Paulina Kut (Dollz): "Tak naprawdę przełomowe było karaoke z czarnoskórymi Londyńczykami - wtedy już wiedziałam, że chcę śpiewać i tylko to"

Paulina Kut (Dollz): "Tak naprawdę przełomowe było karaoke z czarnoskórymi Londyńczykami - wtedy już wiedziałam, że chcę śpiewać i tylko to"

Zapraszamy na nasz wywiad z Paulina Kut i Maciejem Pawełczykiem z zespołu Dollz.

Mija drugi miesiąc od wydania waszego debiutanckiego albumu – „Sz… Sz… Sz..”. Jak opiszecie swój krążek?
Maciej Pawełczyk: Produkcja w Studio Sonus trwała okrągły rok. To bardzo długo ale podchodziliśmy do tego albumu z dużą starannością. Czarodziejem dźwięku był Andrzej Karp, który wcześniej realizował płyty m. in: T Love, Perfect, Kasi Nosowskiej, Edyty Bartosiewicz i wielu innych. Co tu dużo mówić - legendarna postać. Na szczęście Paulina od początku złapała z Andrzejem dobre loty. Doszło nawet do tego, że komunikowali się razem za pomocą jakichś dziwnych słów, którymi Paulina opisywała mu swoje muzyczne wizje. O dziwo Andrzej to wszystko rozumiał - chyba trafił swój na swego (śmiech). Ostatecznie wyszedł album mocno zróżnicowany. Są tam mroczne utwory typu “Lukier”, “Księżniczka” czy “List do A”, w którym Paulina kładzie na tacy chyba całą siebie. Są również energetyczne piguły takie jak “Kołysanka Małego Wojownika” czy “Diament Mój”, który niektórzy znają z czołówki serialu Złomowisko PL na Discovery Channel. Jest też kawałek, który jest prześmiewczym pastiszem, czyli np “Lawju Bejbe”. Powstał do niego teledysk z Pauliną tańczącą w klubie gogo. Otarliśmy się też trochę o klimat Davida Lyncha w powolnej piosence “Stonoga”. Nagraliśmy także psychodeliczne reggae “Neptuny Stare” - a my nigdy nie chcieliśmy grać reggae! Ten album jest chyba zaskoczeniem tak dla słuchaczy jak i dla nas samych!

Jesteście zadowoleni z efektów końcowych i z odbioru publiczności?
Maciej Pawełczyk: Wydaje nam się, że nikt kto tworzy muzykę, szczególnie tak dziwną jak my, nie jest nigdy zadowolony z efektu końcowego całkowicie… zawsze w końcu mogło być dziwniej! (śmiech). Jeśli chodzi o kwestię brzmienia, to jest bardzo dobrze - instrumenty i wokal brzmią soczyście i naturalnie, tak jak naturalna jest boazeria w Studiu Sonus (śmiech). To stare studio z długą historią i duszą. Nasza płyta jest zapewne przesiąknięta jego klimatem. Jesteśmy w 90% zadowoleni z efektu.

Jak już pisałem w recenzji waszej płyty, przeżyłem ogromne zaskoczenie słuchając waszej twórczości – w szczególności w odniesieniu do głosu Pauliny. Jak wygląda Twoja przeszłość muzyczna, uczyłaś się śpiewu, a może jesteś samoukiem?
Paulina: Śpiewam tak jak na dany moment czuję, jeżeli tak czuję to tak śpiewam. Muzyka dla mnie to katharsis, tu się zaczynam i tu kończę i nie ma już nic. Nie można czuć ciągle tego samego, dlatego różnie śpiewam, nie zastanawiam się nad tym. Po prostu śpiewam. Tak naprawdę to nawet nie wiem czy umiem śpiewać. Byłam kiedyś na paru lekcjach u Janusza Piątka, pomógł mi jak sobie zdarłam gardło i mi je otworzył - to tyle. Przeszłość muzyczna jest znikoma, ale jest teraz. Tak naprawdę przełomowe było karaoke z czarnoskórymi Londyńczykami - wtedy już wiedziałam, że chcę śpiewać i tylko to. Zapomniałam o marzeniach i mi sie przypomnialy. Uważaj o czym marzysz, bo ci się spełni. Nie za bardzo też umiem robić inne rzeczy (śmiech).

Jak sądzicie, w jakim stopniu na waszą karierę wpłynął występ Pauliny w X Factor, a następnie całego zespołu w Must Be The Music?
Paulina: Rozpoznała mnie Pani w sklepie już na następny dzień (śmiech), a potem średnio po kilka osób w klubach nocnych, do których chodziłam. To było onieśmielające i nawet trochę bałam się chodzić po ulicach (śmiech). Trwało to jakiś czas, aż przestało trwać.
Maciej Pawełczyk: Po pierwsze, dzięki X Factor zespół uwierzył, że Paulina jest w stanie sprostać ogromnemu scenicznemu stresowi. Jeśli jesteś w stanie zaśpiewać przed 4 milionami widzów programu TV przed szyderczym jury to znaczy, że nadajesz się do tego “fachu”. Potem było Must Be the Music, które cenimy za możliwość grania autorskich numerów na żywo. To jest nawet dobre show, taka arena dla kapel. Co tu dużo mówić… jest rozpoznawalność przez chwilę ale to i tak dopiero początek drogi. Można to olewać, a można wykorzystać jednocześnie zachowując siebie. Są też tacy, którzy ignorują media społecznościowe, na przykład Facebooka. A są nawet tacy, którzy wysyłają listy Pocztą Polską, zamiast emailem.

Jestem niezwykle ciekaw waszych inspiracji muzycznych – czego słuchacie na co dzień?
Paulina: Inspiruję się żywym życiem. Lubię Bjork, Hole. Lubie u artystów i w życiu prawdziwość. Wolę kiepski, emocjonalny wokal niż piękny, martwy śpiew.
Maciej: W średniej szkole słuchałem Alice in Chains, Machine Head czy Soundgarden ale to ten pierwszy band jest ze mną do dzisiaj i nie pozwala mi z siebie wyrosnąć. Depresyjna płyta Dirt jest grunge’owym dziełem sztuki. Czymś się nasiąka za młodu i to potem emanuje całe życie. W tym też kierunku chciałbym pójść muzycznie na następnym albumie Dollz. Nie będziemy robić hitów na siłę. Sprzedanie się, mimo początkowych profitów, niszczy zespół na dłuższą metę, no i psychika się męczy. Nie żyjemy z muzyki, więc jesteśmy artystycznie wolni. Nie kupujcie płyt kapel, które są uzależnione od zysków z branży muzycznej - to jest z góry podejrzane! (śmiech).

Jesteście spójni pod tym względem jako zespół, czy może to właśnie różnice powodują, że tworzycie tak oryginalną muzykę, której nie sposób porównać z kimkolwiek?
Paulina: Nie wiem czy nasza muzyka jest oryginalna. Po prostu nie może być inna niż jest. Jak robimy muzykę, Maciek gra na gitarze, ja coś śpiewam, nie zastanawiamy się jak to ma wyglądać. To my.
Maciej: A ja odpowiem bardziej technicznie. Przynosimy mniej więcej gotowe rozwiązania na próby, ponieważ najpierw wykonujemy demówki na komputerze. W tych demówkach programujemy nawet syntetyczne perkusje. Nie mówię, że potem na próbach aranż nie ewoluuje - kombinujemy z barwami, zmieniają się podziały perkusyjne. Największe dyskusje i kłótnie toczą się jednak w zalążku, czyli pomiędzy mną, a Pauliną - wtedy gdy układamy akordy, a Paulina dorabia linie melodyczne wokalu.

Jak już wiemy, wasze kompozycje są niezwykle barwne, ale też szalone, nietuzinkowe – chcielibyście może zdradzić jakieś wariackie sytuacje z swoich koncertów, podróży koncertowych, jeśli oczywiście do takowych doszło ;)
Paulina: W lipcu 2015 roku zdobyliśmy statuetkę na festiwalu Media i Sztuka w Darłówku, która okupiona była prawdziwym poświęceniem. Cały zespół przygotowywał się już na scenie, a ja postanowiłam pójść po kolę na drugi brzeg na 5 min. Przecież koncert dopiero za 20 minut! Nie wiedziałam jednak, że Darłówek jest rozdarty mostem, który w dodatku jest podnoszony. Wracam z napojem, a tu tłum ludzi obserwuje jak statki spływają do portu - piękny widok! Tylko, że ja nie mam jak się dostać na koncert, który w dodatku jest transmitowany na żywo w Radiu Koszalin! Czekam, a tu dalej te statki, pytam ludzi ile to potrwa, nikt nie wie. Minuty mijają jak lata, a koncert za 10 minut. Zespół mnie zabije - myślę. I tak umre i tak, więc może wpław? Patrzę, a tam taka motorowka stoi przy brzegu. Pytam: czy możecie mnie przewieźć na drugi brzeg - sprawa życia i śmierci. Uwierzyli. Gnamy więc jak w rytmie satisfaction... potem biegnę… W ostatniej chwili wpadam na scenę, ktoś podaje mikrofon, zapowiedź w radiu i śpiewam! Pozdrawiam chłopaków z motorówki.

Powiedzcie mi na zakończenie, czego można wam życzyć na najbliższe miesiące, macie już zaplanowane koncerty promujące „Sz… Sz… Sz…”, jeśli tak to gdzie was wkrótce zobaczymy?
Maciej: Na najbliższe miesiące można nam życzyć wielu klimatycznych koncertów, bo głównie po to istniejemy. Jeśli chodzi o daty, zapraszamy na www.dollz.pl. Tam wszystko jest na bieżąco.

Komentarze: