolę w czyimś scenariuszu do zagrania, zawsze ma się reżysera czy producenta nad sobą. Jesteś małym trybikiem w wielkiej filmowej machinie. A muzyka daje totalną wolność. Zamykasz się z kumplami w sali prób i nie masz nikogo, kto mówi co i jak masz grać.
- Czy myśli Pan, że fakt, iż jest Pan znanym aktorem i ma rozpoznawalne nazwisko, ułatwił Panu zaistnienie na scenie muzycznej?
Był taki czas, że ludzie przychodzili na koncerty Dr Misio głównie po to, żeby zobaczyć na scenie aktorską małpę, która gra rockandrollowca (śmiech). Ale przez te 10 lat ciężko pracowaliśmy, żeby to zmienić. I myślę, że się udało. Dzisiaj mamy za sobą wszystkie najważniejsze dla mnie festiwale w tym kraju, dostaliśmy nominację do Fryderyków 2018 za „Zmartwychwstaniemy” w kategorii najlepszy rockowy album roku, cały czas gramy dużo koncertów. Ludzie traktują nas już zupełnie inaczej. Przychodzą na koncerty dla muzyki. A nie na małpę.
- Wiem, że od premiery płyty minęło niewiele czasu, jednak bardzo ciekawi mnie, jakie są Pana dalsze plany muzyczne. Czy planuje Pan kontynuować karierę solową? Czy może "Szatan Na Kabatach" to była jednorazowa przygoda?
Tak samo jak przy „Zmartwychwstaniemy”, było przy „Szatanie na Kabatach”. Kiedy kończyłem pracę w studio już zaczynałem myśleć, jaka będzie następna płyta. W jakim kierunku by teraz pójść? Jakie obszary muzyczne spenetrować? Na pewno będzie to Dr Misio. Już są pierwsze teksty, riffy, bity. Jesienią chcemy zacząć próby. Sam nie wiem jeszcze dokąd one nas zaprowadzą. A solowe projekty pewnie też się pojawią. Ale dopiero po następnej płycie Dr Misio.
- Jak będzie wyglądała promocja wydawnictwa? Wiem, że była krótka trasa przedpremierowa. Czy planowane są jeszcze jakieś koncerty?
„Szatan na Kabatach” ma swoją zupełnie nową twarz w wersji koncertowej. Bardziej energetyczną, rockową. Mamy zupełnie inne brzmienie. Płyta to płyta. A koncerty rządzą się swoimi prawami. Do zespołu zaprosiłem gościnnie mojego przyjaciela Olafa Deriglasoffa, który wiadomo jaki rodzaj energii niesie ze sobą. Do tego Max Kucharski na saksofonie i klawiszach oraz nowy nabytek - Piotrek Jabłoński na perkusji. W lipcu gramy w Szczecinie, Ełku, potem w Kazimierzu Dolnym i na Olsztyn Green Festival. Chcemy skonfrontować ten materiał w nowej formie na żywo z publicznością. Myślę, że wszystkich, którzy słuchali płyty, ale też tych, którzy jej nie znają, wersja koncertowa mocno zaskoczy. I o to chodzi!
***
korekta: Mateusz M. Godoń