Kim dla Brigit Störm jest prorok, gdzie znajduje inspiracje i o co właściwie chodzi z tą czarną kreską na twarzy? O tym (i nie tylko) przeczytacie w poniższym wywiadzie, którego artystka udzieliła nam przy okazji premiery jej debiutanckiego albumu pt. „Prophet”.
Na początek rzecz zupełnie podstawowa i prozaiczna. Skąd wziął się Twój pseudonim artystyczny? Po dokonaniu researchu spostrzegłam, że istnieje aktorka nazywająca się dokładnie tak samo. Czy ma to zatem związek ze światem filmowym, czy jest to wyłącznie Twoja inwencja?
Brigit Störm: Nie, w żadnym wypadku nie ma to związku ze światem filmu, chociaż mogłoby się to wydawać dosyć logicznym połączeniem w przypadku mojej osoby. Brigit Störm to w zasadzie pseudonim kompletnie abstrakcyjny, który powstał w wyniku intensywnego wykorzystania generatora imion. Bardzo zależało mi na tym, aby nie występować pod swoim normalnym imieniem. Jako że mieszkam na co dzień w Austrii, to chciałam, żeby ta nazwa była równie trudna do wymówienia zarówno dla Polaków, jak i Austriaków. Stworzyłam więc taki pseudonim – łamaniec językowy. Czasem też żartuję, że chciałam mieć inicjały jak Britney Spears, ale ten pomysł wpadł mi do głowy dopiero po powstaniu Brigit Störm.
Czym jest dla Ciebie tytułowy Prophet i dlaczego jest tak ważną figurą na albumie?
Brigit: Gdybym miała powiedzieć w jednym zdaniu – „Prophet” jest o upływie czasu i o strachu przed przyszłością. Napisałam go w wieku 18 lat, kiedy miałam wyprowadzać się ze swojego domu rodzinnego za granicę. I nie muszę chyba mówić, że czułam obawę przed tym, co przyniosą mi kolejne dni. Stworzyłam wtedy kilka szkiców piosenek, które odłożyłam na jakiś czas do szuflady. Po kilku tygodniach do nich wróciłam i zamarłam. Okazało się, że w pewien sposób przepowiedziałam sobie sama przyszłość. Nagle okazało się, że już wiem, o czym jest „New Saints”. Sprawdził się czarny scenariusz ze „Spiritual Torture”, a „Fluidity” zaczęło mi nagle przypominać o miejscach, które uwielbiałam odwiedzać jako dziecko. I wtedy właśnie napisałam główny singiel z albumu – „Prophet”. W nim podsumowałam chyba treść całego tego dzieła i czasu w moim życiu. Jakimś dziwnym trafem album wcale nie stracił na aktualności przez dwa lata walki o jego wydanie. Ośmielę się stwierdzić, że wyjątkowo dobrze wpasował się w aktualne nastroje i w naszym kraju, i na całym świecie. Nie możemy się spodziewać niczego i coraz trudniej nam kontrolować własną przyszłość mimo, że podskórnie czujemy, że nie jest obiecująca. Wszyscy jesteśmy w pewien sposób takimi prorokami, którzy z jednej strony posiadają kontrolę na swoją przyszłością, z drugiej jednak są jej całkowicie pozbawieni.
Chciałabym zapytać o realizację filmową albumu, której podjęliście się samodzielnie. Czym inspirowaliście się podczas nagrywania tych teledysków?
Brigit: Na moim facebookowym fanpage’u pojawiła się bardzo kompleksowa seria making ofów, w których razem z Robertem, producentem wykonawczym moich teledysków, opowiadamy o wszystkim, co związane z „Prophet Trilogy”. Proces twórczy okazał się być dosyć ciekawy z tego względu, że produkcja była wyjątkowo niskobudżetowa, a nasze marzenia – ogromne! Idea nakręcenia teledysku do naszego głównego singla finalnie przerodziła się w trzy teledyski. Naszą inspiracją stała się twórczość fantastycznych artystów, np. Vincenta Haycocka, który stworzył m.in. serię teledysków dla Florence and the Machine. Zawsze bardzo podobała mi się forma łączenia muzyki z filmem, dlatego powzięliśmy taki projekt. Zaczęliśmy szukać w piosenkach nowych znaczeń, nadawać nową warstwę symboliki i w ten sposób powstała ta jakże abstrakcyjna i dziwaczna opowieść o zagubionym proroku na pustyni. Proroku, który w jakiś sposób próbuje zrozumieć samego siebie i dostrzega, że w swoim życiu kieruje się trzema różnymi sercami: jednym sercem, które ma dla wszystkich ludzi dookoła siebie - taką maską chroniącą go przed światem. Drugim sercem, które pokazuje jedynie swoim najbliższym oraz trzecim sercem, o którym wie tylko on.
