Zapraszamy do naszej fotorelacji z sobotniego koncertu zespołu Mazowsze, który odbył się z okazji 36. Międzynarodowego Dnia Tańca!
Jerzy Waldorff powiedział kiedyś, że Mazowsze jest perłą w koronie Rzeczypospolitej. I ciężko się z tym nie zgodzić. Czy znacie bowiem inny zespół, który w ciągu prawie 70 lat działalności, oprócz Europy, odwiedził między innymi takie kraje jak Chiny, Japonię, Australię, Mongolię, Jordanię, Argentynę czy Meksyk? I chyba nikt inny, tak jak Mazowsze, nie wypromował piękna polskiego folkloru, zachwycając i olśniewając swoją urodą publikę na całym świecie.
Nie można mówić o Mazowszu bez wspomnienia o małżeństwie Sygietyńskich – założycieli zespołu. Tworzenie zespołu w powojennej Polsce nie było łatwe. Co więcej, ani tańce, ani pieśni nie były podane na tacy – trzeba było wszystko opracowywać od postaw. A w dodatku, w poszukiwaniu folkloru u źródła, Sygietyńscy jeździli po wsiach w poszukiwaniu strojów, melodii oraz… uzdolnionej młodzieży, która zasiliła potem kręgi Mazowsza. To w dużym stopniu tłumaczy fenomen Mazowsza – zespół nie został tak po prostu założony, lecz zrodził się z uporu i ciężkiej pracy. A to wyniosło zespół na wyżyny prestiżu i elitarności. Mazowsze pozostało też jedynym i najbardziej rozpieszczanym dzieckiem Sygietyńskich – do końca życia niczemu nie poświęcili się tak, jak zespołowi.
Trzeba Wam wiedzieć, że jest mi niezmiernie żal, iż dane mi było zobaczyć Mazowsze na własne oczy dopiero teraz. Do tej pory, występy zespołu zawsze trafiały „nie w czas”. W końcu jednak przyszła pora, aby przytupnąć jak tancerze na scenie i stwierdzić, że świat może się walić – ale tym razem trzeba pojechać i zobaczyć wyczyny Mazowsza na żywo. Okazja nadarzyła się nie byle jaka: 28 kwietnia, z okazji Międzynarodowego Dnia Tańca, zespół przygotował recital pod szyldem „Mazowsze i Przyjaciele”, który wystawili w swych rodzinnych włościach – w Karolinie. Wierzcie mi, jest to jedno z piękniejszych podwarszawskich miejsc – ulokowane w środku lasu, wręcz powalające swoją ciszą i spokojem. W dodatku prawie 10 lat temu Mazowsze, obok zabytkowego pałacu zyskało jedną z nowocześniejszych sal widowiskowych w Europie, która w sporym stopniu ożywiła Karolin.
Cóż jeszcze można powiedzieć o występach Mazowsza, kiedy zespół zbiera pochwały i komplementy od prawie 70 lat? Z pewnością krzywdzącym byłoby stwierdzenie, że artyści „mają talent”. To, co jest widoczne na scenie, to przede wszystkim ciężka praca i wiele godzin prób. Zwłaszcza, kiedy człowiek uświadamia sobie, że waga strojów dochodzi do kilkunastu kilogramów, artyści przebierają się kilka razy w ciągu całego występu, mając na to około 3 minuty, a w dodatku muszą biegać, skakać, tańczyć i śpiewać jednocześnie. I, oczywiście, mają też za zadanie wyglądać w tym wszystkim perfekcyjnie – chociaż akurat to zarówno w przypadku chóru, jak i baletu wychodzi samo z siebie. Mało też powiedzieć, że zespół jest „dopięty na ostatni guzik” – oni są dopięci co do jednej, wystającej nitki. Ale nie ma co się dziwić: bez konsekwencji nie ma dążenia do perfekcji. I możecie mi wierzyć – nabór do Mazowsza jest jedną z najtrudniejszych rozmów o pracę jaką możecie sobie wyobrazić.
Na scenie nie prezentowało się jedynie Mazowsze, wszak koncert nosił nazwę „Mazowsze i przyjaciele” – scenę dzielili również z baletami z Litwy i Rosji oraz z warszawską szkołą baletową im. Romana Turczynowicza. Od pierwszych sekund scena zapłonęła feerią barw. Wierzę też w to, że publiczności ciężko było usiedzieć na miejscu, a nogi same rwały się do tańca (opieram ten sąd głównie na własnym doświadczeniu). Artystów można było doprawdy zjadać oczami (co mam nadzieję, udowodni nasza galeria). Wybranie się na występ Mazowsza jest czymś w rodzaju współczesnego hedonizmu dla oczu – sprawienia sobie małej przyjemności poprzez napatrzenie się na piękne obrazy. Energia, która biła ze sceny, zdołałaby oświetlić całą Warszawę na przynajmniej dobę. I pomimo całej tej wagi oryginalnych strojów, w artystach dostrzega się niezwykłą lekkość – co oczywiście wymaga wielu lat wprawy. Tym, którzy wątpią w umiejętności tancerzy, polecam założyć na siebie około 14 kilogramów ubrań – a następnie spróbować tańczyć, śpiewać i wywijać hołubce jednocześnie. No chyba, że mieszkacie w bloku – wtedy lepiej to sobie jednak odpuścić dla spokoju sąsiadów z dołu. A o urodzie solistów nie będę się wypowiadać, bo ktoś mógłby mi zarzucić stronniczość i niezdrowy zachwyt ;-)
Jeden z najtrafniejszych opisów zespołu, jakie da się znaleźć, brzmi: „Mazowsze” to stuosobowa grupa artystów, 8 ton bagażu, 1500 kostiumów, 60 lat doświadczenia. „Mazowsze” to 2,3 mln przejechanych kilometrów i 17 mln widzów. To koncerty w 168. miejscach Polski, to 213 tournée zagraniczne i ponad 6,5 tys. koncertów. Dodałabym, że to także orkiestra, opiekunowie, choreografowie, trenerzy, obsługa techniczna i wszyscy, którzy dokładają cegiełkę do sukcesu Mazowsza – to najczęściej Ci ludzie, którzy stoją za kulisami i zaciskają kciuki. To ludzie, których ciężka praca przekłada się najlepiej na wizualne efekty. To też ci ludzie, którzy przykładają się do tego aby piękno polskiej kultury szło w świat i zachwycało zarówno rodaków jak i całą zagranice. Bo gdzie byłby teraz polski folklor, gdyby nie Mazowsze? Być może dalej leżałby pod strzechami albo w wiejskich kufrach. Słyszy się osądy, jakoby ludzie nie interesowali się folkiem, ze względu na jego przaśność i wiejskość. Tylko czy takich pięknych widoków należy się wstydzić albo ich niedoceniać bo są „wiejskie”? A tym bardziej – jeśli są kwintesencją polskości, źródłem tego, kim jesteśmy i dowodem na to, że to, co piękne, najczęściej można znaleźć pod nosem?
Każdemu, kto nigdy nie widział Mazowsza na żywo, polecam nadrobić to jak najszybciej. Zapewniam, że nie pożałujecie – a doświadczenie z tego występu zostanie z Wami do końca życia. Zatem… prędko i z przytupem na Mazowsze!