- Za niecałe 2 tygodnie startuje pożegnalna trasa zespołu Hey. Zostałeś do niej zaproszony jako gość specjalny. Jakie to uczucie powrócić do zespołu, który założyłeś po tylu latach nieobecności?
Zobaczymy, na razie jesteśmy po spotkaniu towarzyskim, które miało na celu rozliczenie się z przeszłością. Niby nie było się z czego rozliczać, ale pewne sprawy należało wyjaśnić. Było miło, więc spodziewam się, że wszystko pójdzie dobrze. Tremy nie mam, cieszę się na te koncerty.
- Powspominamy trochę, pamiętasz wydanie pierwszej płyty „Fire”? Jakie emocje wtedy Ci towarzyszyły?
To był cały wachlarz emocji. Właśnie spełniały się moje marzenia, ale jednocześnie okazywało się, że inaczej to sobie wszystko wyobrażałem. Sama praca nad płytą była dziwaczna, bo nie weszliśmy do studia z gotowym materiałem. Kiedy zaczęliśmy ją nagrywać mieliśmy tylko pięć piosenek, a całą resztę trzeba było w ekspresowym tempie dorobić. Jeździliśmy więc codziennie rano z Izabelina, gdzie mieszkaliśmy kątem u Kaśki Kanclerz (naszej ówczesnej menedżerki) do klubu Remont, a tam opracowywaliśmy wspólnie pomysł nad którym siedziałem poprzedniego dnia wieczorem. Prosto po próbie jechaliśmy do studia, nagrywaliśmy to co stworzyliśmy zaledwie kilka godzin wcześniej, a po skończonej sesji siadałem gdzieś z gitarą i tak to szło.
- Później było „Ho!” i koncert w Spodku. Niesamowite, że tak młody zespół wypełnił katowickiego kolosa po brzegi, to chyba było niesamowite uczucie zagrać dla takiej rzeszy młodych fanów?
Nasza kariera rozwijała się bardzo szybko, już w trzy miesiące po premierze debiutanckiej płyty na koncert w warszawskiej Stodole sprzedało się dwa tysiące biletów. Ale Spodek to była inna liga, hala na 10 tysięcy w której grały największe gwiazdy, i nagle mamy zagrać w nim swój indywidualny koncert na dodatek pod patronatem MTV. Ci którzy pamiętają te czasy wiedzą jak popularna i opiniotwórcza była to wtedy stacja muzyczna, nie mająca swojego odpowiednika w dzisiejszych czasach. Niesamowite wrażenie zrobiło na mnie to, że publiczność mimo, że nie było nas jeszcze na scenie była rozgrzana, jak tylko to możliwe. Nie było żadnych suportów, więc na telebimach wyświetlane były nasze wideoklipy i ludzie patrząc w te ekrany śpiewali, zapalali zapalniczki, cały ten dziesięciotysięczny tłum kołysał się i falował.
- Wtedy pojawiły się informacje, że interesuje się Wami zagraniczny wydawca, że będziecie robić trasy po Europie. Co się stało, że nie wyszło?
Jak to zwykle bywa zawiódł czynnik ludzki. To długa historia z naszą menedżerką w roli głównej, szczegóły są dla mnie niejasne, więc powiem tylko tyle, że naprawdę mieliśmy taką szansę. Byliśmy w Nowym Jorku na specjalnym obiedzie z tamtejszym szefostwem firmy Polygram, przedstawiano nam ludzi z którymi mieliśmy pracować, załatwiono wywiady i występy w amerykańskich telewizjach. Nagraliśmy też anglojęzyczną wersję płyty "?", która miała być w dystrybucji światowej i nagle wszystko się zawaliło zupełnie bez naszego udziału. Szkoda.
- Utożsamiasz się choć trochę z obecnym Hey’em i z muzyką, którą tworzą? Bo jakby nie patrzeć jest mocno odmienna od tych płyt z Piotrem Banachem.
Fakt, jest odmienna i w samym tym twierdzeniu jest odpowiedź na to pytanie. Preferuję inne klimaty, choć wiele z ich piosenek uważam za bardzo dobre. Wrażliwość Kaśki Nosowskiej sprawdza się w wielu stylistykach, więc wszystko się tu zgadza, ale jak mawia się w środowisku producentów muzycznych - ja bym to zrobił inaczej. Nie twierdzę, że lepiej, ale inaczej z pewnością.
- Czyli rozumiem, że jako gość na trasie będziesz występował w starych kawałkach zespołu Hey?
