Alek Kita (EIER): "Nie staramy się specjalnie „przebić” do jakiegoś konkretnego odbiorcy"

Alek Kita (EIER): "Nie staramy się specjalnie „przebić” do jakiegoś konkretnego odbiorcy"

EIER to zespól z Zagłębia Dąbrowskiego, grający szeroko pojęty metal. Grupę tworzą: Grażyna Machura – wokal, Alek Kita – bas, Andrzej Garnek – gitara, Karol Fujarski - gitara  oraz Piotr Kowalski – perkusja.

Mając na swoim koncie trzy albumy studyjne (EIER, Iluzjonista oraz Rewolucja), zespół pnie się do góry na rodzimym rynku metalowego grania. EIER zyskał uznanie i zagrał  u boku takich wykonawców jak: Hunter, Jelonek czy KAT & Roman Kostrzewski, jak również  współpracował z gitarzystą szwajcarskiej grupy Samael - Marco Rivao. Z autorami przebojowych utworów "Sobótka" i „Korpotango” rozmawiał Michał Koch.

Zanim porozmawiamy o tym co udało się Wam osiągnąć to zacznijmy od planów na Nowy Rok - co EIER ma w zanadrzu? Jak możecie podsumować mijający rok?

Alek: Mijający rok był dla nas bardzo udany, stał się niejako zwieńczeniem długiej pracy jaką włożyliśmy w tworzenie naszej najnowszej płyty. „Rewolucja” ukazała się w kwietniu i od razu ruszyliśmy z koncertami i całą akcją promującą album. Zrobiliśmy lyric video do pierwszego singla – „W cieniu korony”, zagraliśmy na finale Antyfestu, udało nam się znaleźć na pierwszym miejscu listy Turbo Top w Antyradiu z piosenką „Korpotango”. Przede wszystkim jednak zagraliśmy świetną trasę, dzięki której poznaliśmy całą masę wspaniałych miejsc i ludzi.
Plany na przyszły rok powoli się klarują, mamy już ustalone kilka koncertów zimą i wczesną wiosną. Będziemy też pracować nad nowymi teledyskami, z których pierwszy powinien ukazać się w styczniu.
Potem koncerty, koncerty i jeszcze więcej koncertów! Równocześnie na pewno ruszą też prace nad kompozycjami na kolejną płytę.

Album 'Rewolucja' - jak gra się Wam ten materiał na żywo?

Andrzej: Każdy nowy materiał w momencie kiedy zaczyna być ogrywany na żywo jest mimo wszystko tremujący. Znasz numery ze studia i przyzwyczaiłeś się do nich, jesteś z nich zadowolony, ale przed pierwszym wejściem na scenę myślisz „czy na pewno jest to tak dobre?”. Budujące jest uczucie kiedy jedziemy 500km od domu, a w trakcie koncertu publiczność śpiewa te nowe kawałki i bawi się razem z nami. To utwierdza nas w przekonaniu, że obraliśmy właściwy kierunek.

Wyobraźcie sobie, że możecie wybrać skład festiwalu, na którym zagracie - z kim chcielibyście dzielić scenę?

Alek: Kto wie, może zrodzi się kiedyś idea Eier-fest (śmiech). Ja osobiście chętnie zagrałbym na jednej scenie ze Slipknotem, Lamb of God, Opeth i… Butcher Babies (wystarczy spojrzeć na wokalistki - śmiech).
Andrzej: Z polskich wykonawców chciałbym zagrać z braćmi Cugowskimi czy Krzyśkiem Zalewskim. Z zachodnich Lamb of God, Slipknot, czy Korn.
Piotr: Ta lista mogłaby być bardzo długa (śmiech). Niektórzy z mojego 'dream teamu' festiwalowego opuścili już niestety ziemski padół, ale z tych, którzy nadal są jeszcze z nami i mają się dobrze wybrałbym Rammstein, Korn czy Three Days Grace.

Jak wyobrażacie sobie Polskę i świat za 10 lat? Gdzie planujecie się znaleźć?

Alek: bardzo filozoficzne pytanie… Uważam, że mimo iż świat dla wielu wydaje się zmierzać prosto do zagłady, to wkrótce nastąpi jakieś wielkie kosmiczne przetasowanie i będziemy mogli niejako zacząć od nowa. Czy to będzie za lat dziesięć, sto czy tysiąc to już nieistotne. My na pewno widzimy siebie na scenie i oby była ona jak największa!

Skąd czerpiecie inspirację do gry i tworzenia muzyki?

Andrzej: W momencie komponowania inspirację czerpiemy od siebie nawzajem. Taka praca przy ostatniej płycie bardzo się sprawdziła, często zarysy kawałków rodziły się właśnie podczas wspólnej improwizacji, jeden z nas zagrał przyniesiony z domu riff a pozostali zaczęli dodawać następne od siebie lub wprowadzać modyfikacje i tak aż do skutku. W końcu nie gramy ze sobą od tygodnia, także świetnie się rozumiemy.

Wasz największy sukces? Największe marzenie?

Piotr: Sukcesy ostatnio nas nie omijają - jednym z nich jest wydanie albumu „Rewolucja”, dokładnie w takim kształcie i z taką produkcją jakie zakładaliśmy rozpoczynając prace nad płytą. Kolejne to finał Antyfestu Antyradia, debiut na ogólnopolskiej antenie radiowej oraz zajęcie pierwszego miejsca na liście Turbo Topu z drugim singlem promującym płytę - Korpotango. Największym z nich moim zdaniem było to, że w końcu udało nam się wyjść z koncertami poza najbliższe rejony, objechać niezły kawałek kraju i wrócić z przekonaniem, że to co robimy ma sens i wszędzie są ludzie chętni poznać naszą muzykę na żywo.
Największe marzenie - rozwijać się, iść do przodu i żyć co najmniej tyle, co Keith Richards (śmiech).

Czy Waszym zdaniem młode zespoły wchodząc na rynek muszą walczyć o swoje? Sukcesy przychodzą dzięki ciężkiej pracy?

Piotr: Jasne, że tak! W życiu tak zawsze jest, nie tylko w branży muzycznej - żeby do czegoś dojść musisz wiedzieć dokąd chcesz iść i zmierzać tam za wszelką cenę. Ciężka praca jest wpisana w ten scenariusz, ale w naszym przypadku jest to przede wszystkim praca przyjemna. Idziemy w obranym kierunku i nawet jeżeli te nasze kroki bywają powolne, to każdy przybliża nas do celu, spełniamy swoje marzenia.

Co robicie, aby przebić się do świadomości odbiory metalu w Polsce?

Alek: Nie staramy się specjalnie „przebić” do jakiegoś konkretnego odbiorcy. Robimy muzykę przede wszystkim taką, jaka nam samym się podoba. Czy ona trafi do fana metalu, rocka czy kogoś, kto na co dzień słucha techno i bawi się na dyskotekach – dla nas to nie ma znaczenia. Ważne, że komuś da radość czy skłoni do refleksji.

Co kryje się pod nazwą EIER?
Andrzej: Pięciu wspaniałych (śmiech)!

Jak zaczęła się Wasza przygoda z muzyką? Wasze ulubione metalowe płyty? Pamiętacie pierwszy usłyszany album gitarowy?

Alek: Moja przygoda zaczęła się jak za małego szkraba układałem z garnków perkusję, na której grałem plastikowym młotkiem do puszczonej z jamnika kasety The Doors. Potem była jeszcze gitara z rakiety do badmintona, a dalej to już poszło z górki (haha).
Pierwszej muzyki gitarowej zacząłem słuchać już w dzieciństwie, zarażony przez ojca właśnie takim graniem jak: The Beatles, The Doors, Hendrix, Pink Floyd, Deep Purple, Black Sabbath czy Budgie. Oglądałem film z Woodstocku z zapartym tchem jeszcze w podstawówce, zresztą tak samo jak film „The Wall” Floydów, z którego kompletnie nic nie rozumiałem mając 6 lat. Ale fascynacja pozostała, ziarno zostało zasiane.
Andrzej: W moim przypadku było podobnie, czyli zaczęło się od rakiety do tenisa i skakania z wersalki. Miałem to szczęście że mój tata grał w tenisa, więc „instrument” był na miejscu (śmiech). A tak na poważnie, to tata grał też na gitarze, trochę pianinie czy harmonijce ustnej, zatem słuch odziedziczyłem pewnie po nim, siostra pożyczała gitarę i tak właśnie się zaczęło. Pierwsza gitarowa płyta to Joe Satriani „Surfing with the Alien”.

Piotr: Też zacząłem wcześnie – kiedy jako przedszkolak w samochodzie taty po raz pierwszy usłyszałem Queen. Próba zdominowania samochodowego radia zaowocowała prezentem w postaci walkmana, na którym mogłem w koło słuchać składanki ich największych przebojów. Później przyszedł czas „odkrywania” metalu zaczynając od zespołu Metallica i płyty „Master of Puppets”. To dzięki tej płycie gram na bębnach!

Komentarze: