Jan Borysewicz: „U mnie w głowie muzyka gra non stop”

Jan Borysewicz: „U mnie w głowie muzyka gra non stop”

„MTV Unplugged” to kultowy format akustycznych koncertów pod szyldem stacji MTV, który wyzwala w topowych artystach zupełnie nową muzyczną energię. Do 12. edycji polskiej odsłony tej serii został zaproszony zespół, który ze szczytu nie schodzi od przeszło 40 lat – Lady Pank. Płyta stanowiąca zapis unikatowego występu, który odbył się na deskach warszawskiej Sceny Relax, trafiła na półki sklepów i do serwisów streamingowych pod koniec listopada. Kilkanaście dni później zdzwoniliśmy się z liderem grupy, Janem Borysewiczem, by porozmawiać o tym wyjątkowym wydawnictwie. Zapraszamy do lektury!

Rozmowę w imieniu portalu wyspa.fm przeprowadził Mateusz M. Godoń.


MATEUSZ: Rozmawiamy tuż po premierze Waszej najnowszej płyty „MTV Unplugged”. Można powiedzieć, że jest ona ukoronowaniem obchodów 40-lecia Lady Pank, które trwają od ubiegłego roku. Co dla Was, dla zespołu ze stażem o długości już ponad czterech dekad, oznaczało zaproszenie do wzięcia udziału w tym kultowym cyklu?

JAN: Z całą pewnością to zaproszenie przyszło w idealnym momencie – znakomicie się to wpisało w nasze obchody 40-lecia, w pewien sposób stanowiąc ich podsumowanie. Traktujemy je jako duże wyróżnienie, bo wprawdzie wydawaliśmy już wcześniej płyty akustyczne [„Mała wojna – akustycznie” z 1995 roku i „Akustycznie” z 2015 roku – przyp. red.], jednak żadna z nich nie była nagrana w ramach tej koronnej dla albumów „bez prądu” serii, jaką jest „MTV Unplugged”.

MATEUSZ: Albumy z cyklu „MTV Unplugged” rządzą się swoimi prawami – choćby tym, że muszą być tam zaproszeni goście, muszą się pojawić nowe kompozycje i trzeba dużo czasu poświęcić na wybór piosenek, co ma szczególne znaczenie w przypadku zespołu o takim dorobku, jak Lady Pank. Co było zatem dla Was najtrudniejszym elementem przygotowań do tego projektu?

JAN: Zacznę od tego, że w dniu występu miałem 40 stopni gorączki. W pewnym momencie czułem się tak źle, że nawet rozważaliśmy odwołanie koncertu – ale ostatecznie zmobilizowałem się i dałem radę wyjść na scenę, ponieważ silniejsze od gorączki było dla mnie poczucie, że ogromnie dużo wysiłku włożyłem w pracę z muzykami przed tym koncertem i szkoda by mi było, gdyby to wszystko poszło na marne. Jestem bardzo drobiazgowy, więc przez kilka dni dość mocno maglowaliśmy przygotowane na ten koncert nowe aranżacje. Wprawdzie te utwory zostały poddane tylko lekkiej kosmetyce, ale zależało mi na tym, żeby wszystko wyszło idealnie, więc pracowaliśmy nad każdym detalem. Chłopaki już mieli dosyć tej mojej presji – ale jestem uparty, więc nie odpuszczałem. Wydaje mi się, że bardzo dobrze przygotowałem zespół do zagrania tego koncertu, bo finalny efekt jest naprawdę fajny – i to pomimo różnych obiektywnych przeciwności. Cieszę się, że ostatecznie z chorobą zwyciężyła chęć zagrania tego koncertu właśnie w takim momencie, kiedy byliśmy wszyscy super przygotowani – bo obawiam się, że przełożenie go na inny termin mogłoby doprowadzić do utraty tej wyjątkowej energii, którą słychać na płycie.

MATEUSZ: Zgadzam się! A co z tym doborem utworów na setlistę? Było Wam trudno zrobić odsiew z Waszej bogatej dyskografii?

JAN: Wybierając utwory na ten koncert założyłem z góry, że warto, gdyby trafiło do niego kilka mniej znanych piosenek. Widziałem w komentarzach na Facebooku, że część fanów trochę na to narzeka – ale sorry, według mnie utwory są znakomicie dobrane na ten koncert. Tak jak mówiłeś, seria „MTV Unplugged” rządzi się swoimi prawami, na przykład: trzeba było zagrać jeden cover – więc wpadłem na pomysł, żeby zagrać cover Budki Suflera „Nie wierz nigdy kobiecie” [piosenka autorstwa Jana, często wykonywana na koncertach Lady Pank – przyp. red.]. Szczerze mówiąc, ja nawet nie wiem, czy to ostatecznie znalazło się na płycie...

MATEUSZ: Nie, na płytę ta piosenka nie weszła – a szkoda!

JAN: Tak, szkoda! W każdym razie zagraliśmy ten cover na koncercie – tak mi się wydaje przynajmniej, bo może przez tę gorączkę już mi się wszystko myli... [śmiech]. Tak czy inaczej, mieliśmy raczej wolną rękę co do wyboru repertuaru. Nie czułem jakiegoś wielkiego ciśnienia ze strony ekipy MTV. Bardzo dobrze mi się pracowało z tymi ludźmi – po zakończeniu występu przyszli do nas i powiedzieli, że to był jeden z lepszych koncertów w całej historii tej serii! Było mi więc bardzo miło, ale nie było szans nawet świętować udanego występu – szybciutko uciekłem do domu, żeby się położyć do łóżka i leczyć dalej z gorączki. Ale byłem przeszczęśliwy, że ten koncert się udał – od razu wiedziałem, że ten materiał będzie dobrze brzmiał na płycie, bo w trakcie występu doskonale słyszałem wszystkie instrumenty i miałem poczucie, że wszystko idzie tak, jak sobie wyobrażałem. Jak potem cały materiał poszedł do Wojtka Olszaka – pianisty i naszego przyjaciela, który wiele płyt z nami nagrał i wielokrotnie grał z nami na koncertach – to okazało się, że w zasadzie prawie nic nie było do poprawiania przy tych nagraniach, co się naprawdę rzadko zdarza! Zdarzało nam się w poprzednich nagraniach z koncertów poprawiać znacznie więcej śladów – a na tej płycie naprawdę 99 procent, a może nawet 99,5 procent materiału jest takie, jakie zostało zagrane na żywo.

MATEUSZ: W trackliście rzuca się w oczy brak jednej piosenki, którą na koncertach gracie bardzo często – mianowicie „Na co komu dziś”. Nie jest to aby efekt jakichś sugestii ze strony MTV, że tekst tej piosenki jest lekko kontrowersyjny?

JAN: Rzeczywiście, MTV poprosiło nas, żebyśmy z tego utworu zrezygnowali, bo jego tekst, jak to ładnie ująłeś, jest trochę kontrowersyjny, przez co się nie nadaje na tę płytę. Chodziło im chyba szczególnie o fragment: „na czekoladę poczułem chęć”.

MATEUSZ: Domyślam się, że to ten sam kazus, co w przypadku Stonesów i kawałka „Brown Sugar”, który nie był grany na ich ostatniej trasie w USA.

JAN: Tak, chodziło tu o to, że niektórzy ludzie mogliby uznać ten tekst za rasistowski, ale ja bym tego tak nie odbierał. To jest przecież licentia poetica! Staramy się tworzyć teksty tak, aby bezsensownie nikogo nie obrażać. My ten utwór gramy już ponad dwadzieścia lat i dopiero niedawno pierwszy raz ktoś na to zwrócił uwagę. Ale co mamy teraz z tą piosenką zrobić? Czy powinniśmy – podobnie jak inne kapele – przejrzeć teraz wszystkie swoje utwory i wyrzucić te, gdzie pojawia się coś, co komuś się może nie spodobać? A przecież, jakby nie było, tutaj i w wielu podobnych przypadkach nikomu nikt nie ubliża. W tej chwili na wszystko trzeba uważać, więc wkrótce teksty będą już naprawdę opowiadały tylko o oczach zielonych – nawet nie będzie można pisać o zielonej trawie, bo to już będzie odczytane jako tekst o jointach [śmiech]. Trochę wpadliśmy w pewną spiralę doszukiwania się wszędzie złych intencji i to wydaje mi się trochę nie w porządku. Ale z drugiej strony szanuję to, że inni ludzie mogą mieć odmienne poglądy i skoro poproszono nas, by tej piosenki nie było na płycie, to nie zamierzałem wdawać się w dyskusję w tej sprawie.

MATEUSZ: Na albumie nie brakuje znakomitych gości. Możesz opowiedzieć, czym się kierowałeś, zapraszając ich do udziału w tym koncercie?

JAN: Kiedy przygotowywałem nowe aranżacje, bardzo chciałem, by te utwory nabrały takiego lekko jazzowego klimatu. W związku z tym zaprosiłem do udziału w koncercie kilku doskonale czujących się w takich brzmieniach znakomitych instrumentalistów: Wojtek Olszak, o którym już wspomniałem, grał na fortepianie, Marcin Nowakowski na saksofonie, a na wibrafonie Bernard Maseli – wspaniały muzyk, ja jestem zakochany w jego grze! Jest to profesor muzyki, więc byłem bardzo szczęśliwy, że wyraził zgodę na występ z nami. Znakomicie nam się z nimi współpracowało – wszystko to, co zostało wypracowane na próbach i zagrane na koncercie wyszło tak idealnie, jak sobie wyobrażałem. Oprócz tego, oczywiście, wystąpiło z nami dwóch wokalistów. Pierwszym z nich był Piotrek Cugowski, z którym wielokrotnie już miałem przyjemność współpracować – bo przecież napisałem dla niego piosenkę „Daj mi żyć”, a wcześniej dla Braci kawałek „Niepisane”. Jesteśmy ze sobą w bliskich relacjach od lat i naprawdę lubimy ze sobą pracować – muszę podkreślić, że uważam go za rewelacyjnego wokalistę! A drugim gościem przy mikrofonie był Tomek Organek – bardzo go szanuję jako człowieka i jako artystę, który tworzy wyjątkową muzykę. Ja go kupuję w stu procentach, bo jest to człowiek bardzo prawdziwy, który, gdy na przykład ma ochotę na zrobienie czegoś w innym stylu niż na poprzedniej płycie – to robi to! Nie boi się wyzwań i między innymi dlatego jest mi bardzo bliski. Bardzo często się ze sobą kontaktujemy i też planujemy, już od jakiegoś czasu, że coś razem stworzymy – niestety, zarówno jego, jak i mój kalendarz na razie na to nie pozwalają, ale cały czas mam to z tyłu głowy i wydaje mi się, że prędzej czy później to nastąpi. Ja teraz zakończyłem potężny okres nagraniowy, bo w ciągu dwóch czy trzech lat ukazały się trzy płyty – „Wszystkie oblicza Jana Borysewicza”, „LP40” i „MTV Unplugged” – i już myślę o tym, żeby zrobić jakąś płytę Jana Bo, taką troszeczkę rockowo-bluesową. Mam w głowie pomysł na właśnie taki krążek – zobaczymy, co się z tego pomysłu zrodzi, ale na pewno zaproszę Tomka do współpracy przy nagrywaniu takiego materiału. Będę chciał też zaprosić do tego projektu innych wokalistów i zrobić z niego taki fajny meeting bluesowy.

MATEUSZ: Rozmawiałem ostatnio z Robertem Gawlińskim – wspominaliśmy Waszą współpracę sprzed ponad dwudziestu lat i mówił, że zawsze liczył na to, iż jeszcze coś nagracie razem.

JAN: Tak, tak, ja też! Tylko Robert w pewnym momencie trochę wszystkim zniknął z pola widzenia – w ostatnich latach częściej przebywa w Grecji, niż w Polsce i czasem ciężko jest go złapać. Natomiast doskonale pamiętam tę współpracę. Pracowaliśmy przy płycie „Być wolnym”, na którą Robert napisał znakomity tekst specjalnie dla mnie. Mało tego, on napisał go dla mnie w prezencie, nie chcąc za niego żadnych pieniędzy, co z jego strony było oznaką ogromnego szacunku w stosunku do mnie. To było bardzo miłe, bo w takich chwilach ma się poczucie, że nie wszystko dzieje się dla kasy – i dobrze, że tacy ludzie jeszcze są na świecie.

MATEUSZ: To prawda! A odnośnie jeszcze Tomka Organka, to niedawno rzuciła mi się gdzieś w oczy wzmianka o singlu pod tytułem „Wojna światów” właśnie z jego gościnnym udziałem. Czy ten utwór ma się jakoś niedługo ukazać?

JAN: Tak, ja rzeczywiście już wspominałem o tej piosence w paru rozmowach, bo był plan, że będą dwa nowe utwory na płycie „MTV Unplugged” – obok „Krokodyli...” był na tym koncercie wykonywany również właśnie ten utwór „Wojna światów”. Ale w pewnym momencie stwierdziłem, że skoro wypuszczamy na singlu te „Krokodyle...”, to nie ma sensu, by tak od razu rzucać w eter kolejną nową piosenkę. Ale oczywiście to nie jest tak, że tę „Wojnę światów” na zawsze schowaliśmy do szuflady – chcemy wypuścić ten numer za jakiś czas, pewnie na początku roku – jeszcze to ustalamy z wydawcą. To jest moja kompozycja z tekstem Tomka Organka. Tomek śpiewa też w tym utworze razem z Januszem Panasewiczem. To bardzo ciekawa piosenka i mam nadzieję, że przypadnie do gustu słuchaczom – wiem, że fanom Lady Pank, którzy byli obecni przy nagrywaniu „MTV Unplugged”, się ona spodobała. Natomiast mi zależało na tym, by jednak ten utwór był bardziej rozpoznawalny w wersji studyjnej i dlatego ostatecznie nie trafił on na tę płytę.