Kacper Trojański, współreżyser „Prophet Trilogy”: Cała opowieść jest bardzo uniwersalna i chcieliśmy stworzyć coś, co każdy z nas będzie mógł interpretować na swój własny sposób. Ogromną inspiracją dla nas była Biblia i sama historia proroka. Jeden z teledysków nawiązuje do postaci Marii Magdaleny i judaszowego pocałunku. Właśnie w „Prophecie” jest widoczna scena końcowa, podczas której Maria Magdalena całuje naszego proroka, który zostaje zdradzony przez cały tłum. Dużą inspiracją dla nas była również twórczość Juliana Tuwima. W tym przypadku czerpaliśmy z motywu osoby, która jest odtrącona, która na początku jest podziwiana, jednak później tłum się od niej odwraca i gardzi nim, brzydzi się go ze względu na inność, tak jak w wierszu „Chrystus miasta”. Biblia i historia Jezusa przyświecała nam wszędzie, była największą inspiracją. Chcieliśmy ją ubrać w pewnego rodzaju sekularną interpretację, stworzyć coś nowego i świeżego na jej fundamencie. Myślę, że w ten sposób próbowaliśmy właśnie osiągnąć uniwersalny przekaz. Ważny jest dla mnie także element snu, oniryzmu. Szczególnie jest to widoczne w „Get Well”, który jest pewnego rodzaju koszmarem, snem, z którego prorok próbuje się obudzić.
Brigit: Sama piosenka „Get Well” to utwór tajemniczy, który miał brzmieć właśnie jak przerażająca kołysanka, kojarzyć się ze swego rodzaju nocną marą. Myślę, że to dobrze pasuje do tego, o czym mówi Kacper – do elementu oniryzmu w wideo.
Chciałam zapytać teraz o cytat, który wiąże się z tym, o czym mówiłaś wcześniej - „Dlatego też mówi się, że mają trzy serca: jedno fałszywe w ustach, które pokazują całemu światu, drugie w piersi, tylko dla przyjaciół oraz trzecie skryte w głębi, zarezerwowane dla nich samych i nigdy nikomu nie objawione” – jak rozumiesz ten cytat, w jakim wymiarze traktujesz jego treść?
Brigit: Dla mnie to jest nie tylko spięcie wszystkich utworów na całym albumie, bo każdy z nich można przypisać do jednej z tych trzech kategorii, ale to jest też rodzaj spoiwa, z którego jest zbudowana nasza ludzka psychika. W relacjach z różnymi ludźmi też jesteśmy różnymi personami, przybieramy na siebie jakieś maski i właśnie to mnie bardzo zainspirowało. Jesteśmy różni, ale w gruncie rzeczy tacy sami. O to też chodziło nam w samych teledyskach i w piosenkach, bo one są na pewno jakąś formą odwzorowania tego, moich ludzkich myśli. Jeśli chodzi o obraz, to chcieliśmy przedstawić właśnie te trzy serca. W „Prophecie” przedstawialiśmy serce dla społeczeństwa, dla ludzi dookoła - taką maskę, twardą skorupę, którą mamy na zewnątrz. Znowu w drugiej części chcieliśmy pokazać, że są momenty, kiedy zrzucamy tę maskę. To się zdarza bardzo rzadko, ponieważ do tego potrzeba kogoś, kto rozumie nas na wyższym, wręcz duchowym poziomie. Wtedy możemy faktycznie się otworzyć i być sobą trochę bardziej, jednak wciąż nie w stu procentach, bo to możliwe jest tylko w samotności. A o tym jest właśnie „Get Well”. Mam wrażenie, że całość tego ostatniego teledysku odbywa się właśnie w głowie tytułowego proroka. Walczy z demonami przeszłości i tym, co go zatrzymuje, lecz mimo wszystko stara się brnąć do przodu. W pewnym momencie nadchodzi punkt kulminacyjny, kiedy musi zdecydować i opowiedzieć się po jednej ze stron: albo będzie żyć dla ludzi, albo od nich ucieknie i stanie się kimś kompletnie niezależnym, otworzy się dla niego jakiś nowy wymiar. Mam wrażenie, że o tym są te trzy serca. Nie tylko klamrują tematy zawarte na albumie, ale także wszystkie wewnętrzne walki, które musimy stoczyć jako ludzie.
Mnie ten cytat bardzo skojarzył się z formą Gombrowicza oraz z tym, w jaki sposób opisywał relacje międzyludzkie i element kreowania się jednostki w zależności od sytuacji.
Brigit: Mnie zdecydowanie najbardziej inspirują interpretacje innych ludzi. To, co ludzie są w stanie dostrzec w moich dziełach. To, że z pozoru niektóre teksty w chwili tworzenia nie mają dla mnie konkretnego znaczenia, z kolei ktoś dostrzega w nich jakiś głębszy sens - to dla mnie bardzo inspirujące i motywujące do pracy.
„Prophet” to projekt, nad którym pracowałaś dwa lata. Dlaczego to aż tak rozłożyło się w czasie?
Brigit: Cóż, projekt ten powstał w bólach (śmiech). Jakieś dwa lata temu, po rozpadzie mojego licealnego zespołu zawzięłam się i napisałam chyba ze 20 piosenek. Szukałam wtedy kogoś, z kim mogłabym pracować, ale miałam wrażenie, że nikt nie potrafił wyrazić tego, co czuję. Po kilku miesiącach wylądowałam na intensywnym kursie śpiewu, a wieczorami oglądałam przez wiele godzin tutoriale odnośnie produkcji muzyki. Kiedy poczułam, że jestem już gotowa, zaprosiłam do współpracy kilku moich dobrych przyjaciół i w taki właśnie sposób narodził się „Prophet”.
Czy zatem ten długotrwały proces można traktować jako ewolucję Ciebie?
Brigit: Definitywnie. Mam nawet wrażenie, ze na początku tworzenia albumu byłam kompletnie inną osobą, niż jestem teraz. Wydawanie albumu, nie będąc zrzeszonym w żadnej dużej wytwórni – to niezwykle długotrwały proces. Przez ten czas zdążyłam wyprowadzić się z Polski, rozpocząć studia w Austrii – to fizyczne zmiany. Natomiast zmian, które zaszły w mojej głowie nie byłabym w stanie nawet opisać. „Prophet” to projekt, w którym ja sama przepowiadałam sobie przyszłość - kolejne dwa lata i to, co będzie się działo po drodze do wydania tego albumu. Myślę, że był to proces nie tylko ewolucji, ale też przepowiadania samej sobie przyszłości.
Chciałabym też zapytać Cię o dość znaczący element Twojego wizerunku – czarną kreskę, dzielącą Twoje oblicze na dwie części. Co ona oznacza?
Brigit: Historia kreski jest dosyć prosta i prozaiczna. Podczas pewnej sesji zdjęciowej poproszono mnie o nałożenie makijażu. Jako, że nigdy nie byłam jego fanką, postanowiłam dla żartu nałożyć jakiś totalnie absurdalny makijaż. Przypomniało mi się zdjęcie tatuażu, które widziałam gdzieś parę dni wcześniej i... Ani się obejrzałam, a trzymałam już w ręce eyeliner i malowałam kreskę przez środek swojej twarzy. Fotograf ku mojemu zaskoczeniu stwierdził, że to fantastycznie podkreśla moją asymetrię twarzy i, że wygląda naprawdę ciekawie, więc tak zostało. Coś, co początkowo było tylko żartem, nieoczekiwanie zamieniło się w symbol, traktowany teraz raczej jako wieczne rozdarcie, czy dwoistość ludzkiej natury.
Twoja sztuka ma bardzo estetyczny wymiar, skąd więc czerpiesz tę estetykę? Kto z muzycznego świata jest dla Ciebie inspiracją i czy podczas samego procesu tworzenia inspirowałaś się innymi sztukami?
Brigit: To bardzo kompleksowe pytanie, bo zajmuje się sztuką w wielu wymiarach. Oprócz tego, że jestem muzykiem i twórcą wizualnym, jestem także grafikiem. Inspiracje dla mnie są wszędzie, ponieważ wszystko dookoła jest sztuką - filmy, grafiki, muzyka... Jeśli chodzi o moją twórczość, najbardziej inspiruje mnie codzienne życie. Myślę, że teksty pisane o codziennym życiu są najlepszymi tekstami, które wychodzą spod mojego pióra. Jeśli chodzi o samą estetykę wizualną, w naturalności, codzienności chce dostrzegać jakiś rodzaj piękna, żeby wynieść ją na poziom sacrum. We współczesnym świecie jesteśmy otoczeni fantastyczną sztuką, artystami, muzykami, reżyserami… Zarówno ja jak i Kacper jesteśmy ogromnymi fanami Vincenta Haycocka, ponieważ on koncentruje się na teledyskach i tworzy właśnie taki piękny rodzaj wizualności.
Kacper: Myślę, że inspiracją, zaraz obok Vincenta jest także Florence Welch. Jej stąpanie na pograniczu realności, brutalności i oniryzmu wydaje się szczególnie interesujące. Przy tworzeniu teledysków oraz planowaniu całej komunikacji w social mediach kierujemy się tym, aby wszelkie nasze posty nie były proste i oczywiste. Często koncentrujemy się na grafice oraz całej kampanii promocyjnej w taki sposób, aby zaintrygować swojego odbiorcę. Warto dodać, że żyjemy w czasach, gdzie jest tyle elementów i bodźców, że nie mamy czasu zatrzymać się nawet na sekundę. Naszym celem było danie wytchnienia w tej naszej brutalnej rzeczywistości.
Brigit: Jeśli chcemy, aby ludzie nas pokochali, musimy dać im możliwość stworzenia własnego obrazu nas samych i im więcej przestrzeni im zostawimy, tym bardziej będzie to dla nich stymulujące. Współcześnie mało kto np. czyta książki, gdyż w nich trzeba sobie dużo wyobrazić, dopowiedzieć. Lubimy mieć gotowce przed sobą, a ja nie zgadzam się z tym obrazem rzeczywistości. Bardzo chcę, aby ludzie odbierający moją sztukę również stawali się jej twórcami, aby czuli się jak główni bohaterowie w moim filmie – to jest naszym najwyższym celem.
Jaki obrałaś sobie cel przy tworzeniu tego albumu? Do kogo chciałabyś dotrzeć ze swoją muzyką? Czy wystarczyłoby Ci zatrzymanie się w niszowym kręgu artystów, czy Twoim celem jest jednak zdecydowane poszerzenie zasięgów?
Brigit: Jako studentka biznesu muzycznego mam taką opinię, że wiele gatunków muzycznych jest niszowych do momentu, kiedy myśli się o nich lokalnie. Kiedy myślimy o nich globalnie, zdajemy sobie sprawę, że mamy niezwykle duży dostęp do ludzi, którzy faktycznie tą muzyką są zainteresowani. Mnie, jako artystce, nigdy nie zależało wybitne na liczbach, bardziej istotne były dla mnie zawsze interakcje międzyludzkie, to że ktoś od czasu do czasu napisze do mnie, że podoba mu się moja twórczość. Moim celem jest oczywiście życie z muzyki, jednak myślę, że nie będzie to ode mnie wymagało wyjścia z muzyki alternatywnej, ale bardziej wejścia na inne rynki muzyczne, co na ten moment już robię. Jestem zrzeszona w wielu organizacjach, działam dużo na rynku austriackim. W najbliższych latach planuje poszerzenie działalności na Niemcy – będziemy tam na pewno grać dużo koncertów. Planujemy rozwijać się globalnie, bo takie mamy teraz możliwości i grzechem byłoby z nich nie skorzystać.
A czy planujesz trasę koncertową, jeśli sytuacja już się ustabilizuje?
Brigit: Nie jesteśmy w stanie nic powiedzieć na ten moment. Jak tylko sytuacja ulegnie poprawie – oczywiście, że tak. Chcielibyśmy zagrać zarówno w Polsce, jak i za granicą.
Bardzo dziękuję za wywiad, od siebie mogę tylko dodać, że robicie naprawdę dobrą robotę, a w Waszej twórczości widać ogromny potencjał. Wszystkiego dobrego dla Was i mam nadzieję – do zobaczenia! :)
Brigit: To na koniec jeszcze jedno wyznanie z mojej strony - to mój pierwszy wywiad jako Brigit Störm i bardzo mi miło, że mogliśmy wraz z Kacprem tak otwarcie porozmawiać o naszym projekcie. Dziękujemy również i do zobaczenia!