"Moja muzyka nikogo nie dyskryminuje, ja również nie zamierzam..." Rozmowa z Dianą King, autorką słynnego przeboju „Shy Guy”, który ukazał się m.in. na ścieżce dźwiękowej do filmu „Bad Boys”.
Kocham swoje płyty, ale najbardziej dumna jestem z „AgirLnaMeKING”, ponieważ nagrałam ją w całości dla siebie. To był zresztą bardzo zły okres. Wówczas zdiagnozowano u mnie stwardnienie rozsiane i stwierdzono, że prawdopodobnie już nigdy nie będę chodzić. Zdecydowałam się więc na budowę domowego studia – wykorzystałam ten czas na naukę programu Pro Tools i gry na pianinie, w stopniu wystarczającym do nagrania tych utworów. Wyszło wspaniale, a im więcej pisałam i pracowałam nad piosenkami, tym lepiej czułam się fizycznie i to bez pomocy jakichkolwiek lekarstw. To był wręcz mistyczny okres, którego nigdy nie zapomnę. Od tamtej pory mocno wierzę, że muzyka uzdrawia.
To jedna z moich ulubionych piosenek, ponieważ w zamyśle mówi o problemach społecznych, które wymuszają na Tobie konieczność „dopasowania się”, podczas, gdy jedyne, czego chcesz to zwyczajnie być sobą. Nie sądzę bym zmieniła swój styl, ale lubię myśleć, że rozwinęłam się przez ten czas. Moja twórczość zawsze była połączeniem różnych gatunków z muzyką reggae. Uwielbiam tę różnorodność.
Nie jest to żal, ale zajęło mi trochę czasu i wymagało ode mnie wielu poświęceń zrozumienie mechanizmów funkcjonowania przemysłu muzycznego oraz tego, jak wygląda życie. Dziś mam już odpowiednią wiedzę na ten temat. Wielu artystów marzy o tym, by nagrać utwór pokroju „Shy Guy”, a mnie udała się ta sztuka. I tak wypadałoby na to spojrzeć. Poza tym jestem typem optymistki. Spójrz na to teraz w ten sposób – gdyby nie chodziło o wspomniany utwór, pewnie nie udzielałabym wywiadu i nie mówiłaby o swoim ostatnim, niezależnym albumie. Chodzi przede wszystkim o wdzięczność, wiesz? Dzięki niej wiele rzeczy staje się możliwych. I jeśli nawet różnią się one od siebie, to wciąż jest to czymś wspaniałym.
Nikt nie wyobrażał sobie aż takiego sukcesu, nawet ja. Wszyscy mówiliśmy o szansach. Wierzyłam w siebie, ale pamiętam, że bardzo obawiałam się, iż mój styl nie spodoba się ludziom, ponieważ dotychczas nikt nie puszczał czegoś takiego w radio. Poza tym istnieje pewna niepisana presja, by wpasować się w odpowiednią kategorię muzyczną. Zawsze miałam z tym problem, stąd późniejszy sukces był dla mnie niezwykle przyjemny. Pierwszą piosenką, jaką napisałam na ten album był utwór „Shy Guy”, i zupełnie szczerze, była to piosenka o mnie. Pamiętam, że nie chciałam by kawałek ten stał się singlem, ale przeprowadziłam głosowanie w zespole i wszyscy zadecydowali, że tak będzie najlepiej. Napisaliśmy cały album w 15 dni, po jednym utworze dziennie.
To prawda, moja twórczość nie pasuje do żadnej kategorii i obecny we mnie buntownik cieszy się z tego powodu. Nie cierpię zaszufladkowania. Gdy mieszkałam na Jamajce poznałam wszystkie rodzaje muzyki. Były tam zresztą tylko dwie stacje radiowe, stąd zmuszona byłam słuchać tego, co było ówcześnie na topie, w tym moich własnych nagrań oraz reggae. Kiedy zaczęłam pisać utwory, całą tę ukochaną przeze mnie muzykę, a więc R&B, dance, reggae oraz rap, połączyłam w jeden własny, nienazwany po dziś dzień styl. Ja określam go mianem „Mongrel” i coraz częściej słyszę artystów wykorzystujących go do własnych celów. Trudno jest przypisać go do reggae. To raczej połączenie różnych gatunków muzycznych. Zresztą, jak sądzę, i tak wszyscy skończymy, jako artyści POP.
Ja jednak wierzę, że musiałam, ponieważ tak to już jest. Byłoby cudownie, gdyby nikt nie zajmował się tym tematem, ale stało się na odwrót. Jako osoba publiczna, która zawsze żyła w zgodzie ze sobą, podjęłam tę decyzję w sposób naturalny. Odkąd media społecznościowe pozwalają na bliższy kontakt artysty z jego fanami, był to...kolejny dzień dzielenia się czymś, o czym nie bałam się już opowiedzieć. Była to chwila odwagi, którą wykorzystałam.
Wiem, że to dużo, ale nie możesz żyć w strachu, ponieważ równie dobrze mógłbyś już umrzeć. Moja rodzina i najbliżsi przyjaciele wiedzieli o tym, ale jeśli ktoś przestanie mnie lubić z powodu mojej seksualności, poradzę sobie z tym. Moja muzyka nikogo nie dyskryminuje, ja również nie zamierzam. Zawsze lepiej jest być tym, kim się jest. Wówczas odpowiednie osoby i tak będą Cię kochać.
Był to zaszczyt dla mnie. Nigdy nie postrzegałam siebie, jako „tej jamajskiej artystki” i nie uważałam, że otrzymuję nagrodę za odwagę. Było to raczej uczucie porównywalne z…otrzymaniem kolejnej muzycznej nagrody.
W domu często pracuję nad nowymi utworami. Chciałabym wydać coś już niebawem, ale jestem przesądna, więc nie powiem za dużo. Dodam jedynie, że tym razem trzymać się będę kategorii house/dance lub reggae (śmiech – przyp. red.).
Myśl przerodziła się w konkret, kiedy kilka lat temu dołączyłam do MySpace.com. Nie mogłam zamieścić swoich przebojów, ponieważ mimo, iż byłam ich autorką, nie należały do mnie. Chciałam stać się posiadaczką moich własności intelektualnych, gdyż są one tym, co pozostawiamy po sobie. Podjęłam więc decyzję, by rozpocząć pracę nad urzeczywistnieniem marzenia, które spełniło się ostatecznie w 2010 roku. Póki co jest to wytwórnia jednoosobowa, ale chciałabym nauczyć się jak najwięcej na przykładzie moich niezależnych albumów, zanim przystąpię do promocji innych artystów.
Uwielbiam Chaka Khana, Anitę Baker, Whitney, Boba Marley’a. Wciąż słucham wszystkiego, co kochałam w dzieciństwie – żadnych konkretnych artystów, konkretnych gatunków muzycznych. Jeśli jednak potrzebuję zastrzyku większej dawki energii, włączam DISCO. Mój muzyczny gust prowadzi przez gamę różnych dźwięków. Kopię wszędzie tam, gdzie wyczuwam dobrą muzykę, która stanowi wyzwanie dla moich umiejętności wokalnych.
Również dziękuję. Cała przyjemność po mojej stronie. Życzę Ci wszystkiego, co najlepsze.
Rozmawiał: Kamil Mroziński (www.netfan.pl)