MATEUSZ: Wracając jeszcze do piosenki „Krokodyle tańczą” – to świetny kawałek, który od razu polubiłem. I choć sam, jak mi się wydaje, od razu załapałem przekaz zawarty w tym utworze, to jednak zauważyłem, że w social mediach ludzie często zastanawiają się, kim są te tytułowe krokodyle. Możesz raz na zawsze wyjaśnić tę kwestię?

JAN: Jak to Andrzej Mogielnicki mówi, to jest tekst meteorologiczny z przesłaniem [śmiech]. Te krokodyle to są tak naprawdę rosyjskie śmigłowce szturmowe. I w zasadzie to o to chodzi, że one rozpraszają nam niebo, przez co nie jest ono tak bezpieczne w tej chwili, jakbyśmy chcieli. Nie wszyscy załapali o co chodzi, ale wydaje mi się, że jak się tak trochę wsłucha w ten utwór, to skojarzenia z tą sytuacją, którą mamy w tej chwili za naszą wschodnią granicą, powinny nasunąć się same.

MATEUSZ: Kończąc już powoli temat tej nowej płyty, zapytam jeszcze o singiel „Wspinaczka” – czemu właśnie tę piosenkę wybraliście na pierwszy utwór promujący nowy album? Wydaje mi się, że to dość nieoczywisty wybór!

JAN: Ja może opowiem o wszystkich trzech singlach, które wybrałem – i wyjaśnię, dlaczego. Pierwszy utwór, „Wspinaczka”, został wybrany, ponieważ według mnie okraszony jest genialnym tekstem Andrzeja Mogielnickiego. Ja bardzo lubię tę kompozycję i wydaje mi się, że ona nie została wcześniej zaprezentowana światu w takim stopniu, na jaki zasługiwała. Chciałem więc, żeby się ukazała na tak ważnej dla nas płycie, jak „MTV Unplugged”, i to właśnie jako pierwszy singiel. Drugim singlem jest utwór „Stacja Warszawa”, który wybrałem ze względu na to, że z wokalem Piotrka Cugowskiego nabrał jakby nowego wymiaru. Tutaj Piotrek też pokazuje moc swojego głosu i chciałem, by to zostało usłyszane. A trzecim singlem będzie „Mój świat bez Ciebie”, który moim zdaniem jest tutaj świetnie zagrany z udziałem saksofonisty, co nadaje tej kompozycji naprawdę wyjątkowy klimat. Zresztą, wiesz pewnie sam, bo chyba słuchałeś już tej płyty?

MATEUSZ: Tak, oczywiście! Znakomicie to brzmi, zresztą jak cały album!

JAN: Wiesz, docierają do mnie praktycznie same pozytywne reakcje na ten materiał. Dla mnie takim sygnałem, że poszło dobrze, było to, że ci ludzie, którzy zgrywali cały materiał, a wcześniej nagrywali chyba 18 koncertów z cyklu „MTV Unplugged”, powiedzieli, że oni na okrągło słuchali sobie tych nagrań z wielką przyjemnością podczas ich miksowania. To jest dla mnie nagroda za to, że zespół został dobrze przygotowany do zagrania tego koncertu.

MATEUSZ: A ten zamykający zestaw „Wciąż bardziej obcy” w niezwykłej wersji, zaśpiewanej w całości przez publiczność to efekt tej gorączki, o której wspomniałeś?

JAN: Tak. Ludzie zawsze mnie proszą o „Obcego...” – natomiast ja wtedy powiedziałem, że niestety mój głos niedomaga i nie dam rady, ale jak chcą, to mogą sami zaśpiewać, a ja im zagram. Oni oczywiście się zgodzili i uważam, że to genialnie wyszło. Co więcej, okazało się potem, że to jest jedyny utwór w całej historii „MTV Unplugged”, który został zagrany bez wokalisty, tylko zaśpiewany w całości przez publiczność – więc teraz to my mamy precedens w tej serii. Zresztą, powiem Ci, że marka „MTV Unplugged” ma w sobie coś magicznego – bo gdybyśmy chcieli teraz zrobić trasę akustyczną, to nie wiem, jakby ona została odebrana w chwili obecnej, bo my jesteśmy w trakcie naszej „czterdziestki”, którą kończymy niebawem wyprzedanymi dwoma koncertami w Stodole i ludzie mogliby kręcić nosami, że po co teraz robić takie koncerty „bez prądu”. Ale jak tylko daliśmy sygnał, że Lady Pank planuje trasę „MTV Unplugged”, to natychmiast sprzedaliśmy dwadzieścia koncertów! „MTV Unplugged” się po prostu dobrze kojarzy, ponieważ wiele znakomitości grało pod tym szyldem – chociażby Eric Clapton czy Nirvana, to są dwa takie koncerty, które mi zapadły bardzo w pamięć i często do nich wracam z wielką przyjemnością. To dla nas jest naprawdę bardzo ważne, że wzięliśmy w tym udział. To jest też swego rodzaju pamiątka – a ja teraz już troszeczkę tak się zachowuję, jakbym zbierał takie pamiątki na jakieś bliżej nieokreślone „później” [śmiech]. Tak samo było z moją płytą „Wszystkie oblicza Jana Borysewicza”, która jest dla mnie bardzo ważna. Ona się jeszcze teraz ukazała na podwójnym winylu, co mi sprawiło bardzo wielką przyjemność – jak dostałem swój egzemplarz, to się poczułem, jakbym nagle miał w rękach pierwszą płytę, jaką w ogóle nagrałem w życiu.

MATEUSZ: A propos tej płyty „Wszystkie oblicza Jana Borysewicza”, to wiesz, co w niej mnie kompletnie zaskoczyło? Dwa utwory, które nagrałeś ponownie z gośćmi – z Piotrem Fronczewskim i z Ewą Bem – czyli odpowiednio „Nie wierz nigdy kobiecie” i „Zawsze tam, gdzie Ty”. Wokale obojga tych artystów brzmią tutaj dość zaskakująco! Skąd w ogóle pomysł, żeby z nimi tę współpracę nawiązać?

JAN: Z Ewą Bem to było tak, że ja z nią już chyba z dziesięć lat temu podjąłem współpracę, gdy zostałem zaproszony do wzięcia udziału w koncercie, który miał miejsce w Teatrze Polskim. Nagrałem z nią numer „Bo we mnie jest seks” oraz drugi utwór, właśnie „Zawsze tam, gdzie Ty”, który Ewa bardzo lubi. Potem Ewa miała bardzo długą przerwę związaną ze swoją tragedią rodzinną. Wracałem któregoś dnia ze studia i akurat włączyłem radio, skąd się dowiedziałem, że Ewa właśnie wraca na scenę. Więc natychmiast zadzwoniłem do Ewci i zapytałem, czy by nie zaśpiewała znów tego utworu, tym razem na potrzeby mojej płyty – bo ona go wtedy świetnie wykonała! Oczywiście się zgodziła. Zresztą, bardzo chciałem, żeby to właśnie Ewa go zaśpiewała, bo zależało mi na tym, żeby ten utwór miał taki kobiecy wydźwięk – tak, żeby opowiadał tę historię nie ze strony męskiej, tylko ze strony kobiecej. I wydaje mi się, że jest dużo ludzi, którym się ta wersja bardzo podoba. A jeśli chodzi o Piotra Fronczewskiego, to oczywiście najbardziej mi chodziło o jego unikatowy wokal. Z Piotrem się znamy od wielu lat i zawsze bardzo chciałem uwiecznić jego głos na mojej kompozycji. Myślę, że „Nie wierz nigdy kobiecie” to była piosenka najlepiej się do tego celu nadająca – i uważam, że świetnie to Piotr zaśpiewał! Zresztą, Andrzej Mogielnicki powiedział, że nareszcie ktoś ze zrozumieniem zaśpiewał jego tekst [śmiech].

MATEUSZ: A Panas ten komentarz słyszał?

JAN: Tak, też się śmiał!

MATEUSZ: Ta płyta nie była tak naprawdę w ostatnim czasie jedynym z Twoich szeroko pojętych solowych projektów, bo przecież nie tak dawno ukazała się książka, którą napisałeś razem z Marcinem Prokopem, zatytułowana „Mniej obcy”. Skąd pomysł na to, żeby właśnie teraz taką książkę wydać?

JAN: Wiesz co, wzięło się to stąd, że się ostatnio bardzo dobrze czuję. W sensie takim, że mam bliską mi bardzo osobę obok siebie od wielu lat i moje życie się bardzo zmieniło – i też pod jej namową zdecydowałem się na tę publikację. Sam pomysł, by taką książkę wydać, zrodził się wcześniej, ale myślałem, że zrobię ją jeszcze troszkę później. Ale ponieważ jest mi tak dobrze w tej chwili, to odważyłem się, żeby podzielić się swoją historią z ludźmi, którzy lubią moją twórczość. Chciałem przybliżyć im trochę swą osobę i jednocześnie zrzucić też z serca trochę balastu, który miałem w sobie przez tyle lat.

MATEUSZ: Ja już dawno tę książkę zdążyłem przeczytać – wciągnąłem ją chyba w trzy dni – ale nie będę się tutaj zagłębiał w jej treść, tym bardziej, że sam wspomniałeś w którymś wywiadzie, że nie chcesz za bardzo wracać do tych rzeczy, które tam były powiedziane. Zresztą, po co robić wywiad na temat wywiadu? Natomiast jeśli chodzi o samą otoczkę tej książki, mnie zastanawia jedna kwestia: skąd taki dość nieoczywisty wybór w osobie Marcina Prokopa do współpracy przy tej książce – bo w sumie Marcin nie jest dziennikarzem na co dzień zajmującym się muzyką?

JAN: Przede wszystkim, ja mam zaufanie do Marcina – i w tym przypadku to było najważniejsze. My się znamy od wielu lat, więc wybrałem Marcina, ponieważ wiedziałem, że się przed nim będę w stanie otworzyć. Szukałem w głowie różnych ludzi, których znam. Ja w zasadzie nie potrzebowałem takiego dziennikarza stricte muzycznego – bo tam przecież dużo rzeczy jest o moim życiu, więc taki człowiek nie był potrzebny, żeby na każdym kroku „rzucał” jakimiś fachowymi terminami związanymi z graniem na żywo czy komponowaniem piosenek. Najważniejsze dla mnie było to, żeby mieć osobę, w towarzystwie której będę się czuł swobodnie. Pod tym względem Marcin był najlepszym wyborem. Miałem takie przeczucie przed podjęciem tej decyzji, w trakcie rozmów z nim i obecnie się to też nie zmieniło – bo teraz widujemy się na spotkaniach autorskich i bardzo miło spędzamy wspólnie czas.

MATEUSZ: Zdecydowanie, po lekturze tej książki widzę, że bardzo naturalnie Wam wyszła ta rozmowa! Gdzieś w sieci rzuciła mi się w oczy Twoja wypowiedź na temat możliwego filmu, tudzież serialu, na podstawie tej książki. W tej kwestii jest już rzeczywiście coś na rzeczy, czy to był taki luźno rzucony pomysł? I gdyby ta produkcja powstała, to kto by Cię mógł w niej zagrać?

JAN: Padła taka propozycja, a nawet dwie, ale w tej chwili czekamy na decyzje z różnych stron – więc ja na razie nic nie mogę powiedzieć na ten temat. A kto mógłby mnie zagrać? Nie mam zielonego pojęcia [śmiech]. Na pewno ja bym chciał wziąć w tym udział jako narrator, który z offu opowiadałby o różnych wydarzeniach i je komentował. Jest fajny pomysł na to. Natomiast ja bym przede wszystkim chciał zrobić dobry film czy serial – a jeżeli miałby powstać taki byle jaki, to nie jest mi to do niczego potrzebne. Czekam w tej chwili na to, by parę kwestii związanych z tym pomysłem się wyjaśniło, ale to się tak szybko nie odbywa. Na razie musimy uzbroić się w cierpliwość.

MATEUSZ: Czekam więc na wieści odnośnie tego, jak to się rozwinie, bo z chęcią bym taki film czy serial obejrzał! A wracając jeszcze do Waszej płyty „LP40” i do kończącej się powoli trasy promującej tę płytę – tymi wspomnianymi wcześniej koncertami w Stodole zamkniecie już te obchody Waszego czterdziestolecia, czy jeszcze możemy oczekiwać jakichś okolicznościowych wydawnictw, że tak to ujmę, prawem serii?

JAN: Myślę, że już ten etap zakończymy, bo trochę to już trwało – objechaliśmy z tym „czterdziestkowym” materiałem Europę i byliśmy w Stanach, oczywiście zagraliśmy też dużo koncertów w Polsce. Wiesz, czas tak leci, że niedługo stuknie pięćdziesięciolecie, więc teraz do tego jubileuszu musimy odliczać [śmiech]. Ale tak jak mówiłem wcześniej, mamy już zaplanowane od marca około 20 koncertów – część z nich będzie wiosną, a część na jesieni. Do tego dochodzą jeszcze różne koncerty, które cały czas mamy zaległe, bo w ich zagraniu nam pandemia przeszkodziła. Więc wcale nie jest tego mało! Ale pracy się nie boimy – zresztą wydaje mi się, że zespół jest w takiej formie, że to wszyscy widzą dookoła i chętnie jesteśmy i nadal będziemy wszędzie zapraszani na koncerty.

MATEUSZ: Pewnie! Jeśli chodzi o tę nadchodzącą trasę „MTV Unplugged”, to po pierwsze – czy możemy oczekiwać, że pojawi się więcej piosenek niż na samej płycie, a po drugie – czy będą też inni goście niż ci, którzy byli na tym premierowym koncercie?

JAN: Możliwości jest wiele: albo będziemy występowali sami, albo z gośćmi z oryginalnego koncertu, albo będziemy zapraszać jeszcze innych gości – ale to będziemy ustalać na początku nowego roku. A utworów na pewno będziemy grali dużo więcej, niż jest na płycie. Chciałbym przygotować trochę takich piosenek, które wcześniej nigdy nie były grane. Będę w ten sposób robił ukłon w stronę fanów – dlatego, że mam bardzo wymagających fanów i muszę raz na jakiś czas im zrobić jakąś miłą niespodziankę! Zawsze, gdy gramy jakiś rarytas, widzę ze sceny, jak oni się bardzo cieszą, więc na pewno będzie to dla nich bardzo przyjemne, jeśli na tej trasie będą mieli okazję usłyszeć coś nowego.

MATEUSZ: W takim razie, ja też nie mogę się doczekać tej trasy, bo na Waszych koncertach bywam, kiedy tylko mogę i zawsze mnie cieszą takie niespodzianki w setliście! A skoro mowa o niespodziankach – zastanawiałem się ostatnio, czy w Waszych archiwach nagraniowych są jakieś piosenki z dawnych lat, które moglibyście wydać w formie kompilacji lub na reedycji starych płyt z dodatkowymi utworami – tak, jak na przykład Stonesi teraz wydają takie wersje deluxe swoich krążków z lat siedemdziesiątych, na których jest po kilka dodatkowych kawałków wyciągniętych z archiwalnych sesji nagraniowych, oczyszczonych i obrobionych. Czy jest szansa, że coś takiego dostaną pewnego dnia fani Lady Pank?

JAN: Niestety nie mamy takich utworów. Są jakieś fragmenty, których nawet ja nie mam, ale czasami widzę, że gdzieś na YouTube lata jakieś nagranie z próby, na którym widać, jak jakiś utwór przygotowujemy. I zwykle się w takiej sytuacji dziwię, że ja kiedyś taki utwór zrobiłem [śmiech]. Ale mogę zdradzić, że ostatnio znalazłem taśmy z płyty „Na Na”, na której nagrane są wszystkie ślady jednego z utworów, którego nie dokończyłem, ponieważ już mi nie pasował do tej płyty. Będę chciał to odtworzyć i zobaczyć, czy w ogóle będę pamiętał linię wokalu w tym utworze – bo tam jest sam podkład, same instrumenty. Ale w razie czego ja sobie poradzę – najwyżej wymyślę coś nowego, tylko muszę zobaczyć, jak to jest grane i może taką perełkę wypuścimy. Natomiast ja nie mam pochowanych takich skończonych utworów, takich odrzutów, nagranych z różnymi składami zespołu. W zasadzie ja zawsze robię tak, że jak mam nagrać płytę, to te utwory, które mają wejść na album, już są wybrane i przygotowane przed wejściem do studia. I tak jest tego materiału bardzo dużo, bo przecież mnóstwo płyt już nagraliśmy!

MATEUSZ: A jaka jest tajemnica tego, że tak naprawdę cały czas – i to już jest praktycznie 50 lat, jak jesteś na scenie, bo przed Lady Pank była przecież też Budka Suflera i inne zespoły – utrzymujesz tę wenę? Jak ją w sobie rozbudzasz? Czy w ogóle czujesz czasami odpływ tej mocy twórczej? Czy z kolei miewasz takie momenty, że po prostu siadasz z gitarą i nagle spod twoich palców wychodzi nowy utwór?

JAN: To jasne, że czasami dopada mnie takie przesilenie, ale to chyba normalne. Wiesz, to jest bardzo ważna rzecz – jeżeli czujesz, że nadeszło to przesilenie, na przykład nawet w ćwiczeniu na gitarze czy w komponowaniu, to nigdy nie możesz robić nic na siłę. Odkładam wtedy instrument, zamykam studio i zostawiam to na dwa-trzy dni. Czasami trzeciego dnia się budzę i stwierdzam, że to jeszcze nie ten czas, więc odpuszczam sobie totalnie muzykę. Wtedy w totalnej ciszy siedzę – nawet innej muzyki w domu nie słucham! Nawet, jak jadę samochodem, staram się w ogóle słuchać tylko wiadomości. Po jakimś czasie, przypuśćmy po czterech-pięciu dniach, wchodzę do studia, biorę gitarę i często nawet nie muszę ćwiczyć, tylko natychmiast mi jakiś numer wskakuje. Więc ta moja głowa musi raz na jakiś czas odpocząć, dzięki czemu tę świeżość wciąż jestem w stanie utrzymać. Ale u mnie w głowie muzyka gra non stop – to nie jest łatwe, bo czasami mam przez to problem nawet z zaśnięciem! Mam tej muzyki w myślach bardzo dużo – do tego stopnia, że czasami mi się ciężko skupić i wziąć instrument, żeby te myśli przekuć w jedną, konkretną kompozycję. Ale jak już dam sobie trochę odpocząć, zajmując się przez jakiś czas zupełnie innymi rzeczami, to potem wracam z nową energią.

MATEUSZ: A kiedy masz taką energię, to ile godzin dziennie poświęcasz na ćwiczenia i na tworzenie?

JAN: Myślę, że dwie-trzy godziny dziennie poświęcam na pracę z instrumentem, szukanie nowych technik, ćwiczenie różnych zagrywek. Na przykład sobie śpiewam jakieś melodie, które mi się kołaczą po głowie, a następnie je wygrywam na gitarze. I w ten sposób ćwiczę sobie różne rzeczy. Muszę sobie czasami nawet przypomnieć numery Lady Pank, których nie graliśmy przez jakiś czas. Jeżeli jakiejś piosenki na przykład nie gramy tydzień – co się rzadko zdarza, bo gramy prawie w każdy weekend – to czasami mam tak, że muszę sobie przed wyjazdem na koncerty nawet po takiej przerwie tygodniowej przypomnieć jakieś utwory, bo nagle dostaję jakiegoś zaćmienia. Po prostu zapominam! Nie wiem w ogóle, czy w tym utworze zagrałem taki czy inny przewrót, i muszę szybko wziąć gitarę do rąk, bo inaczej mi to nie da spokoju. Zdarza się nawet, że przed koncertem krzyczę do technicznego, żeby mi przyniósł gitarę szybciutko do garderoby, żeby na samym koncercie nie było już żadnej kopaliny.

MATEUSZ: Kończąc już powoli ten wywiad – czego możemy się po Tobie i Lady Pank spodziewać w najbliższej przyszłości? Będą koncerty z cyklu „MTV Unplugged”, to już wiemy. Oprócz tej Twojej solowej bluesowej płyty, o której mówiłeś, jeszcze mi się gdzieś rzuciła w oczy informacja, że pracujesz nad soundtrackiem do gry – jaki jest status tego projektu? Czy poza tym pracujesz nad czymś jeszcze?

JAN: Wiesz, ja nieustannie dla innych artystów coś komponuję. Cały czas pracuję też nad tą grą, która się ma ukazać w 2024 roku, więc w związku z nią naprawdę mam bardzo, bardzo dużo pracy. W międzyczasie sobie komponuję już jakieś małe fragmenty do tej swojej solowej płyty. Wydaje mi się, że to są w tej chwili takie dwa moje podstawowe założenia – aby skończyć tę muzykę do gry i przygotować nową płytę Jana Bo. Mam też taki plan, że jak wypuścimy utwór „Wojna światów” z udziałem Tomka, będę chciał z Lady Pank co jakiś czas wydawać singla. Myślę, że może do marca uda się nam nagrać następny utwór – i być może, jak już się pozbierają te single w odpowiedniej liczbie, to wtedy zrobimy z tego kolejną płytę Lady Pank. Bo w ostatnim czasie dostrzegam coraz bardziej, że całe płyty jakby są coraz mniej popularne. Coś się kończy, bo ludzie czerpią skądinąd muzykę – streaming mocno zmienił ten rynek. Ale cieszę się, że w Polsce jeszcze się sprzedają płyty. Cieszę się, że Lady Pank, czyli zespół z 40-letnim stażem, zadebiutował z płytą „MTV Unplugged” na piątym miejscu listy najlepiej sprzedających się albumów Empiku. „LP40” doszło do pierwszego miejsca, moja solowa płyta też doszła do pierwszego miejsca, więc to naprawdę cieszy i buduje bardzo – tak, że chce się w ogóle żyć i pracować nad tym, co się kocha!

MATEUSZ: Życzę zatem Tobie i całemu zespołowi, żeby to jeszcze trwało przez wiele, wiele lat i mam nadzieję, że jeszcze trasę z okazji 50-lecia, a może i 60-lecia uda Wam się zagrać!

JAN: Zobaczymy. Oby zdrówko było!

MATEUSZ: Trzymam za to kciuki. Dzięki za rozmowę!

Komentarze: