Fink Tree: „Mamy wiele do powiedzenia”

Fink Tree: „Mamy wiele do powiedzenia”

„Obecnie pracujemy nad nowym materiałem, wykorzystując nabyte doświadczenie i wkładając w piosenki jeszcze więcej żywych emocji” – mówi Mikołaj Adamczewski, wokalista poznańskiej grupy Fink Tree. Zespół został częścią projektu wytwórni Kayax My Name Is New, która ma na celu promowanie młodych, polskich muzyków. Niedawno ukazał się najnowszy singiel zespołu „I Feel”.

Karolina Kozłowska, wyspa.fm: Jakie nadzieje wiążecie z projektem My Name Is New? Samo uczestnictwo jest na pewno prestiżowe, a playlist4a sygnowana marką Kayax ma spore walory promocyjne, ale pewnie macie z tyłu głowy chęć nawiązania dalszej współpracy z wytwórnią?

Mikołaj Adamczewski, wokalista Fink Tree: Cieszymy się z udziału w MNIN. Jest to inicjatywa ciekawa, ponieważ po pierwsze zapoznaje polskich słuchaczy z rodzimymi artystami, których w ogromie melodii z komercyjnych stacji i internetu nie tak łatwo odkryć na własną rękę. Dzięki MNIN poznaliśmy ciekawych, nieznanych nam wcześniej artystów. Wraz z nimi tworzymy taką swoistą, różnorodną wspólnotą, która pod jednym szyldem pracuje nad zaistnieniem na polskim rynku muzycznym.
Dla nas udział w projekcie to też pewne wyróżnienie, docenienie naszej dotychczasowej pracy. Cele mamy wysokie, a plany wykraczają poza polski rynek muzyczny. Nie znaczy to, że nie chcemy dobrze zaprezentować się przed polskim przemysłem fonograficznym i polskimi słuchaczami. Mamy wiele do powiedzenia, a płyta na polskim rynku byłaby dobrym początkiem. Obecnie pracujemy nad nowym materiałem, wykorzystując nabyte doświadczenie i wkładając w piosenki jeszcze więcej żywych emocji. Każdy utwór traktujemy jako kamień milowy, który wprawia nasze koło rozwoju w ruch, aby dowiozło nas do pełni potencjału. Jak pewnie każdy twórca, chcemy żeby nasza twórczość dotarła do jak największej liczby odbiorców i została zrozumiana. Mamy nadzieję, ze Kayax będzie chciał wspomóc nas w tych dążeniach, ale czy tak będzie… zobaczymy!

W wakacje pojechaliście do Chrzypska Małego na swego rodzaju „composing camp”. Jakie rzeczy tam powstały?

Wyjazd w zaciszne miejsce blisko przyrody dużo nam dał. Mieliśmy ściśle określony plan pracy oparty o metodę Scrum/Agile, o której dowiedziałem się na studiach. Natura, jezioro i świeże powietrze wpłynęły pozytywnie na naszą kreatywność, a organizacja pracy na efektywność. W związku z tym powstało parę “draftów”, z których obecnie robimy piosenki. Na “obóz” zabraliśmy ze sobą pianino i dodatkową gitarę elektryczną, żeby nieco zmienić zespołowe brzmienie. Wymienialiśmy się też instrumentami i nie chcieliśmy ograniczać się do schematów ról w zespole tzn. że każdy mógł stworzyć, co mu przyszło do głowy. Potem wybieraliśmy najlepsze pomysły. Wracając do pianina i gitary, miały one zastąpić lub wesprzeć często występujące u nas brzmienie gitary akustycznej. W efekcie powstało kilka klimatycznych numerów z klawiszem i kilka bardziej skocznych na dwie gitary elektryczne. Jedna z piosenek została właśnie wydana wynikiem współpracy z Kayax przy inicjatywie My Name Is New. Nazywa się “I Feel” i jest dostępna na kanale Kayax TV oraz wszystkich serwisach streamingowych.

Czego można spodziewać się po nowym materiale? W jakim kierunku skręcicie, bo na pewno nie obędzie się bez niespodzianek, widząc na Waszym fanpejdżu filmiki z nagrywania smyczków chociażby, a z kolei singiel „Help!” jest dużo bardziej rockowy, mniej w nim folkowych naleciałości.

Każdy z nas ma różne oczekiwania, co do tego, jak powinniśmy brzmieć. To, co tworzymy, to wynik kompromisu czterech albo i pięciu osób. Pięciu, ponieważ nasz manager (choć to za nie do końca adekwatne określenie, bo Grzesiu zajmuje się różnorodnymi kwestiami) również bierze udział w procesie twórczym. Przy “I Feel” współpracowaliśmy także z Piotrkiem Kołodyńskim z Terrific Sunday, który zajął się produkcją kawałka i tchnął w utwór sporo witalności. Więc nawet i sześciu osób! Myślę jednak, że w zespołach często dużą część brzmienia określa wokalista i tekściarz. Przynajmniej u nas tak jest. Pracujemy na zasadach demokracji, często głosując nad rozwiązaniami, ale ja też potrafię być nieustępliwym cholerykiem, który ma wiecznie za dużo myśli na raz w głowie. Przez co chłopakom na pewno nie jest ze mną lekko. Staram się przemycić do naszego brzmienia, jak najwięcej nostalgicznego brzmienia soft-rockowego, inspirując się głównie brytyjskimi zespołami, jak Coldplay, Kodaline, Tom Odell i mnóstwem innych, żeby nie wymieniać bez końca. Niektórzy chłopacy wolą za to mocniejsze uderzenie. Wspólnie inspirujemy się takim zespołami, jak Nothing But Thieves, czy Kaleo. W formie chcemy postawić na treściwy, ale raczej krótki format. Czyli zupełnie inaczej, niż dotąd, kiedy miałem mega fazę na Foals i utwór trwający 7 minut był dla nas normą.
Help! to tak naprawdę mocno przemyślany utwór, który powstał już rok temu w celu zostania “flagową” kompozycją, która miała pomóc nam w znalezieniu wytwórni. Spotkaliśmy się z zarzutami, że czegoś w nim brakuje, co może być spowodowane tym, że chcieliśmy, żeby był jak najbliższy ideałowi. W kolejnych kompozycjach zamierzamy uchwycić więcej naturalności, co nie znaczy, że Help! spisujemy na straty. Na koncertach daje dużo energii potrzebnej do występów na żywo. Istotna jest też jego tematyka.

Już wcześniej podejmowaliście w swoich lirykach kwestie rozterek wewnętrznych człowieka, ale w przypadku numeru „Help!” otwarcie mówicie o depresji. Dlaczego zdecydowaliście się na podjęcie tego tematu? To próba oswajania tej choroby wśród społeczeństwa, bo chociaż w zatrważającym tempie zwiększa się liczba chorujących na nią osób, to wciąż raczej się o niej szepcze.

A myśli się krzykiem. Jeśli ktoś o tym myśli. Ja myślę, że ciężko mi siebie poukładać, bo od dziecka jestem zbyt emocjonalny, co bywa cholernie zgubne. Stąd ta piosenka. Z punktu widzenia formy utworu, który przygotowywaliśmy pod wysyłkę do wytwórni, brakowało nam jednak refrenu. Melodię wymyślił Krzychu i wtedy zadecydowaliśmy, że tematyka piosenki nie pozostawi podmiotu lirycznego w sytuacji bez wyjścia. Pozwoliliśmy mu się otworzyć z tymi jego emocjami i zakrzyknąć o pomoc. Wtedy tytuł utworu z zamkniętej autorefleksji “Notion” przemienił się na “Help!”. Sam wiem, że nie zawsze tak jest, że jak krzyczysz, to ludzie zwracają na to uwagę. Na forach, w kampaniach, social mediach dotyczących depresji nawołują, żeby mówić, jak ci źle. Problem w tym, że ludzie nie zawsze cię usłyszą, ale… nie w tym rzecz. Żeby czuć się depresyjnie nie trzeba urodzić się w patologicznej rodzinie, stracić bliskich, nie mieć kasy etc. Można wieść na pozór zajebiste życie, mieć wokół siebie ukochane osoby i nadal czuć się jak gówno. Serio. Dlatego, jeśli już ktoś tak się czuje i nawet jeśli ma odwagę wrzeszczeć o pomoc do swoich bliskich, w sieci, poprzez sztukę, czy przez telefon do obcej osoby na pomocniczej infolinii, ale jeśli to nie przynosi pożądanej reakcji, według mnie to nie koniec świata. To czy zły stan minie zależy tylko od nas samych i wykrzyczenia słowa “pomocy” chociażby przed lustrem, czy biegnąc przed siebie na polu. To ma służyć pozbyciu się tych zepsutych emocji, oczyszczeniu głowy. Ludzie mogą pomóc, ale nie powinno się mieć oczekiwań, bo siła jest w nas samych. Wiem, że brzmi coachingowo na maksa, ale czasami banał, to właśnie ta odpowiedź, której poszukujemy. “Help!” nigdy nie będzie w TOP10 best songs in the world, ale może przyda się, żeby zwrócić uwagę ludzi na innych ludzi. Serio, słuchajmy słów utworów, melodii, czytajmy opisy obrazów. Pomyślmy dlaczego ktoś może być niemiły. Plus, po to jest sztuka, żeby łączyć się w emocjach i empatii. Fajnie czuć wsparcie, kiedy myślisz, że masz przesrane, ale widzisz, że są jeszcze inni, którzy próbują odnaleźć się w sobie, i widzisz że można się faktycznie odnaleźć. “Help!” nagraliśmy też w po polsku. Osobiście mam nadzieję, że ta wersja ujrzy kiedyś światło dzienne, bo mimo pieprzenia w bambus paru osób, uważam że to ekstra wersja tej piosenki.

Od ukazania się Waszej EPki „Our Planet” minęły już trzy lata, a wszyscy wciąż czekają na debiut długogrający. Ta dłuższa przerwa wynika z konsekwencji w realizacji ściśle określonego planu, czekania na odpowiedni moment, czy być może przyczyna jest jeszcze inna?

Tak naprawdę my wcale nie mieliśmy żadnej przerwy. To prawda, że przez długi czas nie pojawiło się żadne wydawnictwo, ale było to spowodowane dość częstym koncertowaniem i przeciągłą pracą nad albumem, który został nagrany latem 2016 roku, ale z większości koncepcji zrezygnowaliśmy, ponieważ nie byliśmy zadowoleni. Poza utworem “Sinner”, który miał być zapowiedzą wydawnictwa i “Kosmos” nie wykorzystaliśmy nigdy pozostałych ok. 6 zarejestrowanych w tamte wakacje kawałków. Potem natomiast pracowaliśmy nad “idealnym”, jak nam się wydawało, pakietem dla wytwórni.  Cały ten czas był nam potrzebny, żeby zdobyć doświadczenie i dotrzeć się muzycznie. Dlatego - co prawda z opóźnieniem - ale zdecydowaliśmy się opublikować zaległości, takie jak “Kosmos”, czy “Help!” i skupić się na świeżej odsłonie Fink Tree. Ale czy ktoś na nas czekał? Nie sądzę, rynek jest bardzo dynamiczny i codziennie pojawiają się tuziny nowych artystów. My chcemy udostępnić jak najwięcej naszej muzyki, żeby ludzie mogli wreszcie zobaczyć, co dzieje się za kurtyną i ocenić, czy nas lubią, czy nie. Do tej pory “publiczny” obraz Fink Tree jest zdecydowanie niepełny, co pragniemy jak najszybciej zmienić.

Zagraliście sporo koncertów: były to występy klubowe i plenerowe (a nawet na ulicznym chodniku), większe i mniejsze, festiwale i pojedyncze akty. Czy któryś z nich szczególnie zapadł Wam w pamięci, czy jednak najlepszy gig dopiero przed Wami?

Mamy nadzieję, że zdecydowanie przed nami. Zagraliśmy w paru fajnych miejscach i kilka koncertów, z których jesteśmy dumni. Trudnym zadaniem było z pewnością zaaranżowanie utworu jednego z najgenialniejszych muzycznych gości - Grzegorza Ciechowskiego i wystąpienie z tą aranżacją na Festiwalu jego imienia, co miało miejsce w zeszłym roku. Nic tam nie wygraliśmy, ale - dla mnie osobiście - nie miało to żadnego znaczenia. Dostaliśmy tam, zagraliśmy w tczewskim amfiteatrze - WOW. Poza tym jednak nie należymy do grona zespołów, które prześcigają się w wymienianiu, gdzie to nie grali, czego nie zdobyli. Takie wydają się być standardy rynku. Im bardziej się świecisz, tym lepiej sprzedajesz. Być może to dlatego, że w naszym portfolio nie goszczą jeszcze takie pozycje jak Openery, Spring Breaki i inne spoko inicjatywy, w których owszem chcielibyśmy wziąć udział, ale na pewno nie na tym poprzestać. Poza tym, najważniejsza ma być muzyka. I gorzkie fakty, że na podobne wydarzenia nikt nas jeszcze nie zaprosił, rekompensują miłe, a przede wszystkim szczerze słowa wsparcia od naszych fanów. To (jeszcze, hehe) nie miliony, ale to prawdziwe. No i tak ma być.
Macie smykałkę do tworzenia świetnych klipów. Zarówno teledysk do kawałka „Sinner” z niezwykłymi ujęciami ruchu ulicznego, animowany obraz do „Kosmosu” nominowany do nagrody na festiwalu Animator, czy wizualizacja do „Help!”, oszczędna w środkach, ale dzięki temu doskonale oddająca charakter utworu. Przywiązujecie szczególną wagę do tego aspektu swojej działalności, czy naturalnie wychodzą spod Waszej ręki takie cudeńka?
Dzięki za miłe słowa. Za teledysk do “Sinnera” odpowiedzialna była ekipa z Black Shadow Studio, która za te pieniądze, które wytłukliśmy z naszych skarbonek i powyciągaliśmy z najstarszych kurtkowych kieszeni, zrobili mega robotę. Ze szczerym sercem polecilibyśmy ich każdemu. “Kosmos” jest natomiast wytworem wspomnianego już wcześniej Grzesia, który prowadzi nasze social media, robi wszystkie grafiki, także okładki, montuje filmy, no i rysuje animacje. Lyric video do “Help!” to też jego robota. Osobiście myślę, że klipy są urocze i całkiem światowe, ale jeszcze dużo pracy przed nami. Musimy bardziej zaskakiwać i muzycznie, i wizualnie. To wszystko się w nas dzieje, więc - podążając za naszym instagramowym sloganem - “follow our journey”.

„Kosmos” to bodaj jedyny opublikowany przez Was utwór w języku polskim. Będą jego następcy? Czy specyfika muzyki, jaką gracie, wpływa na to, że wybór padł na teksty w języku angielskim?

To ciekawe, że zwróciłaś uwagę na “specyfikę” numerów, bo tak - zmienia się i to jak! Piszę po angielsku nie dlatego, że to “fancy” tylko dlatego, że dzieje się to naturalnie. Czasami nie pasują mi słowa polskie, żeby wyrazić to, co czuję. Kurde, to podświadome. To samo z resztą dotyczy odwrotnej sytuacji. Da się przerobić piosenkę polską na angielską i odwrotnie, ale na siłę. To jak z poezją, wiadomo, dobry tłumacz może odwalić niezłą robotą, ale to nigdy nie będzie oryginał. Aktualnie mamy też podejście, żeby dotrzeć do słuchaczy z całego świata, którym jednak łatwiej jest zrozumieć teksty po angielsku, bo jest dzisiaj mega powszechny. Do Fink Tree naturalnie pasuje więcej anglojęzycznych numerów i sprzyja to naszym celom. Nie wykluczamy jednak więcej polskich piosenek, ale tylko jeśli wyjdą one naturalnie, jeśli ktoś będzie chciał ich słuchać, i - jako Fink Tree - to tylko, jako trampolinę do innego świata.

Komentarze: