Ich muzyka to fuzja góralskiego szaleństwa i nowoczesnego brzmienia. W 2013 roku zdołali swoim oryginalną muzyką dotrzeć do półfinału Must Be The Music, a w 2014 roku na sopockim festiwalu TOPtrendy zdobyli główną nagrodę z singlem "Malinowa dziewczyno". Właśnie ukazał się drugi album grupy "Zbójnicki After", o którym porozmawialiśmy z liderem i wokalistą grupy - Stanisławem Karpielem-Bułecką.
Karol Ludwikowski, Wyspa.fm: I jest! Wasz drugi album "Zbójnicki After" (wywiad odbył się w dniu premiery - przyp. red)! Gratuluję. Domyślam się, iż teraz skaczesz z radości.
Stanisław Karpiel-Bułecka: Tak jest. Jestem przeszczęśliwy. Właśnie mam album w rękach, jeszcze gorący. Mam nadzieję, że fani i słuchacze dobrze go przyjmą. Rzadko kiedy jesteśmy zadowoleni z czegoś co tworzymy, ale z tego albumu jesteśmy. To mnie cieszy, zobaczymy co dalej. Mam nadzieję, że większe grono ludzi o nas usłyszy.
Kiedy słucha się "Zbójnickiego Afteru" można mieć wrażenie, że w trakcie nagrywania musieliście się nieźle w studiu bawić.
(śmiech) Owszem, zresztą my się zawsze dobrze przy tym bawimy.
W porównaniu do "Zbacowania" który był - przepraszam za wyrażenie - ostrą imprezką, to nowy krążek jest jest znacznie bardziej poukładany i harmonijny.
Nie wiem czy tak jest, ale jeśli tak słyszysz to bardzo mi miło. Owszem, płyta jest inna troszeczkę niż poprzednia. Wciąż w naszym oryginalnym brzmieniu, ale jakby mocniejsza. Jest w tym dużo folku i elektroniki tanecznej - wydaje mi się, że nawet więcej niż na pierwszej. Wszystko zależy kto jak słucha, ludzie różnie to oceniają. Wszystko jest zrobione ze smakiem. Ciężko jest mi oceniać swój album, bo to mimowolne chwalenie się sobą, a nie lubię tego robić.
--> Przeczytaj także: "To, co robią panowie z Future Folk, to jest szaleństwo!
Podczas tworzenia jest równy podział komponowania czy ktoś czasem przejmuje władzę nad wszystkimi?
Każdy z nas dodaje tam swojej energii i weny, bo bez tego by się to nie udało. To jest nasze połączenie ognia z wodą - niby niemożliwe, ale nam się udaje. Ja z Szymkiem i Matt cały czas się ze sobą ścieramy. Ja i Szymek jesteśmy z jednej wsi i dobrze się rozumiemy, a Matt jest z Krakowa, więc praca z nim to zupełnie inna bajka niż z nami. Ale całe to ścieranie jest dobre i myślę, że twórczo potrzebne.
Jak najczęściej nowe numery powstają - od ciebie i Szymka się zaczyna czy od beatów Matta?
Tak naprawdę, zazwyczaj zaczynamy od konca. Najpierw Matt ma jakiś pomysł i beat do utworu, a my się dalej w wpasowujemy jego klocki. Tak nam to zawsze wychodziło i było dobrze - zarówno na "Zbacowaniu" jak i "Zbójnickim Afterze". Wiadomo, co chwila coś się zmienia - a to trzeba zmienić tekst, a to ja muszę inaczej się wpasować w tonację.
Pracowaliśmy nad tym albumem ponad rok. Lekko nie ma, jeden kawałek jest zmieniany tysiąc razy. I co ważne, 90% muzyki i tekstów jest nasze. Jest też cover- kawałek zespołu De Press, który nagrał "Bo jo cie kocham" parę lat temu. My go odświeżyliśmy i zrobiliśmy go w swoim, future-folkowym brzmieniu.
A jak było z "Malinową dziewczyną"? Bo poznaliśmy ją ponad rok temu, długo przed albumem.
Prawdę mówiąc, my "Malinową dziewczynę" stworzyliśmy już trzy lata wcześniej zanim wygraliśmy z nią konkurs na Top Trendy. Całe zamieszanie wokół tego kawałka i tej wygranej, były dla nas napędem do tego, żeby stworzyć cały nowy krążek.
Ostatnimi latami coraz więcej artystów łączy muzykę tradycyjną z nowoczesnymi brzmieniami. Nie masz wrażenia, że panuje na to pewnego rodzaju moda?
Wiadomo - my nie stworzyliśmy niczego nowego, byli już wcześniej podobni do nas. Ale jest jedna ważna sprawa - góralską muzykę niech tworzą górale. A różnie z tym bywa. Wiem doskonale, że muzyka folkowa jest dla większości pchana do jednego wora, bo dla muzycznego laika to wszystko jest bardzo podobne do siebie. Myślę, że wygrywamy z innymi zespołami grającymi folkową muzykę tym, że nie jesteśmy dosłowni. Nie chcemy grać tylko oryginalnych podhalańskich utworow, nigdy nie bedziemy ortodoksyjnie przestrzegać tradycyjnego brzmienia. Zawsze przemycimy co nam w duszy gra. Czasem mocny bas, czasem energiczny beat. Folk jest ramą naszej muzycznej twórczości. A góralska muzyka płynie nam w żyłach, kto to lepiej poczuje? :-)
Plany na wakacje to pewnie koncerty, koncerty i jeszcze więcej koncertów?
Tak. Teraz jest dla nas największy sezon. Czeka nas dużo jazdy, czasem z jednego krańca Polski na drugi. Ale my to uwielbiamy. Z moim przypadku jeszcze pomaga mi sport, który uprawiam. Bo artyzm sceniczny wcale nie jest taki łatwy jak się wydaje. To nie jest takie proste wyjść na scenę i zagrać koncert. To wymaga kondycji!
Bo to jest ciężka harówka
Zwłaszcza przy takiej muzyce jak nasza. My naprawdę musimy dawać z siebie wszystko, tańczyć, skakać. Z byle formą nie zatańczysz zbójnickiego :) Ale u nas ta energia płynie z serca, zresztą ludzie mówią, że u nas to widać. Jeśli publiczność bawi się z nami bardzo dobrze, to my wtedy dostajemy euforii i robimy wszystko c w naszej mocy. Nie wyobrażam sobie przy tej muzyce stać jak kołek i po prostu śpiewać.
Mam nadzieję, że Was wkrótce zobaczę na jakimś koncercie, dziękuję za rozmowę.
Ja również dziękuję bardzo i zapraszam!