Piotr "Bolo" Gibner (Mùlk): "Graliśmy co płynęło z serducha. Niemal cała płyta powstała z improwizacji"

Piotr "Bolo" Gibner (Mùlk): "Graliśmy co płynęło z serducha. Niemal cała płyta powstała z improwizacji"

Zespół Mùlk to nowe, bezkompromisowe brzmienie na polskim rynku. Ich debiutancka płyta zbiera bardzo pozytywne recenzje. Zapraszamy do naszego wywiadu z wokalistą zespołu Piotrem Gibnerem.

- Opowiedz nam o początkach zespołu, kiedy to się zaczęło i jak się spotkaliście?

Bolo: Kumana poznałem w 2005 roku kiedy przyjechałem do trójmiasta na studia i szukałem jakiegoś projektu muzycznego gdzie mógłbym się zaczepić. Leona poznałem chwilę później przez nieodżałowanego Szymka Czecha, który nagrywał ‘Bar-do Travel’ Proghmy, a który grał z Kubą w zespole Nyia. Przez Kubę poznałem Bartka, z którym graliśmy w takim zespoliku Moose the Tramp. Brzmi to pewnie jak brazylijski tasiemiec, ale meritum jest takie, że znamy się milion lat.

Z kolei Babunia (Bartoś, bas) przyszedł do nas kiedy okazało się, że ze względu na osobiste plany Kuby Michalaka, nie damy rady z nim nagrać materiału. Teraz nie wyobrażam sobie w tej roli innego człowieka. Gałęziak (Marcin Gałązka, gitara) nagrał nam kilka tematów na płytę, raczej w roli gościa. Miał na kilka gigów potem dogrywać nam jakieś plamy, jakieś smaczki, a okazało się, że tak wypełnia przestrzeń samą dobrocią to i został. Ciężko o lepszą ekipę.

- Opowiedz nam o powstaniu tego albumu, podobno powstawał nocą, na Kaszubach?

Nocą, w dzień, wieczorem, nad ranem, tylko nie w samo południe (śmiech). Chcieliśmy się odciąć od wszystkiego, a słyszeliśmy o chatce pod Buszkową Górną… to chyba tak się odmienia (śmiech). Chata miała być w lesie, daleko od najbliższych zabudowań, więc mogliśmy hałasować. Miejsce bez zasięgu, kilka dobrych kilometrów do najbliższego sklepu. Pojechaliśmy tam jeszcze z myślą, że nagramy nowy materiał Moose the Tramp, ale bardzo szybko okazało się, że to coś innego, coś nowego.

- Płyta jest folkowa, jazzowa, bluesowa, rockowa itd….skąd aż taka rozbieżność?  Jest na pewno atut płyty.

Nie mam pojęcia, tak samo jak nie wiem czemu kocham Nirvanę, Vonneguta, Palahniuka, albo gry z serii Dark Souls, albo dlaczego pamiętam zapach pierwszego komiksu w życiu, a nie pamiętam po chwili imion, zapominam o ważnych datach. To nie jest świadome, to nie rodziło się z wyrachowania, czy jakiejś kalkulacji. Brzmi to pewnie jak pusty frazes, tani chwyt powtarzany przez każdego, ale graliśmy co płynęło z serducha. Niemal cała płyta powstała z improwizacji, także bardzo ciężko mi odpowiedzieć na te pytanie. Może ta płyta i jest eklektyczna, ale nigdy nie powiedziałbym, że mamy do czynienia z jakąś rozbieżnością. Dla mnie to album bardzo kompletny i spójny.

- Jak udało Wam się nawiązać współpracę z tak dużą wytwórnią jak Mystic?

Mystic wydawał Proghmę, Mystic wydaje na Polskę Me and that Man. Michał Wardzała, szef Mystica, po tym jak wypuściliśmy pierwszy numer, ‘Biesa’, zadzwonił do Kumana z pytaniem czy mamy tego więcej. Odpowiedzieliśmy, że mamy. Pół prawda, pół nieprawda. Mieliśmy materiał na całą płytę, ale zdecydowaliśmy, że piszemy dalej. I koniec końców numery, które były gotowe trafiły do szuflady, a większa część płyty powstała już kiedy mieliśmy umówiony deal z Mystic.

- Jak album został przyjęty przez fanów?

Nie wiem. Chyba dobrze, po koncertach przychodzą tylko entuzjastycznie nastawieni piękni, kolorowi ludzie. Wiadomości drogą mailową też są pozytywne. Może są i hejty, może są i tyrady, ale jakoś to do mnie nie dociera. A i gdyby docierało to chyba trzeba robić swoje i się nie oglądać za siebie. Gdybym miał się przejmować czyjąś opinią w toku pracy twórczej, to ani ta osoba nie byłaby zadowolona z tego co urodziłem, ani ja nie czułbym się spoko.

- Jakie to uczucie móc dzielić swoją pasję do muzyki z fanami na koncertach?
Takie jak mocna kawa bezpośrednio przed położeniem się do łóżka. Mam potem bardzo szybkie sny.

- Czy trudno jest w obecnych czasach zaistnieć młodemu zespołowi i nagrać płytę?

Jeśli nie komponujesz muzyki symfonicznej, to nagranie albumu nie musi być wielkim przedsięwzięciem. Trzeba chęci, czasu i wysiłku. Tyle. W kwestii zaistnienia, odpowiem dyplomatycznie, u nas średnia wieku to ponad 35 lat, nie jesteśmy młodym zespołem.

- Jakie są Wasze muzyczne marzenia?

Mogę odpowiedzieć tylko za siebie. Chciałbym nagrać materiał Panem Dziedzicem, tym od Brodki, Rojka i ostatniego Podsiadły. Oczywiście marzy mi się odśpiewanie ‘Bogurodzicy’, albo ‘Gaude Mater Polonia’ na Wembley i główna rola w ogólnokrajowej kampanii reklamowej parówek i pasztetów sojowych, ewentualnie jakieś ekologiczne środki czystości.

- Ciekawi mnie jedna kwestia – płyta jak już rozmawialiśmy jest niezwykle zróżnicowana. A czego Ty słuchasz w domowym zaciszu?

Wiele rzeczy mnie inspiruje. Jako, że mam cienkie ściany, chrapanie sąsiada, które umie być poezją, przez złowieszcze wycie syreny karetki, po kojące mruczenie mojego kota, Miauczukmiępsiena. Ciągle jestem otwarty na szum wytwarzany przez krew biegnącą moimi żyłami. Jeśli chodzi o konserwatywnie rozumianą muzykę, to jest tego tyle, że nie da się wymienić. W tej chwili w odtwarzaczu mam dwie ostatnie EPki i niewiele dłuższy album ‘Bad Witch’ Nine Inch Nails, ‘Free’ Iggiego Popa, dyskografię Bon Iver i taki niby soulowy album Tribute dla ‘In Utero’ Nirvany. Wszystkie wyżej wymienione polecam serdecznie. Muzykę staram się dobierać tak by powodowała u mnie ciarkopodobne prący biegnące od rowka aż po kark.

Komentarze: