Sosnowski: "Nie chcę, żeby fani poczuli się zostawieni, opuszczeni. Oni też przecież tęsknią za koncertami"

Sosnowski: "Nie chcę, żeby fani poczuli się zostawieni, opuszczeni. Oni też przecież tęsknią za koncertami"

Twórczość Sosnowskiego poznaliśmy w 2018 roku za sprawą albumu "The Hand Luggage Studio", którego reedycja ukazała się w październiku 2019 roku. Warszawski artysta już wtedy dał się poznać jako charyzmatyczny, obdarzony charakterystycznym głosem wokalista, gitarzysta, kompozytor. Po podpisaniu kontraktu z wytwórnią Mystic Production Sosnowski idzie za ciosem, czego efektem jest nowa płyta zatytułowana "Tylko się nie denerwuj".

Zapraszamy na rozmowę z muzykiem, którą w imieniu portalu wyspa.fm przeprowadził Sebastian Griszek.

SEBASTIAN: Niedawno ukazała się Twoja nowa płyta zatytułowana „Tylko się nie denerwuj”. Muszę przyznać, że trochę mnie zaintrygował ten tytuł. Kto i dlaczego miałby się denerwować?

SOSNOWSKI: To jest tytuł, który został wybrany w sumie z trzech powodów. Samo hasło „Tylko się nie denerwuj" pojawiło się po raz pierwszy podczas mojej trasy koncertowej z poprzednim albumem, który grałem jako one man band. Jeździliśmy wtedy w trzy osoby: ja, mój realizator Maciek Grochocki i Ola Górecka, moja managerka i partnerka. Maciek jest osobą, która strasznie mocno przejmuje się swoją pracą i jeżeli czegoś brakowało, albo coś mu się nie zgadzało sprzętowo, natychmiast się denerwował. W momencie kiedy wsiadaliśmy do samochodu, mówiłem mu: Maćku, tylko się nie denerwuj. Druga kwestia dotyczy w pewnym sensie przesłania miłości, które chcieliśmy na tej płycie zawrzeć. A jak mówić o relacjach międzyludzkich bez nerwów? [śmiech] Chcieliśmy ze swoją muzyką się skupić przede wszystkim na tym, co w dzisiejszych czasach nas łączy, bez odwoływania się do tego, co nas dzieli. Trzecie znaczenie tego tytułu, to jest trochę takie puszczenie oka, adresowane do tych wszystkich, którzy słyszeli mój pierwszy album i mogliby uznać, że ta druga jest czymś zupełnie innym. Dlatego od razu na początku, zanim jeszcze jej posłuchają, mówię im „tylko się nie denerwuj - najpierw posłuchaj płyty w całości".

Album promuje singiel „Dalej”. Dlaczego wybór padł właśnie na tę piosenkę?

Mieliśmy spory problem z wyborem singla. Nie mieliśmy jakiegoś poczucia, że któraś piosenka jest zdecydowanie lepsza od innych. Niektórzy mówią o tym albumie w kuluarach, że co najmniej 6-7 numerów ma tutaj singlowy potencjał. „Dalej” jest najbardziej reprezentacyjny dla całości, dlatego poszedł na pierwszy ogień. Poza tym lubię refren, który udało się tam wymyślić. Słychać w nim to jadące auto. Ale też nasz wydawca, słysząc „Dalej” jeszcze na etapie szkicu, miał poczucie, że to będzie fajny singiel.

W porównaniu do Twojego debiutu nowy album jest znacznie bardziej rozbudowany, jeżeli chodzi chociażby o instrumentarium. Kiedy narodził się pomysł, żeby nagrać coś innego, znacznie bardziej złożonego stylistycznie, bogatszego w brzmienia i produkcję?

Jeżeli chodzi o instrumentarium, to podchodzę do tego w ten sposób, że to piosenka dyktuje jakie instrumentarium ma zostać użyte, a nie na odwrót. Na pierwszej płycie zadecydowała koncepcja, jaką miałem i na płytę, i na trasę - na formę wykonawczą ogólnie. Chodziło tu o to, żeby wszystkie piosenki były tak skonstruowane, aby można było je zagrać jako one man band. W przypadku drugiego albumu część kompozycji powstała jeszcze przed debiutem, ale koncepcyjnie nie pasowały do "The Hand Luggage Studio". Przy pisaniu nowych kawałków już wiedziałem, że chcę, aby instrumentarium było szerokie. Pisząc chociażby „Jak na psy” od początku wiedziałem, że sekcja dęta będzie tu dość mocno rozbudowana, tak to słyszałem w mojej głowie.

O pierwszej płycie opowiadałeś, że powstała nocami na zapleczu sklepu. W jakich okolicznościach powstawała nowa płyta?

"Tylko się nie denerwuj" powstała dosyć szybko. Przyjęliśmy taki model pracy, że robiłem sam jak najwięcej się dało (wokale, gitary, bas), a perkusję i instrumenty dęte nagraliśmy w warunkach studyjnych. Lubię pracować w taki sposób, bo nie lubię być uzależniony od studia. Nagrywam wtedy, kiedy czuję, że to jest TEN właściwy moment. Pierwsze gitary zacząłem nagrywać pod koniec grudnia, a 25 stycznia mieliśmy już właściwie wszystko zarejestrowane. Teksty powstawały równolegle, w tym samym tempie.

A jak wygląda praca nad piosenką?

Zazwyczaj pracujemy z Olą tak, że komponuję numer i nagrywam z jakimś tam zarysem użytych słów po angielsku - czy, jak to się mówi potocznie, "po norwesku". Później rozmawiamy o tym, jaką historię dana piosenka mogłaby poruszać, do jakich emocji pasuje. A potem Ola siada i dopisuje słowa. Niewiele poprawiamy, bo ona zna mnie tak dobrze, że pisząc dla mnie używa nawet konkretnych zwrotów, którymi posługuję się na co dzień.

W ogóle, jak patrzę na twoją karierę, to mam wrażenie, że rozwinęło się to bardzo szybko.

Tak, rzeczywiście. Pierwsza płyta pojawiła się we wrześniu 2018, a na początku 2020 zrobiliśmy drugą. Może to dlatego, że jestem późnym debiutantem? Mam swoje lata i mam o czym opowiadać. Wiem też czego chcę, a na co absolutnie nie zamierzam się zgadzać. W mojej głowie jest całe mnóstwo pomysłów. Często robię sobie takie sesje kilka razy w roku, że siadam i spisuję wszystko, co mi się nazbierało. Zazwyczaj jest to marzec i listopad. Ale zdarza się też, że piosenka spada na mnie jak grom z nieba, w najmniej oczekiwanym momencie.

Mamy koniec marca i jeszcze w dodatku jesteśmy zmuszeni do pozostania w domach. Czyli możemy spodziewać się nowej płyty w niedalekiej przyszłości?

Pomysły powstają cały czas i nie jest to nic nadzwyczajnego. Chyba każdy tak ma. Mam jednak nadzieję, że ten okres kwarantanny nie potrwa zbyt długo, bo chciałbym zagrać moją przełożoną trasę z "Tylko się nie denerwuj". Bardzo lubię tę płytę i nagrałem ją właściwie po to, żeby grać koncerty, bo te numery najlepiej smakują w towarzystwie widowni. Na szczęście udało nam się zagrać kilka koncertów z trasy jeszcze przed rozpoczęciem się szaleństwa z koronawirusem.

W piosence zatytułowanej „S.” śpiewasz: „mówią taki polski Waits, teraz chyba trochę zdziwią się”. Denerwowało Cię porównanie do Toma Waitsa?

Właściwie nie, to taki trochę nasz wewnętrzny żart. Ale z drugiej strony bawiły mnie trochę te porównania, bo często powstawały pod wpływem wyłącznie mojego pierwszego singla - "Where Do We Go". "S" to taki buntowniczy numer w warstwie muzycznej, trochę nawet punkowy i chciałem, żeby tekst też był prowokujący. Chciałem troszeczkę z buta dać wszystkim do zrozumienia, że ostatecznie i tak robię to, co mi się podoba i co uważam za stosowne. Mam w sobie dużo pokory, ale doskonale wiem, jak wielkie znaczenie może mieć wpływ innych na każdego z nas. Gdybym słuchał tego, co inni o mnie mówią, moja pierwsza płyta nigdy by nie powstała. I to jest trochę nawoływanie do tego, żeby po prostu robić swoje i nie dać się zniechęcić.

Jak byś określił gatunek muzyczny, który uprawiasz?

Bardzo trudne zadanie. Nie potrafię przyporządkować całości do jednej konkretnej kategorii. Uwielbiam mieszać. „Dalej”, "Hej" czy „S.” idą w stronę rockowo-bluesową. „Ufo” albo „Wieloryb” to jest bardziej rhythm and blues, trochę w klimacie The Blues Brothers. "Po prostu" jest wakacyjnym, wychillowanym kawałkiem. "Teraz dzwonisz" to właściwie rockowa ballada... Myślę, że ten album jest w jakimś sensie przedłużeniem muzyki okołobluesowej. Odwoływałem się do czegoś, co miało miejsce w latach 70. w Stanach Zjednoczonych. Tam z bardzo korzennej muzyki wykształciło się kilka gatunków i zainspirowany wykonawcami z tamtych czasów chciałem zrobić coś podobnego, ale po swojemu.

Czego na co dzień słuchasz? Co Cię inspiruje?

To są bardzo różne rzeczy. Mam miłość do silnych melodii i do wyjątkowych ludzkich głosów, albo do wyjątkowego podejścia do instrumentu. Chyba nie będzie to dużym zaskoczeniem, jeżeli powiem, że przez ostatni okres słuchałem sporo na przykład Nathaniela Rateliffa & The Night Sweats czy Paolo Nutiniego. Słucham też dużo muzyki instrumentalnej. Z drugiej strony, zainspirowany przez mojego syna, przez pół roku słuchałem ścieżki dźwiękowej do „Spiderman Universum”. Melodie i brzmienia, jakie się tam pojawiają, są naprawdę bardzo, bardzo silne i dobre.

Wracając jeszcze do nowej płyty. Piosenkę „Hej!” śpiewasz w duecie z Małgorzatą Ostrowską. Skąd pomysł na taki duet?

Ola wpadła na pomysł, żeby ta piosenka opowiadała o kłótni w związku. W tej sytuacji doszliśmy do wniosku, że głupio, żeby kłótnia była monologiem. A skoro dialog, to duet był naturalnym następstwem. Zastanawialiśmy się hipotetycznie nad różnymi wyjątkowymi głosami na polskiej scenie. Małgorzata Ostrowska przyszła nam do głowy bardzo szybko, ale była trochę taką nierealną opcją, nie mieliśmy pojęcia czy jest ogóle jakakolwiek szansa na realizację takiego szalonego planu. Dla mnie jej głos jest genialny. Postanowiliśmy spróbować na wszelki wypadek, żeby mieć poczucie, że chociaż spróbowaliśmy. A ona nieoczekiwanie się zgodziła i to było spełnienie jednego z moich muzycznych marzeń.

Normalnie bym Cię teraz spytał o plany koncertowe, ale jesteśmy w takiej, a nie innej rzeczywistości i wszelkie plany są zawieszone. Ale może, w ślad za innymi muzykami myślałeś o jakimś koncercie online?

Planujemy koncert online jakoś pod koniec kwietnia. Myślę, że utrzymanie kontaktu muzyka z jego odbiorcami jest bardzo ważne. Dlatego stworzyłem np. serię #DomesticDogSessions, w ramach której nagrywam różne, pojedyncze kawałki z gitarą w moim domu, w towarzystwie naszego bluesowego psa. Myślę, że jako muzyk, mam obowiązek wobec swoich słuchaczy, żeby odciążać ich trochę od tego, co dzieje się wokół nas. Żeby mogli choć na chwilę oderwać się od trudnych myśli. Nie chcę, żeby fani poczuli się zostawieni, opuszczeni. Widzę też, jak bardzo im ten nasz kontakt online pomaga. Oni też przecież tęsknią za koncertami.

Dziękuję za rozmowę. Tobie życzę zatem szybkiego powrotu na scenę, a nam, słuchaczom, ponownej możliwości cieszenia się muzyką wykonywaną na żywo.

Dziękuję bardzo i pozdrawiam wszystkich Czytelników portalu wyspa.fm!


korekta: Mateusz M. Godoń

Komentarze: