Zapraszamy na nasz wywiad z członkami grupy Hypnosaur, która niedawno wydała krążek "Doomsday" (więcej o płycie pisaliśmy w naszej recenzje TUTAJ) Na nasze pytania odpowiedzieli Bartosz Kulczycki i Marcin Jastrzębski!
Rozmowę w imieniu portalu wyspa.fm przeprowadził Przemek Kokot.
Istniejecie od 2017 roku, czemu tak długo musieliśmy czekać na Wasz debiutancki krążek?
Farf: Czy to tak strasznie długo? Są zespoły, które grały/grają dłużej, a jeszcze do tego momentu nie dotarły;) W naszym wypadku nic nie było planowane, po prostu graliśmy, wymyślaliśmy numery i jak uznaliśmy, ze mamy materiał na płytę, to ją nagraliśmy. We wszystkim jakąś rolę odegrała też proza życia, bo chociażby pierwszy termin nagrań musieliśmy przesunąć o dwa miesiące z powodu kontuzji perkusisty. Potem reszta nagrań, miksy, rysowanie okładki, tłoczenie winyli – od wejścia do studia do otrzymania płyt z tłoczni minął nieco ponad rok, więc sam ten okres prawdopodobnie mógłby być krótszy gdyby na przykład stała za nami jakaś obrzydliwie bogata wytwórnia.
Opowiedz nam proszę o początkach zespołu i dlaczego nazwaliście się Hypnosaur?
F: To w sumie dość zagmatwana, a jednocześnie nudna i typowa dla Warszawy historia. Grywaliśmy ze sobą w wielu składach po drodze i po prostu w pewnym momencie zaczęliśmy tworzyć nowy zespół. W dużym skrócie: z Siusiakiem grałem w swoim pierwszym zespole jeszcze w czasach szkolnych. Po jego rozpadzie zaczął grać z Siedlcem, a z kolei po rozpadzie tamtego zespołu założyliśmy we trzech The Assblasters. Pod koniec jego istnienia stworzyłem też Toxxxik Flash, w którym oprócz Siedlca jest z nami też Bartek przyprowadzony przez naszego ówczesnego perkusistę. Po jakimś czasie uznaliśmy, że chcemy zrobić nowy zespół z własnymi numerami i po kilku zmianach personalnych wykrystalizował się ten skład. Nazwa to z kolei wynik jakiegoś spięcia szarych komórek, po prostu pewnego dnia wpadłem na nią zupełnie od czapy i bez specjalnego kontekstu. Wszystkim się spodobała i tak zostało.
Wasza płyta jest niezwykle rockowa, świeża, myślę, że wprowadziła dużo ożywienia na naszym muzycznym rynku, opowiedz nam troszkę o jej powstaniu?
F: Dzięki! Sam proces powstawania nie był jakiś spektakularny czy wyjątkowy – strzelam, że większość zespołów tak funkcjonuje. W momencie, kiedy uznaliśmy, że mamy materiał na longplaya, ustawiliśmy sobie nagrania z Marcinem Klimczakiem w Mustache Ministry. Same sesje trwały relatywnie krótko, natomiast ze względu na dostępność studia i inne sprawy były rozbite na kilka miesięcy. Materiały był gotowy pod koniec 2021 i wtedy odezwałem się do Haldora Grunberga w sprawie miksów – akurat było to tuż przed świętami i mieliśmy to szczęście, że miał mało tematów i zajął się nami prawie od ręki. Miksy skończyliśmy bardzo szybko, w styczniu 2022. Nieco później Rafał Wechterowicz narysował okładkę, a Mikołaj Konopacki pomógł nam w wytłoczeniu winyli i pod koniec lata zeszłego roku mieliśmy wszystko gotowe.
Wcześniej ukazała się Wasza EP-ka, to była taka próba ocenienia rynku? Jak Was przyjmie ten muzyczny świat?
F: Nie, zupełnie nie mieliśmy takiego zamiaru. Po prostu na tamtym etapie mieliśmy mniej gotowych numerów, a jednocześnie chcieliśmy zacząć grać koncerty i jakoś wychodzić z etapu grania prób. Z perspektywy czasu stwierdzam też, że przyjęcie EPki było dużo chłodniejsze, niż w przypadku płyty – więc gdyby to miała być sonda, po której decydujemy czy i co dalej robimy, to prawdopodobnie teraz nie udzielalibyśmy tego wywiadu:)
Skąd pomysł na taką okładkę? Mnie bardziej kojarzy się z mrocznym black metalem niż z hard rockiem?
F: Pomysł wpadł mi już na etapie tworzenia pierwszego dinozaura, który pojawił się przy okazji premiery EPki. Zupełnie bez planu wyszło tak, że każde kolejne wydawnictwo to nowy dinozaur i prawdopodobnie będziemy to kontynuowali, bo współpraca z Rafałem układa się świetnie. Jeśli natomiast chodzi o skojarzenia z metalem – to w sumie bardzo fajnie, lubimy zaskakiwać ludzi i udaje nam się unikać szufladek stylistycznych. Jeśli więc ktoś jest zdziwiony po zobaczeniu okładki i następnie puszczeniu numerów, to ja się cieszę. Najnudniejsze, co może być, to zespoły gnijące w wymyślonej przez siebie klatce stylistycznej – a mam wrażenie, że to przypadłość np. wielu zespołów stonerowych czy właśnie metalowych.
Jeśli chodzi o wybór singli, czym się kierujecie?
F: To kombinacja naszego przeczucia i głosu kilku osób, którym daliśmy do posłuchania numery jeszcze we wczesnej fazie miksów. Wśród osób pracujących przy płycie faworytem był „Doomsday”, wśród znajomych przeważał „Circle” i dlatego te dwa numery zostały wybrane do promocji. Fajne jednak było to, że często znajomi wskazywali też zupełnie inne piosenki jako swoje ulubione, więc nie mamy poczucia, że któraś odstaje od reszty czy nie powinna znaleźć się na płycie.
Bartek: Tutaj się wtrącę – gdy mieliśmy już wstępnie zmiksowane utwory i słuchałem ich dziesiątki razy żeby znaleźć jeszcze szczegóły, które mi się nie podobają, zaskoczyło mnie jak bardzo „buja” Circle. Szczególnie, że z naszej dwójki to ja bardziej gustuję w długich, zagmatwanych kompozycjach, a Circle to wręcz bezczelnie prosty numer z banalnymi akordami i melodią. Gdy złapałem się na kołysaniu głową w rytm refrenu jadąc autem, olśniło mnie, że właśnie to powinien być nasz pierwszy singiel i będę o to walczył do upadłego. Na szczęście nie było takiej potrzeby, bo moja propozycja została natychmiastowo przyjęta.
W zespole panuje demokracja, gdy trzeba podjąć jakieś ważne decyzje?
F: Właściwie panuje demokracja odnośnie wszystkiego, co związane z muzyką. Robimy piosenki do momentu, aż każdy jest zadowolony z efektu – a jeśli tak się nie dzieje, to raczej rezygnujemy z danego fragmentu czy nawet całego utworu. W kwestiach organizacyjnych mamy z kolei podział na frakcje, które określiłbym jako „aktywna” (ja i Bartek) i „wyjątkowo pasywna” (Siedlec i Siusiak) <śmiech>.
Czy trudno podbić rynek muzyczny będąc młodym Artystą?
F: My już nie jesteśmy młodzi! Ale chyba tak, bo na razie nam się to nie udaje – pojawiają się bardzo fajne opinie i recenzje, płyta dostała wszędzie pozytywne oceny (na poziomie 4/5 czy 8/10), a jednocześnie nie przekłada się to specjalnie choćby na propozycje koncertowe. Nie nastawiamy się jednak na nic konkretnego – pożyjemy, zobaczymy. Będziemy to robić tak długo, jak czerpiemy z tego frajdę.
Jak oceniasz Wasz debiutancki album z perspektywy tych pięciu miesięcy? Jaki dostajecie feedback od fanów i krytyków?
F: To już prawie pół roku od wydania, a biorąc pod uwagę sam proces tworzenia, to prawdę mówiąc traktuję te piosenki jako zamknięty rozdział. Oczywiście gramy je na koncertach, ale jeśli chodzi o tematy zespołowe, to skupiamy się wyłącznie na przyszłości – nowych numerach, planach wydawniczych, itp. Co do feedbacku – jak mówiłem wcześniej, jest naprawdę BARDZO pozytywny i jest to dla nas super miłe, a jednocześnie trochę zaskakujące, bo wcześniej nie byliśmy w takiej sytuacji.
B: Feedback jest zaskakująco poztywny, zarówno od znajomych, jak i od krytyków, którzy nas nigdy nie poznali osobiście. Uważam, że wykonaliśmy dobrą robotę i wydaliśmy album, który jest naprawdę solidnym rockandrollowym materiałem, nawet jeśli słychać, że nie jesteśmy wirtuozami. Emocje po wydaniu albumu już nieco opadły, w końcu kawałek czasu już minął, chociaż wciąż bardzo sobie cenię Doomsday – dzięki niemu po raz pierwszy w życiu mogłem udzielić dosłownie dziesiątek wywiadów, czy też zobaczyć swoją twarz w drukowanych czasopismach. Pełnym sukcesem byłoby, gdyby odbiło się to też na frekwencji podczas koncertów, ale czy ten cel został osiągnięty to wypowiem się dopiero za rok, a póki co mogę tylko trochę pomarzyć. <śmiech>.
Kto ma na Ciebie największy wpływ podczas tworzenia? Jakie są Wasze muzyczne inspiracje?
F: Jeśli miałbym wymienić swoje (nawet najbardziej podstawowe) inspiracje, to napisałbym niechcący książkę. Mam ulubione piosenki praktycznie wszędzie - z każdego okresu i każdego gatunku. Raz to będzie blues z lat 40, raz disco z 70’, potem rap z 90’ a za chwilę nowoczesny rock. Właściwie nie traktuję poważnie tylko disco polo i 99% polskiego hip hopu, który obecnie jest dla mnie smutnym znakiem czasów – tak ogromna popularność takiego gówna świadczy wyłącznie o odbiorcach. Gdybym jednak z pistoletem przystawionym do głowy musiał wybrać jedną ulubioną dekadę, to byłyby to lata 80’ – tam podchodzi mi praktycznie wszystko, od elektroniki czy new romantic, przez pop, po glam metal.
B: Jeśli chodzi o artystów, którzy mieli największy wpływ na moje muzyczne życie to na pewno w ścisłej czołówce musiałbym wskazać na hamburski Helloween oraz twórczość Tobiasa Sammeta znanego z grup takich jak Edguy i Avantasia. W dorosłym życiu szczególnie śledzę skandynawską scenę rockową, tam jest prawdziwe zatrzęsienie rewelacyjnych bardziej lub mniej młodych zespołów. Od black metalu, przez rock progresywny, hardcore’y, hard rocki, glam metale, power metale, synthpopy, deathpopy, i pewnie parę innych gatunków. Co do ulubionej dekady, też wskazałbym na lata 80, przy czym znacząca część muzyki, której słucham na co dzień, to właśnie twory współczesne, które jednak duszą osadzone są w eightiesach i mają w sobie tę samą przebojowość, przejaskrawienie i intencjonalną kiczowatość. Czysta zabawa, sącząca się z głosników.
Jaką możesz dać radę, młodym, dopiero co zaczynającym swoją przygodę zespołom?
F: Nie mam pojęcia! Nie jesteśmy ani znani ani bogaci, a prawdopodobnie każdy, kto łapie za instrument w szkole marzy o wypełnianiu hal i stadionów, a nie grywaniu w małych klubach dla garstki ludzi. Ze swojego doświadczenia mam jednak raczej gorzkie wnioski, że trzeba przygotować się na ogromną ilość pracy, nakładów finansowych i stresu, a finalnie nikt nie zagwarantuje żadnego efektu. Uważam, że rynek muzyczny jest na tyle nasycony, że możliwość przebicia się dają obecnie znajomości, szczęście albo pieniądze – niestety materiał jest tu na końcu. I nie mówię tylko o nas, a również o wielu innych, naprawdę świetnych znajomych zespołach, które na papierze powinny regularnie obstawiać zagraniczne festiwale i w niczym nie ustępują podobnym składom ze Stanów, Anglii czy Skandynawii.
B: Istnieje kilka dróg na skróty, choć tak czy inaczej to żaden pewnik. Wybić się można np. poprzez talent show, ale to zdecydowanie nie nasza bajka. Koncepcja rywalizacji przez muzykę gryzie się z moim poczuciem, że muzyka powinna jednoczyć. Dodatkowo nie wyobrażam sobie, co muszą czuć ci wszyscy, którzy odważyli się spróbować swoich sił, zostawili serce i duszę w sali przesłuchań, by zaraz usłyszeć krótkie i chłodne „nie podobało mi się, jestem na nie, do widzenia”. Trzeba mieć też świadomość, że w świecie ogólnopojętego rocka nie da się osiągnąć takiego sukcesu jak zespoły, które zaczynały kilka dekad temu. Rock nadal trzyma się przy życiu, w końcu uczestników na festiwalach nie brakuje, ale szczyt popularności ma dawno za sobą, więc jeśli komuś zależy na komercyjnym sukcesie, dziś większą szansę będzie miał wykonując rap lub pop.
Jakie są Wasze najbliższe plany muzyczno-koncertowe?
F: W kwietniu gramy w Warszawie z naszymi przyjaciółmi z Poison Heart oraz Lucifer Star Machine z Niemiec i zapowiada się naprawdę dobra rock’n’rollowa impreza. Kolejne plany koncertowe są jeszcze niepotwierdzone, ale wstępnie myślimy o jesieni. Jesteśmy też nadal otwarci na zaproszenia na wszelkie festiwale – więc jeśli ktoś jeszcze nie zamknął składu, to zapraszamy do kontaktu! Co do planów muzycznych, powoli się krystalizują i jeśli wszystko pójdzie dobrze, to być może jeszcze wiosną wejdziemy do studia i przygotujemy coś zaskakującego – więcej na razie nie zdradzimy!