Tomasz Raczek: "Jestem uzależniony od muzyki"

Tomasz Raczek: "Jestem uzależniony od muzyki"

Tomasz Raczek wsłuchuje się w kino. 3 listopada 2014 nakładem Wytwórni Muzycznej MTJ ukazał się album „Tomasz Raczek. Sztuka Słuchania Filmów. Przeboje”. Album ten jest kompilacją szesnastu utworów przenoszących nas w świat srebrnego ekranu. Tomasz Raczek odpowiadał na pytania Przemka Kokota. 

Przemek Kokot (Wyspa.fm): "Sztuka Słuchania Filmów" - Pana nowy projekt, to zbiór piosenek z filmów, skąd pomysł na taką składankę?

Tomasz Raczek: Piosenki w filmach są po to, by je nucić i za ich sprawą wracać  do tych filmów albo wybierać się na nie do kina. Ale nucić to jedno, a zdawać sobie sprawę z tego, co słyszymy i rozumieć dlaczego nam się to podoba, to drugie. I tu zaczyna się sztuka słuchania filmów. A właściwie sztuka wsłuchiwania się w filmy i poznawania ich niejako od spodu, poprzez dźwięki. Za pomocą tej płyty chcę namówić kinomanów na pełne uwagi i chęci zrozumienia źródeł sukcesu, wsłuchanie się w kilkanaście wielkich przebojów dużego i małego ekranu. To będą piosenki z różnych stron świata, w różnych językach: po angielsku, niemiecku, francusku, hiszpańsku, polsku, a nawet w hindi, urdu i punjabi. Bo kino jest wszędzie. I tylko tak można do niego podchodzić: dając równe prawa każdemu filmowi, niezależnie od tego z której strony świata pochodzi.

To chyba Pana debiut jeśli chodzi o takie wydawnictwo?

To rzeczywiście mój debiut na rynku muzycznym. Nie jestem jednak ani instrumentalistą, ani kompozytorem, ani tym bardziej wokalistą.

-->> Przeczytaj także: Tomasz Raczek. Sztuka słuchania filmów

Na płycie usłyszymy m.in. piosenki z filmu "Kill Bill", „Slumdog. Milioner z ulicy”, „Miasteczko Twin Peaks”, „Magiczne ognie”, także rozstrzał gatunkowy ogromny, jaki był klucz dopierania utworów na płytę?

Zależało mi, aby były to piosenki, które mają swoją historię, dającą się odczytywać równolegle z filmem. Dokładałem także starań, żeby przełamać fałszywy stereotyp, iż historia kina to historia Hollywoodu; że wszystko, co ważne, dobre i godne zapamiętania w dziedzinie filmu pochodzi z Ameryki. Tak wcale nie jest i dlatego sięgnąłem nie tylko do nagradzanych Oscarami standardów, ale także do hitów kina polskiego, francuskiego, niemieckiego czy nawet do indyjskiego Bollywoodu.

Jest Pan cenionym dziennikarzem filmowym, czy nie ryzykuje Pan swojej reputacji? Co niektórzy mogę przecież powiedzieć: Po co taka składanka?

Jestem szczęśliwcem, który studiował na słynnym wydziale WoT na Akademii Teatralnej, gdzie przygotowywano nas zarówno do poruszania się w kręgu sztuki teatru, jak filmu, muzyki, sztuk pięknych i nowoczesnych mediów. Może stąd poczucie, że mogę swobodnie poruszać się nie tylko w świecie krytyki filmowej. Zresztą specjalizacja to moim zdaniem przeżytek związany z wiekiem XX, nowe stulecie oczekuje od nas wielostronnych zainteresowań.

Dla Pana muzyka jest dodatkiem do filmu czy jego uzupełnieniem?

Zygmunt Kałużyński często w rozmowach ze mną powtarzał, że dobrej muzyki w filmie nie powinno być słychać. Ja się z tą teorią nie zgadzam. Ja słyszę muzykę w filmie i lubię ją słyszeć. Gdy jest zła, nachalna, albo niepasująca do filmu, drastycznie i trwale psuje mi wrażenie. Gdy jest dobra lub wybitna, stanowi rodzaj utrwalacza wrażeń - dzięki niej pamiętam film dłużej i dokładniej. Czasem  sama w sobie jest wartością, dzięki której w ogóle taki film warto obejrzeć. Lubię zauważać muzykę podczas oglądania filmu, lubię się w nią wkręcać, poddawać się jej nastrojowi, stapiać się z nią. Piękna muzyka sprawia mi rozkosz, a cisza brzmi w moich uszach dramatycznie - działa silniej od każdego słowa i każdego obrazu. Nie lubię jednak muzyki suflującej emocje, grającej w tle cały czas - od czołówki do napisów końcowych. Wtedy jest to dla mnie muzak, a nie muzyka i odbieram ją tak samo jak plumplanie w hotelowej windzie.

Czy uważa Pan, że w Polsce ludzie potrafią słuchać muzyki podczas oglądania filmu? Czy zwracają na nią uwagę?

W Polsce jest tak samo jak w innych krajach: jedni potrafią, inni nie. Ale wystarczy zwrócić uwagę na to, co budzi w nas emocje podczas oglądania filmu, by nauczyć się przepuszczać go przez siebie. Wtedy odczytujemy znacznie więcej treści i zatrzymujemy film w pamięci na dłużej. Piszę o tym w wydanej właśnie książce „Kinopassana. Sztuka oglądania filmów”. Tam można znaleźć wręcz dokładne instrukcje jak i po co to robić. 

Oprócz czystej muzyki do płyty jest dodana książeczka która opisuje ciekawostki powstania danego filmu i piosenki.

Historia piosenek filmowych czasami bywa równie ciekawa jak historia filmów, w których się znalazły. Często jednak pozostaje mniej znana, odsunięta w cień tego, co związane z wrażeniami wizualnymi. Niesłusznie! Dlatego postanowiłem opowiedzieć szczegółowo o okolicznościach powstania wybranych przeze mnie na płytę przebojów i o ich twórcach. Tu także można znaleźć przygodę, miłość i sukces, który spełnia ludzkie marzenia. 

Na płycie znalazły się 3 polskie piosenki, dlaczego one?

Misja tej płyty jest taka: przypomnieć rozmaite osiągnięcia muzyczne filmów z różnych stron świata i różnych etapów historii kina. Rzeczy współczesne mamy pod ręką: grają je na okrągło wszystkie stacje radiowe, posługujące się playlistami złożonymi w przeważającej mierze z piosenek aktualnych. Dlatego płyta taka, jak ta, musi niejako nadrobić braki w owych playlistach i przypomnieć kinomanom i zarazem melomanom wartościowe przeboje, które niesłusznie znalazły się w lamusie historii. Dlatego wybierając polskie piosenki sięgnąłem po prawdziwą perłę wśród przebojów ze srebrnego ekranu - "Roztańczone nogi" w wykonaniu prawdziwej mistrzyni, Ireny Kwiatkowskiej grającej bufetową Makosię w „Hallo Szpicbródka!”. Bardzo podoba mi się twórczość Krzysztofa Komedy. Jego styl muzyczny. Jego osobowość. Dlatego też na mojej płycie z filmowymi przebojami znalazła się jego piękna  ballada "Nim wstanie dzień" z filmu "Prawo i pięść" w reż. Wojciecha Jerzego Hasa, w wykonaniu znakomitego polskiego aktora, Edmunda Fettinga. Natomiast „Magiczne ognie tej jesieni” w wykonaniu Grażyny Łobaszewskiej to prawdziwy klejnot wokalny, który umieszczono w kryminale „Magiczne ognie” z Ignacym Gogolewskim w roli głównej. Niestety film ten wszedł na nasze ekrany podczas stanu wojennego, w 1983 roku, gdy skupieni byliśmy na innych sprawach i być może dlatego przeszedł niezauważony. A piosenka Łobaszewskiej jest moim zdaniem ponadczasowym standardem.

Będzie druga część "Sztuki Słuchania Filmów"?

Być może. Bardzo na to liczę.

A czego Pan słucha w domowym zaciszu?

Jestem uzależniony od muzyki. W domu towarzyszy mi ona praktycznie przez cały czas. W zależności od tego, co robię, puszczam sobie własne playlisty. Czasem są to wyciszające utwory instrumentalne, sprzyjające medytacji, buddyjskie dzwony lub tylko szum oceanicznych fal; czasem energetyzujące – stymulujące umysł do pracy; tu świetnie sprawdza się jazz. Dla relaksu słucham mieszanki piosenek (także filmowych) ze różnych epok, stylów, śpiewanych we wszystkich możliwych językach. A gdy chcę sobie sprawić wielką przyjemność, zasiadam do słuchania utworów symfonicznych z wielkiej klasyki filharmonicznej. Wtedy jednak nie mogę równocześnie robić nic innego – taka muzyka wymaga skupienia.

Bardzo Panu dziękuję i w imieniu całego zespołu życzę wielu ciekawych pomysłów na przyszłość.

Komentarze: