Kilka tygodni temu wywodząca się z Otwocka formacja The Rookles wydała po pięcioletniej przerwie swój drugi album. Z okazji premiery tej płyty porozmawialiśmy z Maćkiem Samulem, który w The Rookles pełni rolę basisty, gitarzysty oraz jednego z wokalistów. Zapraszamy do lektury!
Rozmowę w imieniu portalu wyspa.fm przeprowadził Mateusz M. Godoń.
MATEUSZ: Musiało minąć 5 lat od premiery waszego debiutu, "Open Space", nim wreszcie ukazał się jego następca w postaci krążka "Draw The Line". Dlaczego ta przerwa trwała tak długo?
MACIEK: Odpowiedź na to pytanie na pewno będziemy musieli włączyć do naszego zespołowego FAQ [śmiech]. Wśród tych pięciu lat dużą część czasu należy liczyć na proces pracy w studiu, aranżację utworów oraz sesje nagraniowe, a następnie postprodukcję i nasze wysiłki w celu wypuszczenia nowej płyty w świat. Oprócz tego – proza życia oraz poezja życia, problemy i sytuacje, z którym zmaga się każdy człowiek.
MATEUSZ: Zanim przystąpiliście do pracy nad drugą płytą, kwartet Rooklesów stał się trójcą. Jak mocno odejście Piotrka wpłynęło na proces tworzenia nowego materiału?
MACIEK: Kiedy jeszcze nie byliśmy zdecydowani na nagranie nowego albumu, nad dużą częścią utworów pracowaliśmy w sali prób razem z Piotrkiem. „Don’t Give Up The Fight” graliśmy wspólnie na scenie, Piotrek jest zresztą współautorem muzyki. Mimo że nie nagraliśmy drugiej płyty razem z nim, to w wielu miejscach można na pewno usłyszeć jego pomysły na aranżacje. Z drugiej strony, dawno nie pracowaliśmy w takim tempie – potrafiliśmy jednego dnia nagrać wszystkie partie perkusji, drugiego gitary basowej... Dodatkowo, zdecydowaliśmy się na pracę z producentem, a w tej roli zdecydowaliśmy się na Damiana Pietrasika, wspaniałego muzyka, który potrafił w naszych kompozycjach usłyszeć to, na co pewnie sami nigdy byśmy nie wpadli.
MATEUSZ: Czemu wspomniany Damian, który – jak sami wielokrotnie podkreślaliście – wsparł was instrumentalnie i produkcyjnie w każdym kawałku, nie został oficjalnie nowym czwartym Rooklesem?
MACIEK: Damian to muzyk z wielkim dorobkiem, udzielający się w wielu projektach i zespołach, człowiek-orkiestra, który dodatkowo prowadzi jedno z najlepszych studio nagrań w Polsce – Quality Studio – gdzie nagraliśmy drugą płytę. To raczej my powinniśmy zostać drugim, trzecim i czwartym członkiem jego zespołu [śmiech].
MATEUSZ: Czy tytuł krążka należy rozumieć jako podkreślenie, że w historii zespołu zaczyna się nowy etap? A może jest coś innego, co odkreśliliście ostatnio grubą linią?
MACIEK: Tytuł wziął się z tekstu do „Undecided Outlook”. Od początku szukaliśmy czegoś wieloznacznego, co będzie można interpretować na tysiące sposobów. Nie przeszkadzało mi, że jest to tytuł płyty Aerosmith, którą dobrze znam. Tytuł przylgnął na dobre. Każda płyta to nowy etap – oprócz tego, że zdecydowaliśmy się pożegnać z Piotrkiem oraz otworzyć na większe zróżnicowanie w muzyce, każdy z nas w trakcie pracy nad płytą przekroczył trzydziestkę. Niby symboliczna zmiana, ale na moje życie wpłynęła przeogromnie, co też mam nadzieję można usłyszeć w tekstach.
MATEUSZ: Dzielenie się nowymi piosenkami po przerwie rozpoczęliście od opublikowania w styczniu utworu „Reflection” – nagranego jeszcze z Piotrkiem. Czy to był jedyny powód niewłączenia tego numeru do tracklisty „Draw The Line”?
MACIEK: Był to na pewno jeden z głównych powodów, ale też wydawało się nam, że „Reflection” balansuje trochę stylistycznie pomiędzy pierwszą a drugą płytą. Dodatkowo, utwór został nagrany na długo przed oficjalnymi sesjami do naszej drugiej płyty, więc chyba nigdy nie czuliśmy, że powinien być jej częścią.
MATEUSZ: Początkowo zapowiadaliście, że nowy materiał będziecie publikować wedle strategii „12 na 12” – dwanaście premierowych utworów The Rookles na każdy z dwunastu miesięcy 2020 roku. Co sprawiło, że w połowie drogi postanowiliście zrobić fanom niespodziankę i opublikowaliście cały album?
MACIEK: Moim zdaniem miał na to wpływ koronawirus. Najpierw przerwał nam prace nad pełnoprawnym teledyskiem, następnie zmusił do zamknięcia się w czterech ścianach. Przez nawał obowiązków domowych i służbowych nie byliśmy dłużej w stanie za każdym razem dawać ludziom ciekawy obrazek, a nie chcieliśmy po prostu wypuszczać kolejnego utworu bez towarzyszącego teledysku. Szczerze przyznam również, że wypuszczenie płyty w połowie roku to też ogromna motywacja do jej promocji, dzięki czemu w ostatnich miesiącach wielokrotnie pojawialiśmy się w różnych stacjach radiowych czy czasopismach muzycznych – tego również bardzo mi brakowało!
MATEUSZ: Co właściwie oznacza skrót „H.I.F.”, będący tytułem kawałka otwierającego „Draw The Line”?
MACIEK: Zaskakująco mało osób o to pyta [śmiech]. Rzadko kiedy piszę zaangażowane społecznie teksty – w piosenkach chciałbym skupiać się na przesłaniu, które każdy może zinterpretować na swój sposób. Kiedy jednak przyszedł czas do napisania tekstu do „H.I.F”, kompozycji Huberta, muzyka była tak pełna gniewu, że zdecydowałem się stworzyć słowa o tym, co mnie w ludziach najbardziej denerwuje, a są to trzy rzeczy: hipokryzja, ignorancja i fanatyzm. Niezależnie od poglądów, pochodzenia, płci, wiary, pasji, podejścia do życia.
MATEUSZ: „Draw The Line” jest krążkiem dużo bardziej zróżnicowanym stylistycznie, niż „Open Space” – o ile wasz debiutancki album był mocno utrzymany w britpopowo-Beatlesowskim klimacie, na nowym znajdziemy wiele zaskakujących rozwiązań. Skąd czerpaliście pomysły i inspiracje na takie kompozycje, jak szalony, psychodeliczny „Eden” czy funkowo-dyskotekowe „Ostatnie słowo”?
MACIEK: „Draw The Line” to zdecydowanie muzycznie zróżnicowany album, gdzie pozwoliliśmy sobie na dużo większą wolność – jeśli podobała nam się jakaś kompozycja, to niezależnie od tego, kto ją napisał i w jakim była utrzymana stylu – decydowaliśmy się ją nagrać. Jeśli o mnie chodzi, to podczas pracy nad drugą płytą britpop wciąż pozostał bardzo dużą inspiracją, aczkolwiek jedną z wielu, obok rock and rolla, grunge’u, hip-hopu, funku, popu i wielu innych gatunków muzycznych. Oba wymienione przez ciebie utwory zainspirowały natomiast ikony brytyjskiego grania – Oasis, Blur i Franz Ferdinand. „Eden” to hołd złożony kreatywności ludzkiego umysłu, a „Ostatnie słowo” to wynik naszych przeżyć, związanych z wielkimi wytwórniami i pracami nad wydaniem pierwszej płyty.
MATEUSZ: Brzmienie kilku utworów zostało wzbogacone dodatkowymi instrumentami – jak organy Hammonda, harmonijka czy cała sekcja dęta. Kto odpowiada za pomysł wprowadzenia takich urozmaiceń?
MACIEK: Instrumenty klawiszowe i sekcja dęta to pomysł Damiana Pietrasika, naszego producenta. Kiedy wspólnie pracowaliśmy nad jakąś kompozycją, Damian po usłyszeniu kilku nut mówił: „Tu na pewno będą dęciaki”. W aranżacji tych instrumentów dawaliśmy mu wolną rękę i uważam, że brzmią one na płycie rewelacyjnie. Z kolei harmonijka to pomysł Huberta – jego ojciec, a mój wujek, Marek Gawroński, który gra na tym instrumencie w „All The Things To Do”, jest związany z naszym zespołem od samego początku.
MATEUSZ: Na przestrzeni całej płyty czterokrotnie przejmujesz od Huberta mikrofon, wcielając się w rolę głównego wokalisty. Która z tych piosenek była dla Ciebie największym wokalnym wyzwaniem?
MACIEK: W rzeczywistości śpiewam na pięciu (i pół) kompozycjach na tej płycie – ciekawi mnie, o których pomyślałeś, że to śpiewa Hubert? [śmiech]. A są to: „Jestem sam”, „Biały plan”, „Ostatnie słowo”, „Don’t Give Up The Fight”, „The Traveler” oraz ostatnia część „Edenu”. Z całego tego grona największym wyzwaniem był dla mnie „The Traveler”. Mój głos nie ma tego rockowego pazura, który słychać u Huberta, moja skala jest również mocno ograniczona. Chciałem jednak zaśpiewać ten utwór w całości sam. Chodziłem po kilka razy w tygodniu do sali prób No Stress Studio na warszawskim Mokotowie, którą użyczał mi mój kolega Marek, i przez dwie godziny, po wokalnej rozgrzewce, robiłem sobie rooklesowe karaoke. Wszystkie wysiłki nagrywałem, wyłapywałem błędy, miejsca do poprawy, a gdy przyszedł dzień mojej sesji wokalnej, zostawiłem sobie „The Traveler” na sam koniec. Dzięki temu mój głos nie brzmiał już tak dziewiczo [śmiech].
MATEUSZ: Bodaj właśnie „The Traveler” wywarł na mnie największe wrażenie z całego zestawu. Czy mógłbyś podzielić się z nami historią powstania tego numeru?
MACIEK: Utwór jest równie złożony, co historia jego powstawania. Zaczęło się od zwykłego brzdąkania na gitarze w domu moich rodziców, gdzie wpadł mi do głowy riff, pomysł na zwrotki i refreny. Jakiś czas później wszedłem w posiadanie radzieckiego syntezatora Polivox i eksperymentując z jego brzmieniem pomyślałem, że byłoby fantastycznie ubarwić „The Traveler” takim psychodelicznym momentem – miałem w głowie wyczyny zespołu Pink Floyd i tutaj też dałem Damianowi wolną rękę jeśli chodzi o realizację mojej wizji. I – jak to zawsze z Damianem bywa – wyszło fantastycznie! Sam tekst jednak powstał sporo później, kiedy czekałem na samolot przed wyprawą do Czarnobyla i Prypeci, rozmyślając nad dobrodziejstwami technologii, podróżami czy też rolą mężczyzny we współczesnym świecie. Wspomniane w tekście wino na pewno zintensyfikowało te refleksje, które potem zapisałem na pokładzie samolotu w zeszycie. Pomysł użycia saksofonu w tej kompozycji wyszedł od Huberta, zaraz po wyjściu ze studia, kiedy już mieliśmy rozejść się do domów – to był jeden z tych momentów, kiedy znajduje się dokładnie to, czego się szuka. W głowie od razu miałem to brzmienie, a gdy wreszcie „The Traveler” wzbogacił się o solo na saksofonie – byłem wniebowzięty.
MATEUSZ: O ile na pierwszym krążku znalazły się zaledwie 2 utwory po polsku, to na „Draw The Line” piosenki w rodzimym języku stanowią już niemal połowę tracklisty. Czy to oznacza, że na Waszym trzecim krążku powinniśmy spodziewać się odwrócenia proporcji?
MACIEK: Jestem niemal na 100% przekonany, że na trzeciej płycie wszystkie teksty będą po polsku [śmiech].
MATEUSZ: Jest szansa, że na wasz kolejny album nie będziemy musieli czekać aż 5 lat?
MACIEK: Tego sobie życzę nam i wam! Kompozycji nam na pewno nie brakuje ani na trzeci, ani na kolejne albumy – najtrudniej jednak, z biegiem czasu, zebrać się razem i poświęcać wolne wieczory na pracę nad nową płytą. Moją ambicją jest jednak w przyszłym roku wrócić do studia.
MATEUSZ: Pandemia dość mocno komplikuje w tej chwili wszelkie plany koncertowe, ale jest szansa, że uda się was w niedalekiej przyszłości zobaczyć gdzieś na żywo?
MACIEK: Bardzo brakuje mi koncertów – jako The Rookles nie występowaliśmy od dawna i często wracam do zapisów video naszych koncertów. Publika zawsze była fantastyczna i chciałbym znów poczuć emocje, które towarzyszyły mi na scenie przy wykonywaniu autorskich kompozycji. Zespół bez grania jest niepełny – na pewno chcemy wrócić na scenę!
MATEUSZ: Czego powinienem życzyć ekipie The Rookles na najbliższe miesiące?
MACIEK: Wytrwałości i zapału do ciężkiej pracy, aby udało się nagrywać kolejne płyty i grać koncerty.
MATEUSZ: Dzięki za rozmowę!