Dotychczasowa kariera młodego gitarzysty Adama Malickiego, stojącego na czele zespołu One, przypomina „American dream”. O tym jak udało mu się pozyskać do współpracy parę sławnych nazwisk z branży, skąd czerpie inspiracje i czyje autografy posiada na swoim Gibsonie przeczytacie w poniższym wywiadzie przeprowadzonym po koncercie One na Metal Hammer Festival w katowickim „Spodku”.
Robert Dłucik, Wyspa.fm: W czerwcu najpierw zagraliście na Impact Festival przed Godsmack i Slipknot, a potem w „Spodku” dzieląc scenę z Dream Theater. O czym jeszcze można marzyć, mając naście lat?
Adam Malicki: O rany! Marzenia są wielkie, ale te dwa koncerty na pewno były spełnieniem marzeń. Publiczność fantastyczna, atmosfera rewelacyjna, super muzycy, z którymi gram – czego chcieć więcej...
Gitarowy wirtuoz Paul Gilbert, świetna amerykańska sekcja rytmiczna Jeff Bowders i David Filice, do tego za konsoletą w studiu gość, który nagrywał między innymi Soundgarden i Toto. A wszystko na płycie zespołu z Polski. Jak to się robi?
To była trudna droga. Wszystko zaczęło się w 2010 roku, kiedy to Paul Gilbert grał koncert w Warszawie w ramach Fuzz Universe Tour. Wówczas go poznałem, brałem udział w warsztatach, które prowadził. Zapytałem wtedy, co muszę zrobić, żeby być taki jak on, żeby cały czas ćwiczyć, cały czas się doskonalić, żeby tak naprawdę żyć z muzyki. Powiedział mi, że jeżeli będę miał możliwość, to powinienem spróbować dostać się do Musicians Institute w Los Angeles. Udało mi się tego dokonać w 2013 roku. Nie było łatwo: musiałem wysłać swoje solówki, pokazać dokumentację swojej działalności. Tam poznałem Jeffa Bowdersa, perkusistę Joe Satrianiego i wielu, wielu innych wielkich nazwisk. Dałem mu płytę „Njoyin”. Po dwóch tygodniach powiedział, że jest „awesome” (śmiech), co oczywiście mnie ucieszyło. Pozostawaliśmy w kontakcie, potem przesłałem mu demówki „Świata świętych krów”. W 2014 roku, kiedy znowu pojechałem do instytutu, spotkaliśmy się ponownie w Los Angeles, pogadaliśmy o muzyce jak dobrzy kumple i zapytałem się go, czy nie zagrałby 1-2 kawałków na płycie. No i wyszedł cały album... Niesamowite, że w ogóle zgodził się na coś takiego. Efekt kuli śniegowej potoczył się dalej: dołączył do nas niesamowity basista Dave Filice, który gra z Run DMC i The Rembrandts. Jako dźwiękowca mieliśmy Juna Murakawę. A ponieważ Jeff i Jun współpracują z Paulem – wciągnęli też jego, by zagrał trzy solówki na naszej płycie...
Jakie są szanse, by zagrać koncert z tą amerykańską sekcją?
Szansa była, ale niestety minęła (śmiech). Okazja nadarzyła się w Warszawie, graliśmy wtedy koncert promocyjny „Świata świętych krów”. Jeff Bowders przyjechał do Polski, Jun Murakawa nagłaśniał koncert, natomiast na basie grał już nasz nadworny basista, czyli Artur Olkowicz. To było niesamowite przeżycie: móc zagrać znów z Jeffem. W tym samym składzie zagraliśmy później jeszcze koncert w Bochni.
Partie wokalne na „Świecie świętych krów” są dziełem Adama Wolskiego. Kiedy on odnosił sukcesy z Golden Life, Ciebie jeszcze na świecie nie było. Jak się dogadujecie w zespole?
Bardzo dobrze. Patrząc na dzisiejszą działalność Golden Life, który tworzy przede wszystkim ballady można powiedzieć, że pozory mylą. Bo w Adamie nadal drzemie ten rockowy, mocny duch. Dogadujemy się bardzo dobrze, łączy nas muzyka, uwielbiam też starsze zespoły: Led Zeppelin, Sweet, Deep Purple... „Made in Japan” - moja ulubiona płyta.
Co słychać zresztą na „Świecie świętych krów”...
A to bardzo cieszy, bo uwielbiam Ritchiego Blackmore'a. On jest dla mnie wielką inspiracją.
Wracając do Waszego wokalisty. Korzystacie na co dzień z rad Adama?
Na pewno jego doświadczenie pomaga na koncertach. Zawsze mogę podpatrzeć pewne rzeczy, co zrobić, żeby rozkręcić publiczność. Najbardziej zmiótł mnie na dwóch pierwszych koncertach w Warszawie i we Wrocławiu w klubie „Eter”, przed Black Label Society. Był naprawdę szał, graliśmy bis będąc supportem.
A „piątkę” z Zakkiem Wylde'm udało się przybić za kulisami?
Tak. I nie tylko to... Mam gitarę Gibson Les Paul, na której zbieram autografy gitarzystów i tam też znalazł się podpis Zakka. Obok Paula Gilberta i Michaela Angelo Batio.
Co dał Ci pobyt we wspomnianym wcześniej instytucie w Los Angeles?
Zdecydowanie otworzyło mnie to na wiele nut, które są tak naprawdę obok jakiejś harmonii, czy danej skali. Teraz gdy patrzę na gryf, to nie myślę: „Taka skala”, „Zmieniam tempa”. Ćwicząc solówki bardziej myślę o melodii, o uczuciach... Zastanawiam się, co zrobić, żeby solo było ciekawsze, żeby sprawiało, by włosy stawały dęba.
Macie bardzo dobry odzew w USA, jest szansa na wydanie płyty na tamtejszym rynku?
Staramy się cały czas, mamy amerykańskiego menadżera, który urzęduje w Arizonie. On też zorganizował nam grudniowe tour, podczas którego graliśmy między innymi w „Whiskey A Go Go”. Materiał w języku angielskim mamy gotowy, zobaczymy jak to wyjdzie... Na pewno zapotrzebowanie na naszą muzykę w Ameryce jest, bo mamy mnóstwo odtworzeń anglojęzycznych utworów na Reverbnation i na YouTube. Zastanawiamy się teraz jak to marketingowo rozwiązać.
Koncert w „Whiskey A Go Go” - kawał legendy rocka...
Mam wielki szacunek do tego miejsca. Pierwszy krok jaki tam postawiłem – od razu czuć było tą woń rock and rolla. Na tej scenie grali przecież Led Zeppelin, The Doors... Ciekawostką jest to, że na naszym koncercie był Robbie Krieger, gitarzysta The Doors, także wow!
W przeciwieństwie do wielu nastolatków, nie masz problemu z akceptacją swojej pasji przez tatę, który sam prowadzi klub muzyczny...
Tak, tata bardzo mnie wspiera, zawsze się dobrze rozumieliśmy. To takie partnerstwo. Bardzo fajnie się z nim współpracuje, pomijając już fakt, że jest moim tatą... W sumie to on zaszczepił we mnie Deep Purple, te wszystkie brzmienia...
Ile gitar aktualnie posiadasz w kolekcji?
Głównie gram na pięciu gitarach, licząc z „akustykiem”. Przede wszystkim Ibanez RG 1570, który jest naprawdę „wiosłem” wyścigowym , ale ma też fajne brzmienie. Ostatnio odkryłem, że potrzebuję dłuższej menzury gitary, żeby po prostu uzyskać lepsze brzmienie dla siebie. A drugą główną gitarą jest wspomniany Gibson Les Paul, ten na którym są te podpisy. To są moje dwa główne „wiosła”.
Oprócz tego mam jeszcze Music Mana Luke'a i Dean, model Dime (projekt Dimebaga Darrela – przyp. red), którego zawsze biorę na sesje zdjęciowe (śmiech). Posiadam jeszcze moją pierwszą gitarę, na której uczyłem się grać – Washburn w kształcie Fendera Stratocastera. Taka sobie, ale czytam co rusz wywiad, że ktoś żałuje sprzedaży swojej pierwszej gitary, więc może będzie kiedyś naprawdę ważna dla mnie (śmiech).