Oj narobili panowie całkiem sporego zamieszania w polskim rocku. Wszystko za sprawą płyty „Teoria splątania“. W recenzjach tego albumu nie raz i nie dwa znalazły się porównania do Comy... Dlaczego zdecydowali się nagrać własną wersję megahitu Lionela Richie „Hello“? Jak wspominają początki działalności z wokalistą Tomaszem Mrozkiem? Jak to jest zagrać koncert na jednej scenie z Soundgarden? O tym i jeszcze paru innych rzeczach porozmawialiśmy z basistą zespołu Coria - Konradem Konopką.
Konrad Konopka, Coria: Gdzieś tam w sercu mieliśmy zawsze poczucie dobrze odwalonej roboty. Wlaliśmy w naszą pracę szczere uczucia, kawał serca, troski, młodość... Ale doskonale wiemy, że to nie wszystko. To nie do nas podlega kwestia oceny. Dlatego jesteśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni faktem, iż to co przygotowaliśmy, coś co było częścią nas, a później stało się albumem i produktem do podzielenia się, spotyka się z ciepłym odbiorem. To nas motywuje, umacnia i karmi, daje nowe natchnienie.
To było proste. Świeży zespół i projekt w naszym przekonaniu powinien przekonywać nowych odbiorców muzyką powszechnie znaną, czymś co łatwo porównać lub łatwo odnieść do jakiegoś wzorca. Wspólnie wybraliśmy taki utwór, w którym Tomek czułby się dobrze i pewnie, a zarazem gdzie moglibyśmy przekonać innych, że w bardzo znanym utworze, potrafimy zabrzmieć zupełnie inaczej.
Nie mieliśmy pojęcia, że w języku portugalskim czy hiszpańskim słowo Coria oznacza cokolwiek (tutaj: żużel). To była propozycja, nazwa miała być intrygująca, budząca zainteresowanie i ciekawość, z drugiej strony taka, aby łatwo było ją zapamiętać lub skojarzyć, w dalszej części po prostu pokochać za to co robimy. Czas pokaże czym jest Coria i co za nią się kryje.
Chciałbym, aby kwestia ta, pozostała w pewnym stopniu naszym sekretem. Naszą kanciapę, uważam za miejsce tajemnicze dla osób z zewnątrz. Prawdą jest jednak to, że tworzymy muzykę wspólnie. Oczywiście, zawsze ktoś przewodniczy w doprowadzeniu konceptu do końca, lub realizacji zamysłu do pewnego kształtu. Jednak nawet jeśli ktoś z nas przeniesie gotowy temat - tak to określa się w muzyce - na utwór, dalsze prace realizowane są w gronie zespołu. Często to co było początkiem, narodzinami utworu, daaaaalece odbiega od końcowej wersji granej na koncertach czy na płycie. Każdy z nas, choć muzyk, jest jednak ekspertem w wąskiej dziedzinie zamkniętej w warsztacie własnego instrumentu. Stety/niestety nie posiadamy w składzie multiinstrumentalistów, toteż każdy z nas buduje partie instrumentów opierając się wyłącznie o doświadczenie, uczucie, emocje i talent. W tym wszystkim wykreowaliśmy już pewną jakość i indywidualność, coś co nas charakteryzuje z daleka. Kiedyś myślałem, że nie wyróżnia nas nic ciekawego. To inne osoby zwróciły mi uwagę na to, gdzie i jak bardzo jesteśmy charakterystyczni. To kolejny powód do zadowolenia i dodatkowa motywacja, aby wierzyć w to, że dobro przynosi robienie tego co kochasz robić najbardziej.
Oczywiście. Programy tego typu to szansa dla każdego. To również hazard. Faktem jest to, że przez jeden z takich programów, udało nam się zauważyć Tomka, który przykuł nasza uwagę w okresie, gdy kompletowaliśmy obecny skład zespołu.
Tomek był bardzo nieśmiały. My muzycy, byliśmy siłą rzeczy bardziej doświadczeni, ograni i znaliśmy się nawzajem. Wydaje mi się, że wywarlismy jednak na Tomku dobre wrażenie, co zaowocowało tym, że chłopak bardzo się zaangażował i w krótkim okresie czasu stał sie jednym z nas. Mam na mysli tutaj współtworzenie paczki przyjaciół, kumpli i łobuziaków, którzy wspólnie, nie wiedzieć w sumie czemu, oddają większość, a ile nie całość swojego zaangazoawnia i życia w budowanie zespołu. Bo zespoł to ciągłe zmaganie z budową, realizacja i wyznaczaniem nowych celów i marzeń.
Marzeniem to było jeszcze przed zagraniem tych koncertów. Teraz stało się to faktem. Trudno w to uwierzyć, sami przecieramy oczy. Ale nie mamy czasu czy romantyzmu oglądać się za siebie. Zagraliśmy to zagraliśmy, po co drążyć temat. Wyznaczamy sobie nowe, równie ambitne cele. Wszystkich w około staramy sie przekonać, że warto nam zaufać i dać nam szanse realizować nowe wyzwania. Nie boimy sie dużych scen, nawet tych największych. My je kochamy! Rozumiemy ewenement w postaci tego sukcesu, że udało się zagrać te koncerty. Dla wielu moich rówieśników największym marzeniem jest w ogóle być na koncercie któregokolwiek z tych legendarnych zespołów, co tu mówić dopiero o wspólnym zagraniu koncertu na jednej scenie... Ale w takich miejscach, nie powinno być miejsca na skromność. Żebyśmy tam tylko wyszli o odbębnili swoje. Za każdy razem staramy sie roznieść scenę w pył, grać, jakby to miał być nasz ostatni koncert w życiu. Zawsze powtarzam: Nie ma miejsca na przeciętność.A marzenia nie są po to, aby je mieć, ale po to, aby je spełniać i realizować. Inaczej w mojej opinii, nie warto w ogole marzyć.. A z innym nastawieniem, równie dobrze można siedzieć z założonymi rękoma i nie robić nic.
Swoją drogą... Zagranie takiego koncertu jak na przykład przed Soundgarden to... więcej pracy niż rajskiego spełnienia snów. Wyczerpujący ogólnopolski konkurs, kilka koncertów, tysiące kilometrów w trasie... Za każdą piękną chwilą kryją się wiadra potu, wyrzeczeń, poświęceń i pracy na sto procent.
Gdy raz odpuścisz i dasz z siebie mniej, przegrasz. Gdy raz zwątpisz, przegrasz. napędzaj jedno marzenie, drugim. Realizuj mniejsze, aby zbliżyć się do większego. Nie nazywaj rzeczy nieosiągalnymi, lecz jedynie lokuj je w czasie, w którym je zrealizujesz. To nasz sekret.
Kraków Arena oraz Stadion Narodowy.
Nie mam zielonego pojęcia, jak to porównać do innych muzyków i zespołów, bo być może inni mają podobnie. W mojej opinii, jesteśmy obecnie bardzo płodni.. Nie zdziwiłbym się, gdybyśmy ponownie w połowie przyszłego roku chodzili sfrustrowani tylko z tego powodu, że posiadamy kompletny materiał na kolejny krążek, lecz nie posiadamy środków, aby zarejestrować materiał. I zawsze pamiętajmy o zasadzie numer jeden: nie ma miejsca na przeciętność, więc szczerze ufam, że nowy materiał systematycznie będzie sie pojawiał na koncertach. Już obecnie nieśmiało przekonujemy publiczność do kawałków, które nie znalazły się na płycie, bo zwyczajnie powstały po zarejestrowaniu materiału.