Jan Borysewicz, legenda polskiego rocka pomimo wielu lat spędzonych na scenie wciąż emanuje świeżością, energią i nowymi pomysłami. Gitarzysta Lady Pank jest w trakcie promocji najnowszej płyty zespołu „Akustycznie”.
Karolina Kozłowska, Wyspa.fm: Jak wrażenia związane z akustycznymi koncertami Lady Pank? Reakcja publiczności na taką formę trasy była bardzo entuzjastyczna.
Jan Borysewicz: Było naprawdę świetnie. W zeszłym roku graliśmy taką trasę poglądową. Badaliśmy, jak sale koncertowe będą się sprawdzać pod kątem nagrania i przygotowania do płyty. Oczywiście mamy swoją stałą publiczność. Fanów, którzy po prostu świetnie przyjmują koncerty. Już od początku tego roku ruszyliśmy z aparaturą i dawaliśmy występy, które były rejestrowane i z których to zostały wybrane nagrania. Jest ich w sumie 23 utwory, natomiast na płytę mogło wejść tylko 14 kawałków, więc myślimy, jeśli płyta będzie się dobrze sprzedawała, bo teraz jest z tym problem, żeby pod koniec roku wydać drugi krążek. Chciałem, aby to wszystko się ukazało. Niestety, firmy liczą każdy pieniądz i mamy taką umowę, jeśli ta płyta się dobrze sprzeda, to dołożymy te utwory i jeszcze kilka fajnych rzeczy, których właścicielami jest Telewizja Polska. Ma ona nasze pierwsze teledyski do „Vademecum skauta”, „Kryzysowej narzeczonej”, „Fabryki małp” oraz różne koncerty, np. z festiwalu w Sopocie z 1984. To byłaby na pewno duża gratka dla fanów. Myślę, że uda nam się coś takiego zrobić.
Koncerty grają się naprawdę dobrze. Trzeba było troszeczkę przestawić się z tego rockowego grania, co robimy najczęściej. To nie jest trudna forma, ale po prostu trzeba przejść na inny tor, żeby ruszyć z tymi koncertami akustycznymi potrzeba skupienia. Podczas tych występów dodawałem też trochę więcej smaczków gitarowych i fortepianu. Zaprosiliśmy do współpracy Wojtka Olszaka – naszego wspaniałego przyjaciela, muzyka i realizatora nagrań. Ma też swoje studio, w którym często nagrywamy, czy z zespołem Lady Pank, czy ja coś ze swoich solowych projektów. Wydaje mi się, że ta płyta świetnie się osłucha i program, który został wybrany na nią jest optymalny. W zasadzie nie dawałem na ten album takich utworów jak chociażby „Mniej niż zero”, tych starszych, które już ukazywały się na różnych kompilacja, ale myślę, że jeśli zostanie one dołożone razem z tym materiałem z telewizji, to powstanie coś interesującego.
Jak przebiegały prace nad przygotowaniem utworów w akustycznej wersji? Przyjemnie było odkurzyć te utwory, których nie wykonywaliście zbyt często, jak chociażby „Młode orły” i „Rozbitkowie” lub nieco przearanżować te kawałki, których ciągłe granie w tej samej wersji mogło być odrobinę monotonne?
Dla nas nie ma monotonii. Każdy koncert jest inny. Poza tym jestem gitarzystą improwizującym, więc nie nudzę się na naszych koncertach. Faktem jest, że gdybym miał wykonywać dźwięk w dźwięk wszystko to, co grane było na płycie, to może byłoby to trochę nużące, natomiast bardzo dużo improwizuję podczas występów i dla mnie każdy z nich czymś się wyróżnia. Zespół do mnie mówi „O Jezu, Janek, ale dzisiaj pięknie zagrałeś na gitarze”. Perkusista czy basista też grają trochę inaczej, to jest też dla nas trochę taka zabawa muzyczna. Uważam, że to powoduje, że nam się to nie nudzi. Przygotowania na tę płytę były bardzo sympatyczne. Kochamy muzykę, więc to jest dla nas sama przyjemność. Te brzmienia są zupełnie inne niż w tych rockowych wersjach, dlatego to już dla ucha jest miło dostawać nowe dźwięki po roku grania takich samym rockowych koncertów.
Takie koncerty unplugged czy symfonicznie nie są próbą urozmaicenia procesu koncertowania? Są bardziej kameralne, można złapać lepszy kontakt z publicznością, ale chyba wymagają więcej od samych muzyków, a zaczyna brakować tej czysto rockowej energii?
Ja z rock’n’rollem nigdy na łatwiznę nie szedłem. Te dźwięki, które komponuję w tych naszych numerach są proste, ale fajnie się ich słucha. To już niech inni muzycy powiedzą, którzy próbują grać. Te rzeczy są trochę ekwilibrystyczne. Faktem jest, że taki akustyczny koncert wymaga trochę innego słuchacza. Te miejsca, w których graliśmy to były przeważnie filharmonie, małe teatry po 200, 500 osób. Najwięcej publiczności było w Poznaniu, około 1400. To są ciekawe i miłe doznania, bo te dźwięki płyną inaczej niż z koncertów rockowych.
Na jakim etapie są prace nad nowym studyjnym albumem Lady Pank?
Właściwie już na dniach będę wchodził do studia i zaczynał dwa pierwsze utwory na krążek. Będę nagrywał gitary i już powoli rozpoczynamy pracę nad tym materiałem, natomiast po ukazaniu się tej płyty akustycznej musi trochę minąć. Myślę, że ten album ukaże się na początku przyszłego roku, więc mamy jeszcze dużo czasu. Numery są już przygotowane, na płycie znajdzie się ich 12 i właśnie nad tymi utworami zaczynamy pracować z zespołem.
Czego możemy się spodziewać po tym krążku? W jakim klimacie będzie utrzymany, powstała już jakaś ogólna koncepcja, myśl przewodnia?
Szczerze mówiąc, wolałbym jeszcze nic nie mówić. Po prostu chcę spróbować wejść do studia i zobaczyć, jak to się będzie rozwijało.
Lady Pank zapisał się złotymi zgłoskami w historii polskiego rocka. Mając tak ogromny dorobek towarzyszy przy tworzeniu nowych utworów swego rodzaju presja związana może nie z oczekiwaniami fanów, ale chęcią utrzymania wysokiego poziomu, czy jako doświadczeni muzycy wyzbyliście się takich odczuć?
Wyzbyliśmy się takiego odczucia. Chociaż chyba nie ma zespołu, który gra wiele lat, wchodzi do studia i nie myśli o tym, żeby ta płyta osiągnęła sukces. Oczywiście, że tak się dzieje i na tym też polega dobór utworów. Z realizatorem Rafałem Paszkowskim, z którym nagrywałem wiele płyt Lady Pank, a także krążek Borysewicz & Kukiz, z 26 utworów, które przygotowałem na nowy album wybraliśmy 12, które według nas powinny spełnić właśnie taką rolę i odnieść sukces. My jednak musimy myśleć o czymś takim. Nie możemy pozwolić sobie nagle na zmianę charakteru grania. Zresztą to byłoby niemożliwe, bo pracowałem całe życie, aby takie było brzmienie zespołu i mojej gitary, która jest bardzo rozpoznawalna.
Jak obecnie wygląda proces tworzenia?
Mam studio u siebie w domu i tam nagrywam. Ponieważ byłem także perkusistą, jest mi dużo łatwiej zrobić jakieś bębny z automatu. Komponuję utwory jako całość, aranżuję je na perkusję, basy, gitary. W zasadzie na próby spotykamy się tuż przed wejściem do studia, żeby sprawdzić, jak to będzie brzmiało na żywo.
Czy jest jakiś gotowy przepis na przebój, który nuci później cała Polska? Czy już w trakcie komponowania, gdy wpadnie się na pomysł towarzyszy temu przeczucie, że to będzie wielki utwór?
Tego się nigdy nie wie. Zauważyłem taką sytuację, że muzycy między sobą rozmawiają w stylu: „Chciałbym zrobić jakiegoś hita”, ale tego nie da się przewidzieć, jaki utwór szczególnie przypadnie do gustu publiczności, którego będzie chciała wspólnie śpiewać. To nie jest takie proste. Natomiast w moim przypadku jest tak, że nie muszę się zbytnio starać, myśleć o tym, czy będzie hitem, czy nie. Mam rękę do pisania takich utworów. Często nie ma czasu na wylansowanie większej ich liczby z jednej płyty, a robię ich mnóstwo. Gdybyśmy teraz cofnęli się do innych płyt i wybrali te kawałki, które nie były promowane w radio, to podejrzewam, że one również mogłyby stać się przebojami, tylko po prostu nie da się z jednego albumu wylansować więcej niż trzech piosenek.
Emanuje od Pana imponująca pewność i niezłomność w wyborze drogi życiowej. To niezachwiane przeświadczenie, że pragnie Pan zajmować się muzyką i jeśli tylko będzie ciężko pracował, to na pewno osiągnie sukces. Z czego to wynika?
Pokochałem muzykę tak bardzo i tak mocno w to wierzyłem, że nie było takiego momentu, który by mi w tym przeszkodził. Bardzo dużo czasu poświęciłem na pracę nad instrumentem, grałem po osiem godzin dziennie. Inni muzycy codziennie ćwiczą po jednej, dwie godziny. Miałem takiego kota na punkcie muzyki, że potrafiłem całymi dniami grać, odkładać na sekundę gitarę, potem znowu ćwiczyć do czasu aż mi się ręka nie zmęczyła. Po prostu bardzo chciałem robić to, co robię w tej chwili i znaleźć się w tym miejscu, w którym jestem teraz. To jest w zasadzie takie moje marzenie, które się spełniło, ale ono trwa cały czas. Bardzo to doceniam i uważam, że takie pragnienia można przedłużać. Dalej rozwijam się muzycznie, staram się też doskonalić kompozycyjnie, bo nie robię tego tylko dla siebie. Od początku roku uczestniczyłem w wielu projektach. Na listopad przygotowuję swoją solową płytę, komponuję też dla innych wykonawców. Cały czas chce mi się to robić i sprawia mi to wielką satysfakcję.
Pan nadal tworzy muzykę z czystej pasji, jednak czy czasami nie jest tak, że muzycy nie mogą pozwolić sobie na emeryturę, bo byłoby to dla nich trudne pod względem finansowym i dlatego niekiedy muszą zajmować się mniej ambitnymi projektami?
Szczerze mówiąc, nie zastanawiam się nad tym, dlatego, że my co roku gramy tak dużą ilość koncertów i traktuję to jako swój zawód. Czuję się świetnie, ale jeżeli będzie taka potrzeba i zobaczę, że robię coś na siłę, to wtedy wiadomo, że nie będzie sensu tego dalej ciągnąć. Jeżeli ta pasja dalej jest i ogromną przyjemność sprawia wydanie każdej płyty, a gdy się ją bierze do ręki, to człowiek cieszy się jak dziecko, to chyba nie ma nic piękniejszego. Są ludzie zgorzkniali, tak może być w każdym zawodzie, gdy wykonują swoją pracę przez wiele lat, powtarzają te same czynności i po prostu nie mają innego wyjścia, muszą dalej to robić. Ja nic nie muszę, ale robię to z miłością.
Na wasze koncerty obecnie przychodzą trzy pokolenia fanów. Ludzie, którzy wychowywali się na waszej muzyce zabierają ze sobą swoje dzieci. To chyba świadczy o tym, że utwory Lady Pank są uniwersalne i ponadczasowe.
Myślę, że tak. My się nie zastanawiamy, czy czas byłoby już skończyć. Ja też pamiętam, jak byłem młodym człowiekiem i zastanawiałem się „Boże, kiedy oni przestanę grać”. Nie będę podawał nazw grup, bo nawet ich nie pamiętam, ale młode pokolenia zawsze tak mają. Nie mówię, żeby Stonesi przestali grać, bez przesady. Są zespoły, które mają taką ilość utworów i na ich występy ludzie walą drzwiami i oknami. My mamy szacunek wśród branży muzycznej, spośród muzyków, którzy lubią tę kapelę, fanów, uwielbiających zespół. Wydaje mi się, że nie ma ni piękniejszego niż radość z tego, co człowiek osiągnął i na co zapracował sobie przez tyle lat.
To duże zainteresowanie świadczy też o tym, że rock’n’roll nie umarł i młodzi ludzie są spragnieni prawdziwie rockowego grania, z którym niestety coraz rzadziej mogą spotkać się w popularnych rozgłośniach radiowych.
Dokładnie. Wydaje mi się, że może nawet dobrze. Ludzie tęsknią za tym rockowym graniem. Przygotowuję też następną solową płytę Jana Bo i jestem pod dużym wrażeniem tego, co w tej chwili udaje mi się tworzyć i będzie to kawał dobrej, rockowej muzyki.
Śledzi Pan obecny rynek muzyczny? Zauważył na nim jakieś młode, godne uwagi zespoły?
Wiem o tym wszystkim, co dzieje się w polskiej branży muzycznej. Jednak szczerze mówiąc, to spośród polskich kapel, których kawałki przeglądam nieraz na youtubie, nie widzę nic ciekawego. Ostatnio bardzo spodobała mi się debiutancka płyta Artura Rojka, bo wydaje mi się, że on bardzo fajnie pomyślał o muzyce i jestem pod wielkim wrażeniem tego, co zrobił. W ogóle lubię jego podejście do koncertów, teksty, scenografię. Jest to wszystko przemyślane i świetnie zrobione. Myślę, że ludzie w Polsce mają potencjał, tylko nie każdy potrafi sklecić to w całość i wymyślić z tego jakąś ciekawą rzecz. Uważam, że brakuje u nas takich osób, które pomagałyby młodym kapelom, bo czasami mają one fajny warsztat, potrafią zagrać coś interesującego, ale nie wiedzą, jak to wszystko ubrać, żeby miało ręce i nogi, jakiś własny styl. Najczęściej u nas w Polsce jest tak, że grupy powstają na krótki okres czasu. Takie efemerydy, które kilka razy pokażą się w telewizji i nie wiadomo z jakiego powodu znikają z rynku. Czy rozpadają się z powodu pieniędzy, czy imprezowania, nie wiem. Chociaż mamy bardzo dużo świetnych zespołów, tylko to są kapele już uznane. Jest na pewno Bednarek, zespół Coma, tylko to są bandy, które już grają i już gdzieś tam zaistniały. Brakuje mi trochę świeżej krwi. Gdybym miał więcej czasu, chętnie bym się zajął tymi młodymi kapelami. Może przyjdzie kiedyś taki moment, że będę miał już dość koncertowania i uświadomię sobie, że bardziej kręci mnie praca w studio. Kto wie, czy w przyszłości nie zajmę się takimi rzeczami, bo bardzo dużo wiem, mogę coś podpowiedzieć, zrobić, zagrać.
Łatwiej młodym zespołom było debiutować chociażby w latach 80., gdy liczyło się po prostu granie na żywo, czy teraz, gdy mają takie narzędzia do promocji jak Internet czy programy typu talent show?
Wydaje mi się, że teraz jest dużo łatwiej. Ja, gdy zakładałem zespół, to w ogóle nie przechodziłem przez żadne eliminacje, festiwale, domy kultury. Po prostu wiedziałem, że to musi wypalić i stworzę super kapelę. Wszedłem do studia i nagrałem jeden utwór „Małą Lady Punk”, jeszcze wtedy nawet nie było wokalisty. Teraz to nie jest tak, że nie można znaleźć fajnych kapel. Gdyby była jakaś dobra, to ludzie sami by ją odszukali i chcieli, żeby występowała na większych scenach. Obecnie to jest bardzo proste. Wiele bandów powstało w Ameryce, rozpoczynając działalność od wypuszczenia kawałka w Internecie. Tak zrobili chociażby The Killers, którzy uzbierali 3 mln wyświetleń w niespełna dwa tygodnie i od razu weszli do studia i nagrali płytę. Trzeba wiedzieć, co się chce robić i znać swoje cele, dlatego zachęcam wszystkich do tworzenia swoich zespołów i kombinowania. Muzykowanie nie polega na tym, że na chwilę zaczniemy się bawić, a potem to zostawimy. Trzeba te rzeczy kochać, szanować i o nie dbać.
Jaki jest odpowiedni czas na zrobieni kariery? Należy kuć żelazo, póki gorące, czy poczekać, aż nabierze się trochę więcej doświadczenia?
Im wcześniej, tym lepiej. To młodzi ludzie mają największy power. Mi on nie minął, jestem wciąż taki sam i mam identyczną energię. Te lata niczego mi nie ujęły, wręcz przeciwnie, chce mi się jeszcze bardziej. Dlatego to też może nie mieć znaczenia. Wszyscy nastolatkowie mają zapał i gdy tylko odpowiednio się go użyje, to można zawojować cały świat, który stoi otworem. Trzeba umieć to wykorzystać.
Obecnie polskie zespoły usilnie dążą do zorganizowania chociażby kilku koncertów za granicą, żeby wyrwać się od grania co trasę w tych samych polskich klubach. Lady Pank miało okres działalności w Ameryce, ale z tego zrezygnowaliście. Nie żałował Pan tej decyzji?
Nie, absolutnie. Trzeba zacząć od tego, że w zasadzie ten wyjazd polegał na tym, że my tam mieliśmy zostać całkowicie zmienieni, o czym nie miałem bladego pojęcia. Co to jest za przyjemność, gdy wymyślasz sobie zespół, w którym chcesz grać, a nagle przyjeżdżasz na kontrakt i ktoś chce cię całkowicie przekształcić, począwszy od fryzury. To było bez sensu, jak najszybciej chciałem stamtąd wracać. To tak samo, jakby przyjść do Sex Pistols i powiedzieć „Panowie, grajcie mi tu teraz pop rocka”. Na pewne rzeczy nie można się godzić. Co z tego, że moglibyśmy mieć poklask, popularność na całym świecie, gdy prze cały czas musielibyśmy sztucznie się uśmiechać, a ja tego nie potrafię.
Jest Pan spełnionym człowiekiem, ale czy są jeszcze jakieś plany i zamierzenia muzyczne, które chciałby zrealizować?
Pełno jest takich marzeń, które realizuję praktycznie non stop. Niedawno zrobiłem płytę z Rozbójnikiem Alibabą i innymi polskimi raperami, występują tam też Paweł Kukiz, Janusz Panasewicz, Krzysiek Cugowski. Bardzo fajny album, to było też dla mnie nowe, ciekawe doświadczenie. Teraz planujemy nagranie drugiej płyty z Robertem M. Cały czas czegoś szukam. Ostatnio z kwintetem Wojtka Mazolewskiego, jazzowym zespołem zrobiliśmy mix ich utworu „Punkt Gdańsk”, połączonego z „Vademecum skauta”. Wojtek do mnie zadzwonił, że ten kawałek, który oni zrobili, jest bardzo podobny do naszego. Nawet podobnie zaczyna się do „Vademecum skauta”, taką wstawką na kontrabasie. To są też młodzi ludzie, którzy szanują Lady Pank i jak myśmy to połączyli, to wyszła z tego świetna rzecz. Ja nagrałem gitary z „Vademecum skauta”, Janusz Panasewicz zaśpiewał pierwszą zwrotkę i refren, a później jest już samo wymiatanie na instrumentach: trąbce, fortepianie, saksofonie. To nagranie jest już skończone, niedługo będzie dostępne w sieci. Robię różne rzeczy, niekiedy nawet ze sobą niezwiązane, ale mnie muzyka interesuje jako całość. Nie wybieram jej pod względem gatunku, czy to rock, blues. Po prostu nie ma dla mnie żadnych rozgraniczeń.