Tak, mój czas w zespole Hey, to pierwsze siedem lat ich istnienia, więc zagramy razem kilka piosenek z tamtej epoki, w starych aranżacjach, w miarę możliwości dokładnie tak, jak w tamtych czasach.
- Żałowałeś kiedyś odejścia z Hey’a?
Za każdym razem, gdy odpowiadam na to pytanie, odnoszę wrażenie, że ludzie nie wierzą mi gdy mówię, że nie żałuję. To nie był kaprys, chwilowe zamroczenie, tylko konieczność. Jak sobie pomyślę ile fantastycznych rzeczy by mnie ominęło gdybym tego kroku nie zrobił, to wiem, że warto było. Oczywiście gdybym pozostał w zespole wydarzyłyby się jakieś inne wspaniałości, ale do tych, które mam w pamięci jestem bardzo przywiązany, więc nie żałuję.
- Odszedłeś z Hey’a, założyłeś Indios Bravos, który zawiesił działalność w październiku 2015. Stworzyłeś nowy twór BAiKA. Skąd się bierze u Ciebie taka chęć zmian? Zespoły wymienione były u szczytu popularności i nagle zawieszasz, odchodzisz i tworzysz cos nowego. Nie boisz się, że w pewnym momencie to się może nie udać?
Ależ udaje się za każdym razem, bo nie robię tego dla jakichś materialnych korzyści, tylko dla nowych doznań. Cykliczność wyklucza wyjątkowość, stabilizacja usypia, a ja zbyt kocham życie, by chcieć je spędzić w jakimś, metaforycznie rzecz ujmując, półśnie. Są ludzie, dla których stabilizacja jest celem życia i doskonale ich rozumiem, ale bliżej mi do tych, których zawsze korci by sprawdzić, co kryje się za horyzontem. A tam zawsze jest coś, czego nie ma tutaj, jakieś nowe smaki, zapachy, doznania.
- Czujesz się legendą polskiego rocka? Bardzo rzadko się zdarza na naszym rynku, że jeden człowiek stworzył 2 wielkie, legendarne zespoły, mam tu na myśli Hey’a i Indions Bravos, które wyprzedawały duże sale podczas swojej kariery.
Legendą, ani idolem, autorytetem, czy mentorem, nigdy nie jest się z własnego nadania. Tak muszą mówić o tobie inni i najlepiej, żeby nie była to tylko twoja dziewczyna. Słyszałem, czytałem wielokrotnie, że jestem legendą polskiego rocka, ale sam tak o sobie nie myślę. Natomiast nie ukrywam, że gdy myślą tak o mnie inni, to jest mi z tym bardzo przyjemnie.
- Co się stało że zawiesiłeś działalność Indiosów? Mieliście wierną publiczność, pomysły na siebie, na muzykę, na płyty? Co spowodowało ten krok?
Zawieszenie, to nie to samo, co rozwiązanie. Nie rozpadliśmy się, nie pokłócili, potrzebowaliśmy, a raczej ja potrzebowałem odmiany. Żadne mosty nie zostały spalone i w każdej chwili możemy do tego wrócić. Mamy plan, by zrobić to w 2019 roku, w dwudziestą rocznicę wydania płyty "Part one".
- W styczniu na swoim FB Napisałeś: „Policzyłem - (nie licząc składanek i kompilacji) nagrałem, jako muzyk, kompozytor, i w co najmniej połowie przypadków tekściarz i producent, 19 płyt. Teraz pracuję nad 20 i nie sądzę, żeby to było moje ostatnie słowo Macie wśród nich jakąś swoją ulubioną?”. Liczba robi wrażenie. Jak idą prace nad tą 20 płytą?
Już prawie jest skończona, zostały mi do zrobienia tylko poprawki, choć z doświadczenia wiem, że te poprawki mogą okazać się bardzo czasochłonne. W każdym razie ukaże się w styczniu i będzie to debiutancka płyta BAiKA pod tytułem "Byty zależne". Co prawda pod szyldem BAiKA, ukazała się już płyta koncertowa, ale traktujemy ją jako taką "przedpłytę", pamiątkę z pewnego etapu naszej działalności. Zachęcam wszystkich do sprawdzenia "Bytów zależnych", bo jestem z tej płyty bardzo zadowolony i choć wiadomo, że zawsze może być lepiej, to jako ta dwudziesta, więc w pewnym sensie "jubileuszowa" satysfakcjonuje mnie w stu procentach.
- Dziękujemy Ci za wywiad i do zobaczenia na trasie!
Dzięki!